Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Maj 15, 2024, 20:58:59


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: 1 2 3 4 5 [6] 7 8 9 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Z zycia KK w Polsce.  (Przeczytany 99947 razy)
0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #125 : Wrzesień 13, 2011, 21:29:13 »

Nadchodzą chwile grozy - szatan atakuje Polskę!
Super Express, wp.pl | dodane (07:09)

Szatan rośnie w siłę i atakuje coraz mocniej. W ciągu kilku zaledwie lat w Warszawie i okolicach podwoiła się liczba opętanych przez złe moce. Podobnie jest w innych miastach. Egzorcyści są przerażeni i biją na alarm - czytamy w "Super Expresie".

Zdaniem ks. Aleksander Posacki, egzorcysty i demonologa ze Stowarzyszenia ds. Posług Uwalniania najbardziej zagrożeni są młodzi ludzie uzależnieni od okultystycznych praktyk, czyli wróżbiarstwa, jasnowidztwa czy wywoływania duchów.

- Widać dziś pewną fascynację złem, więc problem będzie narastał - ostrzega demonolog. Najsłabsi są mieszkańcy dużych miast. Szczególnie zaś - stolicy. - Nad Warszawą "diabeł krąży jak lew ryczący, patrząc kogo by pożreć" - przywołuje słowa św. Piotra egzorcysta.

W Polsce jest 85 egzorcystów i zdaniem księdza Posackiego jest to wystarczająca liczba, aby walczyć ze złem.

....................................
Nergal: wybaczam biskupom, nie wiedzą co czynią
IVONA Webreader. Wciśnij Enter by rozpocząć odtwarzanie

Newsweek, wp.pl | dodane 1 godzinę i 10 minut temu

Adam Darski "Nergal", lider grupy Behemoth, juror programu "The Voice of Poland. Najlepszy głos" w TVP, uniewinniony od zarzutu obrazy uczuć religijnych za zniszczenie egzemplarza Biblii podczas koncertu, udzielił wywiadu "Newsweekowi". - Wybaczam biskupom - powiedział, odnosząc się do protestów biskupów przeciwko jego udziałowi w programie na antenie telewizji publicznej.

Darski mówił, że nie lubi skandali, ale skandale najwyraźniej lubią jego. - Odrobinę mi to wszystko schlebia i utwierdza w przekonaniu, że to, co robię, ma sens - mówił, dodając, że jedni protestują, a inni ślą do niego głosy poparcia.

Na pytanie "Newsweeka" o protesty biskupów i dziennikarzy katolickich Darski odrzekł, że oni mają swoją rację a on - swoją. - Ponoć żyjemy w demokracji i pluralizmie. Zgadza się, czy coś mi się pomyliło? - pytał. Jak powiedział, "nie ma o co kruszyć kopii". - Wybaczam im, albowiem nie wiedzą, co czynią.

"Nergal" uzasadnia, że biskupi popełniają błąd walcząc w obronie religii, której fundamentem jest wolny wybór. - W sumie to jest nawet zabawne, bo, parafrazując słynne słowa z "Fausta", są częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, zło czyni.

Odnosząc się do zarzutów, że telewizja "promuje satanistę" za pieniądze podatników "Nergal" odrzekł, że kościoły też buduje się z podatków i z nich "promuje się wartości" z którymi on walczy. Dodał, że gdyby rozpoczął głodówkę w proteście przeciwko temu, wszedłby na ten sam poziom dyskusji.
....................

                                         "To bluźnierca, satanista i miłośnik wcielonego zła"


wp.pl | dodane 2011-09-04 (12:58)

Występ lidera zespołu Behemoth Nergala czyli Adama Darskiego w muzycznym show TVP2 budzi nie tylko kontrowersje, ale też coraz więcej protestów. Biskup włocławski Wiesław Mering wystosował odezwę, w której napisał, że ten "bluźnierca, satanista i miłośnik wcielonego zła dostanie do dyspozycji ekran publicznej telewizji, by łatwiej mógł głosić swoje trucicielskie nauki". Biskup pisze, że jeśli wszelkie inne formy protestu nie przyniosą skutku, to w apel można włączyć się poprzez obywatelski protest niepłacenia za abonament.

Adam "Nergal" Darski zasiada w jury programu TVP2 "The voice of Poland", który zajmuje się odnalezieniem wśród rzesz Polaków prawdziwego muzycznego talentu. Pierwszy odcinek show TVP2 wyemitowała w sobotę.

Udział Darskiego w programie oprotestowało już Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy, które w swoim oświadczeniu napisało, że nie zgadza się na udział w programie TVP2 Nergala, który "jest zadeklarowanym satanistą i wrogiem chrześcijańskich wartości".

Teraz do protestu dołączył biskup włocławski. Jego apel ma być odczytany w kościołach diecezji w niedzielę 4 lub 11 września.

"Oniemiałem ze zdumienia: publiczna telewizja, utrzymywana z pieniędzy podatników, mająca respektować to, co się nazywa wartościami uniwersalnymi, a więc: prawdę, dobro, sprawiedliwość; która powinna służyć wszechstronnemu rozwojowi człowieka, budowaniu społecznego pokoju, obiektywizmowi i ładowi moralnemu – planuje udział 'Nergala' (Adama Darskiego) – nie kryjącego swojego zaangażowania w satanizm oraz pogardy dla chrześcijaństwa – w programie The Voice of Poland od jesieni 2011 roku, w Programie Drugim Telewizji Polskiej!" - napisał bp Mering w swojej odezwie.

"Nie wolno udawać, że nic się nie stało, nawet jeśli okrzyczą nas wstecznikami, nietolerancyjnymi katolikami, czy jakimiś tam 'beretami'! Nie! Jako obywatele mamy prawo ujawniać i głosić swoje zdanie" - czytamy w odezwie.

Biskup zachęca do podjęcia działań, takich jak m.in. wysyłanie protestów do TVP2, składania podpisów na stronie internetowej Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, wykorzystywania prasy i radia do akcji protestacyjnej oraz, gdyby to nie przyniosło rezultatu - obywatelskiego protestu niepłacenia za abonament.

"Nie możemy milczeć, kiedy w drastyczny sposób narusza się przywiązanie wiernych do chrześcijaństwa" - napisał ks. Mering.
............................
                                                  "To kompromitacja. Trzeba wyrzucić tego człowieka z TVP"
IAR, PAP | dodane 2011-09-12 (16:41)

Prawica Rzeczypospolitej wezwała TVP, by zaprzestała współpracy z muzykiem Adamem "Nergalem" Darskim. To kolejny tego typu protest; w ubiegłym tygodniu przeciw "Nergalowi" wystąpili biskupi, PiS i katoliccy dziennikarze. Zdaniem Marka Jurka prezesa Prawicy RP, taka sytuacja to kompromitacja telewizji publicznej.

WIECEJ   http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,To-kompromitacja-Trzeba-wyrzucic-tego-czlowieka-z-TVP,wid,13778365,wiadomosc.html
.............................................

                                                             "Heil Satan!" na Woronicza

Robert Wit Wyrostkiewicz | Areopag XXI | 5 Wrzesień 2011 | Komentarze (4)

Telewizja Polska odwołuje się do wartości chrześcijańskich, ale jednocześnie promuje satanizm. To ostre twierdzenie z oświadczenia Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, którego jestem jednym z sygnatariuszy.
Mocne słowa, ale w niczym nie przerysowane. Najpierw o tych wartościach. Tak, władze TVP od lat wycierają sobie przysłowiową gębę najróżniejszymi wartościami od tzw. wartości demokratycznych, tolerancji, wolności słowa na wartościach chrześcijańskich kończąc. Mamy nawet do dzisiaj obowiązującą uchwałę Zarządu TVP wprost mówiącą, że misja telewizji publicznej winna "respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki".

Dołącz do nas na Facebooku

Słowa, słowa, słowa. Tymczasem 3 września w TVP2 w show o nazwie "The Voice of Poland" debiutował Adam "Nergal" Darski, znany z profanacji Biblii, noszenia różańca z odwróconym krzyżem i parafrazy nazistowskiego pozdrowienia, które w ustach celebryty z Woronicza brzmi nie inaczej jak "Heil Satan!" Darski kontynuuje zresztą promowanie satanizmu w programie TVP2. Podczas sesji zdjęciowej jury "The Voice of Poland" "Nergal" pozuje zazwyczaj trzymając rękę w satanistycznym geście.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Większość organizacji takich jak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czy Rada Etyki Mediów, które dużą część swojej aktywności poświęcają na dokuczanie mediom związanym z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, w tym wypadku milczy. Głos za to - i to bardzo odważnie - zabrał bp Wiesław Mering, który w "odezwie do Braci Prezbiterów i Wiernych Świeckich diecezji włocławskiej" powiedział, że "nie wolno udawać, że nic się nie stało, nawet jeśli okrzyczą nas wstecznikami, nietolerancyjnymi katolikami, czy jakimiś tam „beretami”! Nie! Jako obywatele mamy prawo ujawniać i głosić swoje zdanie." Biskup zachęcił do:

"- ujawniania swojej niezgody na obecność Nergala w publicznej TVP poprzez protesty kierowane do Dyrekcji Programu Drugiego TVP;

- składania podpisów na stronie internetowej Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: www.ksd.media.pl;

- modlitwy, zwłaszcza do św. Michała Archanioła, by w Polsce Imię Boga nie było publicznie obrażane; tą modlitwą obejmijmy także wspomnianego bluźniercę, „który nie wie, co czyni”;

- aktywnego włączenia się duchownych w akty protestu, pokierowanie nimi; jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami naszego kraju i wolno nam ujawniać swoje poglądy;

- nagłośnienia tej sprawy w całej diecezji: z kulturą, ale równocześnie bardzo zdecydowanie;

- wykorzystania wszelkich publikatorów do akcji protestacyjnych, ambony, pism parafialnych, sal katechetycznych, lokalnych rozgłośni radiowych i telewizyjnych;

- uświadamiania wiernym, że mamy bardzo realne sposoby wpływu na to, co pojawia się na ekranach – choćby przez obywatelski protest niepłacenia za abonament, jeżeli prośby i apele pozostaną bez echa."

A w tym wszystkim klarownym znakiem neopogaństwa jest jeszcze dodatkowo ostatni wyrok sądu, który uznał, że darcie Biblii przez "Nergala" na koncercie jego zespołu nie obrażało uczuć chrześcijan i było li tylko "swoistym" wyrazem artystycznym. Kiedy przypomnę sobie podobne wyroki, jak np. uniewinnienie pseudoartyski Nieznalskiej i uznanie, że fallus na krzyżu nie uwłacza wierze wyznawców Chrystusa czy stwierdzenie innego sądu, że wtykanie przez Wojewódzkiego polskiej flagi w psie odchody nie uwłacza fladze narodowej, to myślę sobie, że mamy wymiar sprawiedliwości względem chrześcijan na poziomie gorszym niż orzecznictwo Piłata.

Robert Wit Wyrostkiewicz

wiceprezes Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.


Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #126 : Wrzesień 13, 2011, 21:32:19 »

Cytuj
Szatan rośnie w siłę i atakuje coraz mocniej. W ciągu kilku zaledwie lat w Warszawie i okolicach podwoiła się liczba opętanych przez złe moce. Podobnie jest w innych miastach. Egzorcyści są przerażeni i biją na alarm - czytamy w "Super Expresie".

Tak, to akurat jest bardzo widoczne, zwłaszcza w szeregach zwolenników ojca/dyrektora "maybacha" i "PIS'u". Mrugnięcie
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #127 : Wrzesień 14, 2011, 13:58:52 »

Ola Miedziejko | Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (0)

                                                Dzięki papieżowi mieliśmy swój kawałek nieba na ziemi

- To właśnie dzięki Papieżowi mieliśmy swój kawałek nieba na ziemi - mówi Zbigniew Gumiński, założyciel Rodziny szkół imienia Jana Pawła II w Polsce.

Jan Paweł II, fot. PAP/Jerzy Ochoński
Zaczęło się w 1998 roku, kiedy to szkoła, do której chodziły dzieci pana Zbigniewa, przyjęła patronat polskiego papieża. - Pomyślałem wtedy, że byłoby dobrze, gdyby dzieci z całego kraju mogły spotkać się osobiście ze swoim patronem - wspomina pan Zbigniew. - Tak powstała nasza Rodzina. Przygotowywaliśmy się do pielgrzymki Jana Pawła II do Polski i udało nam się spotkać z nim w Łowiczu w 1999 roku. Przyjechało ponad 3 tysiące dzieci z 33 szkół jego imienia. Wcześniej przeprowadzaliśmy wśród naszych dzieci liczne konkursy na temat wiedzy o papieżu. Chcieliśmy, by dzieci były świadome swojego patrona, jego dokonań, jego słów, które do nas wszystkich kierował. Dzieci brały udział w konkursie plastycznym, w recytatorskim i z wiedzy o życiu papieża. Przecież jego droga może nas wszystkich wiele nauczyć.

- Moim zdaniem on był święty już za życia - twierdzi pan Zbigniew. Był ważny dla nas, rodziców, ale też ważny dla młodego pokolenia. To przecież niesłychane, że na spotkanie z nim, na Światowy Dzień Młodzieży w Ameryce południowej przyjechało 4 miliony młodych ludzi. Zawsze gromadził miliony ludzi wokół siebie. To pokazywało, jak wielka jest w młodzieży potrzeba posiadania autorytetu, jak mocno potrzebują też, żeby ktoś im imponował. Ktoś, kogo znają, mogą dotknąć, posłuchać.

Sam pan Zbigniew osobiście widział papieża w 2002 roku i do dziś utrzymuje, że było to dla niego bardzo głębokie, poruszające doświadczenie. - To nie było takie zwykłe spotkanie ze zwykłym człowiekiem - wspomina. Jego charyzma była namacalnie odczuwalna. Człowiek wracał ze spotkania z nim jakiś inny, odmieniony, wydaje mi się, że po prostu lepszy.

Dziś Rodzina liczy 1180 polskich szkół. Ich uczniowie spotykają się co roku w październiku na Jasnej Górze, wspominają Ojca Świętego, myślą o nim i o jego przesłaniu. Kontaktują się ze sobą poprzez swoją stronę internetową, organizują wspólne przedsięwzięcia. - To nieprawda, że dzieci nie są zainteresowane dziś niczym poza przyjemnościami, że są złe i agresywne - twierdzi Zbigniew Gumiński. - Widzę to, kiedy z nimi rozmawiam, kiedy razem przygotowujemy te naszą wspólną coroczną pielgrzymkę. Oczywiście, że ważny jest dla nich internet, komórka czy rozrywka, ale też prawdą jest, że wielu z nich szuka odpowiedzi na fundamentalne pytania, dlaczego żyjemy, dlaczego małe dzieci chorują na raka, dlaczego umieramy w cierpieniu. I kiedy wsłuchują się w Ojca Świętego, kiedy patrzą na jego życie, to znajdują w nim odpowiedzi właśnie na te trudne pytania. On był boski od zawsze, całe jego życie na to wskazuje, nawet to, jak publicznie pokazywał swoją chorobę Parkinsona, było znamienitym świadectwem jego boskości. On się z tą chorobą nie chował, nie wstydził się jej, pokazywał nam, jak należy cierpieć z godnością. Widzieliśmy go na wózku inwalidzkim, obserwowaliśmy, jak choroba się rozwija. Mogliśmy ją odnieść do naszych własnych nieszczęść. Nie znam osoby, która po spotkaniu z nim nie mówiłaby, że przeżyła coś niesamowitego, niezwykłego. To wielkie szczęście, że dane nam było mieć w jego osobie nasz kawałek nieba na ziemi.
- Gdy myślę sobie o tym, jakim Karol Wojtyła był człowiekiem, jak toczyły się jego losy, jak bardzo był otwarty na innych i na pomoc drugiemu człowiekowi, to jasne jest dla mnie, że nie można żyć tylko dla siebie - mówi pan Zbigniew, społecznik od lat, założyciel radomskiego Banku Żywności. I choć pracuje zawodowo, to wciąż znajduje czas, by organizować wspólne akcje z innymi i dla innych. Jak choćby Rodzina szkół imienia Jana Pawła II.

Teraz, gdy zbliża się beatyfikacja, pan Zbigniew, wraz z delegacją Rodziny szkół, jedzie do Rzymu, by przeżyć ten ważny dla Polaków dzień. Będziemy mieli swój baner, ale też przypięte do ubrań białe kokardki - wyjawia. - To taki nasz symbol tego, że w śmierci Papieża, która była przecież smutnym wydarzeniem, jest też coś jasnego, jest nadzieja, jest pewien odcień bieli.

- Wtedy, w kwietniu, gdy Jan Paweł II odchodził, płakaliśmy nie razem, płakaliśmy oddzielnie. Każdy z nas miał swoje łzy, swój ból - wspomina pan Zbigniew. – Dziś, gdy będziemy przeżywać jego beatyfikację, myślę, że będziemy razem. Obojętnie, czy ktoś jest z PiS-u czy z SLD, będziemy wspólnie świętować, modlić się i cieszyć, że Ojciec Święty, który dla wielu Polaków już od dawna jest święty, od dawna ludzie modlą się do niego, stanie się świętym w opinii Kościoła i Watykanu. To nie każdemu się zdarza, że miał okazję żyć w tym samym czasie, co człowiek uznany za świętego, jest przecież wielu świętych, ale czy mogliśmy się z nimi spotykać, rozmawiać? Nie - twierdzi pan Zbigniew.

- A potem? – zastanawia się głośno. Gdy już przeżyjemy beatyfikację? - A potem wrócimy do domów, będziemy robić, to ,co w naszym życiu najważniejsze i będziemy czekać na następny krok. To znaczy na kanonizację Jana Pawła II. W każdym razie ja będę czekał na pewno.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/dzieki-papiezowi-mielismy-swoj-kawalek-nieba-na-ziemi,175,page1.html
.................................................

Stefan Wilkanowicz | Tygodnik Powszechny | 9 Czerwiec 2011 | Komentarze (4)
 

                                                              Zejście z piedestału

- Panuje u nas daleko posunięty indywidualizm, a biskupi czują się utwierdzeni na swoich tronach, że wizja Kościoła soborowego nie jest im potrzebna - mówi w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" bp Tadeusz Pieronek. - Trzeba bić na alarm: biskupstwa w Polsce to dwory. A dwór i służba to fałszywa wizja Kościoła - dodaje.

Bp Tadeusz Pieronek fot. Waldemar Kompała / Agencja Gazeta
Stefan Wilkanowicz: Podczas beatyfikacji Jana Pawła II jego następca zwracał uwagę, że Kard. Wojtyła był twórczo obecny na Soborze Watykańskim II, a jako papież wcielał w życie soborowego ducha. A przecież mam wrażenie, że duch Soboru nie wszedł w pełni do Kościoła w Polsce.

Bp Tadeusz Pieronek: Bo nie dojrzeliśmy do wykorzystania doświadczenia i dorobku Soboru! Panuje u nas daleko posunięty indywidualizm, a biskupi czują się tak utwierdzeni na swoich tronach, że wizja Kościoła soborowego nie jest im potrzebna. Bo mają władzę. I uważają, że lepiej myślą niż wszyscy ci, którymi rządzą, bo... sam nie wiem – myślą, że mają natchnienie? Rzecz nazwał po imieniu o. Ludwik Wiśniewski i hierarchowie mają mu to za złe. Sam napisałbym podobnie. Trzeba bić na alarm: biskupstwa to w Polsce dwory. A dwór i służba to fałszywa wizja Kościoła. Na Soborze powiedziano jasno: wiernymi Kościoła są wszyscy jego członkowie, od papieża po świeckiego. I odpowiedzialność za wspólnotę rozkłada się na wszystkich.

Te postanowienia Wojtyła planował wprowadzić w Polsce poprzez Synod Krakowski, zwołany w 1972 r.

To był synod duszpasterski, czyli obejmujący całość życia człowieka. To go odróżniało od dotychczasowych synodów jurydycznych, gdzie zbierało się duchowieństwo, aby ustawiać życie Kościoła zgodnie z własną wizją. A ponieważ uporządkować sprzeczne pomysły mógł tylko biskup-władca, synod polegał na tym, że świeccy-poddani słuchali, co ekscelencja ma do powiedzenia.

Dołącz do nas na Facebooku

Jak rewolucyjne było podejście Wojtyły, świadczą problemy, na jakie wcześniej napotkał. W 1971 r. zwrócił się do prymasa Stefana Wyszyńskiego z propozycją zwołania synodu plenarnego (ogólnopolskiego) – bez skutku. Nie zyskał poparcia. Poprosił więc jako metropolita krakowski o przeprowadzenie synodów w podległych diecezjach: częstochowskiej, krakowskiej, katowickiej, kieleckiej i tarnowskiej. Katowice zrobiły synod jako pierwsze, co wywołało dobrze rozumianą konkurencję. Kolejny był Kraków. Inne diecezje odpowiedziały, że nie mają zaplecza. Wtedy kardynał postanowił rzecz poprowadzić sam, w formie Duszpasterskiego Synodu Archidiecezji Krakowskiej.
Kiedy w 2003 r. skończyłem rozmowę z Janem Pawłem II o Ukrainie, zapytał: czy w Polsce pamięta się o Synodzie Krakowskim? Musiałbym udzielić przykrej odpowiedzi, więc wymijająco pokiwałem głową.

Papież wiązał z dziedzictwem tego Synodu wielkie nadzieje dla Kościoła w Polsce. Bo Synod, zwłaszcza na zebraniach plenarnych, kiedy gromadzili się ludzie z całej diecezji, był wielkim świętem: głosowania, Msza i agape. Wojtyła cenił to wydarzenie ze względu na jego podwójny efekt. Pierwszy – otwierał ludzi na siebie. I to w sensie szerokim, bo i w życiu cywilnym nie mieli okazji do takich spotkań, i w życiu religijnym częściej zapewne spotykali się z proboszczem niż z kolegami. Mieli więc satysfakcję, że mogą zabrać głos, do tej pory nikt się ich o nic nie pytał. Po drugie ludzie, którzy przeszli Synod, zdobyli doświadczenie dla życia obywatelskiego i wyzwań stojących przed Polską po 1989 r.

Mam doświadczenie nie tylko Synodu Krakowskiego, ale też późniejszych: Metropolitalnego i Plenarnego. Ten ostatni, zwołany w latach 90., został przez biskupów potraktowany jako zło konieczne. Szybko zaczęli go kontestować. Nie szło się ich doprosić o cokolwiek. Niektórzy mówili mi: „Nie, bo ja będę robić synod diecezjalny”. Na miłość boską! Rób sobie diecezjalny, ale wspomóż plenarny, bo to działanie ogólnopolskie.

Dlatego ważne było przezwyciężenie podejścia, że za Kościół odpowiadają duchowni, a wierni są petentami. Kard. Wojtyła dawał ten sygnał: wszyscy są odpowiedzialni za Kościół.

A pamiętajmy, jak dla duchownych istniejąca wówczas sytuacja była wygodna. Znajdowali się na piedestale, powołując się na władzę mogli wszystko. Tymczasem Sobór opisał służbę kapłańską przez ewangeliczny obraz umywania nóg. Kard. Wojtyła miał przekonanie przełomowe w Kościele, że także świeccy przekazują wiarę – w życiu rodzinnym, w pracy – więc trzeba ich słuchać. To była pierwsza myśl, którą wyraził w odpowiedzi na apel Jana XXIII o sugestie co do planowanego soboru. Wojtyła z jednej strony położył w niej nacisk na konieczność zmian instytucjonalnych (m.in. aby dać możliwość powrotu do Kościoła kapłanom, którzy kapłaństwo porzucili), a z drugiej strony snuł wizję odpowiedzialności za Kościół wszystkich, którzy do niego należą. Wykazał się oczytaniem w tzw. nowej teologii, która dążyła do otwarcia Kościoła na świat, a świata na Kościół. Wiarę religijną podważano niemal wszędzie. W krajach zniewolonych narzucano poglądy sprzeczne z chrześcijaństwem, w krajach zachodnich pieniądz zasłonił prawdy ostateczne.
Kard. Wojtyła miał szczęście, bo udało mu się z komunistycznej Polski wyjechać na wszystkie cztery, coroczne sesje Soboru.

Nie opuścił żadnych obrad Soboru. Chociaż raz był tego bliski. Gdy wypadła tygodniowa przerwa z okazji Wszystkich Świętych, pojechał na Sycylię. Spotkał się z abp. Katanii Guidem Luigim Bentivoglio. W dniu, w którym miał lecieć z powrotem na obrady, pojechał jeszcze zobaczyć Etnę. Schodząc z wulkanu, usiadł na kamieniu i zaczął odmawiać brewiarz. Zakłopotany kierowca ponaglał go, bo wkrótce miał odlecieć samolot, a Wojtyła spokojnie się modlił. Gdy w końcu dojechali na lotnisko, było 15 minut po planowanym odlocie. Ale okazało się, że na pokładzie znajduje się abp Bentivoglio, który spodziewając się w samolocie spotkać Wojtyłę, przekonał załogę, żeby poczekała.

Na szczęście! Bo podczas Soboru był jednym z nielicznych biskupów całkiem samodzielnie myślących. Na pierwszej sesji biskupi mieli swoje spotkania, podczas których Prymas Polski wyznaczał im tematy, na które mieli się wypowiadać. A Wojtyła mimo to wybierał dodatkowo te tematy, na których się znał. Sam swoje wypowiedzi i interwencje pisał i wygłaszał po łacinie. Dał się poznać. Dlatego powierzono mu pracę dotyczącą dwóch ważnych tematów.

Jeden to kwestia wolności religijnej. „Dignitatis Humanae” była deklaracją rewolucyjną – i Wojtyła ma w tym swój udział! Ludzie Kościoła robili z tej wolności karykaturę, narzucając wiarę siłą; tymczasem Bóg daje wiarę, ale to człowiek się na nią otwiera. Nie ma wartości to, co człowiek da Bogu z przymusu. Drugi temat zaowocował konstytucją „Gaudium et spes”, do której Wojtyła wniósł doświadczenie komunistycznego zniewolenia: ścierania się zła i dobra w sytuacji, w której to zło ma do dyspozycji wszystkie narzędzia – a mimo to dobro nie dało się stłumić. To nie były przelewki, bo ludzie ginęli za wiarę. Więc głównie tymi tematami zajmował się kardynał w przerwach Soboru. Wojtyła czuł się w Rzymie słuchaczem tego, co Bóg mówi do Kościoła.

Pamiętam, że już w czasie trwania Soboru mówiło się o wiośnie, która ma zawitać do Kościoła. Ale jednak w Polsce sprawa nie była tak oczywista, jak na Zachodzie, bo po prostu nie było pełnej możliwości informowania o działaniach i sensie soborowych prac.

Sobór propagandowo pokazywano jako walkę pomiędzy konserwatystami, rozumianymi jako Kościół, a nielicznymi progresistami, których utożsamiano ze zwolennikami marksizmu. Wojtyła wiedząc, że Sobór nie jest dla katolików w Polsce jasny, pisał z obrad listy do swoich diecezjan, informując o bieżących pracach. Kiedy przyjeżdżał do Krakowa z Rzymu, zawsze miał w kościele św. Anny wykład o ostatnich pracach Soboru.
A wokół Soboru rzeczywiście istniała specjalna, wiosenna atmosfera. Już ustalenia pierwszej sesji – odwrócenie ołtarza twarzą do ludzi i wprowadzenie języków narodowych – były rewolucją. Wierni nierozumiejący, co się mówi podczas Eucharystii, stali się aktywnymi uczestnikami Mszy. Dla Wojtyły to był znak działania Ducha Świętego poprzez Sobór. Mówił wprost, że ma poczucie zaciągania długu jako ten, kto został posłany, by służyć Chrystusowi (czyli Kościołowi).

Kard. Wojtyła po Soborze opracował studium „U podstaw odnowy” i starał się rozpocząć ogólnopolską inicjatywę dla realizacji soborowych uzgodnień.

Tyle że starania ogólnopolskie się nie powiodły. A książka była niejako podręcznikiem dla synodu – syntezą Soboru widzianego oczyma Wojtyły. Bo dokumenty Vaticanum II to obszerne, hermetyczne dzieło, więc sama lektura nie owocowała przyswojeniem. W 1971 r. Wojtyła stworzył komisję, która przez 12 miesięcy przygotowywała synod. Data została wybrana celowo: w 1979 r. przypadała 900. rocznica śmierci św. Stanisława, biskupa i męczennika, czczonego przez Wojtyłę patrona diecezji i Polski. Był on też znakiem sporu między państwem a Kościołem, ateizmem a wiarą: święty zabity przez króla za nieposłuszeństwo i upominanie się o prawa wiernych. Wojtyła skorzystał z tradycji pasterzowania Stanisława przez 7 lat – na tyle samo zaplanował synod. W takim czasie można było zmieścić poważny wysiłek duszpasterski, którego celem było przekazanie dorobku soborowego społeczeństwu polskiemu.

No właśnie: nie tylko wiernym, ale całemu społeczeństwu. Dlaczego?

Społeczeństwo było indoktrynowane, oficjalny pogląd na świat wykluczał religię, ludzie byli poranieni przez agresywny ateizm, cenzurę, represje. Ludzie byli niedoinformowani, skażeni doktryną komunistyczną, a przede wszystkim zastraszeni. Nie gromadzili się i nie rozmawiali na tematy gospodarcze, polityczne czy religijne, bo to było ścigane. Atmosfera braku wolności powodowała, że nie było instytucji, do której można było się zwrócić.

Tu wracamy do Synodu Krakowskiego: trzeba było stworzyć płaszczyznę, która byłaby miejscem do rozmowy i dialogu – niekoniecznie na tematy religijne – gdzie ludzie mogą się przed sobą otworzyć. Kard. Wojtyła działając religijnie, budząc poczucie godności i wolności człowieka, osiągnął cel nieoczekiwany, a może z nadzieją zakodowaną od początku? Że coś pęknie, ludzie przestaną się bać i zdecydują się wziąć odpowiedzialność za to, co się wokół nich dzieje. Z tego narodziła się myśl, by powstały zespoły synodalne. Zespołem miało być grono ludzi, którzy brali do ręki teksty soborowe, czytali je, komentowali, przy okazji także modlili się, czytali Pismo święte, ale też: poznawali się nawzajem i otwierali na siebie.
To był długi proces, który musiał odbywać się etapami. Dokumenty trzeba było wytłumaczyć, rozjaśnić, pokazać, dlaczego są ważne w życiu społecznym i prywatnym, jak w ich duchu działać. Ale teksty były po łacinie, a władza zezwoliła na wydrukowanie tłumaczenia zaledwie w 10 tysiącach egzemplarzy. Czyli gdyby cały nakład ściągnąć do Krakowa, zabrakłoby materiału dla zespołów. Zaczęto więc przepisywać je na maszynie przez kalkę. Jedni pisali, drudzy rozwozili, kolejni przekazywali dalej. Trudny był też dobór przewodniczących: musieli posiadać intuicję organizacyjną, umiejętność referowania i prowadzenia dyskusji. W tamtym czasie w Polsce nie było takich osób. Wojtyła wymyślił, żeby sięgnąć do przedwojennych grup Akcji Katolickiej. Szukaliśmy też jakichkolwiek, nawet różańcowych grup przyparafialnych, byleby ludzie już się znali i byli zorganizowani. Tak to się zaczęło.

Pamiętam, jak kard. Wojtyła szacował, że wszystkich zespołów uda się powołać, ostrożnie szacując, pięćdziesiąt. A powstało ich ok. 500. Zdarzały się oczywiście fikcyjne zespoły, ponieważ rozpadły się zaraz po założeniu, ale intensywnie pracowała minimum połowa.

Niektóre pracują nieformalnie do dziś! Motorem było kilkanaście osób, tzw. Komisja Główna. Przewodził bp Stanisław Smoleński, asystował i rządził kard. Wojtyła. Komisja musiała stworzyć koncepcję dokumentów synodalnych, ale nie zestaw nakazów, jak postępować – bo nie o to tu chodziło, tylko o drogę, jaką przebywamy, jak się zmieniamy, jak zmienia się Kościół.

Szkieletem okazała się nauka o kapłaństwie powszechnym, czyli wszystkich ochrzczonych, a więc o uczestnictwie każdego ochrzczonego w potrójnej misji Chrystusa. Chrystusa jako: Pasterza, Kapłana, Króla. Kluczem było uzasadnienie i zrozumienie tych zagadnień. Misja pasterska polega na uczestnictwie w trosce o Kościół, głównie przez przekaz wiary, i np. program na pierwszy rok prac mówił o przekazie wiary w rodzinie. Ludzie mogli to natychmiast wcielać w życie w domach. Rodzice usłyszeli, że ich zadaniem jest uczestnictwo w nauczaniu Kościoła, szczególnie w czasach, kiedy religia nie była obecna w szkole.

Każdy dokument był podzielony na trzy części. Pierwsza – to głos Boga i głos Soboru do człowieka. Druga – obraz sytuacji, jaka jest w tej dziedzinie w życiu ludzi (uczestników zespołu). Trzecia – wyciągnięcie wniosków, wskazanie, co robić, aby pogodzić wołanie Boga i życie codzienne. Wojtyła bardzo pilnował tego podziału. Nie chciał, aby wysunąć na pierwszy plan oceny sytuacji, bo to mogłoby doprowadzić do wypaczenia interpretacji części teologicznej, która jest mową Boga. Rzeczywistość socjologiczna jest zaś tak krzykliwa, że powoduje bunt i chęć zmian tego, co nam nie pasuje. Kardynał chciał, żeby najpierw wsłuchać się w słowo Boże, a dopiero potem harmonizować życie – spójne życie chrześcijańskie jest najważniejszym świadectwem Kościoła.
A do takiego świadectwa jako Kościół już dorośliśmy?

c.d.n

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 14, 2011, 14:12:01 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #128 : Wrzesień 14, 2011, 14:14:06 »

  cd                          A do takiego świadectwa jako Kościół już dorośliśmy?

To, co robimy – musi być wiarygodne. A żeby było wiarygodne, my musimy być inni. Co z tego, że ktoś wygłosi piękną homilię? To jest pytanie, coście przyszli widzieć: trzcinę chwiejącą się od wiatru, człowieka odzianego w miękkie szaty?

Kiedy przed laty w Paryżu obserwowałem miejscowych księży: w krawatach, z małymi krzyżykami w klapach marynarek, byłem zgorszony. Dziś widzę to jako protest. Póki nie nastąpi przełom wewnętrzny, wszelkie tego typu znaki są nieczytelne. Z czegoś trzeba zrezygnować – z czegoś, co nie jest istotne. Autentyczność polega też i na tym, że jeżeli coś jest preferowaną, sprawdzoną linią Kościoła, to trzeba się tego trzymać. A jeżeli słuchamy ludzi, ale i tak z góry wiemy, co zrobimy, bo „ludzie głupi, co mogą wiedzieć”? Trzeba ludzi wysłuchać, nawet jeśli nie mają racji. Tymczasem żadnej krytycznej opinii nie można w naszym Kościele przedstawić, bo jest to traktowane jako wyjście poza ortodoksję. Może jeszcze nie dorośliśmy, żeby to rozwiązać, ale zacznijmy myśleć, co z tym zrobić. Niestety, za daleko to zaszło...

Kościół musi być czytelny, nie może się chować za żadną gardę. Jak się pomyli – to się poprawia. Jak zgrzeszy – przeprasza. I powinien wzbudzać entuzjazm – bo być człowiekiem wierzącym to piękna sprawa. Ciężko sprzedawać wysiłek jako ciepłe bułeczki, a jednak widać, że młodzież chce być w Kościele. Trzeba wiarę traktować jako integralną część życia, a nie jako pójście do kościoła i zapalenie świeczki Panu Bogu.

Chyba jednak coś się w Polsce zmienia na lepsze?

Jeżeli brać jaskółkę za zapowiedź wiosny, to polityka w stosunku do rocznicy 10 kwietnia i katastrofy smoleńskiej była taką jaskółką. Uwikłanie się w politykę jest fatalne, fatalne jest Radio Maryja z tym uwikłaniem. To dwa mankamenty. Co więcej: próbuje się przy pomocy tekstów soborowych przekonywać, że biskupi są powołani do robienia polityki. Oczywiście, jeśli polityka to roztropna troska o dobro wspólne, to jasne, że powinni się w nią angażować wszyscy. Ale biskupi angażują się w to, kto ma rządzić, a to już wkroczenie na pole minowe. Poza tym – ten kościelny triumfalizm! W samym Krakowie mamy dziesięciu infułatów; kiedy idą razem, wyglądają jak orszak świętych polskich.
Wielu biskupów uważa, że ma władzę większą od papieża. Nie leży w ich mocy zwalnianie proboszczów przed wiekiem emerytalnym, więc posyłają do proboszcza siepaczy, którzy dyskutują z nimi, póki nie podpiszą rezygnacji. To straszliwy brak myślenia w długiej perspektywie: kryzys kapłaństwa już dotknął Polskę, będzie się pogłębiać, i starsi proboszczowie mogliby pracować jeszcze kilka lat. Ale młode wilki już skaczą na stanowiska. Tylko że znajdą się w końcu w sytuacji, kiedy nie będzie miał im kto pomóc, więc będą na parafii pracować sami.

Kluczowe są nominacje biskupie, bo w tym i następnym roku cały „stary” Episkopat odejdzie: Częstochowa, Łódź, Gliwice, Katowice, Łomża na biskupa czeka Lublin. Ale problem powinien widzieć nie tyle nuncjusz, co sami biskupi. Tymczasem na obradach Konferencji Episkopatu Polski... Często wstyd mi za te spotkania. Bo na czym polegają? Uchwalanie patronów, tytułów bazylik i wielu innych drobiazgów. Na miły Bóg, przecież trzeba się zająć ludzkimi problemami! Problemami tak trudnymi, że zęby bolą – ale my kultywujemy stary styl niedotykania tego, co trudne.

Jeżeli mówi się dziś o kryzysie Kościoła, może należałoby zwołać następny Sobór?

Sobór to wielkie wydarzenie religijne i społeczne o długofalowym działaniu. Sobór Watykański II skorzystał z wielu przemyśleń ludzi wiary i teologów, którzy przeżyli I i II wojnę światową, podążanie świata do materializmu w liberalnych systemach wolnościowych. Sobór był więc odpowiedzią na współczesność świata i jego błędną trajektorię. Naturalnie, że od 1965 r. działo się wiele rzeczy, których Sobór jeszcze nie znał, żeby wspomnieć tylko rewolucję seksualną 1968 r.; wydarzeń takich było wiele, ale wszystkie szły tą samą, zdiagnozowaną trajektorią. Dlatego Sobór nie stracił niczego ze swojej aktualności.

Najpierw więc trzeba go poznać i uczyć się nim żyć, bo to wspaniałe osiągnięcie – czego dowodem pontyfikat Jana Pawła II, głęboko zharmonizowany z nauczaniem soborowym. Nie wszystkim się to podobało, ale papież czerpał z Soboru pełną garścią. I to się okazało skuteczne. Weźmy wystąpienia w Ameryce Południowej, konfrontacje ze światem komunistycznym i z liberalizmem – to było zakorzenione i czerpało siłę z myśli soborowej. Myślmy więc, jak wykorzystać to, co już mamy. A potem będziemy się zastanawiać, co dalej – tymczasem sytuacja znów stanie się nowa, bo w takim tempie zmienia się świat.

Jestem przekonany od lat, że pomysł zwołania nowego Soboru jest chybiony, na tę chwilę wciąż niepotrzebny. Porzucić bogactwo, które Sobór nam dał, po to, żeby wejść w wymianę myśli i stawiać na boku to, co już jest przemyślane i dobre – to pomysł nieproduktywny.

Bp Tadeusz Pieronek (ur. 1934 r.) jest prawnikiem. W latach 1993-98 był sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski, w latach 1998–2010 przewodniczącym Kościelnej Komisji Konkordatowej. Rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie w latach 1998–2004.

http://religia.onet.pl/wywiady,8/zejscie-z-piedestalu,341,page1.html

=====================================================

Ojca Leona słów kilka - antykoncepcja

o. Leon Knabit | PSPO | 8 Wrzesień 2011 | Komentarze (0)
 
Często spotykam się z zarzutami, że my, ludzie kościoła wprowadzamy podziały między ludźmi.. Wydaje mi się, zarzut jest absurdalny. Niezależnie od opinii, ludzie dzielą się na mężczyzn i kobiety, małych i dużych, wykształconych i niewykształconych, wierzących i niewierzących itd. Cały problem leży chyba w tym, czy dzieląc ludzi, odmawiam niektórym z nich szacunku, wiarygodności, prawa do istnienia. Wiadomo, że nie wolno tego akceptować, jeśli podział przynosi za sobą takie konsekwencje.

Dlaczego mówię o tym, kiedy chcę powiedzieć parę słów o antykoncepcji? Dlatego, że będzie wielka różnica w podejściu do tego zagadnienia ze strony ludzi wierzących i niewierzących. Ludzie wierzący uznają, że Bóg jest stworzycielem, stworzył człowieka, dał mu duszę nieśmiertelną, prawa, które człowiek powinien najpierw znać, potem ich przestrzegać. Wierzą, że po śmierci będzie odpowiedzialny za swoje czyny, że człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa, że jest nieśmiertelność.

Dołącz do nas na Facebooku

Natomiast człowiek, który nie uznaje tego wszystkiego, może być etycznie lepszy od niejednego katolika. W tym przypadku podział nie idzie pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi, ale przez serce każdego człowieka. Każdy z ludzi, bez względu na to, kim jest, ma skłonności do zła i dobra, ma w sobie jak każda rzeka, głębie i mielizny.

Różnica jest taka, że z człowiekiem wierzącym mogę rozmawiać na temat antykoncepcji powołując się na prawa boże. Bóg jest najwyższy, jest prawodawcą. Jeżeli ustanowił dwie płci, dał możność rodzenia, jeżeli mężczyzna, w przeciwieństwie do kobiety, jest zawsze płodny, wtedy jest jasne, że kontakt seksualny w małżeństwie ma sens nie tylko wtedy, kiedy poczyna się nowe życie, ale również dla powiększenia miłości małżeńskiej.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Jednocześnie znając organizm kobiety i organizm mężczyzny, współżyje się w zależności od tego, czy chce się mieć dziecko, czy nie. Można to regulować naturalnie, bez używania jakichkolwiek środków, które czynią stosunek "bezpłodnym". To jest dla katolika zrozumiałe, choć często bardzo trudne.

Blog Ojca Leona

Pewien sympatyczny pan powiedział mi „dobrze Ojcu gadać, jak ja z babą śpię”. Rzeczywiście, sprawa jest trudna, każdy przypadek jest inny, trzeba się zawsze głęboko zastanowić i nie osądzać człowieka.
Kiedyś, a propos regulacji poczęć, pani Półtawska opowiadała, że zwrócił się do niej pewien major i mówi: „Proszę mi powiedzieć dokładnie o co chodzi, ale proszę pamiętać, że jestem niewierzący.” A ona odpowiedziała „Panie majorze, to nie ma znaczenia. Jest pan człowiekiem, jeżeli naprawdę ma pan dosyć tego kontaktu seksualnego z żoną, to panu przynosi niesmak, to bardzo proszę.” Powiedziała mu o co chodzi ale uprzedziła, że to będzie bardzo trudne. A niewierzący pan major powiedział „jak się bardzo kocha to nie ma trudnych rzeczy”. I nie dość, że sam przyjął tę metodę i ją stosował, choć była bardzo trudna, to jeszcze uczył innych, podwładnych czy równych sobie.

Gdy się kocha, nie ma nic trudnego. Konsekwentna, pełna, nie wybiórcza wiara, miłość do Chrystusa sprawiają, że wszystkie, nawet największe trudności są do pokonania. Prawdziwy katolik, wierny nauce Boga, kochający Chrystusa, przystępujący do sakramentów, szanujący drugiego człowieka na pewno to rozumie i potrafi opanować nieczyste sumienie, bo miłość do Boga jest zawsze na pierwszym planie. To nie jest żadne okrucieństwo jak nam wmawiają ci, którzy nie znają Boga. On jest pełnią miłości i rozumie sens wyrzeczenia i tylko w ten sposób powinniśmy na to patrzymy.

W tym przypadku, jak się na początku nie powie o podziale na ludzi wierzących i niewierzących, to można ple ple gadać byle co. Wierzący wiedzą dlaczego antykoncepcja jest niedozwolona. To „dlaczego” nie istnieje u ludzi niewierzących, dla których życie doczesne jest jedynym celem i tu się spełniają. Jeżeli ludzie uważają, że mają prawo do seksu i przyjemności, a wszystkie inne prawa nie są ważne to nie można się im dziwić, że używają rozmaitych środków antykoncepcyjnych. Moja wola jest dla mnie prawdą, a moja przyjemność jest prawem.

W takim przypadku, mogę tłumaczyć, że się mylisz, ale siłą nie będę cię ciągnął. Tylko nie mów, że jesteś wiernym członkiem Kościoła katolickiego.

Szkoda tych, którzy tego nie rozumieją, ale szkoda i nas samych, katolików i pobożnych księży. Jeżeli za mało wierzymy Chrystusowi, często mamy i w tej dziedzinie postawy niejednoznaczne. Wzywam do tego, żebyśmy tłukli na ten temat w jeden bębenek i jednakowo uczyli ludzi, miłości, poświęcenia, ofiarności. Wtedy będzie się zmieniać oblicze tej ziemi.

http://religia.onet.pl/benedyktyni-tynieccy,38/ojca-leona-slow-kilka-antykoncepcja,5185,page1.html
......................................................

                                                                 Jak przyjmować Komunię?

RV / ms | EKAI | 13 Lipiec 2011 | Komentarze (2)

O szacunku i miłości do Najświętszego Sakramentu oraz sposobach przyjmowania Komunii i o osobistej wolności napisał abp Vincent Nichols w liście pasterskim, który odczytano w 214 brytyjskich parafiach.
Przewodniczący episkopatu Anglii i Walii napisał, że zwykłą praktyką stało się przyjmowanie Ciała Chrystusa na ręce w postawie stojącej i podobnie z Najświętszą Krwią, która spożywana jest z kielicha, także w postawie stojącej. Hierarcha podkreśla, że tamtejszą praktykę potwierdziła watykańska Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.

Dołącz do nas na Facebooku

Metropolita Londynu zwraca zarazem uwagę, że wierny ma pełną wolność w wyborze postawy, w której chce przyjąć Najświętszy Sakrament i może ją otrzymać na ręce lub do ust, w postawie klęczącej lub stojącej. List pasterski przypomina, że każda z tych postaw ma swe symboliczne i duchowe znaczenie, pomagające uświadomić, Kogo przyjmujemy i jaką wiarę z innymi dzielimy.

Abp Nichols przypomina katolikom o konieczności przestrzegania przynajmniej godzinnego postu eucharystycznego oraz otrzymania odpuszczenia grzechów ciężkich w sakramencie pojednania.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

List do brytyjskich katolików zachęca do komunii duchowej tych, którzy z różnych przyczyn nie mogą w pełni uczestniczyć w Eucharystii sakramentalnej.

Arcybiskup Westminsteru przypomina opinię papieskiego ceremoniarza ks. Guido Mariniego, który zwraca uwagę, że Benedykt XVI zachęca do przyjmowania Komunii świętej do ust i w postawie klęczącej. W jego przekonaniu postawa ta wyraża najgłębiej prawdę o prawdziwej obecności Chrystusa w Eucharystii.

http://religia.onet.pl/swiat,18/jak-przyjmowac-komunie,423.html

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 15, 2011, 22:13:00 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #129 : Wrzesień 15, 2011, 22:15:04 »

Posty o Jezusie jako "królu" Polski przeniosłem do: Jezus "królem" Polski?!?
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #130 : Wrzesień 17, 2011, 21:09:22 »

                                                 "Nie zgadzamy się na promowanie satanizmu"

bgk / pm | EKAI | 15 Wrzesień 2011 | Komentarze (3)

Prymas Polski Józef Kowalczyk

„Zadaniem Kościoła zawsze było, jest i będzie ostrzeganie ludzi przed zwodniczym działaniem przeciwnika Boga. Dlatego nie zgadzamy się na publiczne promowanie satanizmu" – napisał prymas Polski abp Józef Kowalczyk w przesłanym KAI oświadczeniu.
Poniżej pełny tekst oświadczenia:

Wielkim zadaniem Kościoła jest dziś przypominać, że Bóg nie jest mityczną postacią ani wytworem kultury, ale realną i kochającą Osobą, a katolicyzm nie jest rytualnym obrzędem, ale relacją ze Stwórcą i Zbawicielem. Bóg istnieje - a jeśli On istnieje, istnieje również cały świat duchowy, razem z aniołami i szatanem, który nie jest mitem, ale realną i groźną siłą, niosącą zagrożenie dla człowieka. Przypomniała o tym między innymi Kongregacja Nauki Wiary w wydanym w 1975 roku dokumencie „Wiara chrześcijańska a demonologia”.

Dołącz do nas na Facebooku

Jeśli traktujemy Boga poważnie, nie możemy lekceważyć szatana. Nie możemy również zapominać, że szatan jest mistrzem zła i kłamstwa. Jego celem jest ostateczne zniszczenie człowieka, nawet, jeśli dokonuje się ono na drodze dopuszczenia do mniejszego czy krótkotrwałego dobra. Jeżeli ktoś mówi dziś, że szatan zwyciężył, potwierdza tylko swoją krótkowzroczność, sięgającą nie dalej niż granica doczesności.

Szatan ostateczną walkę z Bogiem przegrał dwa tysiące lat temu, przegrał ją w śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. „Ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę”, czytamy w Księdze Rodzaju. Wszystkie obecne małe zwycięstwa szatana są tylko jego pełną nienawiści i rozpaczliwą próbą odwetu, próbą odebrania Bogu czegokolwiek, zanim nadejdzie pełne królowanie Boga – biblijnym „miażdżeniem pięty”. Niestety celem owych kierowanych na oślep ataków padają ludzie, którzy w swojej naiwności dają wiarę zapewnieniom szatana o jego sile i możliwościach, a którzy w ten sposób sami siebie ustawiają po stronie przegranej i sami siebie skazują na wieczne potępienie.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Kościół nie skazuje wyznawców szatana na piekło, na wieczne cierpienie – oni sami się na nie skazują. Zadaniem Kościoła zawsze jednak było, jest i będzie ostrzeganie ludzi przed zwodniczym działaniem przeciwnika Boga. Dlatego właśnie nie zgadzamy się na publiczne promowanie satanizmu, dlatego sprzeciwiamy się znakom, symbolom, muzyce i innym formom propagowania treści, które są niebezpieczne dla życia wiecznego.

Szatan jest istotą inteligentną i człowiek nie jest w stanie go przechytrzyć. Dlatego właśnie najrozsądniejszą rzeczą jest dla katolika trzymać się z daleka od wszystkiego, co może mieć związek z jego działaniem – łącznie z wyłączeniem telewizora i nie kupowaniem żadnych publikacji, w których ludzie jawnie opowiadający się po stronie szatana zabierają głos w roli mistrzów i autorytetów. Nikt nigdy nie może odebrać Kościołowi prawa głosu i ostrzegania: uważajcie, bo cokolwiek szatan wam mówi – kłamie. Gdyby nie kłamał, nie byłby szatanem, ale nadal aniołem. 

http://religia.onet.pl/kraj,19/nie-zgadzamy-sie-na-promowanie-satanizmu,5221.html
..........................................

                                                    "Nie milczmy, kiedy promuje się satanizm "

xao, lk / pm | EKAI | 12 Wrzesień 2011 | Komentarze (2)

Głosząc Boga, nie możemy milczeć, kiedy promuje się satanizm - mówił 11 września abp Józef Michalik podczas uroczystości 134. rocznicy objawień maryjnych w sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie pod Olsztynem.

Abp Józef Michalik Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Przybyło na nie ok. 40 tys. wiernych z archidiecezji warmińskiej i diecezji sąsiednich.
W uroczystościach uczestniczyli także przedstawiciele władz samorządowych, parlamentarzyści i przedstawiciele świata nauki.

We wprowadzeniu do mszy św. metropolita warmiński abp Wojciech Ziemba przypomniał, że "Matka Najświętsza podczas swoich objawień w Gietrzwałdzie 134 lata temu wzywała do modlitwy i pokuty. W sposób szczególny zachęcała do modlitwy różańcowej". - Jak co roku gromadzimy się w tym świętym miejscu, aby przypomnieć sobie i wypełnić w życiu to orędzie Matki Bożej - dodał hierarcha.

Dołącz do nas na Facebooku

Jak zauważył abp Ziemba, tegoroczny odpust w Gietrzwałdzie był szczególną okazją, aby podziękować Bogu za pamiętną pielgrzymkę Jana Pawła II do Olsztyna w 1991 r. Ponadto uroczystości odpustowe połączone były z archidiecezjalnymi dożynkami, dlatego metropolita warmiński wezwał wszystkich zebranych do modlitwy dziękczynnej za tegoroczne plony.

W homilii przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski przekonywał, że "Polska powinna zatroszczyć się o to, aby zginęło getto katolickie". Jego zdaniem "trzeba na tej drodze wytrwać" tak, aby "w każdej dziedzinie życia każdy obywatel miał równe prawa".

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Jednocześnie nie można dopuścić do promowania zła. - Głosząc Boga, nie możemy milczeć, kiedy promuje się satanizm - podkreślił, nawiązując do podarcia Biblii przez Adama "Nergala" Darskiego.

Metropolita przemyski zaważył, że dzisiaj niewygodny jest krzyż Chrystusa, "niewygodne jest Pismo Święte, które trzeba podeptać, podrzeć, znieważyć". Tłumaczył, że "to nie jest symbol", lecz "święty znak", gdyż zawarte jest w nim Słowo Boże.

Za dramat uznał fakt, że "w katolickiej Polsce próbuje się zepchnąć na margines, czyli zamknąć w getto myślowe i getto społeczne obecność Ewangelii, Bożego prawa, krzyża, Pisma Świętego". Ubolewał, iż "sądy udają, że się nic nie stało, jeśli się znieważyło Pismo Święte, czy krzyż". Jest to, zdaniem abp. Michalika, "bardzo wielki znak" trwającego zmagania "o serce Polaka, o katolickość, o chrześcijańskość naszego narodu".

Metropolita przemyski wziął także w obronę Radio Maryja, które jest oskarżane o to, że przyjmuje "takie, czy inne orientacje" społeczne. Podkreślił, że toruńskie radio "rozmodliło Polskę" i "pogłębiło modlitwę" słuchaczy.
Abp Michalik przypomniał także o zbliżających się wyborach parlamentarnych. Podkreślił, że chrześcijanin w Polsce musi wiedzieć, kogo chce obdarzyć zaufaniem. Od tego zależy bowiem czy będzie w niej "tylko edukacja zwykła czy wychowywanie w wartościach chrześcijańskich, czy będzie miejsce dla starego człowieka, dla inwalidy, dla chorego w rodzinach naszych".

Uroczystości w Gietrzwałdzie przygotowali Kanonicy Regularni Laterańscy, którzy od czasów powojennych są stróżami gietrzwałdzkiego sanktuarium.

Objawienia maryjne miały od 27 czerwca do 15 września 1877 r. dwunastoletnie Barbara Samulowska i Justyna Szafryńska. O fakcie objawień świadczyły także Katarzyna Wieczorek (21 lat) i Elżbieta Bilitewska (42 lata). Ostatecznie jednak Kościół uznał relacje jedynie Justyny i Barbary. Maryja, którą widziały dziewczęta, przedstawiała się jako Niepokalanie Poczęta, a same widzenia miały miejsce podczas modlitwy różańcowej.

Matka Boża rozmawiała z dziewczynkami po polsku. Warmia znajdowała się wówczas pod zaborem pruskim i od samego początku objawień i później była to dla wizjonerek bardzo trudna sytuacja. Były one bowiem szykanowane i dręczone przez władze pruskie. Podczas samych objawień dziewczęta pozostawały w stałym kontakcie z rodzicami i proboszczem ks. Augustynem Weichselem, na których polecenie zadawały Maryi różne pytania. Za każdym razem słyszały Jej wezwanie do modlitwy różańcowej oraz pokuty i słowa pociechy. Nie brakowało jednak także konkretnych odpowiedzi i wyjaśnień.

Barbarę Samulowską dla jej bezpieczeństwa umieszczono w domu sióstr szarytek w Lidzbarku Warmińskim. Gdy miała 18 lat, podjęła decyzję o rozpoczęciu życia zakonnego. Pierwsze śluby zakonne złożyła 2 lutego 1889 r., przyjmując imię zakonne Stanisława. W 1895 r. wyjechała do Gwatemali, gdzie w nowicjacie swego zgromadzenia została wychowawczynią. Podjęła następnie pracę jako przełożona sióstr w szpitalu w Antigua, a później również w szpitalu w Quetzaltenango. Ostatnie lata jej życia związane były z osobistym cierpieniem spowodowanym rakiem twarzy. Zmarła 6 grudnia 1950 r. w Gwatemali w wieku 85 lat, przepracowując ponad pół wieku w Ameryce Łacińskiej. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny, którego diecezjalny etap trwał w latach 2005-2006.

http://religia.onet.pl/kraj,19/nie-milczmy-kiedy-promuje-sie-satanizm,5192,page1.html
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #131 : Wrzesień 18, 2011, 21:56:49 »

                                                                      Kosmiczne lustro

Tomasz Ponikło | Tygodnik Powszechny | 20 Czerwiec 2011 | Komentarze (3)
 
- Chcę ustanawiać swoje decyzje na mocnych filarach. Swoją życiową drogę betonować światłym betonem, a nie czarną magmą, która brudzi sumienie i mąci spokój myślenia - mówi raper Piotr „Vienio” Więcławski.
Tomasz Ponikło: W polskim hip-hopie, zwykle tematy duchowe są nieobecne. Nagrywając utwór „Różnice”, chciałeś przełamać tę barierę. Skąd taka potrzeba?

Piotr „Vienio” Więcławski: Raperzy w większości traktują hip-hop jako rozrywkę. Mnie zależy na tym, żeby pobudzać do myślenia. Widzę poważny problem: podziały religijne, wzajemną niechęć, a nawet nienawiść, śmierć serwowaną w imię Boga – to wielki skandal. Nie łamię żadnego tabu, o tym powszechnie się rozmawia. Opisałem więc uniwersalne zjawisko, które ma miejsce od tysięcy lat.

Dołącz do nas na Facebooku

Inni polscy raperzy też nagrali utwory o wierze, ale nie pozwalają zaufać własnym słowom. Ty jesteś wiarygodny?

Za to, że ludzie mówią jedno, a robią drugie, nie biorę żadnej odpowiedzialności. Tak już bywa, że ci, którzy chcą nam coś ważnego przekazać, często nie stosują się do własnych słów. Nie wiem, czy mnie samego ktoś złapał na hipokryzji. Działam teraz tak, żeby ludzie nie czuli żadnego dysonansu.

Jednak czuć go, słuchając „Etosu”, Twojego pierwszego solowego albumu, i przypominając sobie wcześniejsze nagrania z Molestą. Żałujesz czegoś w swoim dorobku?

Ludzie dojrzewają i się zmieniają. Po czasie rozumieją swoje zachowania sprzed lat, powody poczucia bycia nieszczęśliwym. Ludzie otwarci robią wszystko, żeby usuwać te przeszkody, które odgradzają ich od szczęścia. Moje myślenie zmieniło się diametralnie od debiutanckiej płyty „Skandal” z 1998 r., gdzie były tylko najebka, jointy, alkohol, balanga na osiedlu. Przebyłem ogromną drogę zrozumienia tego, co jest ważne, a co nie. Wtedy zarabiałem kasę i całość przepuszczałem na alkohol i używki. W ogóle nie myślałem, że będę mieć rodzinę, że będę musiał zapracować na dzieci. Że to ja będę musiał być tym Piotrem-Skałą, na którym buduje się dom. Teraz, chociaż jeszcze nie mam rodziny, myślę o tym intensywnie; a czas tak szybko leci... Patrzę na dorastające dzieci mojego kumpla Włodka i widzę, ile już straciłem. Mam połowę życia za sobą, 33 lata. Jaki będę, mając 66?
A jakiego chciałbyś zobaczyć?

Z rodziną. Człowiek bez dzieci jest niekompletny. Posiadam ten sam zapisany w nas głęboko obowiązek ludzki: miłość, którą dostałeś, musisz przelać dalej na potomka, zamknąć koło swojego życia. Rodzina jest najważniejsza we wszystkim, co robisz, bo w niej czujesz się bezpiecznie, masz oparcie. Poza tym, komu podaruję swoje płyty winylowe zbierane tyle lat?

Pamiętam, że sam jako nastoletni punk-rockowiec dawałem rodzicom popalić: noce poza domem, izby wytrzeźwień. Może późno zacząłem dojrzewać do etosu prawdziwej rodziny, rozumieć, że matka i ojciec dali mi miłość, wszystko to, czym teraz dysponuję: wychowanie, motywacje, wartości, które tak naprawdę prowadzą do szczęścia, jak uczciwość, prawość, brak złorzeczenia innym – nigdy nie było w moim domu zemsty; nie noszę w sobie takiego zła. A widzę, że ono jest w wielu ludziach nawet z mojego otoczenia. To nie tylko rozbite rodziny patologizują dzieci, bo są przecież świetne i miłosierne osoby z domu dziecka, gdzie miłości w ogóle nie było.

Zdałem sobie też sprawę z tego, że będę już starszym tatą. Ale lepiej, żebym do tego dorósł. Nie chcę zakładać rodziny w pędzie na łeb, na szyję. Moja Paulina jest młodsza ode mnie o dziesięć lat. Chcę, żeby skończyła studia, a może jeszcze ja sam pójdę na studia, nie spaliłem żadnych mostów i taki mam plan...

„Różnice” mówią o „pseudowiernych, którzy obrażają Boga”. Wiara jest Twoją osobistą sprawą, czy tylko obserwujesz i komentujesz?

Wiara jest we mnie, raduje mnie, inspiruje. Ale myślę o niej szeroko: ona jest w każdym, kto szuka dobra. Religie tworzą kręgosłup moralny świata. Nawet człowiek niewierzący musi liczyć się z tym, że mechanizm dekalogu go nie ominie, bo jest uniwersalny: jeśli zabije, sumienie zacznie działać. Jako ludzie jesteśmy wyposażeni w te same atrybuty i musimy sobie pozwolić zapracować na szczęście.

Bo wiara to moim zdaniem także szczęście: stan umysłu, świadomości, sposób, w jaki wszystko postrzegasz. Jedziesz samochodem, gość zajeżdża ci drogę. Klniesz na niego? Pewnie łapiesz się na tym tak samo jak ja, ale musisz wiedzieć, jak działają emocje, zapanować nad tym. Jeśli w Kościele katolickim nie znajdujesz odpowiedzi na swoje trudności, wystarczy zerknąć gdzie indziej, szukać może w innym Kościele, a może w buddyzmie.
Kosmiczne lustro

Tomasz Ponikło | Tygodnik Powszechny | 20 Czerwiec 2011 | Komentarze (3)
 

Kosmiczne lustro

Piotr "Vienio" Więcławski. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

A Ty gdzie szukasz?

We wszystkich źródłach, które działają. Można powiedzieć, że chciałbym być specjalistą od odnajdywania tego, co wspólne – bo wiara to wielka masa światła, która jest dla wszystkich.

Jesteś katolikiem?

Jestem, choć stanowczo oddzielam wiarę od zbrukanej instytucji kościelnej. Ale też nie mogę i nie chcę postrzegać Kościoła ani przez wojny krzyżowe, ani przez księży pedofili. To instytucja, która ma dwa tysiące lat, wszystko jest do zrozumienia, człowiek popełnia błędy, a kapłani to nie aniołowie, tylko ludzie. Sam poznałem lata temu księdza, który był tak cudowny, że postanowiłem nagrać o nim film dokumentalny. Potem okazało się, że nici z jego celibatu, że narkotyki, wreszcie, że złapali go z dziewczynami i wydalili z Kościoła (i dobrze, bo zepsute jabłka trzeba szybko usuwać z podwórka). Ale to mnie trochę rozbiło.

W moim zespole wciąż prowadzimy teologiczne rozmowy, mam kumpli buddystów, muzułmanów. Wiem po nich, że człowieka nie wolno religijnie indoktrynować. Jak nie pasujesz do układanki, nie wklejaj się w nią; jak pasujesz, to fajnie, bo będzie ci dobrze. Ja sam nie chodzę teraz do kościoła, może próbuję tworzyć własną układankę.

Może tak Ci wygodniej.

Być może modlę się więcej niż ci, którzy chodzą do kościoła...

Tylko uspokajasz sumienie.

Jeśli chcesz wtłoczyć nauki Jezusa czy Buddy w swoje życie, nigdy nie będziesz spokojny. A traktuję je bardzo poważnie. I stosuję tak, żeby na swój sposób iść drogą, którą pokazał mi Chrystus.
A co ze sprawami ostatecznymi?

Pytasz, czy oczekuję zbawienia? Oczywiście, że tak. Bóg jest światłością i ja chcę iść do światła, nie chcę iść do mroku. Mrok jest nie dla mnie. I staram się sam świecić światłem, pokazywać tę drogę innym. Dlatego w związku z Pauliną, z którą jestem trzy lata, najważniejsza jest dla mnie pełna wierność i pełne zaufanie, już jak w małżeństwie. Widzę, że to tworzy zdrową relację, czuję się dzięki temu silny i chcę w tym trwać.

To nie jest tak, że raper pojedzie na koncert i upoluje fanki. To jakaś bzdura, nie dla mnie. Może jestem staroświecki, jakby powiedzieli inni. Ale ja chcę ustanawiać swoje wszystkie decyzje na mocnych filarach i swoją życiową drogę betonować zajebistym światłym betonem, a nie czarną magmą, która brudzi sumienie i mąci spokój myślenia. Taka magma to np. chęć zemsty: bo ktoś ci coś zabrał, nie dał kasy, a dla kasy jesteś już gotów ugodzić kogoś nożem. Może sam tak myślałem, kiedy byłem młodszy i gniewny, ale nie teraz.

Teraz zrozumiałem, że znacznie więcej mogę zyskać, pomagając innym. Pomaganie daje mi o wiele więcej przyjemności niż przyjemność ładowana w siebie: gadżety, kino itp. To, że mogę komuś pomóc, czy to, że udaje mi się wyjść z twarzą z różnych sytuacji, to rzeczy, które mnie budują.

O jakiej pomocy mówisz?

Nie o tej komercyjnej, kiedy pomagasz z myślą, że ten ktoś odwdzięczy ci się zaraz tym samym. Mówię o pomocy wypływającej z serca, spontanicznej. Facet nie miał pracy, podzwoniłem po kumplach, coś się znalazło i dlatego jestem zadowolony. Mam kolegę fotografa, który ściągnął mnie kiedyś do domu dziecka. Razem z innymi raperami na święta organizujemy dla tych dzieciaków rozdawanie prezentów, gramy koncerty. Ale kiedy chodzę do domu dziecka, żeby gotować z nimi obiady, to w kuchni chcę być Piotrkiem, a nie Vieniem. Po prostu: Maciek krój cebulę, Basia obieraj czosnek, dzisiaj robimy spaghetti. Próbuję się do nich zbliżyć, być dla nich człowiekiem, a nie raperem, bo ta bariera jest krępująca.
przebijasz ten mur?

To są młode dusze, niezabrudzone okrutnym światem, który je złapie, jak będą mieć po osiemnaście lat, zero na koncie i rachunki do opłacenia. Ponieważ nie mają miłości rodziców, to tak jakby ich pojemność na miłość jest większa. Wystarczy, że przyjdziesz, zagadasz, a już by się przytuliły, oddały całe serce, zostały z tobą. Wychowawcy nie mogą im dać takiej bliskości, bo każde dziecko musi być podobnie traktowane; mogą być co najwyżej jak ciocia czy wujek. To jest największy dramat, że nie ma jak dać tym dzieciom tego, co najważniejsze – rodzicielskiej miłości miłosiernej.

Ty masz w sobie tyle miłości, że możesz dawać ją innym?

Mam, ale to jest normalne, to jest zadanie każdego dobrego człowieka. Żeby przez gest, uśmiech, słowo było im lepiej; przez modlitwę, medytację. Jeśli zbadasz, jak działa szczęście, to zobaczysz, że rozdając miłość, też zyskujesz miłość. Wierzę, że lustro kosmiczne w ten sposób działa. Nie pomagam, żeby mieć pewność, że sam pomoc otrzymam. Ale gdzieś w duchu cichutko wierzę, że w trudnej sytuacji ze mną też ktoś będzie; wierzę, że ta miłość działa w świecie.

Ale ważna jest też modlitwa dziękczynna, radosna. Kiedy jesteś szczęśliwy, dziękuj za to i dalej inwestuj w szczęście. Mnie się teraz wreszcie wydaje, że swoje uczucia, potrzeby, swoje życie – dobrze zainwestowałem.

Co sądzisz o kolegach po fachu, którzy grają tzw. chrześcijański hip-hop, jak np. Elohim?

Albo Full Power Spirit. To świetne rzeczy, a każda metoda jest dobra, jak działa. Oni wybrali taką, która przynosi im spełnienie artystyczne, duchowe i być może jeszcze te kręgi, które wytwarzają, pozytywnie zarażają dzieciaki. Cieszę się, że jest sporo zespołów, które patrzą na świat podobnie jak ja i mogą się spełnić.

Swoją płytą, jak mówisz, składasz hołd kulturze hip-hop. Po przesłuchaniu „Etosu” pozostaje wrażenie, że chcesz zaczarować rzeczywistość, bo hip-hop z mediów to przeciwieństwo Twojego albumu – ma twarz 50 Centa.

Ta kultura jest złożona – to składy hiphopowe, b-boye i grafficiarze – ale nie możemy przez jednego człowieka oceniać wszystkich. Jest gangsta rap, ale jest też hip-hop radosny; są zespoły studenckie, są zaangażowane politycznie. Szkoda, że media pokazują głównie jako wzór, np. zepsutą gwiazdę gangsta rapu i to jako autorytet, a gość sam mówi, że handlował śmiercią i nie szanuje kobiet. To jest zupełnie nie moja bajka.
Kosmiczne lustro

Tomasz Ponikło | Tygodnik Powszechny | 20 Czerwiec 2011 | Komentarze (3)
 

Kosmiczne lustro

Piotr "Vienio" Więcławski. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

Korzeniami siedzę w rapie ulicznym, ale chcę zapisać się do mentalnego rozwoju, nazwać to drogą światła, dobrego wyboru. Nie mam schizmy ze światem ulicy, jestem nadal jego integralną częścią – proponuję tylko zupełnie inne rozwiązania. Bo traktuję tę muzykę jako drogę i misję, sposób na życie, pasję i hobby, jako swoją powinność.

Ale jak znajdujesz wspólny język z tymi, którzy ubliżają innym, np. policji?

Mam wrażenie, że od pewnego momentu to manifest zbuntowanych nastolatków, nawet nie ze środowisk hip-hop, którzy działają na zasadzie: masz tiszert z takim hasłem, jesteś kozak. Z pewnymi osobami nie mam o czym rozmawiać. Nie mam też potrzeby, żeby zasłynąć na podwórku jako chojrak. Mam dużo więcej rzeczy do powiedzenia na dużo ciekawsze tematy. Na tego typu nagraniach słyszę tylko miałkie sformułowania, teksty, które niczego nie wnoszą do mojej kultury, do mojego mentalu ani do mentalu młodych ludzi. Wszystko to bzdury, jakieś pozy, czerstwe rymy i flow. Ale znam też ludzi bardzo rozwiniętych, którzy wywodzą się z hardcorowych i ulicznych korzeni, którzy nie wplatają w swoje teksty beznadziei i nie zatruwają młodych. Są ortodoksami z krwi i kości i tworzą rzeczy naprawdę nietuzinkowe. Nie podam przykładów ani dobrych, ani złych; nie chcę nikogo ustawiać ani wystawiać, po prostu medal ma dwie strony.

Fani hip-hopu czekali na Twój głos w sprawie Peji, który na koncercie wezwał do pobicia chłopaka spod sceny, pokazującego mu środkowy palec. Milczałeś.

Ale jak można takie zjawisko skomentować? Peja dał się sprowokować. Żeby to zrozumieć: jak wydaję płytę, to wiem, że na sto osób, które ją kupią, pięć zrobi to z niechęci do mnie, żeby przy możliwej okazji naubliżać mi i mnie niszczyć. Za kim staniesz: za tymi pięcioma czy 95 osobami? Wiadomo, że za fanami. A Peja dał się sprowokować tym pięciu osobom, stanął w walce z wiatrakami. Ten jeden fuck to był symbol. Tylu ludzi ubliża w internecie raperom. Czemu wybrał tamtą jedną ofiarę? Stał na scenie, adrenalina, stres, strach, że w oczach fanów się skompromituje, jeśli nie zareaguje.

Usprawiedliwiasz go?

Nie, bo po to na koncertach są ochroniarze, żeby wyprowadzić z imprezy kogoś, kto zachowuje się nieelegancko.

c.d.n

====================================================

Uliczny rap musi być dla Ciebie teraz jak garb.

Mam wrażenie, że płytami Molesty stworzyliśmy potwora. Jest mi dziś ciężko przewalczyć to, żeby słuchali mnie zwyczajni ludzie. Uliczny rap, chuligan... W pewnym momencie Molesta przestała być twarzą ulicznego rapu na rzecz kulturowego zaangażowania i bycia profesjonalnym zespołem, wytwórnią. Bardzo się cieszę, że spadliśmy z tego piedestału. Nie potrzebuję tej metki na swojej klacie. Ale ten potwór, którego powołaliśmy do życia, cały czas jest, ciągle nas goni, wali po plecach rózgą. I to jest kara, którą płacimy za tamte lata. Za wkręcenie się w niuanse tej branży, podejmowanie desperackich decyzji, za agresję i gniew. Walka trwa.

I jesteś w stanie odbić się od tego wszystkiego?

Walczę o to. Walczę i nie zmienię kursu. Najważniejsze, żeby iść do przodu. Nawet, jeśli cały czas dostaję za to w twarz. W pewnym momencie rozumiesz, że tak trzeba, bo jesteś autonomiczną osobą, w pełni wyposażoną, samodzielną, bo jesteś myślącym człowiekiem i najważniejszy jest dla ciebie własny naturalny rozwój. Ta droga wyświetla się człowiekowi po latach, chociaż z tego, co widać, nie każdemu.

I dzisiaj z Twoich ust płyną słowa potępienia dla pornografii, używek, nawet palenia papierosów...

Jestem chyba ostatnim pokoleniem, dla którego seks był tabu. To tabu zostało zerwane, ale doszliśmy do jakiegoś koszmaru: w telewizji po 22.00 widzę ostre pornoreklamy, w których tylko miejsca intymne są rozmazane. Dziecko nie zdąży porozmawiać o seksie z rodzicami, nie przejdzie w szkole przez wychowanie seksualne, a z telewizora i komputera jest tym zaatakowane.

A palenie? Przecież to nie daje haju, kosztuje kupę kasy, a jeszcze na paczce masz jasno napisane: to cię zabija. W dzisiejszych czasach trzeba być debilem, żeby chcieć palić. Dlatego sam rzuciłem papierosy w cholerę, w jeden dzień, w jedną chwilę.
Śpiewasz też o kraju, w którym „wóda jest mylona z chlebem”.

Żyjemy w świecie nadużywania alkoholu, wiem, bo zawsze na koncertach i imprezach alkohol się pojawia. W swoim domu nie widziałem ojca pijanego, ale widziałem, jak wracał z pracy zawsze z puszką piwa, którą wypijał przed telewizorem. Oczywiście sam korzystam z alkoholu, ale znam granice. Zdarzyło mi się parę razy przeholować na koncertach, że straciłem umysł. Więc korzystam ze starej zasady: jak kocham, to kocham; jak pracuję, to pracuję, jak piję to piję. Pewnych spraw już nie mieszam, nie mącę we własnym życiu.

A jak rozumieć Twoje słowa sprzeciwu wobec zepsutych raperów?

To zdanie do raperów amerykańskich, którzy doprowadzają mnie nieraz do wściekłości – oglądam program „MTV Cribs”, widzę jak gość typu Nelly czy inny szpanerski raper prezentuje swoją garderobę. I mówi, że ma sto par butów na sto dni, że zakłada je tylko raz. Przecież ci ludzie są zaledwie kilka pokoleń od swoich przodków wyrwanych z Afryki i nie pamiętają już o tamtejszej biedzie, już nie widzą tych dzieci, które tam cierpią głód? Tacy ignoranci mnie przerażają, to ludzie wpuszczeni w jakiś tunel materializmu, totalnego niezrozumienia tego, co dzieje się na świecie. Gość odbił się od dna i już nie pamięta, co to znaczy bieda; nie wie, że w Afryce wielu nie ma nawet tej jednej pary butów?

Dzisiaj jesteśmy generalnie bliżej sprzętu niż ludzi, żyjemy przedmiotami. Widzę, jak ludzie stali się otępiali, bo po prostu mają za dużo i w Polsce wpadli w ton wiecznego narzekania: jestem chory na wszystko, jak śpiewa Grabaż. Wciąż patrzymy w górę, unikamy spojrzenia w dół. Znajomi wracają z zagranicy i narzekają na Polskę, że nie jest jak Paryż czy Londyn, że u nas panuje nędza. Mówię im wtedy: no to jedź do Afryki, zobacz, jak wykorzystywani ludzie pracują w Chinach, zorientuj się w sprawie obozów śmierci na pewnej wyspie; zrozum, jakie mechanizmy rządzą dzisiaj światem. Kiedy np. w naszej firmie odzieżowej szyjemy koszulki, zawsze rozmawiamy z chłopakami o tym, skąd są materiały, kto dla nas szyje. I celowo, chociaż tak jest drożej, wszystko robimy w Polsce i na materiałach z Polski. To proste, tak samo jak wybór ziemniaków: biorę nasze, a nie hiszpańskie, bo w ten sposób pomagamy sobie wszyscy nawzajem.

I to wszystko mówi raper Vienio...

Ludzie pytają mnie zazwyczaj o to, na jakim sprzęcie zrobiłem płytę, dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy zadzwoniłeś. Bo wolałbym powiedzieć o tym, kim jest Piotrek, a nie kim jest Vienio – to wie każdy, kto kupuje moje płyty. A ja jestem również Piotrem Więcławskim.

PIOTR „VIENIO” WIĘCŁAWSKI (ur. 1977 r.), warszawski raper, jest współzałożycielem jednego z pierwszych zespołów hip-hopowych lat 90. Molesta Ewenement. Ma na koncie kilka płyt, w tym dwie złote. Ostatnio nagrał płyty „Ethos 2010” i „Wspólny mianownik”. W radiu Roxy Fm prowadzi audycję „Wysypisko”. Tworzy także filmy dokumentalne.

http://religia.onet.pl/wywiady,8/kosmiczne-lustro,355,page1.html
......................................................

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 19, 2011, 21:45:09 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #132 : Wrzesień 19, 2011, 21:18:32 »

                                                    Papieskie encykliki na smartfonie

pb (KAI/"La Croix") / ju. | EKAI | 10 Czerwiec 2011 | Komentarze (4)

Encykliki bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI, a także adhortacje apostolskie obecnego papieża są już dostępne w formacie cyfrowym.

Fot. Getty Images/FPM
Dostosowane są do lektury na telefonach komórkowych, smartfonach, tabletach itp. Zawierają interaktywny spis treści i wyszukiwarkę ułatwiające obsługę. Teksty można samemu podkreślać i opatrywać notatkami.

- Chcemy dotrzeć do ludzi, którzy pragną mieć te teksty cały czas do dyspozycji i korzystać z nich także wtedy, gdy nie są podłączone do internetu – wyjaśnia Julien Gracia, odpowiedzialny za produkty cyfrowe w wydawnictwie Fleurus-Mame. Zapewnia, że od 1 maja, gdy tę ofertę wprowadzono do sklepów, sprzedaje się ona dobrze, choć jeszcze za wcześnie na podawanie dokładnych liczb.

Książki cyfrowe z papieskimi dokumentami są dostępne zarówno pojedynczo, jaki i w pakiecie. Np. 14 encyklik bł. Jana Pawła II można kupić za 14,99 euro. Ich współwydawcami są: Bayard, Cerf i Fleurus-Mame. Można je nabyć w internetowym sklepie Apple, a także w tradycyjnych księgarniach.
.......................................................

                                                                      Pierwsza chrystoteka w Łodzi

lg / pm | EKAI | 19 Wrzesień 2011 | Komentarze (0)

Sto osób wzięło udział 17 września w „chrystotece” czyli dyskotece ewangelizacyjnej w Łodzi. Jej uczestnicy uczcili w ten sposób patrona młodzieży - św. Stanisława Kostkę.
Najpierw była msza święta w kościele Matki Boskiej Fatimskiej przy ul. Kilińskiego. - Chcemy przez modlitwę i zabawę zamanifestować wolność i radość, którą daje mam Jezus. Coraz więcej młodzieży szuka takiej formy zabawy” - tłumaczy ks. Michał Misiak sens imprezy.

Dołącz do nas na Facebooku

Po liturgii młodzież ustawiła się w szpaler i krokiem poloneza przeszła do pobliskiego centrum rozrywki. Tam królowała już muzyka nieco mniej klasyczna, głównie latynoska. - Po doświadczeniach z dyskotekami ewangelizacyjnymi unikamy dużych klubów, w których na co dzień serwowany jest alkohol. Unikamy też muzyki klubowej i techno. Chcemy zapraszać młodzież na zabawy, ale nie wskazywać drogi pełnej zagrożeń - mówi ks. Misiak.

Młodzież tańczyła, ale w tym samym czasie mogła skorzystać z rozmowy z kapłanem. - To była piękna dyskoteka, ludzie bardzo dobrze się bawili. Będziemy organizować takie spotkania regularnie - ocenia ks. Misiak.

Niestety, nie udało się zdobyć funduszy na akcję ewangelizacyjną w łódzkich poprawczakach i aresztach. - Zebraliśmy za mało pieniędzy, bo sporo uczestników zaprosiliśmy nie żądając pieniędzy za wstęp - tłumaczy kapłan. Dyskoteka zakończyła się o północy.

http://religia.onet.pl/kraj,19/pierwsza-chrystoteka-w-lodzi,5244.html
.............................................................

                                                             BIBLIA w rodzinie i dla rodziny

Abp Marian Gołębiewski

Biblia jest księgą rodziny i dla rodziny. Mówi do wszystkich pokoleń i o wszystkich tworzących rodzinę, mówi o doświadczeniach ludzi, których historia spleciona jest z Bogiem, ale przede wszystkim pozwala odkryć miłość Boga, który rodzinę ustanowił i pobłogosławił

Henri Daniel-Rops mówił o Biblii: „Jest to księga jedyna w swoim rodzaju. Księga niewyczerpana, w której powiedziano wszystko o Bogu i wszystko o człowieku. Oto Biblia – Księga nad księgami, Księga człowieka i Księga Boga”. Do tego wyznania znakomitego biblisty można by dołączyć stwierdzenie: Biblia jest księgą rodziny i dla rodziny. Mówi do wszystkich pokoleń i o wszystkich tworzących rodzinę, mówi o doświadczeniach ludzi, których historia spleciona jest z Bogiem, ale przede wszystkim pozwala odkryć miłość Boga, który rodzinę ustanowił i pobłogosławił.

Biblia – rodzina

Najpierw kilka słów na temat tego, co Biblia mówi o rodzinie. Już na pierwszych stronicach Księgi Rodzaju kreśli ideał małżeństwa monogamicznego. Dalej ukazuje rodzinę izraelską, która ma charakter patriarchalny. Właściwym terminem na określenie rodziny jest wyrażenie „dom ojcowski” (Rdz 24,38; 46,31). Genealogie sporządzane są według linii ojca (Kpł 25,44). Mąż jest głową rodziny i żony. Rodzina składa się z tych, których łączy wspólnota krwi i wspólnota zamieszkania.
Wymiar społeczny rodziny wyraża się również w płaszczyźnie religijnej (Wj 12,3; 1 Sm 1,3). Liczne potomstwo w Starym Testamencie było znakiem błogosławieństwa Bożego. W Nowym Testamencie domy-rodziny stały się centrami życia chrześcijańskiego. Chrześcijanie są współmieszkańcami Boga, należą do Jego rodziny. Królestwo Boże ma prawo pierwszeństwa w stosunku do własnej rodziny (Mk 6,4; Mt 10,37; Łk 14,26). Chrystus broni nierozerwalności małżeństwa. Św. Paweł porównuje miłość małżonków do miłości Chrystusa względem Kościoła. Najwspanialszą rodziną przedstawioną na kartach Ewangelii jest, oczywiście, Rodzina z Nazaretu.

Biblia – dziecko – młodzież

Biblia mówi o dziecku i do dziecka. Sam Jezus stawia dziecko za wzór dla tych, którzy chcieliby wejść do królestwa Bożego. Czyni tak zapewne ze względu na naturalną spontaniczność dzieci, ich otwartość i zaufanie, jakim darzą rodziców. Samym zaś dzieciom nakazuje przede wszystkim szacunek wobec rodziców. Taka postawa będzie utrwalać się przez całe ich życie, również dorosłe, i będzie uczyć właściwego odniesienia do wszystkich ludzi. Biblia przeznaczona jest dla ludzi młodych. Młodość jest szczególnie intensywnie przeżywanym okresem życia. To czas wielkich odkryć, czas kształtowania się charakteru i dokonywania życiowych wyborów. Jakże istotne jest, by wyborów tych dokonywać na modlitwie z Biblią w ręku.
Młodzi odkrywają nade wszystko dar miłości. Istotne jest, by przez kontakt z Pismem Świętym odkryli źródło miłości – samego Boga, który „Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Wyostrzona obserwacja i nadmierny czasem krytycyzm wieku młodzieńczego mogą być moderowane przez zetknięcie się z biblijną mądrością. Nie ogranicza się ona przecież do wiedzy, ale jest praktyczną zdolnością przeżywania życia w godności, na drogach, które wyznacza sam Bóg.
Prowadzone niedawno ankiety w liceach ogólnokształcących wykazały, że jeżeli młodzież sięga po Biblię, to po to, by uzyskać motywację dla wiary. Wiara doznaje umocnienia przez lekturę Biblii, więcej, niekiedy staje się światłem, którego młodzi poszukują. Spełnia się w nich słowo psalmisty: „Twoje słowo jest pochodnią dla stóp moich, Panie, i światłem na mojej ścieżce” (por. Ps 119,105). Właśnie w młodzieńczej lekturze Pisma Świętego wytwarza się nawyk, by traktować ją nie jako spotkanie z książką, ale jako spotkanie z samym Bogiem. Przez lekturę rozpoczyna się dialog, a jest to dialog modlitewny.
Obecne w sercu każdego młodego mężczyzny i młodej dziewczyny pragnienie sensu w dialogu tym znajduje zaspokojenie. A poza tym nie wolno zapominać, jak wiele rad autorzy natchnieni przekazali właśnie młodym! Chrystus uczy bogatego młodzieńca ewangelicznego radykalizmu, zalecając mu rozdanie majątku ubogim, a św. Paweł wypowie żywiołowe wyznanie: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus” (Flp 1,21). Właśnie w tak radykalnych postawach młodzi odnajdują siebie. Również dziewczęta znajdą w Biblii wezwania do praktykowania cnót roztropności, skromności, cichości czy czystości. Wskazanie na Matkę Chrystusa, która przecież poczęła Syna Bożego, mając kilkanaście lat, może stać się niezwykłym doświadczeniem w życiu dziewcząt szukających głębokiej relacji z Bogiem i właściwych odniesień do ludzi.

Biblia – człowiek dorosły

A ludzie dorośli, ukształtowani? Co oni mogą zyskać przez sięgnięcie po Pismo Święte? Przede wszystkim uczą się kształtować i właściwie wykorzystywać dar miłości i wolności. Zazwyczaj ich życie jest już w dużej mierze usystematyzowane, mają swoje obowiązki, znają zadania, pracują, dbają o rodziny. Pogłębiona i refleksyjna lektura Biblii w życiu człowieka dorosłego uczy odpowiedzialności. Właśnie dobrze pojęta odpowiedzialność, za siebie i za innych, odpowiedzialność złączona ze stawianiem wymagań – najpierw sobie, a potem osobom, które kochają lub z którymi związani są przez życiowe sytuacje – jest właściwym czynnikiem kształtującym wybory człowieka dojrzałego. Przeżywany kontakt z Bogiem podczas lektury Pisma Świętego pogłębia się i utrwala. Biblia może się stać także przedmiotem głębokiej refleksji w życiu ludzi w podeszłym wieku. Mogą oni patrzeć na minione doświadczenia swego życia przez pryzmat słów natchnionych i zyskaną w ten sposób mądrość przekazywać młodszym.

Biblijny kwadrans

Tak więc Biblia jest księgą rodziny i powinna być czytana w rodzinie. Niezwykle cenna jest praktyka tzw. biblijnego kwadransa w rodzinie. Chodzi o wspólną lekturę Pisma Świętego. W sobotni czy niedzielny wieczór można na kilkanaście minut wyłączyć telewizor, by w skupieniu oddać się głośnej lekturze fragmentów Biblii. Jeden z członków rodziny czyta wówczas dla wszystkich pozostałych, którzy w zamyśleniu pochylają głowy, by chłonąć słowo Boże. Choć chodzi tu przede wszystkim o odkrycie niezwykłej wartości słowa Bożego, nie można nie wspomnieć o integrującej roli takiej praktyki dla całej rodziny. Zazwyczaj wybiera się jeden z dwóch sposobów czytania. Jest to albo lektura ciągła, gdy czyta się wybraną księgę od początku do końca, albo tzw. lektura liturgiczna. W pierwszym przypadku dobrze jest rozpocząć od ksiąg łatwiejszych i bliższych nam mentalnościowo – od Ewangelii, Dziejów Apostolskich czy Listów Pawłowych, a dopiero później przejść do ksiąg trudniejszych, zwłaszcza Starego Testamentu. Drugi sposób wymaga znajomości czytań liturgicznych przeznaczonych na dany dzień. Dziś można je łatwo odnaleźć w katolickiej prasie (w „Niedzieli” – na stronach „Dodatku Liturgicznego”), na stronach internetowych czy w różnego rodzaju agendach i kalendarzach liturgicznych. Warto pomyśleć o tym, by przywrócić naszym rodzinom wspomniany już zwyczaj praktykowania kwadransa biblijnego. Jest to przecież jedna z dróg odrodzenia miłości i wzajemnego zaufania w naszych domach, droga zbliżenia się nie tylko do Boga, ale także do siebie nawzajem.
Rację miał niegdyś Tertulian, gdy pisał: „Pismo Święte powinno nam podać nie tylko znajomość tajemnic, lecz również wpływać na obyczaje i życie czytelników, (…) aby ci, co interesują się Pismem Świętym, znaleźli pouczenie nie tylko o tym, co się z kimś stało lub co on zrobił, lecz także o tym, jak oni sami mają postępować. W nim znajdujemy zasady postępowania i żywoty błogosławionych, przekazane nam na piśmie jako tchnące życiem wzory sposobu życia po Bożemu”.
Mówi się, że św. Augustyn tuż przed zbliżającą się śmiercią poprosił kogoś z najbliższego otoczenia, aby przed oczyma zawiesił mu teksty wybranych psalmów. Recytując te święte teksty, odszedł do Pana, o którym mu one przez całe życie chrześcijańskie mówiły. Lektura Pisma Świętego jest doskonałym przygotowaniem do ostatecznego odejścia.

http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=nd200721&nr=12

=====================================================

ks. Henryk Zieliński
Wszystko przez grzech

Grzechem pierworodnym można wyjaśnić prawie wszystko. Również stan mediów katolickich w Polsce. Bo że nie jest najlepiej, chyba każdy widzi. Napastowane przez lewaków, a nawet przez paru biskupów Radio Maryja gromadzi według oficjalnych badań niespełna 3 proc. ogółu słuchaczy. Jeśli dodać do tego rozgłośnie diecezjalne i należące do sieci Eurozet Radio Plus oraz kupione przez Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe radio VOX FM, to i tak słuchalność wszystkich razem nie przekracza 7 procent. Niewiele, biorąc pod uwagę, że ponad 90 proc. Polaków deklaruje swój katolicyzm!

Z katolicką telewizją jest jeszcze gorzej. Nie wykorzystano pojawiającej się na początku lat 90. szansy na ogólnopolską częstotliwość naziemną. Próba uruchomienia Telewizji Familijnej na bazie koncesji dla franciszkańskiej Telewizji Niepokalanów już dwa razy skończyła się katastrofą. Sami franciszkanie chętnie by pewnie wymazali dziś z kronik klasztornych przygodę z Telewizją Puls, której sztandarowy program „Goło i wesoło” bynajmniej nie polega na promowaniu franciszkańskiego ubóstwa. Niszowej zarówno pod względem zasięgu, jak i programu TVN Religia nie można nazywać katolicką, a raczej religioznawczą. Dziurę na rynku próbuje łatać toruńska TV Trwam, ale nie ma szansy docierać do wszystkich zainteresowanych. Powszechnie dostępne są dzisiaj jedynie katolickie okienka w Telewizji Polskiej, ostatnio zepchnięte w większości na godziny przedpołudniowe, kiedy dzieci i młodzież są w szkole, a dorośli w pracy.

Niewiele lepiej jest z prasą katolicką. Pięć liczących się w Polsce tygodników katolickich rozchodzi się w około 350 tys. egzemplarzach łącznie. To prawie trzykrotnie mniej niż jednorazowy nakład jednego z najpopularniejszych u nas magazynów dla kobiet! Z dziennikiem jest jeszcze gorzej, bo identyfikujący się z Kościołem „Nasz Dziennik” to maleńka kropla w morzu prasy codziennej. Nie lepiej jest z internetem, z którym Kościół wiąże ostatnio wielkie nadzieje.

Winnych słabości katolickich środków społecznego przekazu można oczywiście szukać wśród masonów, postkomunistów i innych sił ciemności. Ale czy nie będzie to odwracanie uwagi od własnych błędów i zaniedbań? Nawet zarzut, że reklamodawcy omijają katolickie media, też w gruncie rzeczy nas obciąża. Bo dlaczego w innych krajach, z USA na czele, reklama w katolickich mediach to wiarygodność, prestiż i skuteczność, a u nas odważają się na nią tylko nieliczni?

Grzech pierworodny po stronie odbiorców sprawia, że łatwiej sięgają po zło. Nawet praktykujący katolicy częściej kupują gazety epatujące sensacją, przemocą lub seksem niż te, które usiłują budzić ich sumienia! Widząc zwiastun programu katolickiego, zmieniają kanał, jak podczas emisji reklam. Zaledwie co dwudziesty słucha katolickiego radia, chociaż można wybierać między różnymi stacjami.

Po stronie twórców i decydentów mediów katolickich jednym z przejawów grzechu pierworodnego jest zapewne odwieczne napięcie miedzy hierarchią i charyzmatem w Kościele. Dzisiejsza podejrzliwość niektórych hierachów wobec oddolnych inicjatyw medialnych, których przykładem jedynie są media o. Tadeusza Rydzyka, nie jest niczym nowym wobec trudności, z którymi zmagał się w swoim czasie św. Maksymilian czy bł. ks. Kłopotowski. Dobre media zawsze tworzą ludzie z charyzmatem. A charyzmatyk jest wyzwaniem: szansą albo utrapieniem.

Do sukcesu katolickich mediów bardziej niż pieniędzy potrzeba, moim zdaniem, nawrócenia ich odbiorców, twórców i decydentów.

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/idziemy201138_wstepniak.html
.............................................................

Przed nami Rok Ks. Piotra Skargi


Abp Józef Michalik objął patronatem wydarzenia związane z Rokiem Ks. Piotra Skargi. Sejm przyjął w piątek uchwałę o ustanowieniu roku 2012 Rokiem Janusza Korczaka, Józefa Ignacego Kraszewskiego i ks. Piotra Skargi.

„Chętnie obejmę honorowym patronatem wydarzenia związane z Rokiem Ks. Piotra Skargi, gdyż ufam, że będą one dobrą okazją zarówno do przypomnienia postaci wielkiego kapłana i zakonnika kochającego człowieka i Kościół, jak i uczenia stylu przejrzystości i odwagi w obronie praw Bożych" - napisał przewodniczący Episkopatu abp Józef Michalik w liście do o. Tomasza Kota, przełożonego prowincji wielkopolsko-mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego.

W przyszłym roku minie 400 lat od śmierci ks. Piotra Skargi. Był on kaznodzieją Zygmunta III Wazy, rektorem Kolegium Jezuitów w Wilnie, pierwszym rektorem Uniwersytetu Wileńskiego, założycielem kolegiów jezuickich w Połocku, Rydze i Dorpacie. W Krakowie zainicjował działalność charytatywną kilku instytucji (Bank Pobożny, Arcybractwo Miłosierdzia, Komora Potrzebnych). Był autorem wielu książek, w tym czytanych do dziś „Żywotów świętych", i kazań, z czego najbardziej znane są „Kazania sejmowe". Ks. Skarga zmarł 27 września 1612 r. w Krakowie i został pochowany w tamtejszym kościele św. Piotra i Pawła.

W uchwale dotyczącej ustanowienia Roku Ks. Piotra Skargi napisano: „Zapisał się na kartach historii jako czołowy polski przedstawiciel kontrreformacji, filantrop oraz ten, który w trosce o ojczyznę miał odwagę nazwać po imieniu największe polskie przywary. Nawoływał do zmian postaw rządzących, do reform, by nie doprowadzić Rzeczypospolitej do upadku". Przyjętą 16 września 2011 r. uchwałę przygotowała sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu.

http://jmichalik.episkopat.pl/wydarzenia/3963.1,Przed_nami_Rok_Ks_Piotra_Skargi.html
............................................................
O rodzinie

Każdy człowiek ma prawo do rodziny dobrej, zdrowej, gdzie czuje się bezpiecznie i dokąd chętnie wraca, aby regenerować siły do realizowania swych zadań.

Pierwszym warunkiem, który umożliwia rodzinie spełnienie swoich zadań, jest jej stałość. Bez mocnej jedności i stałości małżonków, zabraknie poczucia bezpieczeństwa im samym i ich dzieciom. [...] Nienaruszalne poczucie stałości naszych zasad jest nie tylko gwarancją porządku między ludźmi, ale i wprowadza człowieka w świat transcendencji, w nadprzyrodzoność Boga, który jest stały, niezmienny.


Drodzy Bracia i Siostry, małżeństwo to nie jest eksperyment, który przeprowadza się na swoim sercu i na uczuciach swego współmałżonka lub swego dziecka, przez rok czy dwa. [...] Śmiercią kończy się każde nieuczciwe eksperymentowanie.

 

Wiara jest w stanie rozbić fałszywe i negatywne poglądy na małżeństwo. Miłość pomoże wypełnić zdrową, radosną treścią związek małżeński, zbudowany na wierności prawom Bożym. Pamiętajmy, że w trudnych sytuacjach, są tylko trudne rozwiązania. Przykazania Boże są niekiedy wymagające, ale im twardszy grunt, na którym budujemy nasz dom, tym mocniejsza budowla [...]

 

Chciałbym jeszcze skierować słowo do tych wszystkich, którym małżeństwo się nie udało. Wielu z nich żyje samotnie, zachowując wierność danemu słowu i wierność Bożemu przykazaniu. Stają się w ten sposób cichymi świadkami Ewangelii. Ceńcie sobie tę drogę, bo jest ona pokornym wypełnieniem przykazań Bożych, jest drogą wierności sumieniu i doprowadzi nas do zbawienia.

 

Są też ludzie, [...] którzy po nieudanym małżeństwie związali się z innym człowiekiem, a dziś, mimo odczuwanego niepokoju sumienia, nie mają dość siły albo też, ze względu na nową sytuację (wychowanie dzieci), nie widzą możliwości natychmiastowego rozwiązania i trwają w związku niesakramentalnym, nie mogąc przystępować do Komunii świętej. Jakże często boleją nad tym stanem rzeczy! Ich duchowa rozterka i wewnętrzne zmaganie niech stanie się drogą do pogłębienia wiary w miłosierdzie Boże.

Współczujemy Wam szczerze, ale prosimy, waszym myśleniem i mową nie zacierajcie różnicy między Bożym nakazem i ludzką słabością. Raczej Wasz wewnętrzny ból niech będzie potwierdzeniem wartości sumienia, które szuka prawdy i strzeże jej nawet wbrew sobie. Zachowajcie wiarę i tym goręcej i często módlcie się wspólnie w waszym nowym kręgu rodzinnym o pomoc Bożą. A przyjdzie czas, że miłosierdzie Boże i w waszym życiu okaże się większe niż nasze grzechy. Są sytuacje, że błędy czy nieumiejętności ludzkie może naprawić tylko Bóg. Człowiek powinien być zawsze gotowy do współpracy z Nim.

[Fragmenty listu pasterskiego Metropolity Przemyskiego na Tydzień Miłosierdzia z dnia 2 października 1994 r. ]


Zob. też: Cały dokument

http://jmichalik.episkopat.pl/dokumenty/3138.1,Wiara_i_milosc_pomoze_rodzinie.html


Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 21, 2011, 10:33:12 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #133 : Wrzesień 21, 2011, 09:26:25 »

Zamyśleni

O rodzinie

Każdy człowiek ma prawo do rodziny dobrej, zdrowej, gdzie czuje się bezpiecznie i dokąd chętnie wraca, aby regenerować siły do realizowania swych zadań.

Otwierać się na media

Trzeba się dzisiaj bezwzględnie otwierać na media. To jest środek komunikacji, czyli kontaktu z drugim człowiekiem.

Mieć czas dla dziecka

Dziecko trzeba traktować jako człowieka pełnego. Trzeba widzieć w nim partnera rozmowy.

Wspólnoty młodzieżowe

Wydaje się, że na młodzieżowe poszukiwania „mistrzów" i autorytetów Kościół musi odpowiedzieć próbą wprowadzenia w solidną formację intelektualno-duchową, która zachęci do sięgania po uniwersalizm chrześcijański.

Szkoła i wychowanie

Warto tak wychowywać naszych synów i córki, aby umiały dzielić się swymi zdobyczami i swoim czasem z innymi. To oni bowiem tworzą wizerunek Polaka i polskiej rodziny na dzisiejsze czasy.

U Matki Bożej

Nasza pobożność, nasza modlitwa, nasza obecność przed Matką Bożą jest częścią naszej wiary.

O młodych

Nie można przeoczyć faktu, iż tysiące młodzieży gromadzi się na modlitewnych spotkaniach braci z Taizè (...) i z entuzjazmem wypełnia place na zaproszenie Jana Pawła II.

Wstąpić do szkoły Maryi

Tak jak nasz lud, kochamy Maryję, kochamy Matkę Pana, bo wiemy, że najlepsza droga pogłębienia naszej wiary, to wstąpienie do szkoły maryjnej, to ta duchowa i fizyczna pielgrzymka przed Jej obraz.

Życiodajne źródła
Czas na refleksję i modlitwę pomoże ludziom zatrzymać się i pomoże żyć piękniej i radośniej także na co dzień.

Pielgrzymka szkołą wiary
Pielgrzymka to wielka szkoła charakteru, wielka szkoła człowieczeństwa...


W intencji trzeźwości

 Warto i trzeba podjąć wysiłek życia w trzeźwości, pochwały dla nowych zwyczajów bezalkoholowych, radosnej zabawy, gościnności bez wódki, trzeźwego wesela.

Na wakacje

Pamiętajmy, że okres wakacji nie zwalnia nas, ani naszych dzieci, ani naszych gości od obowiązków sumienia, od niedzielnej Mszy świętej, od przykazania szacunku dla starszych i  rodziców, od obowiązku zachowania czystości i wszystkich pięknych Bożych przykazań.

Życie jest święte

Największym orędownikiem prawdy o obronie życia jest Chrystus, przypominający o obowiązku zachowania wszystkich Bożych Przykazań.

O Komunii Świętej

Ci wszyscy, którzy nie mogą przystępować do sakramentalnej Komunii św., niech się czują w jedności Kościoła, niech kontaktują się z Chrystusem przez komunię pragnienia, komunię duchowej tęsknoty...

Nauka Kościoła jest wymagająca

Przestańmy wreszcie bać się być dobrzy i uczciwi! Przestańmy wstydzić się naszej wiary i naszego chrztu. Zacznijmy mówić i działać zgodnie z nauką Ewangelii i krzyża.

Duchu Święty przyjdź!

Wielką głębię Bożej wszechmocy odkrywam w codziennej modlitwie do Ducha Świętego, którego Jezus wysłużył i dał Kościołowi, czyli nam, słabym ludziom.

Triumf pokory

Wielkość Księdza Jerzego płynie z tego, że to był człowiek prostej, żywej wiary, że to był człowiek, który żył nauką kard. Stefana Wyszyńskiego i Jana Pawła II - nauką Kościoła.

O pobożności Maryjnej

Pobożność Maryi jest w Kościele nieustannie bardzo ważna i twórcza. Ze szkoły Maryjnej duchowości wyszli wszyscy święci. Także święci naszych czasów.

Na Dzień Matki

Bez matki nie da się odrodzić oblicza rodziny. Bez polskich matek nie da się odrodzić Polski - duchowo, moralnie, społecznie ...



O powołaniu kapłańskim

Nie ma na świecie misji piękniejszej i godniejszej jak posługiwanie w Bożym imieniu ...

http://jmichalik.episkopat.pl/varia/zamyslenia/3743.1,Swieto_Milodzierdzia_Bozego.html
................................
                                                               Więźniów nawiedzać

Urszula Buglewicz

Działania duszpasterskie, jakimi objęte są osoby pozbawione wolności, znajdują się w obszarze działań penitencjarnych. Wprawdzie w Kodeksie karnym wykonawczym, który stanowi podstawowy dokument regulujący status więźniów w zakładach karnych i aresztach śledczych, nie mówi się wprost o oddziaływaniu religijnym, ale art. 38 mówi o współdziałaniu ze społeczeństwem w procesie readaptacji skazanych. Na pierwszym miejscu wymienia się Kościoły i związki wyznaniowe. Obecnie w Polsce jest ok. 230 księży i zakonników, którzy pełnią posługę kapelanów więziennych. Ich pracę wspomaga rzesza ludzi dobrej woli, modląc się i podejmując konkretne działania na rzecz osadzonych. Wielu z nich to członkowie „Bractwa Więziennego”.

Najlepszy przewodnik

– Do więzienia przychodzą osoby wyalienowane i wyjałowione religijnie. Nie ma więc dla nich lepszego przewodnika niż kapłan – mówi w wywiadzie dla „Niedzieli” płk Jerzy Nikołajew, dyrektor Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Lublinie. Jego zdaniem, problemem ludzi, którzy trafiają do więzienia, jest ich mała wiara. – Do kapelanów zwracają się osoby, które Boga w swoim życiu tak naprawdę nigdy nie odnalazły. Środowiska, z których pochodzą, często są tak zaniedbane pod względem duchowym i uczuciowym, żyją w odrzuceniu wszelkich społecznych zasad i norm, że dopiero pobyt w więzieniu skłania ich do głębszej refleksji – wyjaśnia. – Im prędzej ksiądz dotrze do więźnia, tym większa szansa, że czas tu spędzony będzie spożytkowany godnie.
Przemiany ustrojowe, jakie dokonały się w Polsce po 1989 r., sprawiły, że więzienia przestały być instytucją zamkniętą. – Kiedyś nikt nie miał prawa wejść do więzienia, a życie za kratami miało swój własny, zamknięty rytm – mówi ks. Mirosław Flak, kapelan Aresztu Śledczego w Lublinie i archidiecezjalny referent ds. duszpasterstwa w zakładach karnych i aresztach śledczych. – Pierwsze przeobrażenia dokonały się w czasie stanu wojennego, gdy wśród osadzonych było wielu więźniów politycznych, którzy domagali się obecności kapłana. Po zmianach ustrojowych nastał czas wielkich akcji. Więzienia odwiedzali nie tylko kapłani różnych wyznań, ale także aktorzy i piosenkarze, którzy przez swoje występy artystyczne prowadzili resocjalizację.
Praca kapelanów nie ma znamion akcyjności, ale jest pracą stałą, nakierowaną na przemianę i nawrócenie konkretnej osoby, która w swoim życiu pogubiła się, a przebywając za kratami, ponosi karę za swoje czyny. O pomoc osób świeckich w pracy z więźniami zwrócił się Naczelny Kapelan Więziennictwa RP ks. Jan Sikorski, którego najbliższą współpracownicą była Janina (Nina) Szweycer-Grupińska (1914-94), współzałożycielka i pierwszy prezes „Bractwa Więziennego”.

Gotowi nieść pomoc

– W codziennej pracy pomagają nam członkowie „Bractwa Więziennego”, które swoją główną siedzibę ma w Warszawie, ale oddziały terenowe znajdują się w wielu miastach Polski – mówi ks. Flak. – Mogą do niego należeć odpowiednio przygotowani wierni. Specyfiką lubelskiego środowiska jest duży udział studentów w pracy wolontariackiej. Zasadniczo każda osoba, która chce odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa: „Byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (Mt 25, 36), może w szeregach Bractwa odnaleźć miejsce dla siebie.
Głównym celem działalności „Bractwa Więziennego” jest niesienie osadzonym szeroko rozumianej pomocy ewangelicznej, terapeutycznej i socjalnej. W tej żmudnej pracy mogą odnaleźć się m.in. osoby uformowane duchowo w różnych wspólnotach i grupach modlitewnych, wprowadzone do pracy wolontariackiej przez kapelana danego zakładu karnego. Dla chętnych organizowane są specjalne szkolenia, na których omawiane są sprawy związane m.in. z regulaminem i bezpieczeństwem. – Kapelan odpowiada za duchowe przygotowanie kandydata, zaś służby więzienne i dział ochrony zajmują się wprowadzeniem procedur związanych z wymogami bezpieczeństwa – wyjaśnia ksiądz kapelan.
– Ci ludzie potrzebują zwykłej rozmowy – mówi Paulina Kamińska, studentka V roku psychologii na KUL-u, która przygotowuje się do pracy psychologa więziennego. – Osadzeni potrzebują kontaktów między sobą, ale także z osobami z zewnątrz, które po prostu zechcą ich wysłuchać. Bo trafiając do więzienia, zawsze traci się grunt pod nogami. – Zdarza się, że w więzieniach są i tacy, którzy są przestępcami z wyboru, jednak w naszej pracy nigdy nie patrzymy na „masę”, ale staramy się dostrzec konkretnego człowieka – wyjaśnia ks. Flak.

W więźniu dostrzec człowieka

Głównym obszarem działań kapelana jest sprawowanie sakramentów: celebracja Mszy św., słuchanie spowiedzi, przygotowanie osadzonych do przyjęcia sakramentu bierzmowania, a także głoszenie słowa Bożego. – Więźniowie najbardziej potrzebują indywidualnych rozmów. Wiele z nich kończy się katechezą, przystąpieniem do sakramentu pokuty, a w konsekwencji nawróceniem – ocenia kapelan. – Rozmawialiśmy z 18-letnią dziewczyną, która opowiedziała swoją okrutną historię. Od dziecka widziała tylko przemoc i w konsekwencji sama stała się współsprawcą przemocy. Chciała komuś o tym opowiedzieć, wyżalić się – opowiada Paulina, mając przy tym mnóstwo pomysłów, jak można realnie pomóc tej dziewczynie i innym osadzonym. Podstawą takich działań jest odpowiednie „widzenie” człowieka. – Kiedyś kapelan z Iławy dzielił się swoim doświadczeniem, mówiąc, że on w ogóle nie pyta osadzonych, za co są skazani. Po prostu patrzy na człowieka – mówi ks. Flak.
Więźniowie zazwyczaj są ludźmi przeklętymi przez społeczeństwo, raz na zawsze ocenionymi negatywnie, wykluczonymi ze swoich rodzin i środowisk, pozbawionymi kontaktów z najbliższymi. – Idąc do więzienia, staram się pamiętać słowa Jana Pawła II, który do więźniów w Płocku mówił, że są osadzeni, ale nie potępieni, że zawsze mają możliwość nawrócenia – mówi ksiądz kapelan. – Po 9 latach pracy widzę, że dla wielu osadzonych sam czyn przestępczy jest karą. Spotkałem kiedyś kobietę, która odbywała karę za zabójstwo. Jednak na początku dziwnie się zachowywała: była grubiańska, zdawała się w ogóle nie przejmować tym, co zrobiła, wypychała z pamięci dokonaną zbrodnię. Dopiero po dłuższym czasie przyznała się przed sobą do popełnienia zbrodni, zaczęła żałować, a owocem przemiany było m.in. przeproszenie rodziny.
Dla kapelanów i wolontariuszy posługujących w więzieniach każdy dzień przynosi kolejne dowody na to, że „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”.
– Jestem przekonany, że wielu przestępców doświadcza głębokiej przemiany życia. Dla wielu z nich więzienie jest miejscem wybawienia, bo przerywa łańcuch przestępstw, daje możliwość zatrzymania się i poprawy – zapewnia ks. Mirosław. Dlatego tak ważne są rozmowy indywidualne z więźniami, w czasie których nie muszą oni chować się za różnymi maskami, udawać przed współwięźniami nieczułych „twardzieli”. – My też jesteśmy słabi – mówi ks. Flak. – Podczas pierwszej Mszy św. sprawowanej w więzieniu uświadomiłem sobie, że znajduję się w grupie ok. 30 przestępców i po prostu zacząłem się bać. W czasie sprawowania Liturgii powiedziałem do nich, że chyba nie skończę tej Mszy św., bo się ich boję. Oni zaczęli się śmiać, mówiąc, że przecież nic mi nie zrobią. A ja, nawet o tym nie wiedząc, przyznaniem się do słabości „kupiłem ich”. Bo pokazałem, że jestem taki sam jak oni, pełen lęku. Więźniowie w większości tylko udają, że są twardzi.
Ze zrozumiałych względów wielu ludzi boi się przestępców, ale tylko niewielu dostrzega, że są to słabe, poranione osoby, oczekujące wsparcia. Bo każdy człowiek potrzebuje kogoś, kto go wysłucha i zrozumie. – Więźniowie nie są straszni. To przecież zwykli ludzie. I wcale nie trzeba być bohaterem, by się z nimi spotkać. Wystarczy odrobina chęci i postawa, w której nie ma nic z poczucia wyższości – zapewnia Paulina.

Miejsce dla każdego

– Wchodząc do więzienia, najpierw widziałem kraty, mury, cele, a teraz widzę tylko ludzi, którzy przez moją posługę doświadczają Pana Boga. I coraz mocniej dostrzegam, że właśnie w tym miejscu „rozlewa się łaska” – zapewnia ks. Mirosław. Podobnie odczuwają trzy małżeństwa z Drogi Neokatechumenalnej, które od 9 lat są częstymi gośćmi w lubelskim areszcie. Za zgodą ordynariusza w więzieniu powstała bowiem wspólnota, w której regularnie głoszone są katechezy. – Jest to wspólnota specyficzna, bo charakteryzuje się dużą rotacją sióstr i braci. Jedni więźniowie wracają do domów, inni są przenoszeni do nowych miejsc odosobnienia. Naszą wielką radością są ci, którzy po wyjściu na wolność kontynuują swoje spotkanie z Bogiem w parafialnych wspólnotach Drogi – opowiada ks. Flak. Zresztą, takim zakorzenionym w Drodze osobom łatwiej jest odnaleźć swoje miejsce w odzyskanym życiu. Wspólnota troszczy się bowiem także o to, by „syn marnotrawny” miał gdzie mieszkać i za co żyć, aby nie miał powodów do powrotu na drogę przestępstwa.
– Czasem naprawdę nie potrzeba wiele, by odrzucony przez najbliższych człowiek wrócił do świata przestępczego. Jedynego, gdzie zawsze jest chętnie widziany – ubolewa kapelan. – Niestety, w Polsce są tylko trzy domy (w Gdańsku, we Wrocławiu i w Warszawie), gdzie więźniowie mogą się zatrzymać po wyjściu na wolność. A wielu z nich tak naprawdę nie ma dokąd wracać.
Każda pomoc jest cenna. Wiele wspólnot i osób wspomagających pracę kapelanów organizuje np. zbiórki książek, różańców i medalików, których zawsze w więzieniach brakuje. Inni gromadzą środki na paczki dla osadzonych, ale także dla rodzin osób odbywających karę, często pozbawionych środków do życia. Przede wszystkim jednak nie można zapominać o modlitwie zanoszonej przez wspólnoty Legionu Maryi czy Rycerstwa Niepokalanej. Wielu chorych swoje cierpienia ofiarowuje w intencji nawrócenia grzeszników, często konkretnych osób. – Gdy idę do chorych, proszę ich, by modlili się za więźniów. Modlitwa zawsze przynosi owoce – zapewnia ks. Mirosław Flak. I serdecznie prosi, by każdy, kto usłyszy w sercu wezwanie, by „więźniów nawiedzać”, nie lękał się wypełnić miłosiernego uczynku.

Duszpasterstwo więzienne
Duszpasterstwo więzienne w Polsce obchodzi 20-lecie istnienia. W 1989 r. pierwszym naczelnym kapelanem więziennictwa został mianowany ks. prał. dr Jan Sikorski. Od 2001 r. funkcję tę sprawuje ks. prał. dr Paweł Wojtas. Jest on jednocześnie asystentem kościelnym Stowarzyszenia Ewangelicznej Pomocy Więźniom „Bractwo Więzienne”.
Obecnie krajowym prezesem Bractwa jest Bernarda Wojtkowska. Członkowie „Bractwa Więziennego” docierają do co trzeciego więzienia. Przychodzą przede wszystkim z pomocą duchową, ale również pomagają w rozwiązywaniu konfliktów rodzinnych, organizują pomoc dla dzieci więźniów i ich rodzin. W miarę możliwości pomagają swoim podopiecznym także po wyjściu na wolność: szukają dla nich mieszkań i pracy, spotykają się na modlitwie, umacniają ich na drodze przemiany życiowej. Dzięki ich bezinteresownej pracy wielu więźniów nawraca się, a niektórzy podejmują apostolat wśród towarzyszy z celi więziennej.
Więcej o „Bractwie Więziennym” – na stronie:  www.bractwowiezienne.ruchy.opoka.org.pl.






« Ostatnia zmiana: Wrzesień 21, 2011, 15:05:42 wysłane przez Rafaela » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #134 : Wrzesień 21, 2011, 15:11:50 »

Mam jedno pytanie , Rafaelo, czy Ty tu chcesz wkleić nam całą Encyklikę Papieską ( ile ich tam by nie było ) na zasadzie zasypywania nie istniejącej dziury (kopiuj-wklej), przy okazji zniechęcając do jakiejkolwiek dyskusji  czy jednak może uszanujesz, że to forum dyskusyjne.  W obliczu takiej ilości materiału nie sposób się nad czymś zatrzymać by podyskutować, kiedy ostatni post interlokutora znajduje się 4 strony wstecz. To się po prostu mija z celem, a przesłania stają się martwe czym robisz niedźwiedzią przysługę Papieżowi.
IMO

pozdr
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #135 : Wrzesień 21, 2011, 19:25:41 »

Dziekuje Ci ze zwrociles uwage,  ze ten temat ciagle zyje. Na temat Papierza pisze w innym temacie. "Jan Pawel II" i " Z zycia KK w Polsce "sa tematami
ktore ja ciagle trzymam przy zyciu. Musze przyznac ze nie myslalam ze te tematy beda tak czesto czytane, to znaczy ze sa interesujace.
Czym dalej w las, tym wiecej drzew. musze przyznac ze nie spodziewalam sie sama ze w Polsce KK zyje pelna piersia. Oczywiscie mozna dyskutowac na rozne tematy i bardzo bym sie cieszyla  gdyby np. przciwnicy ktorzy byli tak liczni na tym forum , dzisiaj znikli , nie ma nikogo. Ja postanowilam
byc bezstronna  nie wybierajac artykulow na jakas strone. Te dwa tematy sa bardzo wazne w Polsce. Czesto na forum sa traktowane bardzo po macoszemu.
Jesli chodzi o Encyklike Papieska , to podalam adresy gdzie mozna ja samemu odczytac. Sa ludzie  ktorzy twierdzanze Encykliki Papieskie sa lepsze od Biblii.
Jesli masz cos przeciwko i inni tez, ze prowadze te dwa tematy mozna powiedziec w stylu informacyjnym, to prosze sie wypowiedziec.
Kazda wypowiedz wezme powaznie pod uwage. Pomijajac co o tym myslisz, musze zwrocic uwage ze te tematy przyciagaja wielu zainteresowanych
ktorzy odwiedzaja to forum i kozystaja tez z innych tematow.

Z powazaniem Rafaela

Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #136 : Wrzesień 21, 2011, 20:55:09 »

@Rafaela
Cytuj
Oczywiscie mozna dyskutowac na rozne tematy i bardzo bym sie cieszyla  gdyby np. przciwnicy ktorzy byli tak liczni na tym forum , dzisiaj znikli , nie ma nikogo.
Ależ są tu zapewne. Sam rozpoznaję kilku. Tylko problem nie leży w nich, a w tym,że przy takim nawale mega tekstu fizyczną niemożliwością jest odnieść się do czegokolwiek. To tak, jakby palacz sypał węgiel do kotła za każdym razem twierdząc, że każda szufla może być zatrzymana - ale każda leci bezrefleksyjnie i wszystko co miało być rozważone się spala . Nie potrafię tego bardziej obrazowo wytłumaczyć, przepraszam.
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #137 : Wrzesień 21, 2011, 21:29:34 »

Czyli coś w stylu jak Kiary monologi o myślicielach? ;]
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #138 : Wrzesień 21, 2011, 21:32:20 »

Ja wiem o co Ci chodzi, i zgadzam sie z Twoimi uwagami. Moze byc, ze gdyby nie bylo takiej ilosci zainteresowanych, to na kilu informacjach
zakonczylabym  ciagniecie tego tematu.
Przygotowujac temat do wstawienia , czytam go sama dokladnie. Mimo ze jestem katoliczkoa, to o wielu sprawach naprawde nie mialam
pojecia. Te tematy mnie naprawde wciagnely. Kosciol  Katolicki w Polsce jest zupelnie inny jak w Niemczech. Koscioly sa otwarte dla ludzi przez caly dzien, zawsze mozna wejsc aby w spokoju i ciszy skontaktowac sie z Bogiem. Ludzi spotykaja rozne sytuacje zyciowe i napewno kontakt
z Bogiem , wiara w pomoc wielu ludziom pomaga w przezyciu tych ciezkich chwil.

Pozdrawiam serdecznie. Rafaela

Ps. Artku, czy mozesz sie wiecej i jasniej wypowiedziec.

===================================================

12:06, 21.09.2011 /tvn24.pl, TVN24
                                                          Posłanka PiS pisze do proboszczów i prosi o wsparcie
"MAMY OKRES WYBORÓW, A KSIĘŻA TO MOI WYBORCY"
TVN24
Maria Nowak, posłanka PiS ze Śląska wysłała do wszystkich parafii w swoim okręgu wyborczym list z prośbą o poparcie "w modlitwach i poprzez wzięcie udziału w wyborach". Prosi też księży o rozdanie jej ulotek wyborczych członkom grup modlitewnych w parafiach. - To jest mój prywatny list, a księża i siostry zakonne to moi wyborcy - mówi Nowak.
W listach, które wysłała Nowak, posłanka podkreśla, że 9 października będziemy decydować, o tym "czy naszym krajem rządzić będą osoby wierne Ewangelii czy też wpatrzone w ducha liberalizmu i samowoli".

Partia z Torunia na zapleczu PiS
Jeśli ktoś myślał, że ojciec Tadeusz Rydzyk w czasie tej kampanii wyborczej... czytaj więcej »
Nowak dodaje, że posłanką jest od 2001 r. i zawsze głosowała kierując się Ewangelią. "Byłam przeciwko liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, przeciwko legalizacji związków homoseksualnych, przeciwko wprowadzeniu sprzedaży alkoholu na stadionach, za wprowadzeniem dania wolnego od pracy w święto Objawienia Pańskiego, za ochroną życia od poczęcia do naturalnej śmierci" - wylicza.

Dalej posłanka "ośmiela się prosić o poparcie tak w modlitwach, jak i poprzez aktywne uczestnictwo w wyborach i oddanie głosu na mnie". Nowak załącza też swoje ulotki wyborcze i prosi o rozdanie ich członkom grup modlitewnych działającym w parafii.

"To też wyborcy"

Reporter TVN24 zapytał posłankę Nowak, czy nie widzi nic niestosownego w prowadzeniu agitacji wśród duchownych. Tym bardziej, że Episkopat apelował, by Kościół nie brał angażował się politycznie.

- To jest mój prywatny list. Mówię tu o tym co jest dla mnie sprawą ważną i co dotychczas zrobiłam. Ja nie proszę o żadne informowanie z ambony, tylko o modlitwę. Prośba o rozdawanie ulotek, to tylko prośba, nie to że muszą rozdać - tłumaczy posłanka.
Kazania wyborcze tylko dla PiS
Drzwi niektórych wrocławskich kościołów stoją otworem dla kandydatów... czytaj więcej »


Jak dodaje, o tym, że listy są prywatne świadczy fakt, że każdy z nich podpisany jest własnoręcznie. - Wielu z tych księży znam osobiście - podkreśla.

Listy trafiły też do wielu sióstr zakonnych. - Siostry prosiły, żeby im pewne rzeczy przybliżyć, bo nie mają nawet czasu, by w tym wszystkim uczestniczyć. To są też obywatele i mają prawo głosować - ucina.

Bez komentarza

Działalności Nowak nie chcą komentować duchowni. Ks. Krzysztof Bąk, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej, a prywatnie znajomy Nowak, odmówił wypowiedzi na ten temat. Powiedział jedynie, że nie chce się tłumaczyć z tego, z kim się przyjaźni.

Komentarza odmówił też rzecznik kurii katowickiej ks. Artur Stopka.

ZOBACZ LIST POSŁANKI NOWAK DO KSIĘŻY
http://www.tvn24.pl/-1,1718134,0,1,poslanka-pis-pisze-do-proboszczow-i-prosi-o-wsparcie,wiadomosc.html
.............................................................
05:45, 21.09.2011 /TVN24
Partia z Torunia na zapleczu PiS
                                                                   "CZARNO NA BIAŁYM"
TVN24
Jeśli ktoś myślał, że ojciec Tadeusz Rydzyk w czasie tej kampanii wyborczej nie udzieli żadnej partii swojego błogosławieństwa - to był w błędzie. Redomptorysta z Torunia jest bardzo aktywny, a ostatnio lista - gości zapraszanych do jego rozgłośni radiowej czy telewizji powiązana jest z listą wyborczą Prawa i Sprawiedliwości.
Ojciec Rydzyk wymienia i namaszcza na swojej antenie kandydatów na nowych posłów. To głównie znane twarze, jak byłego ministra środowiska w rządzie PiS Jana Szyszko, byłego szefa ABW Bogdana Święczkowskiego, posła Zbigniewa Girzyńskiego, czy posłanki Anny Sobeckiej, ale mówi się, że w środowisku zbliżonym do Radia Maryja pojawiają się też młodzi ludzie. Jedną z nich ma być Ilona Klejnowska - kandydatka PiS do Sejmu i absolwentka uczelni toruńskiego redemptorysty.

Ona sama zaprzecza, jakoby dostała się na listę dzięki poparciu o. Rydzyka. - Żeby było jasne - ja uczelni się w żaden sposób nie wstydzę i nigdy się tego nie wyprę. To że kandyduję to tylko dlatego, że została doceniona moja ciężka praca – podkreśla.

Zły pomysł?

Również szef partii, Jarosław Kaczyński, zaprzecza jakoby był zależny od Torunia. Na niedawno postawione pytanie o to, czy i w jakim zakresie ojciec Tadeusz Rydzyk ma wpływ na kampanię wyborczą lub kształtowanie list PiS-u odpowiedział: - Pani redaktor ja na prawdę mam kłopoty z odpowiedziami na pytania, które odnoszą się nie do rzeczywistości, ale do pewnych mitów i stereotypów, no to jest jedno z takich pytań.

Taka reakcja prezesa PiS-u może dziwić, zwłaszcza gdy patrzy się na zdjęcia z lipca z Jasnej Góry, gdzie na pielgrzymce Radia Maryja pojawiła się pokaźna delegacja partii z jej szefem na czele.

Z drugiej jednak strony przedwyborcze badania pokazują, że chwalenie się sojuszem z ojcem dyrektorem to niezbyt dobry pomysł. Takie wnioski w PiS-ie wyciągnięto już rok temu - w czasie kampanii prezydenckiej.

- Zbyt duże zaangażowanie w mediach, czy też zbyt bliska współpraca z mediami ojca Rydzyka będą podejrzliwie odbierane przez ten elektorat. Elektorat centrowy, czyli ten niezdecydowany, który w ostatniej chwili praktycznie przesądza czy odda głos na tę lub inną partię – twierdzi Paweł Poncyljusz, dziś poseł PJN, a wówczas współautor kampanii Jarosława Kaczyńskiego.

Bez wyjścia

Z drugiej strony Radio Maryja i PiS mogą być na siebie skazane. Zdaniem publicysty i redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” - Pawła Lisickiego - po katastrofie smoleńskiej partia Kaczyńskiego i ojciec Rydzyk stali się sobie jeszcze bliżsi. – To pragnienie wykazania, że tam się wydarzyło coś więcej niż katastrofa – wyjaśnia.

- „Nasz Dziennik”, Radio Maryja, czy ojciec Rydzyk stali się takimi osobami, które przyjęły i zaczęły propagować coś w rodzaju „ideologii smoleńskiej”. W oparciu o to nastąpiło zbliżenie przynajmniej z częścią PiS-u – analizuje.

http://www.tvn24.pl/12690,1718089,0,1,partia-z-torunia-na-zapleczu-pis,wiadomosc.html

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 22, 2011, 13:52:03 wysłane przez Dariusz » Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #139 : Wrzesień 22, 2011, 19:02:37 »

Rafaelo, miałem na myśli, że wklejasz całe artykuły i może to być trudne do przełknięcia dla statystycznego forumowicza - to działania wybitnie odtwórcze - tak właśnie robi Kiara w przekazach od jakiś myślicieli (chociaż ostatnio chyba znalazła inny obiekt do przeklejania). Oczywiście jest kilka zasadniczych różnic - Ty nie żadasz wyłączności na wątek, nie obrażasz się i nie pyrgasz za słowa krytyki, nie uciekasz od dyskusji.

Owszem, treści, spostrzeżenia zawarte we wklejanym przez Ciebie tekście mogą być i ciekawe ale giną w natłoku tego tekstu. Myślę, że dużo lepiej byłoby gdybyś sama odniosła się do zamieszczonego tekstu, dodała swoje przemyślenia.
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #140 : Wrzesień 22, 2011, 19:05:44 »

Dokładnie to samo miałem na myśli Arteq ,dziękuję.
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #141 : Wrzesień 22, 2011, 20:35:32 »

Dziekuje bardzo za wypowiedzenie sie.
Przykro mi bardzo, ale jest tak duzo materialu do przekazania , mysle ze  ze bedziecie musieli panowie jeszcze troszke
uzbroic sie w cierpliwosc .
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. Rafaela

==========================================

Na drogach posługiwania:                              Słowo w trosce o język

Refleksja o słowie i języku w kontekście Listu Pasterskiego KEP "Bezcenne dobro języka ojczystego". Tekst pochodzi z "Niedzieli" nr 7/2010.

Ostatnie listy pasterskie, zarówno ten o rodzinie, jak i o kulturze języka, sprowokowały kilka pozytywnych opinii. Biskupom zależało na tym, żeby list o języku ojczystym ukazał się w okresie kolędowym, bo mógł stać się on inspiracją duszpasterskich rozmów kolędowych, co stworzyłoby atmosferę życzliwą wobec problemów tam poruszonych, czyli odpowiedzialności za polską kulturę, zrodzoną i pogłębioną we wzajemnym związku z chrześcijaństwem.

Staraliśmy się unikać słów narzekania, a bardziej zwrócić uwagę na inicjatywy podejmowane w trosce o język. Kto wie, może ten tekst zainspiruje ludzi mających w Polsce możliwości i misję do podjęcia kolejnych kroków na drodze szerzenia kultury języka, nobilitacji ojczystej mowy... To słowa tworzą w nas ten cały świat pojęciowy, przez który próbujemy dochodzić do budowania hierarchii wartości, do wyrabiania kryteriów smaku artystycznego i wrażliwości duchowej. Jednocześnie słowo jest warunkiem kontaktu z drugim człowiekiem. Słowo może ranić, a może łagodzić relacje, tworzyć wspólnotę, jedność braterską, może też dzielić. Cały wewnętrzny świat naszych przeżyć, od tych zwyczajnych, do tych najwyższych, transcendentnych, budujemy przez słowa. Słowo jest też drogą i miejscem kontaktu z Bogiem. Przez przygotowanie „aparatu" intelektualno-uczuciowo-osobowego człowiek dochodzi do głębi kontaktu z drugim człowiekiem i z wartościami najwyższymi, z Nieskończonością.

Wydaje się, że rozejście się człowieka z Transcendencją, jakkolwiek ją rozumiemy, nieuchronnie prowadzi do utraty więzi i szacunku dla piękna języka. Czasy ateistycznego komunizmu doskonale to ujawniły, a perspektywa, z jakiej możemy na te czasy spojrzeć, potwierdza tę tezę. Język został okaleczony w swoich wartościowych treściach, a słowa perły zastąpiono słowami wytrychami. I okazało się, że ludzie zaczynają postępować podobnie. Zamiast używać słów do budowania wspólnoty, jedności, wykorzystują je do dzielenia i rozłamów. Warto przeanalizować „Folwark zwierzęcy" Orwella, aby się o tym przekonać. Stąd pewnie nie jest błędem mówić o bliskości słów modlitwy ze słowami codzienności.

Oto pewna refleksja, dotycząca giganta słowa - Bernanosa, zanotowana przez jego przyjaciela i czytelnika Hansa Ursa von Balthasara: „Wierzący Bernanos, który codziennie modlił się na różańcu «jak jakaś pobożna kobiecina» i nigdy nie kładł się spać bez odmówienia swojej Komplety, z taką samą prostotą traktował siebie, jako członka katolickiego Kościoła. Ale jest on także - o czym chyba nie trzeba mówić - wymagającym synem, który nigdy nie ustaje w piętnowaniu konformizmu, przyzwyczajenia, a nawet dobroduszności niektórych chrześcijan, uspokojonych swoimi praktykami religijnymi. Desperacko szuka świętego, który nada sens równocześnie jego egzystencji artysty, jak też chrześcijanina: «Czystość ludzkiego piękna spotyka się z nadprzyrodzonym pięknem»".

Wielu zwraca dzisiaj uwagę, że następuje dewaluacja słowa - że zostawia ono pustkę albo nawet ranę w relacjach międzyludzkich. Nasz język się brutalizuje, wulgaryzuje - to jest zły znak. Trzeba wydobywać z języka to, co piękne i dobre. Przenikanie zwrotów obcojęzycznych jest w dzisiejszym świecie nieuniknione i nie trzeba się tego obawiać, choć należy czuwać, żeby nie skaziły naszego języka.

Na koniec chciałbym zaprotestować przeciw szafowaniu pojęciami kultury wysokiej w odróżnieniu od tej jakoby przeznaczonej dla warstw niższych. To bardzo niebezpieczny podział, potęgujący rozziew między tymi, którzy jako „kapłani języka" mają nieść to, co w nim najpiękniejsze, wszystkim członkom ojczyźnianej wspólnoty. Uczestnictwo w kulturze to jest przede wszystkim pokora ducha - bez niej następuje zamknięcie na to, co najważniejsze w przeżyciu kontaktu z pięknem, z prawdą, z drugim człowiekiem. Kulturę wysoką tworzą także ludzie bardzo prości, zwyczajni, niekiedy niepełnosprawni - przez swoje postawy w sytuacjach krańcowych - często zdumiewający nas swoją dojrzałością i autentyczną głębią twórczej kultury. A niszczą ją niekiedy nieodpowiedzialni twórcy.

Warto jeszcze powiedzieć słowo o potrzebie szacunku dla książki, przytaczając cytat z książki hiszpańskiego pisarza Carlosa Ruiza Zafóna „Cień wiatru", który opowiada o tym, jak ojciec wprowadza syna w świat antykwariatu i wypowiada przepiękne słowa: „To miejsce jest tajemnicą i miejscem świętym. Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiada własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią. Za każdym razem, gdy książka trafia w kolejne ręce, za każdym razem, gdy ktoś wodzi po jej stronicach wzrokiem, z każdym nowym czytelnikiem jej duch odradza się i staje się coraz silniejszy. (...) Kiedy jakaś biblioteka przestaje istnieć, kiedy jakaś księgarnia na zawsze zamyka podwoje, kiedy jakaś książka ginie w otchłani zapomnienia, ci, którzy znają to miejsce, my, strażnicy ich dusz, robimy, co w naszej mocy, aby te bezdomne książki trafiły tutaj. Bo tutaj książki, o których nikt już nie pamięta, książki, które zagubiły się w czasie, żyją nieustającą nadzieją, że pewnego dnia trafią do rąk nowego czytelnika, że zawładnie nimi nowy duch".

http://jmichalik.episkopat.pl/wypowiedzi/2811.1,Na_drogach_poslugiwania_Slowo_w_trosce_o_jezyk.html
..........................................
                     
 Jestem pod ogromnym wrazeniem  art. " Słowo w trosce o język"
Przepiekny i bardzo wartosciowy list pasterski ktory w bardzo dostepny i madry sposob wyraza co sie stalo w ostatnich latach z mowa polska :

"Wielu zwraca dzisiaj uwagę, że następuje dewaluacja słowa - że zostawia ono pustkę albo nawet ranę w relacjach międzyludzkich. Nasz język się brutalizuje, wulgaryzuje - to jest zły znak. Trzeba wydobywać z języka to, co piękne i dobre. Przenikanie zwrotów obcojęzycznych jest w dzisiejszym świecie nieuniknione i nie trzeba się tego obawiać, choć należy czuwać, żeby nie skaziły naszego języka."

Pozdrawiam serdecznie.Rafaela

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 24, 2011, 11:29:46 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #142 : Wrzesień 25, 2011, 21:17:47 »

Na czas studiowania

Trzeba mieć oczy, serce i umysł otwarte na to, co się dzieje wokół, na nową rzeczywistość, ale się nią nie przerażać...

Abp Michalik o czasie studiów i studentach:

Jak Ksiądz Arcybiskup zapamiętał swój czas studiowania?

JM: Dobrze wspominam swoje studia. Odkryłem, że jeśli człowiek daje z siebie wysiłek, to nauczy się czegoś, na czym będzie potem się opierał, stał. Dla mnie czas szkoły, studiów seminaryjnych był też okresem nawiązywania kontaktów, które trwają do dziś.

Na co radziłby Ksiądz Arcybiskup zwracać uwagę studentom przy zawiązywaniu przyjaźni?

JM: Niech będą bardzo obiektywni i krytyczni w doborze, ale niech jednak szukają tych kontaktów i przyjaźni z ludźmi. To może nas ubogacać lub ściągać w dół.

Jak się ma zachować młody człowiek rozpoczynający studia - wobec licznych rozrywek, propozycji, które oferuje mu świat?

JM: Lichy to człowiek, który duchowe wartości zostawia na rzecz tych ziemskich. Z drugiej strony nie można zupełnie lekceważyć tych ziemskich, bo widząc tylko jeden kierunek, człowiek zdziwaczeje.

Szczególnymi studentami są klerycy. Jakich wskazówek na czas bycia w seminarium udzieliłby im Ksiądz Arcybiskup?

JM: Kleryk powinien przede wszystkim wiedzieć, że na niego czekają ludzie. Niech już dziś się za nich modli - za tych, do których kiedyś będzie posłany. Kościół potrzebuje maksymalizmu ludzi poświęcających się Panu Bogu. Niech mają odwagę maksymalnie wymagać od siebie i maksymalnie być wyrozumiałymi, tolerancyjnymi dla innych; nie akceptując wad i błędów, ale próbując ich pozyskać do tego, co dobre. Tę troskę o tych, którzy będą powierzeni ich opiece powinni zaczynać już dziś, nie jutro. Już dziś powinni służyć maksymalnie.

Myślę, że największym wrogiem szczęścia w kapłaństwie jest pycha, egoizm, grzech, a największym sojusznikiem jest pokora, miłość konkretna, czysta, ofiarna, wierna; wiara coraz bardziej pogłębiana przez różne okoliczności życia.

Czego życzyłby Ksiądz Arcybiskup wszystkim rozpoczynającym niebawem studia?

JM: Żeby mieli oczy i serce i umysł otwarte na to, co się dzieje wokół, na nową rzeczywistość, w którą wchodzą, ale żeby się nią nie przerażali. Żeby z tym, co dotychczas niosą w sobie, umieli wejść w tę nową rzeczywistość, by to poszerzyć, pogłębić. Niech radośnie, twórczo i pięknie przeżywają ten czas. Mimo trudności, których każdy przecież doświadcza, to się na pewno uda!

http://jmichalik.episkopat.pl/varia/zamyslenia/3967.1,index.html

===================================================

ks. Marek Starowieyski
                                                       BAŚNIE CZY TEOLOGIA W OBRAZACH?

Czytelnik żywotów świętych, szczególnie starożytnych i średniowiecznych, spotyka się z dziesiątkami, a nawet z tysiącami cudów. Czyta je z niedowierzaniem właściwym sceptykowi naszego wieku, traktując je z przymrużeniem oka jako pewnego rodzaju skansen religijny. Nie wierzy, że mogłyby się one przydarzyć ani, tym bardziej, że zaistniały. Obydwie wątpliwości są naiwne i to z zupełnie różnych powodów
Cuda i sceptycy

Czy naprawdę nie mogły się one przydarzyć? Mogły, przynajmniej w wielkiej liczbie przypadków. Nasz sceptyk bowiem z irracjonalnym oporem nie przyjmuje do wiadomości, że w czasach współczesnych mają miejsce cuda, najbardziej fantastyczne: temu, kto nie wierzy, polecam jakikolwiek życiorys libańskiego świętego Gabriela Charbel czy bł. Ojca Pio. Cuda te są potwierdzone przez setki świadków, którzy je widzieli lub ich doznali, co można wyczytać z akt ostatnio beatyfikowanych i kanonizowanych błogosławionych i świętych, a zostały sprawdzone gruntownie przez wścibskich do granic przyzwoitości lekarzy Kongregacji do Spraw Świętych. Ale o nich z zażenowaniem milczy prasa, także katolicka, z obawy, by nie zostać posądzoną o niepostępowość, naiwność, staroświeckość, fundamentalizm itd. - że użyję tego współczesnego dziennikarsko-teologicznego bełkotu.

Tak nastawiony sceptyk wie, że cudów nie ma i być nie może. Zabiera się więc do lektury życiorysów świętych z uczuciem, z jakim oglądamy prymitywne świątki, nie bez wzruszenia wspominając swoje dziecinne modlitwy do aniołka czy św. Mikołaja.

Ale współczesny sceptyk ma jeszcze jeden poważny brak: jest realistą i nie tylko nie rozumie, ale i nie chce rozumieć języka symbolu, który przez lata był korzeniem i spoiwem świata myśli europejskiej (i czy tylko?). Symbol bywał dla ludzi ówczesnych bardziej realny niż otaczający świat materialny i stanowił jego osnowę, był kluczem do jego rozumienia. Alegoria, symbolika powraca stopniowo, choć bardzo wolno do świata wyposzczonego latami tak zwanej naukowości i racjonalizmu, które, mimo początkowych zasług, z wolna wyjałowiły myśl europejską.

To powiedziawszy można przystąpić do sprawy cudów.
Język cudów

Cuda, opisane w życiorysach świętych, były możliwe, choć ich weryfikacja historyczna jest obecnie bardzo trudna, o ile w ogóle możliwa. Nie traktujmy jednak ówczesnych ludzi jako naiwnych przygłupów, którzy nic nie rozumieli i w swej naiwności we wszystko wierzyli. Cuda spotykały się ze sprzeciwem ówczesnych sceptyków, przekonywały lub nie (podobnie jak dziś) i były w jakiś sposób weryfikowane przez ich odbiorców, choć dziś ta weryfikacja często nam się wymyka. Co innego, że były epoki, które szczególnie pasjonowały się cudami, ale czy i dzisiaj tak nie jest?

A więc po pierwsze, cuda miały miejsce, nie można ich wykluczyć, choć bardzo trudno zweryfikować, które z "cudownych" wydarzeń były nimi naprawdę.

Ale cuda miały jeszcze inne znaczenie, symboliczne. Istniał bowiem specyficzny język cudów, którego trzeba się nauczyć, bo bez nauczenia się go, teksty hagiograficzne stają się martwe.
Symbole

Symboli jest wiele. Na przykład liczby, często używane w Biblii, zazwyczaj wyrażają nie to, co my w nich widzimy. My widzimy w nich ilość. Ale jeśli Apokalipsa Janowa mówi o 144 000 opieczętowanych, to nie znaczy to bynajmniej, że ma ich być tylko tyle, a nie 144 001 lub 143 999, ale że liczba zbawionych, czyli opieczętowanych, jest ogromna. Dochodzi tu jeszcze znaczenie kombinacji świętej liczby dwanaście.

Podobnie rzecz ma się z cudami.
Baśnie?

Czytamy w życiorysach Ojców Pustyni o zwierzętach, które były im poddane, jak lew świętemu starcowi Gerazimowi, dowiadujemy się o mnichu, który na rozkaz swojego mistrza podlewał tak długo suchą gałąź na pustyni, aż zakwitła. Baśnie? Nie, po prostu twierdzenia teologiczne wypowiedziane poprzez obrazy. Spalona pustynia to symbol jałowości mocy szatana, na którą wychodzą mnisi, aby go tam pokonać. I oto królestwo szatana staje się, na skutek ich działalności, nowym rajem (neos paradeisos), i podobnie jak w raju, opisanym w Księdze Rodzaju, cała przyroda staje się posłuszna człowiekowi. Ten nowy świat na pustyni zapoczątkowała świętość mnichów. Kij, który zakwitł jest paradoksalnym symbolem siły, pokory i posłuszeństwa, tak jak ewangeliczny obraz wiary, która przenosi z miejsca na miejsce góry (tu nie mogę się powstrzymać, by nie zachęcić Czytelników do lektury złośliwej satyry B. Marshala "Cud Ojca Malachiasza" i zobaczenia, co wynikło z dosłownego zrozumienia tego wiersza Ewangelii!).
Słownik cudów

Są jeszcze inne sposoby odczytywania opisów hagiograficznych. Znajdujemy np. opis świętego, który nosi odzież z wełny wielbłądziej i je miód dziki. Znaczy to: jest podobny do Jana Chrzciciela. Kruki przynoszą mu chleb - jest nowym Eliaszem. Podobnie odczytujemy cuda dokonywane przez świętego a modelowane na opisach cudów Chrystusa - mówią one, że święty ten był tak ściśle związany z Chrystusem, że czynił cuda podobne do cudów swojego Mistrza. A więc często kluczem do zrozumienia tych cudownych wydarzeń jest po prostu Biblia.

Posiadamy liczne słowniki symboli liczb, rzeczy, atrybutów świętych. Jak bardzo potrzebny byłby słownik symboliki sytuacji teologicznych.
W poszukiwaniu klucza

Pozostaje jeszcze sens historyczny cudów. Mówią nam one bardzo wiele nie tylko o mentalności tamtych ludzi, ale i o wydarzeniach historycznych. Weźmy przykład mnichów. Ich żywoty często opisują cudowne uzdrowienia przez nich dokonywane. Tu akurat mamy możność konfrontacji z innymi źródłami pisanymi i materialnymi. Zachowało się mnóstwo opowiadań na temat uzdrowień dokonanych przez mnichów, o ich szpitalach, leprozariach, o zorganizowanych przez nich zakładach opieki lekarskiej. Kto wchodził na św. Krzyż od Słupi, przechodził koło polany o nazwie Apteka. Jest ona świadectwem plantacji ziół leczniczych mnichów benedyktyńskich. Opis uzdrowień dokonywanych przez mnichów (niekoniecznie rzeczywistych cudów) jest odbiciem tej ich gorliwej działalności lekarskiej.

Cuda rozmnożenia chleba, rozmnożenia jedzenia, spotykane w żywotach świętych, to nie tylko echo ewangelicznego rozmnożenia chleba, ale wskazanie na tę rzeczywistość, którą widzimy i dzisiaj w dziełach wielkich świętych współczesnych: św. Jana Bosko, Józefa Cottolendo czy bł. Alojzego Orione, którzy budowali nic nie posiadając i utrzymywali (i utrzymują) ogromne zakłady zdawszy się wyłącznie na Opatrzność. I dziś można więc nakarmić tysiące ludzi kilkoma chlebami i rybkami...

Oczywiście, istnieją również niemądre życiorysy świętych (mogę, niestety, przytoczyć ich sporą liczbę), których autorzy lubują się w opowiadaniu cudów, coraz fantastyczniejszych, (co ma być wabikiem dla czytelnika) i swoją głupotą przypominają niektóre ze współczesnych filmów o różnej maści supermenach.

Ale te dobre, piękne życiorysy świętych są lekturą dla inteligentnych, którzy mogą je czytać, ponieważ znają ich język. Co może zrobić niemądre odczytywanie języka obrazu, poetyckiego symbolu, niech świadczy spór o interpretację pierwszych trzech rozdziałów Księgi Rodzaju, wspaniałych i mądrych pełnych poezji hymnów - traktatów o świecie i człowieku, które na siłę odczytywano w kluczu przyrodniczym. Było to winą nie tylko przyrodników różnego autoramentu, którzy zabrali się do takiej interpretacji Księgi Rodzaju, ale i teologów, którzy dali się w to wciągnąć.

Utwory hagiograficzne trzeba czytać w tym języku i w tym kluczu, w jakim je pisali ich twórcy, szukać tylko tego, co oni chcieli powiedzieć. Nie należy patrzeć na nie przez nasze okulary i nasz sposób widzenia. I dopiero wtedy żywoty mnichów, "Złota Legenda" i inne dawne teksty o świętych, przepełnione cudownością zaczną do nas przemawiać mądrym językiem wiary.

ks. MAREK STAROWIEYSKI

Marek Starowiejski - kapłan archidiecezji warszawskiej, prof. Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Filologii Klasycznej-literatura chrześcijańska), Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie (patrologia), autor wielu książek i publikacji poświęconych patrologii

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/basnie.html

.......................................

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 28, 2011, 19:23:18 wysłane przez Dariusz » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #143 : Wrzesień 27, 2011, 21:15:36 »

Cytuj
Nasz sceptyk bowiem z irracjonalnym oporem nie przyjmuje do wiadomości, że w czasach współczesnych mają miejsce cuda, najbardziej fantastyczne: temu, kto nie wierzy, polecam jakikolwiek życiorys libańskiego świętego Gabriela Charbel czy bł. Ojca Pio. Cuda te są potwierdzone przez setki świadków, którzy je widzieli lub ich doznali, co można wyczytać z akt ostatnio beatyfikowanych i kanonizowanych błogosławionych i świętych, a zostały sprawdzone gruntownie przez wścibskich do granic przyzwoitości lekarzy Kongregacji do Spraw Świętych

O naiwny i głupi klecho. Technologia jaką posługiwali się Ci ludzie nigdy Ci się w głowie nie zmieści. Pisz swoje elaboraty egotyczne, odsądzaj od czci ,wiary i przyzwoitości. Siedź w ciemności skoro to wybrałeś. Cud to tylko ezoteryczna nazwa reguły , której jeszcze nie znamy Mrugnięcie
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #144 : Wrzesień 27, 2011, 21:27:37 »

Skoro nie znamy to skąd wiemy, że to jednak reguła? Bo dla mnie logicznym jest, że skoro nie znamy danego zjawiska na wskroś to nie możemy stwierdzać z pewnością jego charakteru. Dodatkowo jeżeli Pio był pierwszego sortu ezoterykiem... to jakoś jego zachowanie i poglądy, wypowiedzi są sprzeczne z postawą/definicją ezoteryka.

East, dlatego z podobną dozą "pewności" czyli takimi samymi podstawami ktoś nieprzychylny ezoteryce i Twoim poglądom mógłby w miejsce klechy wlepić Twój nick, a w miejsce elaboratów egotycznych wpisać ezoterykę...   ;]
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #145 : Wrzesień 28, 2011, 21:09:18 »

Danuta Brüll
                                                            Czy Bóg miłuje rozwódkę?

On leczy złamanych na duchu...
Ps 147, 3

Rekolekcje parafialne. Podczas ogłoszeń ksiądz zaprasza na kolejne nauki: dla małżeństw, dla narzeczonych, dla młodzieży, dla studentów, dla osób stanu wolnego żyjących samotnie... Świetnie. Słucham i zastanawiam się, do jakiej grupy mam się podpiąć? Gdzie znajdę słowa krzepiące dla mnie?

Rekolekcjonista głośno akcentuje: Rozwód to tragedia chrześcijanina, to wielkie zło wyrządzone współmałżonkom i dzieciom. Bolało. Ale się z tym zgadzam. Myślę tak samo. Niestety, stało się. Mąż mnie opuścił, jestem sama z dzieckiem. I jak tu o sobie myśleć? Jestem stanu wolnego czy nie? Dla jednych tak, dla innych nie. Dla siebie — też nie. Nauka rekolekcyjna dla małżeństw jest w moim przypadku nieaktualna. Więc kim jestem? Kim jestem dla tego zgromadzenia? Wyrzutkiem? Trędowatą? Pod koniec homilii rekolekcjonista nie odpuszcza: Rozwodnik nie ma prawa przystępować do sakramentu Eucharystii, nie może przyjmować Komunii świętej! Czuję, jak krew napływa mi do głowy, serce wali z przejęcia jak młotem, w oczach pojawiają się łzy. Jestem paralitykiem, który nie potrafi się w tej chwili poruszyć. Msza trwa nadal. Nadchodzi moment Komunii św. Ostatkiem sił wstaję z ławki i zmierzam w kierunku kapłana. Czuję na sobie wzrok kilku znajomych. Zgorszenie? Mogę czy nie mogę? Zawirowanie lęku sprawia, że obawiam się, czy kapłan czasem nie odmówi mi komunikantu. Podał. Grom z jasnego nieba nie spadł na mnie, chociaż wracając, czuję na sobie niechciane i zgłupiałe spojrzenia tych, co mnie znają. Dotarłam na swoje miejsce bliska omdlenia. Klęczę w dziękczynieniu, a spokój powoli ogarnia mnie całą. Czemu tak się przejęłam? Przecież wiem, że mogę! Mogę przyjąć Komunię św., bo nie jestem w stanie grzechu ciężkiego, nie weszłam w nowy związek...

Spłycenie tematu do tego, że każdy rozwodnik (rozwódka) odcina się sam od Kościoła, jest głęboko raniące. Wiele kobiet i mężczyzn po rozwodzie, słysząc takie interpretacje, traci nadzieję na duchowy wzrost, traci chęć do trwania przy sakramentach świętych. Jeśli zostałam porzucona i zostawiona przez męża, lecz nie jestem z innym mężczyzną, mam pełne prawo do korzystania ze wszystkich sakramentów. To one wzmacniają nas do tego, by dalej normalnie żyć.

Nie przykleiłam sobie etykietki z napisem „rozwódka”. Żyję zwyczajnym życiem. Zajmuję się dzieckiem, domem, pracą, hobby. Nie słyszę, na szczęście, tego niefortunnego zdania: Ułóż sobie wreszcie życie! Moje życie jest ułożone! Jest takie, jakie jest. Całe w rękach Boga. Czy On powiedział: Bez męża/żony nie możesz żyć? Wręcz przeciwnie, pragnie ściągnąć z nas troski, mówiąc: Starajcie się naprzód o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość, a wszystko [inne] będzie wam dodane (Mt 6, 33). A także: Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie (Mt 6, 34). Nie ma powodu przejmować się tym, że nasi znajomi postrzegają nasze życie jako nieszczęście, z którego musimy jak najszybciej wyjść. Czasem nawet niektórzy chrześcijanie idą na kompromis z Bożym prawem, namawiając nas: Szkoda, żebyś zmarnowała życie, znajdź sobie kogoś. Czyż nie jest to kuszenie z litości do stanu permanentnego grzechu?

Niestety, nie spotykamy w takich sytuacjach na swoich drogach ludzi, którzy nas skierują ku nadziei, ku przyjaźni z Bogiem. Brak duchowej opieki dla tych, którym z różnych przyczyn małżeństwo się rozpadło, lecz chcą trwać przy Bogu, jest ogromną luką Kościoła. Wiele osób jest spragnionych wiary, nadziei i miłości. Należą też do nich rozwodnicy. Nie znalazłam w swoim mieście, przy kościołach i parafialnych wspólnotach, żadnej informacji, która skierowałaby mnie w takie dobre ręce. A przecież Bóg umiłował każdego człowieka i przyszedł do tych, co się źle mają (Mt 9, 12). Nie ma zbyt dużo rozwodników na Mszy świętej. Rezygnują z życia sakramentalnego. Dlaczego? Jeśli rozwód jest dramatem, to Chrystus chce udzielić sił, dać nadzieję, podnieść na duchu, ukazać nowe możliwości, nową drogę... na której On będzie z każdym, kto chce przy Nim wytrwać. Mówi Pismo Święte: On leczy złamanych na duchu (Ps 147, 3) i A tego, co do Mnie przyjdzie, nie wyrzucę precz (J 6, 37). Odejście jednego współmałżonka (do innej lub innego) jest w pewnym sensie jego duchową śmiercią. Zostaję tym samym automatycznie „duchową wdową”. A Pan chroni sierotę i wdowę (Ps 146, 9). Bóg zawsze stawał po stronie słabych i opuszczonych, niesłusznie oskarżonych i zranionych. Dlaczego więc w przypadku niechcianego rozwodu miałoby być inaczej? Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (Rz 8, 31). Jako chrześcijanie, dzieci Boże, należymy do Boga, który jest miłością (1 J 4, 16). Dlatego mówi: Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie... (Iz 54, 10). Bóg jest żywy i działający także dziś, także w życiu samotnych z powodu rozwodu.

On uwalnia serce od bólu, rozpaczy i zniechęcenia, daje siły duchowe i fizyczne. Chrystus udziela łaski koniecznej do dalszego życia. Od Niego pochodzi też, niezrozumiała dla wielu ludzi, siła przebaczenia.

Jeśli rozwód (z różnych przyczyn) stał się naszym udziałem, nie warto tracić nadziei. Trzeba próbować wytrwać przy Słowie, dać Bogu szansę, by odmienił nasze życie, odmienił je według swojej woli. Nasz Pan jest większy i mocniejszy od wszelkich ludzkich dramatów. Życie w przyjaźni z Bogiem jest więcej warte niż „układanie go sobie na nowo”. Bóg jest hojny, daje więcej niż się spodziewamy, przywraca spokój duszy i serca, obdarza nas pełnym ciepła i zrozumienia uśmiechem. Warto Mu zaufać, zwłaszcza gdy zwyczajne marzenia o pełnej miłości rodzinie rozpadają się w gruzy. Bóg nawet z każdej tragedii potrafi wyprowadzić wiele dobra.

Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła (Lm 3, 22) i może się okazać, że Bóg pragnie, abyśmy wykonali wiele dobrych, a przygotowanych właśnie dla nas czynów, że pomoże nam przejść przez życie, zostawiając „świętą woń”.

Skoro jestem już sama, spróbuję posłuchać... Posłuchać nie głosów huczącego świata, lecz Boga, który może odezwać się do mnie tymi słowami: Zaiste, jak niewiastę porzuconą i zgnębioną na duchu, wezwał cię Pan! (Iz 54, 6a).

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR/poslaniec2011_09_rozwodka.html

=============================================================

                                              Religijny patchwork

Cathy Lynn Grossman | Los Angeles Times | 29 Wrzesień 2011 | Komentarze (1)

Religijny patchwork

Przepis na własną religię jest prosty: weź te elementy, które ci pasują, a inne odrzuć. Tak wygląda wiara coraz większej ilości osób. Czy to oznacza, że kończy się epoka dogmatów, a nadchodzi świat, w którym będzie tyle wyznań, ile ludzi?

Fot. Getty Images/FPM
Gdyby Kate Smith, legenda amerykańskiej piosenki z czasów II wojny światowej, miała dziś uczynić z pieśni patriotycznej swój hymn, zapewne wybrałaby „Bogowie błogosławcie Amerykę”. Do takiego wniosku doszli autorzy najnowszego badania, z którego wynika, że Ameryka oddala się od wyraźnie zdefiniowanych, tradycyjnych systemów religijnych i coraz częściej wybiera wierzenia dopasowane do indywidualnych preferencji.

Dołącz do nas na Facebooku

Wierni, którzy Boga dostosowują do swoich bieżących potrzeb, idą ramię w ramię z tymi, którzy co prawda określają się jako chrześcijanie, ale nie odwracają się od tradycyjnych praktyk i wierzeń. Ekspert ds. statystyk religijnych, George Barna, bez zbytniej przesady powiada, że Ameryka jest na dobrej drodze, by stać się krajem „310 milionów ludzi i 310 milionów religii”. – Jesteśmy społeczeństwem designerskim. Chcemy, by wszystko – nasze ciuchy, jedzenie, edukacja – było dostosowane do naszych indywidualnych potrzeb – mówi naukowiec. A teraz do tego dochodzi religia.

W swojej najnowszej książce, poświęconej amerykańskiemu chrześcijaństwu, „Futurecast”, Barna na podstawie sondaży przeprowadzanych co roku wśród 1000 –1600 dorosłych Amerykanów analizuje zmiany, jakie zaszły w religijności w latach 1991–2011. Okazało się, że we wszystkich głównych trendach związanych z wierzeniami i zachowaniami religijnymi, jakie obserwował, nastąpiły spadki — z wyjątkiem dwóch. Więcej ludzi twierdzi dziś, że wierzy, iż Jezus jest ich zbawcą i spodziewa się po śmierci trafić do nieba. Więcej ankietowanych przyznaje też, że w ostatnich sześciu miesiącach nie było w kościele, z wyjątkiem specjalnych okazji, jak ślub czy pogrzeb. W 1991 do kościoła nie chodziło 24 proc. respondentów, dziś to już 37 proc.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Zdaniem Barny, winę za te zaskakująco sprzeczne odkrycia ponoszą księża. – Ludzie zewsząd słyszą: „Jezus jest odpowiedzią. Przyjmijcie Go. Módlcie się do Niego i nawracajcie”. Gdy okazuje się, że to tak nie działa, ludzie zaczynają się nudzić, wypalają się, ogarnia ich pustka – mówi badacz. – Patrzą na kościół i zastanawiają się: „Jezus umarł za coś takiego?”.

W konsekwencji, zauważa Barna, ginie spójność ważnych wskaźników więzi religijnej. Gdy przedstawicieli siedmiu najważniejszych doktryn skonfrontował z kanonem ich wierzeń, zdefiniowanym przez National Association of Evangelicals, tylko 7 proc. ankietowanych zmieściło się w swoich kategoriach. – Ludzie mówią: „Wierzę w Boga, wierzę, że Biblia to wielka księga, ale poza tym wierzę w to, co mi pasuje” – mówi Barna.
Jego odkrycia potwierdza instytut LifeWay Research: badanie przeprowadzone niedawno wśród 900 amerykańskich pastorów protestanckich wykazało, że 62 proc. z nich spodziewa się, że znaczenie identyfikacji z konkretnymi wyznaniami znacząco spadnie w ciągu najbliższych 10 lat.

Tego samego zdania jest Carol Christoffel z Zion w stanie Illinois. Kobieta w młodości próbowała odnaleźć się w głównych odłamach protestantyzmu, ale dobrze poczuła się dopiero w głoszącej pokój i jedność tradycji bahaizmu. Później jednak zainteresowały ją uzdrowicielskie praktyki Indian. Mimo tak barwnej przeszłości, nadal uważa się za chrześcijankę. – Jestem czymś w rodzaju pomostu między kulturami. Zgadzam się z nauczaniem Jezusa, znam wielu chrześcijan, którzy tak jak ja są wierni społecznemu przekazowi zawartemu w Biblii i którzy dbają o Ziemię i swoich bliźnich – tłumaczy Christoffel. – Popieram ludzi, którzy czynią dobro bez względu na wyznanie.

Nie tylko chrześcijanie praktykują taką duchową grę w klasy. W poświęconym judaizmowi magazynie „Moment” jest kolumna „Zapytaj rabinów”, gdzie problemy wiary analizowane są z 14 perspektyw. – We wrześniowym numerze „Moment” zadaliśmy pytanie: „Czy judaizm może istnieć bez Boga”. I większość odpowiedziała, że tak – mówi redaktor naczelna, Nadine Epstein. –To niesamowite. Żyjemy w czasach, gdy z doktryny wybiera się tę część, która naszym zdaniem ma sens i która nam odpowiada. Wspólnotę można odnaleźć dzięki historii i kulturze, niekoniecznie poprzez praktyki religijne.

Socjolog Robert Bellah zaobserwował to zjawisko już w latach 80. W książce, której jest współautorem, „Habits of the Heart”, opisuje przypadek Sheili, który wydaje się znajomy. Oto, co Sheila mówi o religii: „Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w kościele. Od dawna żyję według wiary, która nazywa się Sheilaizm. Jedyne przykazanie brzmi: kochajcie siebie i bądźcie dla siebie łagodni. Innymi słowy, troszczcie się o siebie. Myślę, że Bóg chce, żebyśmy się o siebie troszczyli”.

Bellah, dziś już emerytowany profesor University of California-Berkeley, mówi: – W tamtym czasie słowa Sheili były dla niektórych szokiem. Ale dla wielu to nie był żaden wstząs, bo od dawna żyli w ten sposób. Nie idealizujmy przeszłości. Żarliwa religijność zawsze była w mniejszości. To, że ludzie pokazywali się w kościele, wcale nie oznaczało, że byli głęboko wierzący czy zaangażowani.

Bellah dostrzega dobre i złe strony nowego trendu, który można określić mianem „jeden człowiek – jedna religia”. Pozytywna to ta, że trudno o uprzedzenia i nietolerancję przeciwko grupom – religijnym, rasowym, seksualnym, płciowym – gdy każdy chce być traktowany jak indywidualna jednostka. – Minusem jest to, że nie sposób wytworzyć więzi wspólnotowych, bo praktycznie każdy żyje własnym życiem – wyjaśnia. Co więcej, ten szalony pęd za indywidualizmem wywołuje „coraz większą wrogość wobec grup zorganizowanych – rządów, przemysłu, a nawet religii”.
Dziś nawet bezbożnicy nie są zgodni co do tego, jak nie wierzyć, twierdzi Rusty Steil z Denver. Wychował się w rodzinie protestanckiej i zachował „silny kodeks moralny” rodziców, ale jak twierdzi, nie odpowiadają mu „starożytne mity o ludziach, próbujących odnaleźć sens w świecie”. – Nie mogę pogodzić się z wyobrażeniem o Bogu wszechmogącym, który pozwala ludziom głodować i dopuszcza do klęsk żywiołowych, czy tych wywołanych przez człowieka – mówi Steil.

Steil uważa się za „ateistę żyjącego i pozwalającego żyć innym”, w odróżnieniu od ateistów nastawionych zdecydowanie antyreligijnie, jak Christopher Hitchens czy Richard Dawkins, którzy „aktywnie promują niewiarę”.

Paul Morris, sanitariusz wojskowy z Fort Bragg w Północnej Karolinie, który sześć razy służył na Bliskim Wschodzie, mówi, że widział chrześcijaństwo, judaizm i islam w działaniu, dlatego woli sobie odpuścić. Morris dorastał w „klasycznej włoskiej rodzinie katolickiej”, ale nigdy nie poczuł, że znalazł odpowiedzi na pytania natury duchowej. – Zbadałem wszystkie duże systemy religijne, jakie są na świecie. W każdej religii są elementy, które mają sens, ale nie znalazłem żadnego konkretnego dogmatu czy doktryny, z którą tak naprawdę chciałbym się utożsamiać – tłumaczy Morris. – Dlatego dziś myślę o sobie jako o agnostyku. Wierzę, że zawsze można postępować właściwie. To zawsze działa.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/religijny-patchwork,5358,page1.html


                       A jak to wyglada u nas. Czy Kosciol Katolicki wypelnia wszystkie ludzkie oczekiwania? Co czujesz kiedy myslisz o swojej wierze,
czy Twoja wiara daje ci wewnetrzny spokoj, czy znasz ja dokladnie?, czy tylko robisz to co od ciebie oczekuje kosciol.
Jaki wplyw ma twoja wiara na twoje zycie i zycie w rodzinie. Mysle, ze mozna  zadawac duzo pytan i powinno sie zadawac.
Pozdrawiam serdecznie. Rafaela
 
Scaliłem posty
Darek

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 29, 2011, 22:06:16 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #146 : Październik 02, 2011, 22:30:18 »

                                                                   Cykl: "Poznaj symbole liturgiczne"

MW | PSPO | 29 Wrzesień 2011 | Komentarze (5)
 
Serwis PS-PO rozpoczyna od 1 października cykl artykułów "Poznaj symbole liturgiczne". Benedyktyni z Tyńca, przez 40 kolejnych dni, prezentować będą konkretny symbol liturgiczny.
Serwis PS-PO stara się propagować wiedzę z zakresu tradycji i duchowości chrześcijańskiej. Duże zainteresowanie wakacyjnymi kursami spowodowało, że benedyktyni postanowili przedstawić użytkownikom kolejną propozycję. Do tej pory odbyły się dwa kursy: pierwszy dotyczył medytacji, drugi lektury Pisma Świętego. Teraz zapraszają do świata liturgii.

- Proponujemy Wam udział w kursie i - podobnie jak w przypadku poprzednich - nie będziecie musieli się zapisywać, liczba miejsc jest bowiem nieograniczona. Nie trzeba będzie nawet wychodzić z domu ani nigdzie jechać - kurs będzie prowadzony na stronie internetowej serwisu PS-PO -piszą autorzy przedsięwzięcia.

Liturgia w serwisie PS-PO

Począwszy od 1 października, przez 40 kolejnych dni, benedyktyni prezentować będą konkretny symbol liturgiczny. Będzie można dowiedzieć się między innymi o rodzajach błogosławieństw, ołtarzu, atrybutach świętych, będzie też o dzwonach, hostii, kadzidle czy muzyce, która nieodłącznie towarzyszy liturgii. Autorem cyklu jest znany liturgista, ks. prof. Bogusław Nadolski TChr.

Aby nie przeoczyć żadnego odcinka można zapisać się do listy mailingowej serwisu PSPO. Wówczas codziennie wieczorem każda część kursu będzie trafiać prosto skrzynki mailowej. Odcinki będą również dostępne na Facebooku.

http://religia.onet.pl/kraj,19/cykl-poznaj-symbole-liturgiczne,5361.html
........................................

                                                   Kościelny proces o nieważność małżeństwa, cz.1

dr Arletta Bolesta, mgr Juliusz Kola | Onet | 27 Wrzesień 2011 | Komentarze (0)

W serii artykułów zatytułowanych "Kościelny proces o nieważność małżeństwa. Informator praktyczny", spróbujemy wszystkim starającym się, bądź dopiero rozważającym orzeczenie nieważności swojego związku, przedstawić w zarysie najważniejsze informacje w tej dziedzinie. W dzisiejszym artykule przedstawimy kompetencje sądu w procesach orzekania nieważności małżeństwa.

Jednym z podstawowych pytań osób, stojących na progu wszczęcia procesu o stwierdzenie nieważności ich małżeństwa, jest to dotyczące instytucji, do której należy się zwrócić, aby mogła ona rozpatrzyć ich sprawę.

Dołącz do nas na Facebooku

Tą instytucja jest właściwy sąd kościelny: diecezjalny, metropolitalny, ewentualnie Rota Rzymska. Sądy te w praktyce polskiej posiadają różne nazwy: Sądy Duchowne, Sądy Biskupie, Trybunały Diecezjalne, Trybunały Metropolitalne, pod którymi wszak kryje się ta sama rzeczywistość.

Właściwość to kompetencja jednego z wielu sądów do rozpatrzenia sprawy. Z jednej strony, dotyczy to miejsca: wnieść sprawę w Warszawie,gdzie mieszkam, czy w Krakowie, gdzie mieszka małżonek? Z drugiej strony, dotyczy instancji: wnieść sprawę w sądzie diecezjalnym łomżyńskim czy od razu metropolitalnym łódzkim?

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

W sprawach kościelnych inaczej niż świeckich kwestia właściwości łączy w sobie oba czynniki, a więc miejsce i instancję. Dla porównania w sprawach świeckich prostsze sprawy rozpatrywane są przez sądy rejonowe, np. pobicie, a poważniejsze przez sądy okręgowe, np. morderstwo, gdzie właściwość terytorialna zależy od miejsca popełnienia czynu.

W prawie kanonicznym istnieją dwa podstawowe sposoby określania właściwości sądowej w sprawach o nieważność małżeństwa: miejsca zamieszkania strony pozwanej oraz miejsca zawarcia małżeństwa. Niezależnie od tego czy są to sądy diecezjalne, czy metropolitalne, to rozpatrują one sprawę w I instancji. Do tych więc sądów najczęściej zwracają się strony dla prowadzenia sprawy.

W tym momencie warto przyjrzeć się bliżej tym możliwościom, albowiem jak praktyka pokazuje, istnieją pewne wątpliwości na tym gruncie wśród osób starających się o orzeczenie nieważności zawartego związku.

Co prawda interpretacja przepisu o miejscu zawarcia związku nie budzi tylu pytań co kolejnego, niemniej warto jeszcze raz powtórzyć, że przyszła strona powodowa może skorzystać z możliwości przedstawienia swojej sprawy temu kościelnemu sądowi, na terenie kompetencji którego został zawarty związek małżeński. Innymi słowy, należy udać się do tego sądu danej diecezji czy archidiecezji, na obszarze których małżeństwo zostało zawarte. Zdarza się, iż dana diecezja może nie posiadać sądu kościelnego, ale wówczas posiada swój punkt konsultacyjny, z pomocy którego można skorzystać. Warto dopowiedzieć tylko, iż generalnie sądy kościelne znajdują się w budynku kurii biskupiej.
Przechodząc z kolei do drugiej możliwości, dowiadujemy się z niej, iż właściwym sądem kościelnym jest również ten, na terenie kompetencji którego mieszka strona nie wnosząca skargi powodowej, czyli współmałżonek. Chodzi zatem o ten sąd danej diecezji bądź archidiecezji, w której zamieszkuje przyszła strona pozwana. Przy tej możliwości czytamy o stałym lub tymczasowym miejscu zamieszkania, czego nie należy rozumieć w sensie miejsca zameldowania strony pozwanej, ono może być inne od miejsca jej zamieszkania tymczasowego czy stałego. Mówiąc o tymczasowym miejscu zamieszkania rozumiemy przez nie przynajmniej trzymiesięczny okres przebywania na terenie danej diecezji lub zamiar takiego przebywania, natomiast mówiąc o stałym miejscu zamieszkania chodzi o fakt pięcioletniego okresu przebywania na terenie określonej diecezji bądź również o taki zamiar.

Może pojawić się problem, jak postąpić w sytuacji, kiedy przyszłej stronie powodowej nie znane jest miejsce zamieszkania strony pozwanej, ale nie chce ona składać skargi w sądzie zawarcia małżeństwa. Jednym ze źródeł pomocy w ustaleniu miejsca zamieszkania jest na pewno rodzina, znajomi strony przeciwnej, innym z kolei jest skorzystanie z pomocy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Departament Spraw Obywatelskich, Wydział Udostępniania Informacji znajdującego się w Warszawie 02-672 przy ul. Domaniewskiej 36/38. Naturalnie prośba do Ministerstwa o udostępnienie danych winna zostać odpowiednio umotywowana. Przyszła strona powodowa winna więc poprosić o udostępnienie adresu swojego współmałżonka, podając jak najwięcej jego jak i swoich danych, motywując to podjęciem przez nią czynności procesowych przed sądem kościelnym. Informacja ta jest płatna w kwocie wskazanej przez w/w urząd. Nawet jeśli nie zostanie ustalony adres, to same dowody poszukiwań przydadzą się na dalszym etapie procesu, gdy sąd będzie chciał skontaktować się z pozwanym, a w przypadku braku z jego strony odpowiedzi, uzna go za nieobecnego w procesie.

Przy tym mogą pojawić się też kolejne pytania: jak należy postąpić w sytuacji, kiedy strona pozwana nie ma, ani tymczasowego, ani stałego miejsca zamieszkania, a przyszła strona powodowa nie chce skorzystać z pierwszej możliwości, tj. ze złożenia skargi powodowej w trybunale miejsca zawarcia związku. W nakreślonej sytuacji strona powodowa, o ile naturalnie zna jakiekolwiek miejsce pobytu strony przeciwnej, może wnieść sprawę do tego trybunału, na terenie kompetencji którego aktualnie przebywa strona przeciwna.

Mając na względzie wymienione powyżej dwie możliwości miejsc złożenia powództwa, strona składająca je winna wziąć pod uwagę różne rodzaje argumentów przemawiających za przewagą jednego miejsca złożenia skargi nad drugim. Strona winna zatem rozważyć, na terenie kompetencji którego trybunału tak naprawdę znajduje się większość dowodów, aby móc łatwiej, tj. bezpośrednio i szybko przedkładać je sądowi. Strona składająca pozew winna wziąć pod uwagę przy wyborze trybunału także swoje pełne, czynne uczestnictwo w procesie, aby czasem miejsce prowadzenia sprawy (chodzi przede wszystkim o odległość) nie stało na przeszkodzie przy aktywnym zaangażowaniu się w sprawę. Naturalnie tak świadkowie jak i strony mogą zostać przesłuchane w trybunale swojego tymczasowego lub stałego miejsca zamieszkania. Przy tym strona powodowa, dokonując wyboru kompetentnego trybunału, na terenie właściwości którego ona również sama zamieszkuje, ułatwia sobie właśnie taki bezpośredni i częsty kontakt z tym sądem. Innym argumentem w dokonaniu wyboru może być też faktyczny czas trwania procesu w danym sądzie kościelnym (w jednych sądach normą jest rok, w innych trzy lata), a nawet i koszty procesowe. Warto zatem wziąć te wszystkie szczegóły sprawy pod swój osąd podczas podejmowania decyzji o wyborze sądu.
Nawet jeśli istnieje kilka sądów właściwych to sprawa może toczyć się tylko w jednym z nich.

Trzeba poruszyć jeszcze inną kwestię, która co prawda związana jest z zakończeniem procesu, tj. z wyrokiem, niemniej pozostaje ona w związku z problematyką kompetencji trybunałów. Nierzadko ma miejsce fakt, iż kilka trybunałów sądowych jest właściwych do prowadzenia danej sprawy. Nie powinna jednak mieć miejsce sytuacja, kiedy strony po otrzymaniu negatywnego wyroku, składają ten sam pozew, czyli pozew z tym samym tytułem bądź tytułami (inaczej przyczyną orzeczenia nieważności małżeństwa) w kolejnym kompetentnym trybunale. Mogą natomiast (pomijamy kwestię wniesienia nowego tytułu przy apelacji) wnieść skargę z nowym tytułem właśnie w innym właściwym sądzie.

Odnośnie sądu II instancji sprawa jest prostsza, gdyż tutaj działanie odbywa się automatycznie i sąd I instancji przy pozytywnym wyroku przekazuje sprawę odpowiedniemu sądowi. Z kolei przy negatywnym wyroku, strona (strony) mogą zadecydować czy będę apelować do ustalonego już Trybunału II instancji, czy też do Roty Rzymskiej.

Na zakończenie celem uzupełnienia tematu kompetencji sądów kościelnych w procesach małżeńskich przytoczmy pozostałe trzy możliwości, przy czym trzeba dodać, skorzystanie z nich związane jest konkretnymi wymogami, względnie z dodatkową procedurą w postaci uzyskania na nie zgody. A zatem oprócz wymienionych powyżej właściwych trybunałów w sprawach o nieważność małżeństwa, które nie są zarezerwowane Stolicy Apostolskiej, właściwe są: trybunał miejsca, w którym strona powodowa ma stałe zamieszkanie, jeżeli obydwie strony przebywają na terytorium tej samej Konferencji Episkopatu i wikariusz sądowy stałego zamieszkania strony pozwanej, po jej wysłuchaniu, wyraża na to zgodę, oraz trybunał miejsca, na którym faktycznie trzeba będzie zbierać większość dowodów, jeżeli wyrazi na to zgodę wikariusz sądowy stałego zamieszkania strony pozwanej, który wcześniej powinien ją o to zapytać, czy nie zgłasza czegoś, co należałoby wyłączyć. Stolicy Apostolskiej zarezerwowane są natomiast sprawy głowy państw, ewentualnie inne, które zostały przed nią wezwane, co w praktyce jest bardzo rzadkie.

Na zakończenie celem obrazowego przedstawienia rozważanej kwestii posłużmy się jeszcze kilkoma przykładami.

Przykład 1

Jan Kowalski pochodzący z Warszawy i Anna Nowak pochodząca z Lublina zawarli małżeństwo 1 maja 2007 r. w Zakopanem. Po ślubie mieszkali w Warszawie. Obecnie Jan chce rozpocząć proces. Anna, mimo iż nadal jest zameldowana na pobyt stały w Warszawie, wyjechała do Lublina i nie chce już nigdy wracać do Warszawy. Jan może złożyć skargę w Krakowie (archidiecezja zawarcia ślubu) lub w Lublinie, gdzie mieszka Anna. Może jednak starać się o prowadzenie procesu w Warszawie ze względu na swoje zamieszkanie i fakt, że większość świadków pochodzi z Warszawy.
Przykład 2

Jan Kowalski i Anna Nowak zawarli małżeństwo 1 maja 1991 r. w Legnicy, wówczas w archidiecezji wrocławskiej. W 1992 roku powstała diecezja legnicka, która od 2003 r. posiada własny sąd kościelny. Obecnie Anna chce rozpocząć proces. Ślub był zawierany w archidiecezji wrocławskiej, ale liczy się obecne położenie miejsca zawarcia ślubu, a więc diecezja legnicka. Właściwym jest zatem sąd legnicki.

Przykład 3

Jan Kowalski i Anna Nowak zawarli małżeństwo 1 maja 2000 r. w Warszawie. Po ślubie przeprowadzili się do Katowic. Obecnie Anna chce rozpocząć proces. W ciągu tygodnia Jan mieszka i pracuje w Katowicach, ale weekendy spędza w Krakowie i tam jest silniej związany z parafią (mieszka tam jego cywilna małżonka). Anna może złożyć skargę w Krakowie lub Katowicach ze względu na dwa miejsca zamieszkania Jana. Może także złożyć skargę w Warszawie w miejscu zawarcia ślubu

Tekst z serwisu Dziennikarstwo Obywatelskie

http://religia.onet.pl/porady,7/koscielny-proces-o-niewaznosc-malzenstwa-cz1,5343,page1.html

======================================================================

Groźne konsekwencje religijnej indoktrynacji

Miranda Celeste | Racjonalista | 23 Wrzesień 2011 | Komentarze (30)
 

Katolickie poczucie winy jest mrocznym cieniem przeszłości, okrutnym zły głosem szepczącym do ucha, przypominającym trudną lekcję dzieciństwa, mówiącym, że jesteśmy niegodni, nieudolni, że nie zasłużyliśmy na szczęście, że jesteśmy skalanymi grzesznikami, którzy muszą być karani, by odpokutować za grzechy, że jesteśmy niczym. Niczym.
Idea „katolickiego poczucia winy" brzmi jak banał, żart, truizm. Ale to poczucie winy jest prawdziwe. Dla tych, którzy doświadczyli w dzieciństwie katolickiej indoktrynacji religijnej, to katolickie poczucie winy jest niebezpiecznym i trudnym do pozbycia się obciążeniem, z poważnymi konsekwencjami na całe życie.

Dołącz do nas na Facebooku

Z tym wewnętrznym głosem nie można dyskutować. Pojawia się z głębi naszego mózgu odporny na racjonalizm. Bez trudu możemy użyć naszego rozumu, by odpowiedział na pytanie czy Bóg istnieje. Po prostu poszukujemy dowodów, a nie widząc żadnych, zdajemy sobie sprawę z tego, iż jedynym wyborem jest porzucenie wiary i zostanie agnostykiem bądź ateistą. Jednak katolickie poczucie winy jest czymś innym, tu irracjonalność przekazu otrzymanego w dzieciństwie nie ma znaczenia. Dowody i logika pozostają bezsilne wobec poczucia winy i wstydu, które są dominujące, wściekłe i uporczywe. Dla tych z nas, którzy wyrastali w ciągłej indoktrynacji, wiara w Boga jest opcjonalna, ale to katolickie poczucie winy nie jest opcjonalne.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Z psychologicznego punktu widzenia to katolickie poczucie winy jest zrozumiałe. Trudno się dziwić, że dziecko, któremu bez przerwy przypomina się, że jest grzeszne, skalane, niegodne, jako człowiek dorosły staje się kimś wiecznie walczącym z poczuciem winy i wstydu, kimś kto nigdy nie czuje się czysty, zasługujący na szczęście, na szacunek, kimś spełniającym oczekiwania. Dorosłym, który nigdy nie odczuwa spokoju.

Mimo tego, niewielu ludzi, nawet spośród psychologów, traktuje ten problem poważnie. W odróżnieniu od innych form traumy z dzieciństwa, to katolickie poczucie winy oraz inne konsekwencje religijnej indoktrynacji rzadko są analizowane z powagą na jaką te zjawiska zasługują. Mam wrażenie, że są tego dwa powody: po pierwsze, katolickie poczucie winy jest bardzo rozpowszechnione i dlatego łatwo je ignorować, po drugie przyznanie, że religijna indoktrynacja w dzieciństwie ma konsekwencje na całe życie, jest traktowane jako tabu.

Ja sama, ilekroć próbowałam dyskutować o trudnościach zwalczania tego katolickiego poczucia winy, byłam oskarżana o zwalanie winy na religię za moje własne problemie. Ludzie gotowi są wyśmiewać tę sprawę. I tu również tkwi problem — traktowanie tego katolickiego poczucia winy jako czegoś banalnego, co można obrócić w żart, tworzy atmosferę pozwalającą na wzruszenie ramionami. Dla tych z nas, którzy znają ten problem na co dzień, jest to dodatkowe obciążenie. Sądzę, że powinniśmy potraktować ten problem poważnie. Jest poważny, jest realny i jest odporny na logikę.

Rok za rokiem dzieci narażane są na doświadczanie indoktrynacji, które w ten lub inny sposób, będzie ścigać je przez całe życie. Jak długo społeczeństwo nie zrozumie, że religijna indoktrynacja w dzieciństwie może mieć poważne konsekwencje i nie zacznie poważnie dyskutować o tych konsekwencjach, dla tych, którzy borykają się z tym problemem, szanse na wyleczenie są ograniczone.

Co więcej, póki nie przestaniemy traktować problemu katolickiego poczucia winy jako czegoś banalnego, religijna indoktrynacja nie będzie postrzegana jako to, czym ona w istocie jest - emocjonalnym i psychicznym znęcaniem się nad dzieckiem. Nie daje się nawet zacząć walki przeciw religijnej indoktrynacji dzieci jak długo nie przyznamy, że wyrządza ona realne szkody i ma realne konsekwencje dla milionów ludzi doświadczających tych konsekwencji w życiu codziennym.

Nie wiem jak można do tego doprowadzić. Jak można zniwelować to katolickie poczucie winy, jak można przekonać, że nie jest tylko kiepskim żartem? Jak przekonuje się innych, że konsekwencje religijnej indoktrynacji w dzieciństwie mogą być poważne i trwałe? Być może musimy o tym dyskutować, zwracać na ten problem uwagę, pisać o naszych doświadczeniach. Ale uczciwie mówiąc nie wiem jak to zmienić...

Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski

http://religia.onet.pl/racjonalisci,39/grozne-konsekwencje-religijnej-indoktrynacji,5322.html

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Październik 04, 2011, 09:42:35 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #147 : Październik 06, 2011, 10:42:10 »

Zbigniew Kopczyński

                                Prawo do szczęścia


Związek partnerski — łatwy w zawarciu i jeszcze łatwiejszy w rozwiązaniu — jest idealnym narzędziem realizacji nie tyle szczęścia, ile wręcz zachcianek strony silniejszej. (...) W polskim systemie prawnym małżeństwo to przywileje, ale również obowiązki. Rozwód jest możliwy, wymaga jednak zachodu i kończy się rozliczeniem majątku i rozstrzygnięciem opieki nad dziećmi. W proponowanych związkach partnerskich nie ma tego problemu.

„Prawo gejów do szczęścia” to tytuł artykułu Roberta Biedronia (Rzeczpospolita 10.06.2011), w którym daje odpór krytykom eseldowskiego projektu ustawy o związkach partnerskich. Może nie warto byłoby komentować tej wypowiedzi, gdyby nie to, że jest bardzo dobrą ilustracją metod stosowanych przez zwolenników zmian obyczajowych. O ile krytycy projektu ukazują konsekwencje jego wprowadzenia, posługując się logiczną analizą jego poszczególnych zapisów, o tyle artykuł R. Biedronia jest podręcznikowym wręcz przykładem robienia czytelnikom wody z mózgu, przeinaczania faktów, celowych kłamstw i zwykłej demagogii. W zasadzie każde zdanie tego artykułu może być przedstawione jako przykład manipulacji. By jednak nie zanudzić, odniosę się do kilku przykładowych kwestii.

Biedroń zaczyna z grubej rury, wskazując, że autorzy tekstu „Przedwyborcza demolka małżeństwa” (Rz. 7.06) mylą się, twierdząc, że ustanowienie związków partnerskich jest deprecjonowaniem małżeństwa. Marek Domagalski i mec. Jerzy Naumann bardzo konkretnie argumentowali swoje zdanie, Biedroń nie zaprząta sobie argumentami głowy, stwierdzając jedynie, że się mylą. A skoro stwierdza, że się mylą, dyskusja z nimi jest zbędna. Innymi słowy: Biedroń locuta, causa finita.

Dalej Robert Biedroń odwołuje się do oświeceniowej koncepcji umowy społecznej, będącej — jego zdaniem — fundamentem nowoczesnych państw. Nie miejsce tu na dyskusję o filozoficznych podstawach współczesnych koncepcji państwa, przyjmijmy więc, jak Biedroń, za podstawę umowę społeczną. Z tej oświeceniowej zasady Biedroń wyciąga wniosek, że poruszając się według demokratycznych zasad państwa prawa, nie możemy doprowadzić do faworyzowania obywateli pozostających w związkach różnopłciowych. Mamy bowiem do czynienia z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. To już jest czyste odwracanie kota ogonem.

Umowa społeczna dopuszcza przywileje dla określonych osób lub grup w zamian za większe od innych obowiązki. Tak więc więcej wolno prezydentowi czy premierowi, posłowie cieszą się immunitetem ze względu na pełnione funkcje. Żołnierze i policjanci mają swoje przywileje w zamian za obowiązek narażania życia w obronie współobywateli. W podobny sposób małżonkowie nabywają określone przywileje w zamian za ponoszone koszty i trud wychowania nowych obywateli. Istota dokonanej przez Biedronia manipulacji polega na tym, że w demokratycznym państwie prawa podmiotem praw i obowiązków nie są hetero- czy homoseksualne związki obywateli, lecz sami obywatele. Robert Biedroń może skorzystać ze wszystkich przywilejów dostępnych żonatym mężczyznom, o ile zdecyduje się poślubić kobietę. Oczywiście, kwestią otwartą pozostaje, czy pan Biedroń zechce związać się z kobietą i czy znajdzie kobietę gotową iść z nim przez życie. Takie jednak dylematy mają również heteroseksualni mężczyźni. Nie ma tu więc mowy o jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Natomiast działacze gejowscy wraz z popierającą ich lewicą usiłują wprowadzić projekt dający określonej grupie, czyli homoseksualistom, przywileje bez związanych z nimi obowiązków, kłamliwie nazywając ten sposób uprzywilejowania walką z dyskryminacją.

Domagając się dodatkowych praw Biedroń przytacza wypowiedź Ryszarda Kalisza: „państwo nie ma obywatelom narzucać jak żyć”. Święta racja i kolejny dowód na manipulację faktami zwolenników związków partnerskich. Wbrew ich twierdzeniom, projektowana ustawa nie zalegalizuje związków partnerskich, gdyż już dzisiaj nie są one nielegalne. Nie wiem, z kim żyje i jak żyje Robert Biedroń. Niezbyt mnie to interesuje, tak jak nie powinno interesować państwa. Jeśli jednak żyje z mężczyzną, nie ma w polskim prawie ani jednego zapisu, który by tego zabraniał. Co więcej, wiele wskazuje, że Robert Biedroń dobrze żyje z tego, jak żyje. Nie przeszkadza mu to ciągle skarżyć się na dyskryminację. To właśnie stosowanie równości wszystkich wobec prawa, bez względu na orientację seksualną, pozwala Biedroniowi robić to, co robi i domagać się większych przywilejów dla siebie i swoich towarzyszy, a nam — heteroseksualnej większości — nie uwzględniać ich zbyt daleko idących żądań.

Konstytucyjna zasada równości — pisze dalej Biedroń — oznacza także (...) że w procesie tworzenia prawa ustawodawca nie może kierować regulacji tylko do jednej grupy społecznej. Sama prawda! Jak jednak wytłumaczy teraz autor tych słów domaganie się regulacji związków i nadanie im specjalnych praw, małej w sumie grupie homoseksualistów? To tak, by zilustrować związek argumentacji Biedronia z logiką.

Robert Biedroń przytacza wprawdzie art. 18 Konstytucji RP, mówiący, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny (...) znajduje się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Wyciąga z niego jednak pokrętny wniosek, że nie jest to uznanie za małżeństwo związku kobiety i mężczyzny, lecz jedynie nadanie takiemu związkowi opieki i ochrony państwa. Zdając sobie chyba sprawę, że pokrętność jego argumentacji może być oczywista nawet dla mniej wyrobionego czytelnika, sięga po koronny argument lewicy — straszenie Kościołem katolickim.

Ponadto warto pamiętać o genezie tego zapisu — powstał on przy silnym lobbingu Kościoła katolickiego i został włączony pod jego presją. Typowe dla lewicy: jeśli coś jej nie odpowiada — oskarża Kościół. Autor zupełnie pomija fakt, ze projekt Konstytucji redagował zespół pod kierownictwem małokatolickiego Aleksandra Kwaśniewskiego, przyjął go lewicowy wtedy Parlament a zaakceptował naród w referendum. Zupełnie wybiórczo traktuje zapisy Konstytucji: jeśli mu odpowiadają są OK, jeśli nie — można je lekceważyć jako efekt przemożnej presji i nieograniczonych wpływów Kościoła. Wygodne, prawda?

Strasząc wpływami Kościoła, Robert Biedroń udaje, iż nie wiem, że, gdyby Kościół Katolicki naprawdę miał taki wpływ na życie polityczne i tworzenie prawa w Polsce, o jakie go oskarża, nie byłoby w Polsce ani aborcji, ani rozwodów, ani rządów SLD, ani Roberta Biedronia w życiu publicznym. Ponieważ wszystkie te zjawiska miały lub mają miejsce, słowa Biedronia są zwykłym kłamstwem.

Kolejny demagogiczny chwyt: Kwestie, które reguluje projekt, są fundamentalne, ale nie światopoglądowe. Dotykają bowiem sfery praw człowieka, poszanowania do życia prywatnego, naszej godności. itd. To łatwe zagranie typu: „Nie mieszajmy brudnych spraw ideologii czy polityki do czystych kwestii prywatnych”. Choć ładnie brzmi, jest totalnym fałszem. Sprawa związków międzyludzkich, jak mało co, jest konsekwencją przyjętego w danym społeczeństwie systemu wartości, czy — mówiąc językiem Biedronia — ideologii. To z powodu wyznawanego przez zdecydowaną większość naszego społeczeństwa katolickiego systemu wartości — choć do jego wyznawania wcale nie trzeba być katolikiem — żenimy się z kobietami na zasadzie dobrowolności oraz wspólnych praw i zobowiązań, a nie kupujemy żon na targu ani nie kolekcjonujemy je w haremach. Nie wierzę, by wieloletni działacz społeczny tego nie wiedział. On celowo propaguje nieprawdę.

Na koniec o tytułowym „szczęściu”. Widocznie naoglądał się Biedroń amerykańskich filmów a nie do końca zrozumiał, bo Amerykanie mówią w nich nie tyle o prawie do szczęścia — jak w brazylijskim projekcie zmian w konstytucji (z tego powodu należy Brazylijczykom współczuć) — co o prawie obywateli do dążenia do szczęścia. A to jest dość istotna różnica. Poza tym w głowie przeciętnego Amerykanina nie powstanie myśl, że można to szczęście realizować nie bacząc na prawa, interesy i szczęście innych. A prawo do szczęścia jednostki w rozumieniu Biedronia i obowiązek państwa do zapewnienia jej szczęścia — do tego właśnie prowadzi.

By sprawę strywializować: autor niniejszego tekstu odczuwa dużą, graniczącą ze szczęściem przyjemność obcując wieczorami z buteleczką dobrego koniaku. Czy, w związku z powyższym, państwo ma mieć obowiązek dostarczać mu codziennie buteleczkę odpowiedniej jakości? A jak pastwo ma realizować prawo do szczęścia pedofila?

Związek partnerski — łatwy w zawarciu i jeszcze łatwiejszy w rozwiązaniu — jest idealnym narzędziem realizacji nie tyle szczęścia, ile wręcz zachcianek strony silniejszej. Rzadko zdarza się związek idealnie równych partnerów, zwykle jedna ze stron jest silniejsza. Konserwatywne — a według Biedronia ciemnogrodzkie — prawo broni właśnie słabszych. W rodzinach częściej są to żony, a zwykle dzieci.

W polskim systemie prawnym małżeństwo to przywileje, ale również obowiązki. Rozwód jest możliwy, wymaga jednak zachodu i kończy się rozliczeniem majątku i rozstrzygnięciem opieki nad dziećmi. W proponowanych związkach partnerskich nie ma tego problemu. Wystarczy, że strona, która jest bardziej piękna, zdrowa i/lub bogata powie partnerce (partnerowi) „Spadaj!” i już może być szczęśliwa w nowym związku. Żadnych alimentów, żadnych zobowiązań.

A co z dziećmi? Robert Biedroń odżegnuje się od postulatu adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Uwierzyłbym mu, gdyby wskazał choć jeden kraj, w którym, po wprowadzeniu związków jednopłciowych, homoseksualiści zrezygnowali z ubiegania się o możliwość adoptowania dzieci. Dopóki takiego przypadku nie wskaże, jego zapewnienia będę traktować jako kolejny element manipulacji.

Mówienie o prawie do adoptowania dzieci, nawet jeśli rezygnuje się z jego wprowadzenia, to kolejna metoda robienia wody z mózgu. Tak ładnie i prosto to brzmi: heteroseksualiści mają takie prawo, a homo już nie — czysta dyskryminacja. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak prawo do adopcji dziecka. Obojętnie czy chodzi o homo- czy heteroseksualistów. Procedura adopcyjna ma na celu zapewnienie dziecku prawa do wychowywania się w rodzinie, choć — ze względu na zwykle tragiczne okoliczności — nie może to być rodzina biologiczna.

Pary heteroseksualne nie mają prawa do adopcji. Nie wystarczy deklaracja chęci adoptowania dziecka. Sąd nie docieka, czy potencjalni rodzice chcą adoptować dziecko i czy będą z nim szczęśliwi, tylko czy dziecko będzie miało u nich odpowiednie warunki. Celem tej procedury nie jest szczęście adoptujących (choć go nie wyklucza), lecz szczęście i rozwój adoptowanych.

Homoseksualne lobby stawia sprawę na głowie i traktuje dzieci jako przedmioty zaspokajania ich potrzeb (według Biedronia — szczęścia). To jest nie do przyjęcia dla uczciwych ludzi. Dać dziecko gejowi, bo wtedy będzie szczęśliwy? A co, jeśli po jakimś czasie uzna, że szczęśliwszy był bez dziecka? Wystarczy wyrzucić dziecko z domu, czy trzeba je zutylizować, jak zużytą zabawkę? Dotyczy to również sytuacji, gdy heteroseksualista traktuje dziecko przedmiotowo. A tak traktują dzieci ci, którzy mówią o prawie do ich adopcji.

Rozpisałem się na temat artykułu Roberta Biedronia nie tylko dlatego, że podniósł mi adrenalinę. Takie wypowiedzi, projekt ustawy zgłoszony przez Sojusz Lewicy Demokratycznej i podobne działania nieukrywających lewicowych koneksji polityków dowodzą moralnego bankructwa współczesnej lewicy. Lewica XIX i początku XX wieku, cokolwiek by nie sądzić o jej filozoficznych podstawach, dążyła do obrony słabszych przed dominacją silniejszych. Słabszymi byli, pomimo liczebnej przewagi, robotnicy a silniejszymi właściciele środków produkcji. Dziś lewica usiłuje realizować prawo nie tyle do szczęścia, ile do zwykłych zachcianek silniejszych kosztem, a w wypadku aborcji dosłownie po trupach, słabszych.

Mieliśmy już w czasach najnowszych kilka lewicowych projektów wprowadzenia raju na Ziemi, uszczęśliwiania ludzi tu i teraz według ideologicznego schematu. Skończyły się fiaskiem, a kosztowały życie i cierpienia setek milionów niewinnych ofiar. Niepomni tych doświadczeń lewicowi ideolodzy usiłują zafundować nam nowy eksperyment, tym razem w miejsce stosunków własnościowych zrewolucjonizować chcę stosunki rodzinne. Tak, jak przed dwustu laty brzmi to ładnie i obiecująco, a skończy się tragicznie.

Z przykrością stwierdzam, że do tej skrajnej i nieskrajnej lewicy dołącza Platforma Obywatelska, partia określająca się do niedawna jako liberalno-konserwatywna. Mimo tej wolty cieszy się nadal poparciem większości wyborców. Czy naprawdę wyborcy PO gotowi są poprzeć lewackie projekty, byle tylko być przeciwko Kaczyńskiemu? A może warto przyjrzeć się, na kogo chcemy głosować i poznać jego prawdziwe zamiary? Apeluję o rachunek sumienia i wyciągnięcie wniosków z historii.

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PS/zko_prawoszcz.html

=========================================================

Terlikowski: Polska strategia na osłabienie Kościoła drukuj

Dodane przez: Tomasz Terlikowski Kategoria: Kościół 25 August 2011, 11:10

Kościół w Irlandii i USA osłabione zostały przez nadmuchane przez media skandale seksualne. W Polsce jednak taka strategia zwyczajnie się nie sprawdza. I dlatego od wielu miesięcy media karmią nas materiałami o przewałach finansowych. To one mają sprawić, że Polacy masowo porzucą Kościół lub przynajmniej stracą do niego zaufanie.

Od jakiegoś czasu nie ma niemal dnia, w którym „Gazeta Wyborcza”, jeden z lewicowych tygodników (a jest ci ich u nas dostatek) czy jedno z mediów koncernu ITI nie nakarmiło swoich odbiorców jakimś materiałem o pazernym klerze, co to odbiera ludziom własność. Komisja Majątkowa straszyła dość krótko, bo okazało się, że zarzuty są dęte, i że trudno jest zrobić z okradzionego złodzieja, błyskawicznie pojawili się jednak nowi wrogowie, którzy mają dowodzić, że polscy księża to skąpcy, którzy wyrywają majątek biednym staruszkom.

 

I trzeba sobie uświadomić, że to dopiero początek. Takich materiałów – czasem lepiej, a czasem gorzej udokumentowanych – będzie tylko przybywać. A że niestety działalność byłego ubeka Marka P. jest faktem, a jego powiązań z ważnymi duchownymi ze Śląska i Małopolski też nie da się ukryć, to przynajmniej część z zarzutów finansowych będzie miała podstawy – to jeszcze długo będzie o czym mówić. Potem zaś sięgnie się do innych spraw, które wprawdzie nie będą tak mocne, a i z ich prawdziwością będzie gorzej, ale nadal będą one rozpalać opinię publiczną, utwierdzając krzywdzący większość duchownych stereotyp skąpstwa i dusigroszostwa.


Wszystko to zaś będzie miało jeden cel: osłabić pozycję Kościoła, stworzyć wizerunek skąpej, zdzierającej z ludzi kaskę instytucji, której jedynym celem jest zbijanie kapitału. Każdy, kto zna Kościół od wewnątrz wie, że jest to nieprawda, ale wielu z Polaków da się kupić taką propagandą. I utwierdzać się będzie w swoim niechodzeniu do Kościoła właśnie takimi stereotypami. Strategia ta jest pierwszą, skutecznie inkulturowaną z Zachodu do Polski strategią niszczenia wiary. Gdy nasi rodzinni laicyzatorzy dostrzegli, że w Polsce skandale seksualne sprzedają się słabo, doszli do wniosku, że trzeba sięgnąć do inny oręż. Jest nim zaś właśnie pieniądz. Polski katolik, co wiadomo nie od dziś, jest bowiem w stanie wybaczyć księdzu gosposię czy parobka, ale nie wybaczy skąpstwa. Jeśli zatem chce się zniszczyć autorytet Kościoła, to zamiast uderzać w kwestie obyczajowe, lepiej zająć się ekonomicznymi. I to właśnie robią od jakiegoś czasu media.

 
Tomasz P. Terlikowski

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/terlikowski:_polska_strategia_na_oslabienie_kosciola_15049/stro

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Październik 06, 2011, 19:18:30 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #148 : Październik 08, 2011, 22:20:08 »

                                                                                                                             
                                                              MINISTRANTKI

Maciej Stańczyk | Onet | 7 Październik 2011 | Komentarze (6)
 

Dziewczyna będzie kusić, rozpraszać. Odciągnie chłopców od przyszłego kapłaństwa – mówią konserwatywni księża, którzy nie chcą dopuścić dziewczyn do roli ministrantów. Niemal w połowie polskich diecezji zgoda na takie rozwiązanie jednak już jest, choć i tam dziewczyn służące do mszy są w zdecydowanej mniejszości.
Po niedzielnej mszy córka Kariny Szafran zawsze zasypywała mamę pytaniami. Dlaczego ludzie klękają, dlaczego ksiądz nosi sutannę, co podaje ludziom do ust mówiąc „Ciało Chrystusa”. Którejś z kolei niedzieli padło jednak pytanie, na które Karina nie znała odpowiedzi – dlaczego przy ołtarzu stoją sami chłopcy?

Dołącz do nas na Facebooku

- Lekko mnie zamurowało. Odpowiedziałam, że taka jest tradycja, ale po powrocie do domu zaczęłam szukać. Okazało się, że tradycja jednak ewoluowała, że dziewczynki również mogą być ministrantami, że to dopuszczalna praktyka – opowiada Karina Szafran.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Do rozmowy z córką kobieta nie wracała, nawet wtedy, gdy Dominika w domu zaczęła zakładać białą sukienkę i bawić się w ministrantkę. Kiedy jednak do domu Szafranów zapukał kolędujący ksiądz Karina zdobyła się na odwagę i zapytała duchownego, czy córka może służyć do mszy.

- Chwilę milczał, a potem przecząco zaczął kręcić głową. Mówił, żebym nie rewolucjonizowała Kościoła, żebym nie czytała głupot w internecie. Dominikę zaprosił do śpiewania w chórze. Był miły, ale stanowczy. Zapowiedział, żebym więcej o to nie pytała – wspomina rozmowę z duchownym Karina.

- Na terenie naszej diecezji nie ma takiej możliwości, żeby dziewczynki mogły służyć do mszy świętej – wyjaśnia ksiądz Andrzej Sapieha, rzecznik kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. – W tej materii Stolica Apostolska wydała zalecenia, żeby jednak chłopcom powierzać pełnienie służby liturgicznej. To naturalne środowisko budzenia powołań kapłańskich – dodaje.

Retusz kościelnego kanonu

Prawda leży jednak po środku. Ksiądz Sapieha ma racje mówiąc, że Watykan podkreśla konieczność kultywowania tradycji Kościoła, sugerując, żeby do służby liturgicznej w pierwszej kolejności powoływać chłopców. Rację ma też Karina Szafran, wskazując na retusz kościelnych kanonów, które dopuszczają możliwość służenia podczas mszy świętej również dziewcząt.

Dyskusja na ten temat zaczęła się już w latach siedemdziesiątych. Wtedy to, nowoczesne episkopaty Niemiec i Włoch, jako pierwsze zaczęły przyjmować dziewczyny w poczet ministrantów. Watykan zareagował nerwowo i stanowczo. W 1980 roku Jan Paweł II kategorycznie sprzeciwił się posłudze kobiet przy ołtarzu, ale z biegiem lat stopniowo zaczął zmieniać zdanie. W końcu, dokładnie w marcu 1994 roku, Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała list okólny do przewodniczących Konferencji Biskupów na temat posługi świeckich w liturgii. Stolica Apostolska złagodziła swoje stanowisko o tyle, że pozwoliła dziewczętom służyć do mszy, ale ostateczną decyzję w tej kwestii zostawiła poszczególnym biskupom. W tym samym liście znalazła się też sugestia, o której mówi ksiądz Sapieha - ważne jest kultywowanie tradycji, z myślą o przyszłych powołaniach.
Według listu Kongregacji wprowadzenie posługi kobiet (dziewcząt) przy ołtarzu jest obecnie możliwe, jeśli wymagają tego prawdziwe potrzeby parafii i dobro wiernych. Zawsze jednak powinno być poprzedzone odpowiednim przygotowaniem całej wspólnoty. W żadnym wypadku o dopuszczeniu do służby przy ołtarzu tzw. ministrantek ani razem z chłopcami, ani oddzielnie od nich, nie może decydować proboszcz lecz jedynie biskup diecezjalny – pisze w swoim artykule dotyczącym liturgicznej służby ołtarza ksiądz Czesław Krakowiak.

Pół na pół

Decyzja Watykanu wprowadziła lekki zamęt. Na zachodzie Europy została odczytana jako przyzwolenie na koedukacyjne grona ministrantów. W Polsce do nowinek biskupi podeszli jednak ostrożnie. Na 41 diecezji, zgoda na uczestnictwo dziewczyn w roli ministrantów obowiązuje w mniej niż połowie. Nawet tam, gdzie biskup wyraził na to zgodę, często reformie sprzeciwiają się proboszczowie poszczególnych parafii. Entuzjazmu nie ma.

- Wszystko zależy od podejścia duszpasterza. Znam takich, którzy mówią wprost, że w ich parafii dziewczyna będzie służyła do mszy, dopiero po ich trupie, mimo, że biskup wyraził na to zgodę. W tej kwestii nie istnieje żadnej przymus – mówi nam ksiądz Damian Jurczak, duszpasterz liturgicznej służby ołtarza w diecezji opolskiej.

Podobna sytuacja panuje m.in. w diecezji warmińskiej. Tam również miejscowy biskup pozwolił na uczestnictwo dziewczyn w roli ministrantów. W niektórych parafiach dziewczynki rzeczywiście służą do mszy, w niektórych nie ma już po nich śladu, choć kilka lat temu stały jeszcze przy ołtarzu. Tak jest m.in. w parafii współkatedralnej Świętego Jakuba w Olsztynie.

- Nie spotkałem się z dziewczyną, która chciałaby zostać ministrantem. W naszej parafii już żadna nie służy do mszy – mówi ksiądz Łukasz Kowalski, opiekujący się ministrantami w olsztyńskiej parafii. Po chwili duchowny dodaje: - Są inne formy obecności kobiet w Eucharystii. Dziewczynki mogą zapisać się do scholii, do chóru. Mogą angażować się w przeróżne formy życia parafii, niekoniecznie muszą być ministrantkami.

Jeden z księży z diecezji łódzkiej: - Nie ma mowy, żeby w moim kościele dziewczynka służyła do mszy. Już na szkolnych pielgrzymkach widać, że chłopcy przy dziewczętach głupieją, popisują się, zachowują inaczej niż we własnym gronie. Znacznie łatwiej zapanować na jednorodną grupą, niż nad mieszanym towarzystwem. Gdybyśmy dopuścili dziewczynki do roli ministrantów mielibyśmy tylko zamęt, głupie żarty przy ołtarzu. A na takie zachowanie nie ma miejsca w kościele. Nie wszędzie możemy też stosować zasadę uprawnienia płci. Kościół na pewno nie jest do tego najlepszym miejscem.

Ksiądz Damian Jurczak z Opola zgadza się, co do jednego. Rzeczywiście duchownym znacznie trudniej zapanować nad mieszaną grupą ministrantów. Nie uważa jednak, żeby był to powód do tego, by dziewczyn nie powoływać do ich grona. - W naszej diecezji zgodę na przyjmowanie dziewczyn do liturgicznej służby ołtarza wydał jeszcze arcybiskup Alfons Nossol. Zasada ta funkcjonuje już od ładnych kilkunastu lat i doskonale się sprawdza. Oczywiście są takie parafię, w których dziewczyn nie ma w ogóle. Ale są też takie, w których dziewczyny stanowią większość – opowiada ks. Jurczak.
Zdaniem opolskiego duszpasterza chybiona jest też argumentacja przeciwników powoływania dziewczyn na ministrantki, z obawy przed jeszcze większym spadkiem kapłańskich powołań. Rzeczywiście, dziewięciu na dziesięciu kandydatów do seminariów duchownych to chłopcy z doświadczeniem ministrantów, ale według księdza Jurczaka służba dziewczyn nie ma większego wpływu na decyzje chłopców o przyszłym kapłaństwie. - Nawet jeśli ministrant zakocha się w ministrantce, to co z tego. Jeśli później dojrzeje do decyzji o kapłaństwie to jego wcześniejsze doświadczenia mogą tylko procentować na przyszłość – uważa duchowny.

Przykład płynie z Boguszyc

Przykładem, gdzie doskonale funkcjonuje mieszane grono ministrantów mogą być Boguszyce. W tamtejszej, liczącej blisko tysiąc mieszkańców parafii pod wezwaniem Trójcy Świętej, pierwsze ministrantki pojawiły się już kilkanaście lat temu i to zanim Watykan zapalił do tego zielone światło.

– Byliśmy chyba jedną z pierwszych diecezji, która zdecydowała się na taki eksperyment – ostrożnie ocenia ksiądz Joachim Kobienia, kanclerz opolskiej kurii cytowany przez tygodnik „Polityka”. - Wpływ na to na pewno miały bliskie związki z Kościołem niemieckim. Parafianie widzieli tam dziewczyny służące do mszy, a po powrocie pytali swoich proboszczów, dlaczego w naszych kościołach nie ma takich praktyk. Było więc przyzwolenie wiernych na złamanie kościelnej tradycji. Do tego, na początku lat 90., w wielu małych opolskich parafiach zaczęło brakować chłopców – z przyczyn demograficznych i w związku z wyjazdami do Niemiec. – Istniała więc realna potrzeba zaproszenia do pomocy przy ołtarzu dziewcząt – mówi w rozmowie z Janem Dziadulem ksiądz Kobienia.

W tym samym artykule ksiądz prof. Józef Mikołajec, proboszcz parafii w Boguszycach przyznaje, że coraz trudniej mu przekonać do posługi nowych kandydatów na ministrantów. Co ciekawe, płeć nie ma tu żadnego znaczenia. Chodzi bardziej o stanowisko rodziców, którzy do służby ministranckiej swoich dzieci podchodzą bardziej ostrożnie, niż przed laty. – Tłumaczą to tym, że dzieci mają coraz więcej obowiązków szkolnych i pozalekcyjnych i coraz mniej czasu – mówi ks. Mikołajec, cytowany przez „Politykę”.

W Boguszycach służy obecnie 20 ministrantów, w tym dwie dziewczyny. Ile takich dziewczyn jest w całej Polsce tego nie wiadomo, bo nikt nie prowadzi szczegółowych statystyk. Przed trzema laty badanie przeprowadziła opolska kuria. Duchowni policzyli, że na 12 tysięcy ministrantów, około 10 procent stanowią panie.

Nie wszędzie jednak stanowisko Kościoła jest takie otwarte na „liturgiczne nowinki” jak w Opolu. A szkoda, bo jak zauważył watykański dziennik „L’Osservatore Romano” dopuszczenie ministrantek do służby ołtarza zlikwidowało nierówność. Zdaniem publicystki dziennika „asystowanie przy ołtarzu to nie tylko służba, ale i przywilej oraz odpowiedzialna droga pogłębiania chrześcijańskiej tożsamości. Dla dzieci służba ministrantów to unikalne doświadczenie, które kształtuje wiarę”.

Zarówno chłopców, jak i dziewczynek.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/ministrantki,22656,page1.html

....................................................


                                       KOSCIOL  NIE  ZAMKNIE  SIE  W  ZAKRYSTII


RV / ms | EKAI | 6 Wrzesień 2011 | Komentarze (3)

- Wielu chciałoby dziś, aby Kościół milczał, stąd też każde jego słowo uznawane jest za ingerencję w życie publiczne czy polityczne. Kościół jednak nie może milczeć, ani "dogadywać się", gdy chodzi o niezbywalne wartości – powiedział przewodniczący włoskiego episkopatu, kard. Angelo Bagnasco

Słowa te wypowiedział przewodniczący episkopatu Włoch podczas inauguracji we Frascati pod Rzymem letniej szkoły włoskiej fundacji Magna Carta. Jest to prestiżowa inicjatywa, w której uczestniczą związani z prawicą przedstawiciele rządu, naukowcy, przedsiębiorcy, a także pisarze i intelektualiści. W swoim wykładzie metropolita Genui zaznaczył, że chrześcijanie muszą być „solą” także w odniesieniu do życia społecznego. Misja polityki nie polega bowiem tylko i wyłącznie na biernym rejestrowaniu zachodzących zmian, po to by je następnie zatwierdzić, ale na krytycznym spojrzeniu na dokonujące się przemiany społeczne i kulturowe. Kard. Angelo Bagnasco podkreślił, że Kościół musi być głosem krytycznym w społeczeństwie, w którym władzę zdają się przejmować „silniejsi i bardziej przebiegli”. Gdyby tak się stało, przyszłoby nam żyć w nieludzkim społeczeństwie – dodał purpurat.

Dołącz do nas na Facebooku

Podkreślił, że próby sprowadzania Kościoła tylko do obecności w zakrystii, ograniczającej się do modlitwy i ewentualnie – służących państwu – dzieł charytatywnych odzwierciedlają powszechną tendencję mówienia o wolności, przy jednoczesnym odbieraniu jej niektórym. Jakże inaczej można bowiem tłumaczyć postępowanie, które za świętość laickiego państwa uznaje wolność sumienia, a jednocześnie katolikom każe rezygnować z wartości wiary formującej ich sumienie? Kard. Bagnasco przypomniał zarazem, że głos, który jest bardziej obecny czy słyszalny, wcale nie musi być wiarygodny, bo dominacja nie równa się prawdzie.

http://religia.onet.pl/swiat,18/kosciol-nie-zamknie-sie-w-zakrystii,5168.html
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #149 : Październik 09, 2011, 22:18:31 »

                     POD  SKRZYDLAMI  KOSCIOLA

Krzysztof Pilawski | Przegląd | 26 Kwiecień 2011 | Komentarze (10)

Polska jest chyba najbardziej zdominowanym przez Kościół państwem w Europie. Na temat krzyży w salach szkolnych i spotkaniach opłatkowych w urzędach wypowiada się prof. Andrzej Zachariasz, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Krzysztof Pilawski: Panie profesorze, czy Polska jest państwem religijnym?

Prof. Andrzej Zachariasz: Kościół katolicki odniósł liczne sukcesy na drodze do tzw. inkulturacji religii, czyli do podporządkowania państwa religii. Symbole religijne są wprowadzane do siedzib instytucji państwowych, organizuje się w nich obrzędy o charakterze religijnym (np. spotkania opłatkowe). Prezydent, parlamentarzyści, członkowie rządu, urzędnicy i funkcjonariusze państwowi mają opiekunów duchowych – kapelanów i duszpasterzy środowiskowych. Uroczystości państwowe odbywają się z udziałem duchowieństwa. Niewielu jest duchownych, którzy nie mają dostępu do publicznych pieniędzy. Gdy opowiadam o tym kolegom z Zachodu, słuchają z niedowierzaniem. Nie mieści im się w głowie, że takie rzeczy są możliwe. Nie można jednak powiedzieć, że mamy już państwo religijne przypominające państwa islamskie. Mamy państwo działające w dużej mierze pod opiekuńczymi skrzydłami Kościoła.

Dlaczego to stało się możliwe?

Państwo okazało się zbyt słabe, by się oprzeć Kościołowi i jego ambicjom. Osób, które doszły do władzy w 1989 r., nie łączyła wspólna idea. Kościół miał ideę i liczne atuty, w tym papieża Jana Pawła II, uznanego powszechnie za największego Polaka w dziejach. Czuł się powołany do urządzenia państwa.

Poddanie bez walki

On czuł się powołany jeszcze przed przełomem ustrojowym. Władza w latach 80. nie mogła liczyć na niezbędne do rządzenia poparcie społeczne, a opozycja – rozbita po wprowadzeniu stanu wojennego – nie była w stanie odbudować potęgi z karnawału "Solidarności". Kościół żywił się tą słabością – zbudował, za zgodą władz, rekordową liczbę obiektów sakralnych, które udostępniał także opozycji.

Kościół był najlepiej przygotowany organizacyjnie, kadrowo i ideowo do zmiany ustroju. W żadnym innym państwie socjalistycznym Kościół nie utrzymał tak silnych wpływów jak w Polsce. Umocniły się one gwałtownie w latach 80., a uchwalona na kilka tygodni przed wyborami 4 czerwca 1989 r. przez Sejm PRL ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego dawała Kościołowi niesłychanie silny status formalny. Powoływała komisję wspólną rządu i Episkopatu, Komisję Majątkową, zobowiązywała państwo do finansowania uczelni katolickich i opłacania duchownym składek na ubezpieczenie społeczne, zezwalała na zakładanie przez Kościół mediów elektronicznych, przyznawała mu ulgi podatkowe i celne. Ta ustawa sytuowała Kościół w nowej rzeczywistości, pomogła mu w odniesieniu zwycięstwa w walce o ideę. Zresztą nie miał on żadnego konkurenta. Marksizm został rozbity, wyrzekli się go sami marksiści. Żadnej innej idei nie było.

A idea liberalno-demokratyczna, która święciła triumfy w latach 90.?

Owszem, w 1989 r. liberałowie objęli władzę, zdołali przeprowadzić reformy gospodarcze, które – warto zauważyć – nie uderzyły w przywileje finansowe ani majątek Kościoła. Walkę o ideę liberałowie przegrali, a w zasadzie nawet jej nie podjęli. W 1990 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego zrealizował postulat Kościoła, wyrażony na posiedzeniu komisji wspólnej, i przywrócił religię do szkół. W 1993 r., gdy premierem była należąca do liberalnej Unii Demokratycznej Hanna Suchocka – od 2001 r. ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej – przyjęto ustawę zakazującą przerywania ciąży. Także w 1993 r. w imieniu rządu Suchockiej ówczesny minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski – pochowany w Panteonie Wielkich Polaków Świątyni Opatrzności Bożej – podpisał konkordat. Adam Michnik i "Gazeta Wyborcza" zbytnio uwierzyli, że uda się ułożyć z Kościołem, że w nowej rzeczywistości wywodzący się z opozycji ateiści zdołają dogadać się z hierarchami. Po przemianie ustrojowej ta dawna opozycja nie była Kościołowi do niczego potrzebna.
Aktem ideowej kapitulacji państwa był konkordat.

Zawierając konkordat, państwo nie tylko nie zadbało o swoją autonomię wobec Kościoła, ale wyraziło zgodę na jego dominację. Polska jest chyba najbardziej zdominowanym przez Kościół państwem w Europie. Myślę, że nawet w czasach Polski szlacheckiej nie było tak silnych związków między państwem a Kościołem, nie mówiąc o Polsce pod rządami Józefa Piłsudskiego, w kwestii którego – w przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego – były problemy z uzyskaniem zgody władz kościelnych na pochówek na Wawelu. Mimo konstytucyjnego zapisu o rozdzielności państwa i Kościoła praktyka wygląda zupełnie inaczej.

Mamy kaplice w Pałacu Prezydenckim i w parlamencie, krzyże w urzędach.

Urząd państwowy powinien podkreślać neutralność światopoglądową brakiem jakichkolwiek symboli religijnych. Także dlatego, by nie stwarzać wrażenia, że może lepiej traktować wierzącego niż niewierzącego.

Na placu Piłsudskiego, w miejscu obchodów najważniejszych świąt państwowych z udziałem prezydenta, dwa lata temu ustawiono dziewięciometrowy krzyż, ufundowany przez władze stolicy. Jeśli rzeczywiście chodziło o upamiętnienie Jana Pawła II, można było postawić jego pomnik. A tak mamy kolejny symbol religijny w przestrzeni publicznej.

Są pewne wydarzenia w życiu narodu warte upamiętnienia. Do nich zaliczam mszę na dawnym placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego, w czerwcu 1979 r. Jednak pomnik pewnie byłby bardziej związany z tym wydarzeniem niż krzyż. Kto za kilkadziesiąt lat będzie kojarzył krzyż na placu Piłsudskiego z papieżem Polakiem?

1 maja Jana Pawła II

W miejscowości, obok której mieszkam, po śmierci papieża zmieniono nazwę głównej ulicy z 1 Maja na Jana Pawła II. We Wrocławiu plac 1 Maja stał się placem Jana Pawła II. Obecnie już chyba żadna ulica, plac, park ani osiedle 1 Maja nie muszą się niczego obawiać...

Skoro Jan Paweł II zostanie beatyfikowany 1 maja, to i ten dzień musi być uświęcony.

W Polsce mamy święto kościelne związane z Karolem Wojtyłą – Dzień Papieski – przypadające w niedzielę poprzedzającą rocznicę wyboru na papieża, a także święto państwowe – Dzień Papieża Jana Pawła II 16 października. Jednak beatyfikacja odbędzie się 1 maja.

Myślę, że to nie przypadek. Inicjatywa zapewne należała do kogoś znającego polskie realia.

Chciano zagospodarować święto będące dniem wolnym od pracy, które od lat leży odłogiem – nie jest obchodzone przez władze państwowe. Przy okazji uzyska ono inny sens. To nie jest pierwszy krok w tym kierunku podejmowany przez Watykan. W 1956 r. Pius XII ustanowił 1 maja dniem św. Józefa robotnika. Karol Wojtyła także był robotnikiem – w czasie okupacji pracował w kamieniołomach.

Uświęcenie Karola Wojtyły doda argumentów Kościołowi, który przekonuje, że mitem założycielskim Polski po 1989 r. był wybór Polaka na papieża. Dzięki niemu powstała "Solidarność" i pokonano komunizm.

Za mojego życia historię przepisywano już kilka razy, więc zbytnio się tym nie przejmuję. Wszystko zależy od tego, jaka ta Polska będzie w przyszłości. Jeśli ludzie uznają, że to kraj, w którym żyje się dobrze, w którym czują się wolni i bezpieczni, podobny mit założycielski im pewnie nie przeszkodzi. Jeśli odrzucą Polskę, bo będzie im w niej źle, to żaden mit nie pomoże. Większość z tych, którzy próbowali zmienić ustrój przed 1989 r., nie wyobrażała sobie Polski takiej jak dziś – kilka milionów Polaków wyjechało za granicę, a mimo to w kraju nadal pracy nie wystarcza dla wszystkich. Boję się włączyć telewizor, bo patrząc na obrzucających się kalumniami polityków, przypominam sobie najgorsze okresy Polski. Jeśli taka Polska ma się dalej nazywać Polską katolicką, to źle wróżę Kościołowi.
Rozmawiamy w pałacu Małachowskich w Nałęczowie, który kojarzy się z polskim Oświeceniem, Komisją Edukacji Narodowej, przekształceniem szkolnictwa kościelnego w publiczne. Powrót religii do szkół w 1990 r. był pierwszym krokiem opanowywania ich przez Kościół. Czy religia nauczana w szkołach publicznych jest religią państwową?

Oczywiście, staje się oficjalną religią państwa. Szkoły publiczne, podobnie jak urzędy państwowe, powinny być neutralne światopoglądowo. Posłowie lewicy mówią o państwie świeckim. Ono jest niewłaściwe, bo świeckość oznacza także przyjęcie jakiegoś światopoglądu. Szkoła publiczna nie powinna być ani świecka, ani religijna, lecz neutralna.

Dzieci rodziców, którzy nie są katolikami, już od przedszkola znajdują się pod wpływem duchownych katolickich. Biskup kielecki, otwierając przed rokiem publiczne przedszkole, powiedział: "Wielka edukacja każdego człowieka rozpoczyna się od przedszkola". Kościół nie pozostaje wobec tej edukacji obojętny.

Ta sytuacja ma miejsce jedynie w Polsce. Wszystko ma swoje granice – także Kościół i religia powinny funkcjonować w pewnych ramach. Jeśli rodzice posyłają dzieci do placówek wyznaniowych, obecność w nich duchownych jest zrozumiała. Nie można odbierać religii ludziom, których życiu nadaje ona sens, ale nie można jej narzucać, wykorzystując instytucje publiczne.

Należałoby zatem wyprowadzić religię ze szkoły?

Miejsce religii jest w kościele. Szkoła to miejsce nauki. Chodziłem na religię do sali katechetycznej. Byłem znacznie bardziej religijny niż moi studenci, którzy mają za sobą lekcje religii od pierwszej klasy szkoły podstawowej do matury. W salach katechetycznych czuło się jakąś wspólnotę duchową. Teraz uczniowie myślą głównie o tym, jak się wymigać od lekcji religii.

W 1984 r. był skandal na całą Polskę, gdy uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych we Włoszczowie usiłowali powiesić krzyże w klasach. Prezydent Lech Kaczyński przyznał uczestnikom tej akcji wysokie odznaczenia państwowe. Może w przyszłości państwo nagrodzi walczących o szkołę neutralną światopoglądowo?

Znam ówczesnego dyrektora szkoły, który zgodził się na zawieszenie krzyży. Kurator go usunął, bo postąpił wbrew prawu. W tej chwili trudno sobie wyobrazić akcję zdejmowania krzyży. Ale dostrzegam ciekawe zjawisko – w budynkach publicznych krzyże są coraz powszechniejsze, ale w domach prywatnych jest ich coraz mniej. Bywając w domach znajomych, coraz częściej zamiast krzyża widuję obrazy i rzeźby o tematyce świeckiej.

Religia w środku

Opanowaniu szkół publicznych przez Kościół służą nie tylko krzyże i lekcje religii, lecz także patroni religijni. Prym wiedzie Jan Paweł II, będący patronem kilkuset szkół publicznych. Taki patron zobowiązuje do równania do standardów katolickich, uroczystości religijnych, pielgrzymek na Jasną Górę, ślubowań papieskich, czczenia papieskich rocznic czy konkursów wiedzy o papieżu. Na stronie jednej z "papieskich" szkół znalazłem pytania konkursowe: "Co otrzymał Karol Wojtyła w dniu Pierwszej Komunii Świętej?", "Gdzie i w jakich okolicznościach senior Karol Wojtyła zabrał swojego syna Karola na pierwszą pielgrzymkę?". Takie szkoły nie sprzyjają wolnomyślicielstwu.

Nikt rozsądny nie będzie negował, że Karol Wojtyła to postać wybitna. Byłoby pięknie, gdyby młodzież ze szkół, którym patronuje, była przepojona duchem miłości i tolerancji, o co dopominał się papież. Moim zdaniem to nazewnictwo jest jedynie ornamentem, za którym niewiele się kryje. Nie przywiązywałbym wagi do tych wszystkich misteriów, choć na pewno nie sprzyjają one otwartości szkoły na różne światopoglądy i różne myślenie
Ten codzienny wieloletni kontakt z myśleniem religijnym w szkole musi mieć wpływ na postawy ludzi.

Przez ponad 40 lat próbowano na siłę wbijać ludziom do głowy marksizm i nic z tego nie wyszło. Dziś próbuje się na siłę uczyć religii, umieszcza się lekcje w środku zajęć, by uczniowie nie uciekli. Metody, które stosuje Kościół, nie spełniają swojej funkcji, rodzą opór młodzieży. Efekty tej edukacji religijnej są mizerne. Mimo powszechnego nauczania religii w szkołach państwowych trudno byłoby dowodzić wzrostu świadomości czy choćby wiedzy religijnej, nie mówiąc już o samej religijności. Uczniowie czerpią znacznie więcej wiedzy z internetu niż z lekcji religii. To zadziwiające, że po wielu latach nauki religii nie są w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytanie dotyczące Starego lub Nowego Testamentu. Lekcje religii w szkołach nie podniosły bardzo niskiego poziomu wiedzy religijnej polskich katolików.

To nie zmienia jednak faktu, że w kraju, który szczyci się pierwszym w Europie ministerstwem oświaty, szkoły w coraz większym stopniu przechodzą pod kontrolę Kościoła. Obecnie, według statystyk kościelnych, w Polsce jest przeszło pół tysiąca szkół katolickich. Budowane są nowe. Nasila się proces przekazywania przez samorządy już "ukąszonych" przez katolicyzm szkół publicznych stowarzyszeniom, korzystają na tym stowarzyszenia katolickie. Oświata wraca do średniowiecza. Czy dotyczy to także uczelni państwowych?

Kościół jest obecny na uczelniach państwowych, stara się nasycić edukację akademicką treściami religijnymi. Temu służy duszpasterstwo akademickie, bezpośrednia działalność dydaktyczna duchownych oraz ich ingerencja w procesy dydaktyczne. Do programów nauczania wprowadza się zajęcia z tzw. filozofii chrześcijańskiej oraz teologii.

Teologia wypiera filozofię?

Tak się dzieje – szczególnie na mniejszych uczelniach w regionach, gdzie władza biskupa jest silna. Władze tych uczelni nie mają siły, by się oprzeć naciskom na zatrudnianie księży jako wykładowców – nie tylko teologii, lecz także matematyki, historii, prawa, pedagogiki i innych dyscyplin. O rozwoju teologii świadczy powstawanie na kolejnych uczelniach wydziałów i katedr teologii. Kościół chce powstrzymać sekularyzację społeczeństwa, dlatego podejmuje starania, by maksymalnie zwiększyć wpływy nie tylko na instytucje polityczne państwa i oświatę publiczną, lecz także na kulturę, sztukę i naukę, w tym filozofię.

Jaki jest cel zastąpienia filozofii teologią?

Należałoby o to spytać przedstawiciela Kościoła. Zapewne chodzi o religijne wytłumaczenie świata i interpretację rozmaitych prądów filozoficznych z perspektywy religii: czy dany kierunek filozoficzny jest zgodny z religią, czy też sprzeczny z nią. To, rzecz jasna, ma niewiele wspólnego z nauką.

Kościół walczy o dusze?

Sądzę, że tak odległe kwestie mniej go interesują. Toczy się raczej walka o świadomość, a także zyskanie oddanych stronników wiernie służących Kościołowi.

Kościół, wdzierając się w kolejne sfery życia, bierze na siebie coraz więcej odpowiedzialności. Bije w oczy jego obojętność, a może bezradność wobec zła, niesprawiedliwości, postępującego upadku bliskich chrześcijaństwu wartości etycznych.

Rzeczywiście, skoro Kościół już tak się zaangażował, to w tej nowej Polsce powinna spaść przestępczość, ludzie powinni być dla siebie milsi i życzliwsi. Jednak niczego takiego nie obserwuję – zarówno na szczytach władzy, jak i wśród zwykłych ludzi. Zresztą Kościół też ma problemy wewnętrzne, nie dzieje się w nim najlepiej. Jego potęga może się okazać iluzoryczna. W średniowieczu Kościół był tak wszechmocny, że wydawało się, iż nic nie jest w stanie mu zagrozić. Katolicka twierdza, jaką do niedawna była Hiszpania, upadła. Teraz to przodujące liberalne państwo europejskie. Nie przytłacza mnie widok tysięcy kościołów w Polsce. Przez kilkadziesiąt lat Polską rządziła partia, która ogłosiła się przewodnią siłą narodu. Miała go doprowadzić do ziemskiego raju. Ta partia też miała mnóstwo siedzib. Gdy upadła, główną z nich przerobiono na giełdę. Polska jest małym kawałkiem Europy, należymy do kultury zachodniej. Polacy lubią naśladować Amerykanów, Anglików, Niemców, Francuzów. Nie zanosi się na nawrócenie Zachodu na katolicyzm. Dlatego uważam, że przewodnikom polskiego Kościoła potrzebna jest chwila refleksji, bo obrany przez nich kierunek dla instytucji, którą reprezentują, może się skończyć katastrofą.

http://religia.onet.pl/wywiady,8/pod-skrzydlami-kosciola,59,page1.html

=======================================================

wtorek, 11 października 2011
Apel jasnogórski:                                   Ojciec Rydzyk prorokiem naszych czasów

Jak słuchacze Radia Maryja i część duchownych postrzegają ojca Tadeusza Rydzyka? Wystarczy odtworzyć fragment sobotniego apelu jasnogórskiego w kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej, transmitowanego przez toruńską rozgłośnię:

- Modlimy się za chorych, biednych, opuszczonych, aby nie stracili sensu życia - czytał kapłan. - Modlimy się w szczególny sposób za Telewizję Trwam, Radio Maryja z ich dyrektorem ojcem Tadeuszem Rydzykiem, prorokiem naszych czasów, opatrznościowym człowiekiem dla Polski i dla Polonii świata. Dzięki TV Trwam i Radiu Maryja apel jasnogórski wraz z cudownym obrazem Matki Bożej jest przekazywany na wszystkie kraje świata.
(RM, sobota 8.10.11, godz. 21.19)

Jak nazwalibyście mówienie o o. Rydzyku jako proroku? To bałwochwalstwo?

PS: Dziękuję Pani Ani za informację o tym, co się działo w Częstochowie.

http://glosrydzyka.blox.pl/html
...................................................

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Październik 12, 2011, 19:13:55 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Strony: 1 2 3 4 5 [6] 7 8 9 |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.343 sekund z 18 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

stormlife xsurvival febristh zupronum darmowefora