Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Maj 06, 2024, 21:27:30


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: 1 2 3 4 5 [6] 7 8 9 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Z zycia KK w Polsce.  (Przeczytany 99729 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #125 : Wrzesień 13, 2011, 21:29:13 »

Nadchodzą chwile grozy - szatan atakuje Polskę!
Super Express, wp.pl | dodane (07:09)

Szatan rośnie w siłę i atakuje coraz mocniej. W ciągu kilku zaledwie lat w Warszawie i okolicach podwoiła się liczba opętanych przez złe moce. Podobnie jest w innych miastach. Egzorcyści są przerażeni i biją na alarm - czytamy w "Super Expresie".

Zdaniem ks. Aleksander Posacki, egzorcysty i demonologa ze Stowarzyszenia ds. Posług Uwalniania najbardziej zagrożeni są młodzi ludzie uzależnieni od okultystycznych praktyk, czyli wróżbiarstwa, jasnowidztwa czy wywoływania duchów.

- Widać dziś pewną fascynację złem, więc problem będzie narastał - ostrzega demonolog. Najsłabsi są mieszkańcy dużych miast. Szczególnie zaś - stolicy. - Nad Warszawą "diabeł krąży jak lew ryczący, patrząc kogo by pożreć" - przywołuje słowa św. Piotra egzorcysta.

W Polsce jest 85 egzorcystów i zdaniem księdza Posackiego jest to wystarczająca liczba, aby walczyć ze złem.

....................................
Nergal: wybaczam biskupom, nie wiedzą co czynią
IVONA Webreader. Wciśnij Enter by rozpocząć odtwarzanie

Newsweek, wp.pl | dodane 1 godzinę i 10 minut temu

Adam Darski "Nergal", lider grupy Behemoth, juror programu "The Voice of Poland. Najlepszy głos" w TVP, uniewinniony od zarzutu obrazy uczuć religijnych za zniszczenie egzemplarza Biblii podczas koncertu, udzielił wywiadu "Newsweekowi". - Wybaczam biskupom - powiedział, odnosząc się do protestów biskupów przeciwko jego udziałowi w programie na antenie telewizji publicznej.

Darski mówił, że nie lubi skandali, ale skandale najwyraźniej lubią jego. - Odrobinę mi to wszystko schlebia i utwierdza w przekonaniu, że to, co robię, ma sens - mówił, dodając, że jedni protestują, a inni ślą do niego głosy poparcia.

Na pytanie "Newsweeka" o protesty biskupów i dziennikarzy katolickich Darski odrzekł, że oni mają swoją rację a on - swoją. - Ponoć żyjemy w demokracji i pluralizmie. Zgadza się, czy coś mi się pomyliło? - pytał. Jak powiedział, "nie ma o co kruszyć kopii". - Wybaczam im, albowiem nie wiedzą, co czynią.

"Nergal" uzasadnia, że biskupi popełniają błąd walcząc w obronie religii, której fundamentem jest wolny wybór. - W sumie to jest nawet zabawne, bo, parafrazując słynne słowa z "Fausta", są częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, zło czyni.

Odnosząc się do zarzutów, że telewizja "promuje satanistę" za pieniądze podatników "Nergal" odrzekł, że kościoły też buduje się z podatków i z nich "promuje się wartości" z którymi on walczy. Dodał, że gdyby rozpoczął głodówkę w proteście przeciwko temu, wszedłby na ten sam poziom dyskusji.
....................

                                         "To bluźnierca, satanista i miłośnik wcielonego zła"


wp.pl | dodane 2011-09-04 (12:58)

Występ lidera zespołu Behemoth Nergala czyli Adama Darskiego w muzycznym show TVP2 budzi nie tylko kontrowersje, ale też coraz więcej protestów. Biskup włocławski Wiesław Mering wystosował odezwę, w której napisał, że ten "bluźnierca, satanista i miłośnik wcielonego zła dostanie do dyspozycji ekran publicznej telewizji, by łatwiej mógł głosić swoje trucicielskie nauki". Biskup pisze, że jeśli wszelkie inne formy protestu nie przyniosą skutku, to w apel można włączyć się poprzez obywatelski protest niepłacenia za abonament.

Adam "Nergal" Darski zasiada w jury programu TVP2 "The voice of Poland", który zajmuje się odnalezieniem wśród rzesz Polaków prawdziwego muzycznego talentu. Pierwszy odcinek show TVP2 wyemitowała w sobotę.

Udział Darskiego w programie oprotestowało już Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy, które w swoim oświadczeniu napisało, że nie zgadza się na udział w programie TVP2 Nergala, który "jest zadeklarowanym satanistą i wrogiem chrześcijańskich wartości".

Teraz do protestu dołączył biskup włocławski. Jego apel ma być odczytany w kościołach diecezji w niedzielę 4 lub 11 września.

"Oniemiałem ze zdumienia: publiczna telewizja, utrzymywana z pieniędzy podatników, mająca respektować to, co się nazywa wartościami uniwersalnymi, a więc: prawdę, dobro, sprawiedliwość; która powinna służyć wszechstronnemu rozwojowi człowieka, budowaniu społecznego pokoju, obiektywizmowi i ładowi moralnemu – planuje udział 'Nergala' (Adama Darskiego) – nie kryjącego swojego zaangażowania w satanizm oraz pogardy dla chrześcijaństwa – w programie The Voice of Poland od jesieni 2011 roku, w Programie Drugim Telewizji Polskiej!" - napisał bp Mering w swojej odezwie.

"Nie wolno udawać, że nic się nie stało, nawet jeśli okrzyczą nas wstecznikami, nietolerancyjnymi katolikami, czy jakimiś tam 'beretami'! Nie! Jako obywatele mamy prawo ujawniać i głosić swoje zdanie" - czytamy w odezwie.

Biskup zachęca do podjęcia działań, takich jak m.in. wysyłanie protestów do TVP2, składania podpisów na stronie internetowej Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, wykorzystywania prasy i radia do akcji protestacyjnej oraz, gdyby to nie przyniosło rezultatu - obywatelskiego protestu niepłacenia za abonament.

"Nie możemy milczeć, kiedy w drastyczny sposób narusza się przywiązanie wiernych do chrześcijaństwa" - napisał ks. Mering.
............................
                                                  "To kompromitacja. Trzeba wyrzucić tego człowieka z TVP"
IAR, PAP | dodane 2011-09-12 (16:41)

Prawica Rzeczypospolitej wezwała TVP, by zaprzestała współpracy z muzykiem Adamem "Nergalem" Darskim. To kolejny tego typu protest; w ubiegłym tygodniu przeciw "Nergalowi" wystąpili biskupi, PiS i katoliccy dziennikarze. Zdaniem Marka Jurka prezesa Prawicy RP, taka sytuacja to kompromitacja telewizji publicznej.

WIECEJ   http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,To-kompromitacja-Trzeba-wyrzucic-tego-czlowieka-z-TVP,wid,13778365,wiadomosc.html
.............................................

                                                             "Heil Satan!" na Woronicza

Robert Wit Wyrostkiewicz | Areopag XXI | 5 Wrzesień 2011 | Komentarze (4)

Telewizja Polska odwołuje się do wartości chrześcijańskich, ale jednocześnie promuje satanizm. To ostre twierdzenie z oświadczenia Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, którego jestem jednym z sygnatariuszy.
Mocne słowa, ale w niczym nie przerysowane. Najpierw o tych wartościach. Tak, władze TVP od lat wycierają sobie przysłowiową gębę najróżniejszymi wartościami od tzw. wartości demokratycznych, tolerancji, wolności słowa na wartościach chrześcijańskich kończąc. Mamy nawet do dzisiaj obowiązującą uchwałę Zarządu TVP wprost mówiącą, że misja telewizji publicznej winna "respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki".

Dołącz do nas na Facebooku

Słowa, słowa, słowa. Tymczasem 3 września w TVP2 w show o nazwie "The Voice of Poland" debiutował Adam "Nergal" Darski, znany z profanacji Biblii, noszenia różańca z odwróconym krzyżem i parafrazy nazistowskiego pozdrowienia, które w ustach celebryty z Woronicza brzmi nie inaczej jak "Heil Satan!" Darski kontynuuje zresztą promowanie satanizmu w programie TVP2. Podczas sesji zdjęciowej jury "The Voice of Poland" "Nergal" pozuje zazwyczaj trzymając rękę w satanistycznym geście.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Większość organizacji takich jak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czy Rada Etyki Mediów, które dużą część swojej aktywności poświęcają na dokuczanie mediom związanym z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, w tym wypadku milczy. Głos za to - i to bardzo odważnie - zabrał bp Wiesław Mering, który w "odezwie do Braci Prezbiterów i Wiernych Świeckich diecezji włocławskiej" powiedział, że "nie wolno udawać, że nic się nie stało, nawet jeśli okrzyczą nas wstecznikami, nietolerancyjnymi katolikami, czy jakimiś tam „beretami”! Nie! Jako obywatele mamy prawo ujawniać i głosić swoje zdanie." Biskup zachęcił do:

"- ujawniania swojej niezgody na obecność Nergala w publicznej TVP poprzez protesty kierowane do Dyrekcji Programu Drugiego TVP;

- składania podpisów na stronie internetowej Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: www.ksd.media.pl;

- modlitwy, zwłaszcza do św. Michała Archanioła, by w Polsce Imię Boga nie było publicznie obrażane; tą modlitwą obejmijmy także wspomnianego bluźniercę, „który nie wie, co czyni”;

- aktywnego włączenia się duchownych w akty protestu, pokierowanie nimi; jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami naszego kraju i wolno nam ujawniać swoje poglądy;

- nagłośnienia tej sprawy w całej diecezji: z kulturą, ale równocześnie bardzo zdecydowanie;

- wykorzystania wszelkich publikatorów do akcji protestacyjnych, ambony, pism parafialnych, sal katechetycznych, lokalnych rozgłośni radiowych i telewizyjnych;

- uświadamiania wiernym, że mamy bardzo realne sposoby wpływu na to, co pojawia się na ekranach – choćby przez obywatelski protest niepłacenia za abonament, jeżeli prośby i apele pozostaną bez echa."

A w tym wszystkim klarownym znakiem neopogaństwa jest jeszcze dodatkowo ostatni wyrok sądu, który uznał, że darcie Biblii przez "Nergala" na koncercie jego zespołu nie obrażało uczuć chrześcijan i było li tylko "swoistym" wyrazem artystycznym. Kiedy przypomnę sobie podobne wyroki, jak np. uniewinnienie pseudoartyski Nieznalskiej i uznanie, że fallus na krzyżu nie uwłacza wierze wyznawców Chrystusa czy stwierdzenie innego sądu, że wtykanie przez Wojewódzkiego polskiej flagi w psie odchody nie uwłacza fladze narodowej, to myślę sobie, że mamy wymiar sprawiedliwości względem chrześcijan na poziomie gorszym niż orzecznictwo Piłata.

Robert Wit Wyrostkiewicz

wiceprezes Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.


Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #126 : Wrzesień 13, 2011, 21:32:19 »

Cytuj
Szatan rośnie w siłę i atakuje coraz mocniej. W ciągu kilku zaledwie lat w Warszawie i okolicach podwoiła się liczba opętanych przez złe moce. Podobnie jest w innych miastach. Egzorcyści są przerażeni i biją na alarm - czytamy w "Super Expresie".

Tak, to akurat jest bardzo widoczne, zwłaszcza w szeregach zwolenników ojca/dyrektora "maybacha" i "PIS'u". Mrugnięcie
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #127 : Wrzesień 14, 2011, 13:58:52 »

Ola Miedziejko | Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (0)

                                                Dzięki papieżowi mieliśmy swój kawałek nieba na ziemi

- To właśnie dzięki Papieżowi mieliśmy swój kawałek nieba na ziemi - mówi Zbigniew Gumiński, założyciel Rodziny szkół imienia Jana Pawła II w Polsce.

Jan Paweł II, fot. PAP/Jerzy Ochoński
Zaczęło się w 1998 roku, kiedy to szkoła, do której chodziły dzieci pana Zbigniewa, przyjęła patronat polskiego papieża. - Pomyślałem wtedy, że byłoby dobrze, gdyby dzieci z całego kraju mogły spotkać się osobiście ze swoim patronem - wspomina pan Zbigniew. - Tak powstała nasza Rodzina. Przygotowywaliśmy się do pielgrzymki Jana Pawła II do Polski i udało nam się spotkać z nim w Łowiczu w 1999 roku. Przyjechało ponad 3 tysiące dzieci z 33 szkół jego imienia. Wcześniej przeprowadzaliśmy wśród naszych dzieci liczne konkursy na temat wiedzy o papieżu. Chcieliśmy, by dzieci były świadome swojego patrona, jego dokonań, jego słów, które do nas wszystkich kierował. Dzieci brały udział w konkursie plastycznym, w recytatorskim i z wiedzy o życiu papieża. Przecież jego droga może nas wszystkich wiele nauczyć.

- Moim zdaniem on był święty już za życia - twierdzi pan Zbigniew. Był ważny dla nas, rodziców, ale też ważny dla młodego pokolenia. To przecież niesłychane, że na spotkanie z nim, na Światowy Dzień Młodzieży w Ameryce południowej przyjechało 4 miliony młodych ludzi. Zawsze gromadził miliony ludzi wokół siebie. To pokazywało, jak wielka jest w młodzieży potrzeba posiadania autorytetu, jak mocno potrzebują też, żeby ktoś im imponował. Ktoś, kogo znają, mogą dotknąć, posłuchać.

Sam pan Zbigniew osobiście widział papieża w 2002 roku i do dziś utrzymuje, że było to dla niego bardzo głębokie, poruszające doświadczenie. - To nie było takie zwykłe spotkanie ze zwykłym człowiekiem - wspomina. Jego charyzma była namacalnie odczuwalna. Człowiek wracał ze spotkania z nim jakiś inny, odmieniony, wydaje mi się, że po prostu lepszy.

Dziś Rodzina liczy 1180 polskich szkół. Ich uczniowie spotykają się co roku w październiku na Jasnej Górze, wspominają Ojca Świętego, myślą o nim i o jego przesłaniu. Kontaktują się ze sobą poprzez swoją stronę internetową, organizują wspólne przedsięwzięcia. - To nieprawda, że dzieci nie są zainteresowane dziś niczym poza przyjemnościami, że są złe i agresywne - twierdzi Zbigniew Gumiński. - Widzę to, kiedy z nimi rozmawiam, kiedy razem przygotowujemy te naszą wspólną coroczną pielgrzymkę. Oczywiście, że ważny jest dla nich internet, komórka czy rozrywka, ale też prawdą jest, że wielu z nich szuka odpowiedzi na fundamentalne pytania, dlaczego żyjemy, dlaczego małe dzieci chorują na raka, dlaczego umieramy w cierpieniu. I kiedy wsłuchują się w Ojca Świętego, kiedy patrzą na jego życie, to znajdują w nim odpowiedzi właśnie na te trudne pytania. On był boski od zawsze, całe jego życie na to wskazuje, nawet to, jak publicznie pokazywał swoją chorobę Parkinsona, było znamienitym świadectwem jego boskości. On się z tą chorobą nie chował, nie wstydził się jej, pokazywał nam, jak należy cierpieć z godnością. Widzieliśmy go na wózku inwalidzkim, obserwowaliśmy, jak choroba się rozwija. Mogliśmy ją odnieść do naszych własnych nieszczęść. Nie znam osoby, która po spotkaniu z nim nie mówiłaby, że przeżyła coś niesamowitego, niezwykłego. To wielkie szczęście, że dane nam było mieć w jego osobie nasz kawałek nieba na ziemi.
- Gdy myślę sobie o tym, jakim Karol Wojtyła był człowiekiem, jak toczyły się jego losy, jak bardzo był otwarty na innych i na pomoc drugiemu człowiekowi, to jasne jest dla mnie, że nie można żyć tylko dla siebie - mówi pan Zbigniew, społecznik od lat, założyciel radomskiego Banku Żywności. I choć pracuje zawodowo, to wciąż znajduje czas, by organizować wspólne akcje z innymi i dla innych. Jak choćby Rodzina szkół imienia Jana Pawła II.

Teraz, gdy zbliża się beatyfikacja, pan Zbigniew, wraz z delegacją Rodziny szkół, jedzie do Rzymu, by przeżyć ten ważny dla Polaków dzień. Będziemy mieli swój baner, ale też przypięte do ubrań białe kokardki - wyjawia. - To taki nasz symbol tego, że w śmierci Papieża, która była przecież smutnym wydarzeniem, jest też coś jasnego, jest nadzieja, jest pewien odcień bieli.

- Wtedy, w kwietniu, gdy Jan Paweł II odchodził, płakaliśmy nie razem, płakaliśmy oddzielnie. Każdy z nas miał swoje łzy, swój ból - wspomina pan Zbigniew. – Dziś, gdy będziemy przeżywać jego beatyfikację, myślę, że będziemy razem. Obojętnie, czy ktoś jest z PiS-u czy z SLD, będziemy wspólnie świętować, modlić się i cieszyć, że Ojciec Święty, który dla wielu Polaków już od dawna jest święty, od dawna ludzie modlą się do niego, stanie się świętym w opinii Kościoła i Watykanu. To nie każdemu się zdarza, że miał okazję żyć w tym samym czasie, co człowiek uznany za świętego, jest przecież wielu świętych, ale czy mogliśmy się z nimi spotykać, rozmawiać? Nie - twierdzi pan Zbigniew.

- A potem? – zastanawia się głośno. Gdy już przeżyjemy beatyfikację? - A potem wrócimy do domów, będziemy robić, to ,co w naszym życiu najważniejsze i będziemy czekać na następny krok. To znaczy na kanonizację Jana Pawła II. W każdym razie ja będę czekał na pewno.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/dzieki-papiezowi-mielismy-swoj-kawalek-nieba-na-ziemi,175,page1.html
.................................................

Stefan Wilkanowicz | Tygodnik Powszechny | 9 Czerwiec 2011 | Komentarze (4)
 

                                                              Zejście z piedestału

- Panuje u nas daleko posunięty indywidualizm, a biskupi czują się utwierdzeni na swoich tronach, że wizja Kościoła soborowego nie jest im potrzebna - mówi w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" bp Tadeusz Pieronek. - Trzeba bić na alarm: biskupstwa w Polsce to dwory. A dwór i służba to fałszywa wizja Kościoła - dodaje.

Bp Tadeusz Pieronek fot. Waldemar Kompała / Agencja Gazeta
Stefan Wilkanowicz: Podczas beatyfikacji Jana Pawła II jego następca zwracał uwagę, że Kard. Wojtyła był twórczo obecny na Soborze Watykańskim II, a jako papież wcielał w życie soborowego ducha. A przecież mam wrażenie, że duch Soboru nie wszedł w pełni do Kościoła w Polsce.

Bp Tadeusz Pieronek: Bo nie dojrzeliśmy do wykorzystania doświadczenia i dorobku Soboru! Panuje u nas daleko posunięty indywidualizm, a biskupi czują się tak utwierdzeni na swoich tronach, że wizja Kościoła soborowego nie jest im potrzebna. Bo mają władzę. I uważają, że lepiej myślą niż wszyscy ci, którymi rządzą, bo... sam nie wiem – myślą, że mają natchnienie? Rzecz nazwał po imieniu o. Ludwik Wiśniewski i hierarchowie mają mu to za złe. Sam napisałbym podobnie. Trzeba bić na alarm: biskupstwa to w Polsce dwory. A dwór i służba to fałszywa wizja Kościoła. Na Soborze powiedziano jasno: wiernymi Kościoła są wszyscy jego członkowie, od papieża po świeckiego. I odpowiedzialność za wspólnotę rozkłada się na wszystkich.

Te postanowienia Wojtyła planował wprowadzić w Polsce poprzez Synod Krakowski, zwołany w 1972 r.

To był synod duszpasterski, czyli obejmujący całość życia człowieka. To go odróżniało od dotychczasowych synodów jurydycznych, gdzie zbierało się duchowieństwo, aby ustawiać życie Kościoła zgodnie z własną wizją. A ponieważ uporządkować sprzeczne pomysły mógł tylko biskup-władca, synod polegał na tym, że świeccy-poddani słuchali, co ekscelencja ma do powiedzenia.

Dołącz do nas na Facebooku

Jak rewolucyjne było podejście Wojtyły, świadczą problemy, na jakie wcześniej napotkał. W 1971 r. zwrócił się do prymasa Stefana Wyszyńskiego z propozycją zwołania synodu plenarnego (ogólnopolskiego) – bez skutku. Nie zyskał poparcia. Poprosił więc jako metropolita krakowski o przeprowadzenie synodów w podległych diecezjach: częstochowskiej, krakowskiej, katowickiej, kieleckiej i tarnowskiej. Katowice zrobiły synod jako pierwsze, co wywołało dobrze rozumianą konkurencję. Kolejny był Kraków. Inne diecezje odpowiedziały, że nie mają zaplecza. Wtedy kardynał postanowił rzecz poprowadzić sam, w formie Duszpasterskiego Synodu Archidiecezji Krakowskiej.
Kiedy w 2003 r. skończyłem rozmowę z Janem Pawłem II o Ukrainie, zapytał: czy w Polsce pamięta się o Synodzie Krakowskim? Musiałbym udzielić przykrej odpowiedzi, więc wymijająco pokiwałem głową.

Papież wiązał z dziedzictwem tego Synodu wielkie nadzieje dla Kościoła w Polsce. Bo Synod, zwłaszcza na zebraniach plenarnych, kiedy gromadzili się ludzie z całej diecezji, był wielkim świętem: głosowania, Msza i agape. Wojtyła cenił to wydarzenie ze względu na jego podwójny efekt. Pierwszy – otwierał ludzi na siebie. I to w sensie szerokim, bo i w życiu cywilnym nie mieli okazji do takich spotkań, i w życiu religijnym częściej zapewne spotykali się z proboszczem niż z kolegami. Mieli więc satysfakcję, że mogą zabrać głos, do tej pory nikt się ich o nic nie pytał. Po drugie ludzie, którzy przeszli Synod, zdobyli doświadczenie dla życia obywatelskiego i wyzwań stojących przed Polską po 1989 r.

Mam doświadczenie nie tylko Synodu Krakowskiego, ale też późniejszych: Metropolitalnego i Plenarnego. Ten ostatni, zwołany w latach 90., został przez biskupów potraktowany jako zło konieczne. Szybko zaczęli go kontestować. Nie szło się ich doprosić o cokolwiek. Niektórzy mówili mi: „Nie, bo ja będę robić synod diecezjalny”. Na miłość boską! Rób sobie diecezjalny, ale wspomóż plenarny, bo to działanie ogólnopolskie.

Dlatego ważne było przezwyciężenie podejścia, że za Kościół odpowiadają duchowni, a wierni są petentami. Kard. Wojtyła dawał ten sygnał: wszyscy są odpowiedzialni za Kościół.

A pamiętajmy, jak dla duchownych istniejąca wówczas sytuacja była wygodna. Znajdowali się na piedestale, powołując się na władzę mogli wszystko. Tymczasem Sobór opisał służbę kapłańską przez ewangeliczny obraz umywania nóg. Kard. Wojtyła miał przekonanie przełomowe w Kościele, że także świeccy przekazują wiarę – w życiu rodzinnym, w pracy – więc trzeba ich słuchać. To była pierwsza myśl, którą wyraził w odpowiedzi na apel Jana XXIII o sugestie co do planowanego soboru. Wojtyła z jednej strony położył w niej nacisk na konieczność zmian instytucjonalnych (m.in. aby dać możliwość powrotu do Kościoła kapłanom, którzy kapłaństwo porzucili), a z drugiej strony snuł wizję odpowiedzialności za Kościół wszystkich, którzy do niego należą. Wykazał się oczytaniem w tzw. nowej teologii, która dążyła do otwarcia Kościoła na świat, a świata na Kościół. Wiarę religijną podważano niemal wszędzie. W krajach zniewolonych narzucano poglądy sprzeczne z chrześcijaństwem, w krajach zachodnich pieniądz zasłonił prawdy ostateczne.
Kard. Wojtyła miał szczęście, bo udało mu się z komunistycznej Polski wyjechać na wszystkie cztery, coroczne sesje Soboru.

Nie opuścił żadnych obrad Soboru. Chociaż raz był tego bliski. Gdy wypadła tygodniowa przerwa z okazji Wszystkich Świętych, pojechał na Sycylię. Spotkał się z abp. Katanii Guidem Luigim Bentivoglio. W dniu, w którym miał lecieć z powrotem na obrady, pojechał jeszcze zobaczyć Etnę. Schodząc z wulkanu, usiadł na kamieniu i zaczął odmawiać brewiarz. Zakłopotany kierowca ponaglał go, bo wkrótce miał odlecieć samolot, a Wojtyła spokojnie się modlił. Gdy w końcu dojechali na lotnisko, było 15 minut po planowanym odlocie. Ale okazało się, że na pokładzie znajduje się abp Bentivoglio, który spodziewając się w samolocie spotkać Wojtyłę, przekonał załogę, żeby poczekała.

Na szczęście! Bo podczas Soboru był jednym z nielicznych biskupów całkiem samodzielnie myślących. Na pierwszej sesji biskupi mieli swoje spotkania, podczas których Prymas Polski wyznaczał im tematy, na które mieli się wypowiadać. A Wojtyła mimo to wybierał dodatkowo te tematy, na których się znał. Sam swoje wypowiedzi i interwencje pisał i wygłaszał po łacinie. Dał się poznać. Dlatego powierzono mu pracę dotyczącą dwóch ważnych tematów.

Jeden to kwestia wolności religijnej. „Dignitatis Humanae” była deklaracją rewolucyjną – i Wojtyła ma w tym swój udział! Ludzie Kościoła robili z tej wolności karykaturę, narzucając wiarę siłą; tymczasem Bóg daje wiarę, ale to człowiek się na nią otwiera. Nie ma wartości to, co człowiek da Bogu z przymusu. Drugi temat zaowocował konstytucją „Gaudium et spes”, do której Wojtyła wniósł doświadczenie komunistycznego zniewolenia: ścierania się zła i dobra w sytuacji, w której to zło ma do dyspozycji wszystkie narzędzia – a mimo to dobro nie dało się stłumić. To nie były przelewki, bo ludzie ginęli za wiarę. Więc głównie tymi tematami zajmował się kardynał w przerwach Soboru. Wojtyła czuł się w Rzymie słuchaczem tego, co Bóg mówi do Kościoła.

Pamiętam, że już w czasie trwania Soboru mówiło się o wiośnie, która ma zawitać do Kościoła. Ale jednak w Polsce sprawa nie była tak oczywista, jak na Zachodzie, bo po prostu nie było pełnej możliwości informowania o działaniach i sensie soborowych prac.

Sobór propagandowo pokazywano jako walkę pomiędzy konserwatystami, rozumianymi jako Kościół, a nielicznymi progresistami, których utożsamiano ze zwolennikami marksizmu. Wojtyła wiedząc, że Sobór nie jest dla katolików w Polsce jasny, pisał z obrad listy do swoich diecezjan, informując o bieżących pracach. Kiedy przyjeżdżał do Krakowa z Rzymu, zawsze miał w kościele św. Anny wykład o ostatnich pracach Soboru.
A wokół Soboru rzeczywiście istniała specjalna, wiosenna atmosfera. Już ustalenia pierwszej sesji – odwrócenie ołtarza twarzą do ludzi i wprowadzenie języków narodowych – były rewolucją. Wierni nierozumiejący, co się mówi podczas Eucharystii, stali się aktywnymi uczestnikami Mszy. Dla Wojtyły to był znak działania Ducha Świętego poprzez Sobór. Mówił wprost, że ma poczucie zaciągania długu jako ten, kto został posłany, by służyć Chrystusowi (czyli Kościołowi).

Kard. Wojtyła po Soborze opracował studium „U podstaw odnowy” i starał się rozpocząć ogólnopolską inicjatywę dla realizacji soborowych uzgodnień.

Tyle że starania ogólnopolskie się nie powiodły. A książka była niejako podręcznikiem dla synodu – syntezą Soboru widzianego oczyma Wojtyły. Bo dokumenty Vaticanum II to obszerne, hermetyczne dzieło, więc sama lektura nie owocowała przyswojeniem. W 1971 r. Wojtyła stworzył komisję, która przez 12 miesięcy przygotowywała synod. Data została wybrana celowo: w 1979 r. przypadała 900. rocznica śmierci św. Stanisława, biskupa i męczennika, czczonego przez Wojtyłę patrona diecezji i Polski. Był on też znakiem sporu między państwem a Kościołem, ateizmem a wiarą: święty zabity przez króla za nieposłuszeństwo i upominanie się o prawa wiernych. Wojtyła skorzystał z tradycji pasterzowania Stanisława przez 7 lat – na tyle samo zaplanował synod. W takim czasie można było zmieścić poważny wysiłek duszpasterski, którego celem było przekazanie dorobku soborowego społeczeństwu polskiemu.

No właśnie: nie tylko wiernym, ale całemu społeczeństwu. Dlaczego?

Społeczeństwo było indoktrynowane, oficjalny pogląd na świat wykluczał religię, ludzie byli poranieni przez agresywny ateizm, cenzurę, represje. Ludzie byli niedoinformowani, skażeni doktryną komunistyczną, a przede wszystkim zastraszeni. Nie gromadzili się i nie rozmawiali na tematy gospodarcze, polityczne czy religijne, bo to było ścigane. Atmosfera braku wolności powodowała, że nie było instytucji, do której można było się zwrócić.

Tu wracamy do Synodu Krakowskiego: trzeba było stworzyć płaszczyznę, która byłaby miejscem do rozmowy i dialogu – niekoniecznie na tematy religijne – gdzie ludzie mogą się przed sobą otworzyć. Kard. Wojtyła działając religijnie, budząc poczucie godności i wolności człowieka, osiągnął cel nieoczekiwany, a może z nadzieją zakodowaną od początku? Że coś pęknie, ludzie przestaną się bać i zdecydują się wziąć odpowiedzialność za to, co się wokół nich dzieje. Z tego narodziła się myśl, by powstały zespoły synodalne. Zespołem miało być grono ludzi, którzy brali do ręki teksty soborowe, czytali je, komentowali, przy okazji także modlili się, czytali Pismo święte, ale też: poznawali się nawzajem i otwierali na siebie.
To był długi proces, który musiał odbywać się etapami. Dokumenty trzeba było wytłumaczyć, rozjaśnić, pokazać, dlaczego są ważne w życiu społecznym i prywatnym, jak w ich duchu działać. Ale teksty były po łacinie, a władza zezwoliła na wydrukowanie tłumaczenia zaledwie w 10 tysiącach egzemplarzy. Czyli gdyby cały nakład ściągnąć do Krakowa, zabrakłoby materiału dla zespołów. Zaczęto więc przepisywać je na maszynie przez kalkę. Jedni pisali, drudzy rozwozili, kolejni przekazywali dalej. Trudny był też dobór przewodniczących: musieli posiadać intuicję organizacyjną, umiejętność referowania i prowadzenia dyskusji. W tamtym czasie w Polsce nie było takich osób. Wojtyła wymyślił, żeby sięgnąć do przedwojennych grup Akcji Katolickiej. Szukaliśmy też jakichkolwiek, nawet różańcowych grup przyparafialnych, byleby ludzie już się znali i byli zorganizowani. Tak to się zaczęło.

Pamiętam, jak kard. Wojtyła szacował, że wszystkich zespołów uda się powołać, ostrożnie szacując, pięćdziesiąt. A powstało ich ok. 500. Zdarzały się oczywiście fikcyjne zespoły, ponieważ rozpadły się zaraz po założeniu, ale intensywnie pracowała minimum połowa.

Niektóre pracują nieformalnie do dziś! Motorem było kilkanaście osób, tzw. Komisja Główna. Przewodził bp Stanisław Smoleński, asystował i rządził kard. Wojtyła. Komisja musiała stworzyć koncepcję dokumentów synodalnych, ale nie zestaw nakazów, jak postępować – bo nie o to tu chodziło, tylko o drogę, jaką przebywamy, jak się zmieniamy, jak zmienia się Kościół.

Szkieletem okazała się nauka o kapłaństwie powszechnym, czyli wszystkich ochrzczonych, a więc o uczestnictwie każdego ochrzczonego w potrójnej misji Chrystusa. Chrystusa jako: Pasterza, Kapłana, Króla. Kluczem było uzasadnienie i zrozumienie tych zagadnień. Misja pasterska polega na uczestnictwie w trosce o Kościół, głównie przez przekaz wiary, i np. program na pierwszy rok prac mówił o przekazie wiary w rodzinie. Ludzie mogli to natychmiast wcielać w życie w domach. Rodzice usłyszeli, że ich zadaniem jest uczestnictwo w nauczaniu Kościoła, szczególnie w czasach, kiedy religia nie była obecna w szkole.

Każdy dokument był podzielony na trzy części. Pierwsza – to głos Boga i głos Soboru do człowieka. Druga – obraz sytuacji, jaka jest w tej dziedzinie w życiu ludzi (uczestników zespołu). Trzecia – wyciągnięcie wniosków, wskazanie, co robić, aby pogodzić wołanie Boga i życie codzienne. Wojtyła bardzo pilnował tego podziału. Nie chciał, aby wysunąć na pierwszy plan oceny sytuacji, bo to mogłoby doprowadzić do wypaczenia interpretacji części teologicznej, która jest mową Boga. Rzeczywistość socjologiczna jest zaś tak krzykliwa, że powoduje bunt i chęć zmian tego, co nam nie pasuje. Kardynał chciał, żeby najpierw wsłuchać się w słowo Boże, a dopiero potem harmonizować życie – spójne życie chrześcijańskie jest najważniejszym świadectwem Kościoła.
A do takiego świadectwa jako Kościół już dorośliśmy?

c.d.n

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 14, 2011, 14:12:01 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #128 : Wrzesień 14, 2011, 14:14:06 »

  cd                          A do takiego świadectwa jako Kościół już dorośliśmy?

To, co robimy – musi być wiarygodne. A żeby było wiarygodne, my musimy być inni. Co z tego, że ktoś wygłosi piękną homilię? To jest pytanie, coście przyszli widzieć: trzcinę chwiejącą się od wiatru, człowieka odzianego w miękkie szaty?

Kiedy przed laty w Paryżu obserwowałem miejscowych księży: w krawatach, z małymi krzyżykami w klapach marynarek, byłem zgorszony. Dziś widzę to jako protest. Póki nie nastąpi przełom wewnętrzny, wszelkie tego typu znaki są nieczytelne. Z czegoś trzeba zrezygnować – z czegoś, co nie jest istotne. Autentyczność polega też i na tym, że jeżeli coś jest preferowaną, sprawdzoną linią Kościoła, to trzeba się tego trzymać. A jeżeli słuchamy ludzi, ale i tak z góry wiemy, co zrobimy, bo „ludzie głupi, co mogą wiedzieć”? Trzeba ludzi wysłuchać, nawet jeśli nie mają racji. Tymczasem żadnej krytycznej opinii nie można w naszym Kościele przedstawić, bo jest to traktowane jako wyjście poza ortodoksję. Może jeszcze nie dorośliśmy, żeby to rozwiązać, ale zacznijmy myśleć, co z tym zrobić. Niestety, za daleko to zaszło...

Kościół musi być czytelny, nie może się chować za żadną gardę. Jak się pomyli – to się poprawia. Jak zgrzeszy – przeprasza. I powinien wzbudzać entuzjazm – bo być człowiekiem wierzącym to piękna sprawa. Ciężko sprzedawać wysiłek jako ciepłe bułeczki, a jednak widać, że młodzież chce być w Kościele. Trzeba wiarę traktować jako integralną część życia, a nie jako pójście do kościoła i zapalenie świeczki Panu Bogu.

Chyba jednak coś się w Polsce zmienia na lepsze?

Jeżeli brać jaskółkę za zapowiedź wiosny, to polityka w stosunku do rocznicy 10 kwietnia i katastrofy smoleńskiej była taką jaskółką. Uwikłanie się w politykę jest fatalne, fatalne jest Radio Maryja z tym uwikłaniem. To dwa mankamenty. Co więcej: próbuje się przy pomocy tekstów soborowych przekonywać, że biskupi są powołani do robienia polityki. Oczywiście, jeśli polityka to roztropna troska o dobro wspólne, to jasne, że powinni się w nią angażować wszyscy. Ale biskupi angażują się w to, kto ma rządzić, a to już wkroczenie na pole minowe. Poza tym – ten kościelny triumfalizm! W samym Krakowie mamy dziesięciu infułatów; kiedy idą razem, wyglądają jak orszak świętych polskich.
Wielu biskupów uważa, że ma władzę większą od papieża. Nie leży w ich mocy zwalnianie proboszczów przed wiekiem emerytalnym, więc posyłają do proboszcza siepaczy, którzy dyskutują z nimi, póki nie podpiszą rezygnacji. To straszliwy brak myślenia w długiej perspektywie: kryzys kapłaństwa już dotknął Polskę, będzie się pogłębiać, i starsi proboszczowie mogliby pracować jeszcze kilka lat. Ale młode wilki już skaczą na stanowiska. Tylko że znajdą się w końcu w sytuacji, kiedy nie będzie miał im kto pomóc, więc będą na parafii pracować sami.

Kluczowe są nominacje biskupie, bo w tym i następnym roku cały „stary” Episkopat odejdzie: Częstochowa, Łódź, Gliwice, Katowice, Łomża na biskupa czeka Lublin. Ale problem powinien widzieć nie tyle nuncjusz, co sami biskupi. Tymczasem na obradach Konferencji Episkopatu Polski... Często wstyd mi za te spotkania. Bo na czym polegają? Uchwalanie patronów, tytułów bazylik i wielu innych drobiazgów. Na miły Bóg, przecież trzeba się zająć ludzkimi problemami! Problemami tak trudnymi, że zęby bolą – ale my kultywujemy stary styl niedotykania tego, co trudne.

Jeżeli mówi się dziś o kryzysie Kościoła, może należałoby zwołać następny Sobór?

Sobór to wielkie wydarzenie religijne i społeczne o długofalowym działaniu. Sobór Watykański II skorzystał z wielu przemyśleń ludzi wiary i teologów, którzy przeżyli I i II wojnę światową, podążanie świata do materializmu w liberalnych systemach wolnościowych. Sobór był więc odpowiedzią na współczesność świata i jego błędną trajektorię. Naturalnie, że od 1965 r. działo się wiele rzeczy, których Sobór jeszcze nie znał, żeby wspomnieć tylko rewolucję seksualną 1968 r.; wydarzeń takich było wiele, ale wszystkie szły tą samą, zdiagnozowaną trajektorią. Dlatego Sobór nie stracił niczego ze swojej aktualności.

Najpierw więc trzeba go poznać i uczyć się nim żyć, bo to wspaniałe osiągnięcie – czego dowodem pontyfikat Jana Pawła II, głęboko zharmonizowany z nauczaniem soborowym. Nie wszystkim się to podobało, ale papież czerpał z Soboru pełną garścią. I to się okazało skuteczne. Weźmy wystąpienia w Ameryce Południowej, konfrontacje ze światem komunistycznym i z liberalizmem – to było zakorzenione i czerpało siłę z myśli soborowej. Myślmy więc, jak wykorzystać to, co już mamy. A potem będziemy się zastanawiać, co dalej – tymczasem sytuacja znów stanie się nowa, bo w takim tempie zmienia się świat.

Jestem przekonany od lat, że pomysł zwołania nowego Soboru jest chybiony, na tę chwilę wciąż niepotrzebny. Porzucić bogactwo, które Sobór nam dał, po to, żeby wejść w wymianę myśli i stawiać na boku to, co już jest przemyślane i dobre – to pomysł nieproduktywny.

Bp Tadeusz Pieronek (ur. 1934 r.) jest prawnikiem. W latach 1993-98 był sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski, w latach 1998–2010 przewodniczącym Kościelnej Komisji Konkordatowej. Rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie w latach 1998–2004.

http://religia.onet.pl/wywiady,8/zejscie-z-piedestalu,341,page1.html

=====================================================

Ojca Leona słów kilka - antykoncepcja

o. Leon Knabit | PSPO | 8 Wrzesień 2011 | Komentarze (0)
 
Często spotykam się z zarzutami, że my, ludzie kościoła wprowadzamy podziały między ludźmi.. Wydaje mi się, zarzut jest absurdalny. Niezależnie od opinii, ludzie dzielą się na mężczyzn i kobiety, małych i dużych, wykształconych i niewykształconych, wierzących i niewierzących itd. Cały problem leży chyba w tym, czy dzieląc ludzi, odmawiam niektórym z nich szacunku, wiarygodności, prawa do istnienia. Wiadomo, że nie wolno tego akceptować, jeśli podział przynosi za sobą takie konsekwencje.

Dlaczego mówię o tym, kiedy chcę powiedzieć parę słów o antykoncepcji? Dlatego, że będzie wielka różnica w podejściu do tego zagadnienia ze strony ludzi wierzących i niewierzących. Ludzie wierzący uznają, że Bóg jest stworzycielem, stworzył człowieka, dał mu duszę nieśmiertelną, prawa, które człowiek powinien najpierw znać, potem ich przestrzegać. Wierzą, że po śmierci będzie odpowiedzialny za swoje czyny, że człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa, że jest nieśmiertelność.

Dołącz do nas na Facebooku

Natomiast człowiek, który nie uznaje tego wszystkiego, może być etycznie lepszy od niejednego katolika. W tym przypadku podział nie idzie pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi, ale przez serce każdego człowieka. Każdy z ludzi, bez względu na to, kim jest, ma skłonności do zła i dobra, ma w sobie jak każda rzeka, głębie i mielizny.

Różnica jest taka, że z człowiekiem wierzącym mogę rozmawiać na temat antykoncepcji powołując się na prawa boże. Bóg jest najwyższy, jest prawodawcą. Jeżeli ustanowił dwie płci, dał możność rodzenia, jeżeli mężczyzna, w przeciwieństwie do kobiety, jest zawsze płodny, wtedy jest jasne, że kontakt seksualny w małżeństwie ma sens nie tylko wtedy, kiedy poczyna się nowe życie, ale również dla powiększenia miłości małżeńskiej.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Jednocześnie znając organizm kobiety i organizm mężczyzny, współżyje się w zależności od tego, czy chce się mieć dziecko, czy nie. Można to regulować naturalnie, bez używania jakichkolwiek środków, które czynią stosunek "bezpłodnym". To jest dla katolika zrozumiałe, choć często bardzo trudne.

Blog Ojca Leona

Pewien sympatyczny pan powiedział mi „dobrze Ojcu gadać, jak ja z babą śpię”. Rzeczywiście, sprawa jest trudna, każdy przypadek jest inny, trzeba się zawsze głęboko zastanowić i nie osądzać człowieka.
Kiedyś, a propos regulacji poczęć, pani Półtawska opowiadała, że zwrócił się do niej pewien major i mówi: „Proszę mi powiedzieć dokładnie o co chodzi, ale proszę pamiętać, że jestem niewierzący.” A ona odpowiedziała „Panie majorze, to nie ma znaczenia. Jest pan człowiekiem, jeżeli naprawdę ma pan dosyć tego kontaktu seksualnego z żoną, to panu przynosi niesmak, to bardzo proszę.” Powiedziała mu o co chodzi ale uprzedziła, że to będzie bardzo trudne. A niewierzący pan major powiedział „jak się bardzo kocha to nie ma trudnych rzeczy”. I nie dość, że sam przyjął tę metodę i ją stosował, choć była bardzo trudna, to jeszcze uczył innych, podwładnych czy równych sobie.

Gdy się kocha, nie ma nic trudnego. Konsekwentna, pełna, nie wybiórcza wiara, miłość do Chrystusa sprawiają, że wszystkie, nawet największe trudności są do pokonania. Prawdziwy katolik, wierny nauce Boga, kochający Chrystusa, przystępujący do sakramentów, szanujący drugiego człowieka na pewno to rozumie i potrafi opanować nieczyste sumienie, bo miłość do Boga jest zawsze na pierwszym planie. To nie jest żadne okrucieństwo jak nam wmawiają ci, którzy nie znają Boga. On jest pełnią miłości i rozumie sens wyrzeczenia i tylko w ten sposób powinniśmy na to patrzymy.

W tym przypadku, jak się na początku nie powie o podziale na ludzi wierzących i niewierzących, to można ple ple gadać byle co. Wierzący wiedzą dlaczego antykoncepcja jest niedozwolona. To „dlaczego” nie istnieje u ludzi niewierzących, dla których życie doczesne jest jedynym celem i tu się spełniają. Jeżeli ludzie uważają, że mają prawo do seksu i przyjemności, a wszystkie inne prawa nie są ważne to nie można się im dziwić, że używają rozmaitych środków antykoncepcyjnych. Moja wola jest dla mnie prawdą, a moja przyjemność jest prawem.

W takim przypadku, mogę tłumaczyć, że się mylisz, ale siłą nie będę cię ciągnął. Tylko nie mów, że jesteś wiernym członkiem Kościoła katolickiego.

Szkoda tych, którzy tego nie rozumieją, ale szkoda i nas samych, katolików i pobożnych księży. Jeżeli za mało wierzymy Chrystusowi, często mamy i w tej dziedzinie postawy niejednoznaczne. Wzywam do tego, żebyśmy tłukli na ten temat w jeden bębenek i jednakowo uczyli ludzi, miłości, poświęcenia, ofiarności. Wtedy będzie się zmieniać oblicze tej ziemi.