Nie wierzę.
Choćby odnosząc się do książki "Proroctwo Oriona" P.Geryl'a. Dużo nieścisłości, danych nie potwierdzonych przez innych naukowców, błędów w obliczeniach spowodowanych wykorzystanymi do tych obliczeń nieprawidłowymi liczbami, pseudonaukowe teorie poparte dopasowanymi do potrzeby informacjami. Czytając książkę ma się wrażenie, że autor na siłę doszukuje się powiązań potwierdzających postawioną przez niego tezę, niektóre są bardziej prawdopodobne, inne mniej, a niektóe wręcz nielogiczne. Nie mamy tutaj do czynienia z badaniem dwóch przeciwnych tez (jednej za popieranej dowodami i jednej przeciw również nimi popieranej). Tak postąpiłby naukowiec, którym przecież jest Geryl (astrofizyk). Najpierw postawiłby tezę A, szukałby dowodów na jej poparcie lub odparcie, później postawiłby tezę B i analogicznie szukałby do niej dowodów. Jednak wszystko, co nam przedstawia to niemal maniakalne dążenie do poparcia tezy A. Teza B została zanegowana zanim jeszcze została postawiona. Po prostu nie dopuszcza do świadomości, że życie może napisać inny scenariusz.
Zawiodłam się... Dawno temu interesowałam się proroctwem, dopiero ostatnio trafiłam na stronę, którą w podpisie ma tom1ek i ucieszona ściągnęłam wszystkie książki, jakie tam udostępnia (polecam
http://rok2012.w.interia.pl/ gdyby jeszcze ktoś nie zauważył
).
Liczyłam na naukowy wywód, którego potwierdzenie bez problemu znajdę w innych naukowych teoriach.
To, co dostałam nie było dla mnie wystarczająco niepodważalnym dowodem na potwierdzenie teorii Geryla. Jest to oczywiście moja subiektywna ocena, wielu z Was może się z nią w ogóle nie zgadzać.
Channelingi i hipnozy, które zaczynają być uzupełnieniem proroctwa neguję już na wstępie i nie mam nawet zamiaru ich analizować. Fakt, że ludzie lubią wierzyć w proroctwa o zagładzie świata jest wynikiem ich bezradności, żalu, że życie nie spełnia ich wyobrażenia, że nie jest wystarczająco piękne, że za dużo w nim brutalności i zła.
Dodatkowo dochodzi tutaj czynnik strachu przed śmiercią (który sami w sobie przecież siejemy). Wówczas nasza podświadomość próbuje znaleźć pozytywną stronę zdarzenia, jakie wierzymy - będzie miało miejsce.
Teraz już rok 2012 nie jest kojarzony ze śmiercią i przeogromną tragedią, jaka dotknie ludzkości, lecz z duchową jej przemianą. Jest to dla mnie dość chore zachowanie, aczkolwiek całkowicie zrozumiałe i takie ludzkie.
Jesteśmy wrażliwymi istotami, które nawet w sytuacji zagrożenia życia chcą wierzyć, że ich śmierć będzie miała sens. Ale to nie jest plan filmowy "Braveheart", gdzie główny bohater oddaje życie za wyższą ideę. Żadna śmierć nie ma sensu - nawet jeśli jest opłacona wolnością czy przemianą duchową wielu jednostek. Tak jak w kolorze czarnym nie widzę innych barw, tak w śmierci milionów ludzi nie widzę sensu przemiany duchowej garstki ocalałych. Jeśli 21 grudnia roku 2012 będzie miał miejsce koniec świata i jakieś niesamowite wydarzenie przyczyni się do naszej śmierci - nikt z nas nie będzie umiarał ze świadomością, że teraz będzie lepiej.
To Wam gwarantuję. Wszyscy się boją śmierci jednakowo, ponieważ nikt tak naprawdę stamtąd nie wrócił, nie ma dowodów, że po tym życiu czeka na nas następne. Powiecie - są relacje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczą.
Oczywiście, że są! Ci z Was, którzy byli poddani narkozie też będą opowiadali, że podczas operacji byli w innym świecie, ich mózg kreował obrazy, które do tej pory pamiętają. Na przykład mojemu mężczyźnie śniło się, że był kulką, która toczy się w nieskończoność po torze pinball'a
I mam nadzieje że ta cała elita która chce zataić tą sprawę i buduje schrony (czy wykupuje działki na marsie)
by ratować tylko siebie, zostanie odpowiednio potraktowana (chyba ,że robią to dla naszego dobra)
Jeśli koniec świata nastąpi, to większe cierpienie spotka ocalałych niż ofiary.