Instytut Smithsona"Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość.
Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość".
George OrwellKażdy, kto widział głośny film o przygodach Indiany Jonesa "Poszukiwacze zaginionej arki", pamięta zapewne jedną z ostatnich scen, w której słynna starożytna Arka Przymierza pochodząca ze świątyni w Jerozolimie zamknięta zostaje w skrzyni, która umieszczona zostaje pośród podobnych jej skrzyń w gigantycznym magazynie, aby już nigdy nie ujrzeć światła dziennego, dzięki czemu nie trzeba będzie pisać od nowa podręczników historii i żaden profesor nie będzie musiał zmieniać treści swoich wykładów, które powtarza od czterdziestu lat.
Choć film ten jest tylko fikcją, to jednak ta scena, w której tak ważne znalezisko archeologiczne zostaje zamknięte w magazynie, jest dla wielu badaczy bardzo bliska rzeczywistości. Ci, którzy zajmują się badaniem spraw związanych z utajnianiem archeologicznych odkryć, otrzymują od dawna niepokojące sygnały wskazujące, że najważniejsza w Stanach Zjednoczonych instytucja archeologiczna, niezależna agencja federalna, Instytut Smithsona, zajmuje się permanentnym ukrywaniem najciekawszych i najważniejszych odkryć archeologicznych dokonanych w obu Amerykach.
Watykan od dawna jest oskarżany o to, że przetrzymuje w swoich podziemiach różne cenne przedmioty i starożytne księgi, nie dopuszczając do nich nikogo z zewnątrz. Te tajemne skarby, często o kontrowersyjnej z historycznego lub religijnego punktu widzenia naturze, są przypuszczalnie ukrywane przez Kościół Katolicki dlatego, że ich ujawnienie mogłoby podważyć jego oficjalne doktryny. Co ciekawe i zarazem smutne, istnieją niezbite dowody na to, że coś podobnego ma miejsce w przypadku Instytutu Smithsona.
Instytut Smithsona założony został w roku 1829 po śmierci ekscentrycznego brytyjskiego milionera Jamesa Smithsona, który pozostawił po sobie 515169 dolarów. Zgodnie z jego wolą za pieniądze te miano utworzyć instytucję, której celem miało być "powiększanie i rozpowszechnianie wiedzy wśród ludzi". Niestety istnieją dowody wskazujące na to, że przez ostatnie sto lat Instytut Smithsona bardziej zajmował się zatajaniem wiedzy przed ludźmi niż jej rozpowszechnianiem.
Ukrywanie archeologicznych znalezisk zaczęło się pod koniec 1881 roku, kiedy to znany z badań Wielkiego Kanionu geolog John Powell wyznaczył C. Thomasa na stanowisko dyrektora Sekcji Wschodnich Kopców w Biurze Etnologii Instytutu Smithsona.
Kiedy Thomas przyszedł do Biura Etnologii "zdecydowanie wierzył w istnienie rasy Budowniczych Kopców, która nie należała do amerykańskich Indian". Dyrektor Biura Etnologii, John Wesley Powell, był jednak sympatykiem amerykańskich Indian i jako młody człowiek przez wiele lat mieszkał wśród pokojowo nastawionego szczepu Indian Winnebago w stanie Wisconsin. Uważał, że amerykańskich Indian niesłusznie postrzega się jako prymitywnych dzikusów.
Instytut Smithsona zaczął promować ideę, że rodowici Amerykanie, którzy byli w tym czasie eksterminowani w licznych toczonych z nimi wojnach, są potomkami jakiejś wysoko rozwiniętej cywilizacji i zasługują na szacunek i ochronę. Instytut zaczął równocześnie zatajać wszelkie archeologiczne dowody, które mogłyby przemawiać na rzecz koncepcji zwanej Dyfuzjonizmem, zgodnie z którą w ciągu całej ludzkiej historii rozprzestrzenianie się kultury i rozwój cywilizacji następował za sprawą podróży morskich odbywanych wzdłuż głównych szlaków handlowych.
Instytut Smithsona optował za opozycyjną szkołą zwaną Izolacjonizmem, według której większość społeczności pozostaje w stosunku do siebie w izolacji, w związku z czym zachodzi między nimi bardzo mało kontaktów, a zwłaszcza między tymi, które są oddzielone od siebie wielkimi wodami. Owocem tej intelektualnej wojny, która rozpoczęła się w latach osiemdziesiątych XIX wieku, było między innymi stwierdzenie, że nawet między cywilizacjami, jakie istniały w dolinach Ohio i Mississippi, bardzo rzadko dochodziło do kontaktów, a już na pewno nie miały one żadnych kontaktów z tak zaawansowanymi kulturami, jak kultura Majów, Tolteków czy Azteków, istniejącymi w Środkowej Ameryce. Biorąc pod uwagę fakt, że rzeka Mississippi wpada do Zatoki Meksykańskiej i że te kultury egzystowały wzdłuż jej przeciwległych brzegów, pogląd ten był trudny do zaakceptowania w świetle standardów Starego Świata. To tak jakby powiedzieć, że kultura znad Morza Czarnego nigdy nie miała styczności z kulturą śródziemnomorską.
Kiedy zbadano zawartość wielu starożytnych kopców i piramid znajdujących się na Środkowym Zachodzie, stwierdzono, że dawna kultura istniejąca w dolinie rzeki Mississippi, która je pozostawiła, była bardzo wyrafinowana i miała kontakt z Europą oraz innymi częściami świata. W wielu kopcach i nie tylko w nich znajdowano zwłoki ogromnych mężczyzn, mierzących czasem od siedmiu do ośmiu stóp (2,1-2,4 m) wzrostu, pochowanych w pełnej zbroi z mieczami i wspaniałymi kosztownościami.
Kiedy na przykład w roku 1930 odkopano Kopiec Spiro w Oklahomie, znaleziono w nim rosłego mężczyznę w pełnej zbroi razem z dzbankiem zawierającym tysiące pereł oraz innymi przedmiotami, które stanowiły największy skarb, jaki dotąd znaleziono i udokumentowano. Nie wiadomo, gdzie się obecnie znajduje ten mężczyzna w zbroi. Jest wielce prawdopodobne, że trafił do Instytutu Smithsona.
W czasie prywatnej rozmowy z bardzo znanym historykiem (który życzy sobie zachować anonimowość) okazało się, że były pracownik Instytutu Smithsona, który został zwolniony z niego za bronienie teorii dyfuzjonizmu w Ameryce (to znaczy herezji mówiącej, że inne starożytne cywilizacje mogły odwiedzać brzegi Północnej i Południowej Ameryki wiele stuleci przed Kolumbem), wyznał mu rzekomo, że ludzie z Instytutu Smithsona wynajęli swego czasu barkę, do której załadowali niezwykłe znaleziska i wypłynęli nią w głąb Oceanu Atlantyckiego, po czym cały ten ładunek zatopili.
Chociaż myśl, że Instytut Smithsona może ukrywać jakieś cenne archeologiczne znaleziska, jest trudna do zaakceptowania, to jednak istnieją liczne dowody na to, że instytut ten z premedytacją ukrywa i "gubi" cenne eksponaty. Wydawany przez Towarzystwo Gungywamp z Connecticut zajmujące się badaniem megalitów z Nowej Anglii biuletyn Stonewatch Newsletter zamieścił w swoim zimowym numerze z 1992 roku bardzo ciekawy artykuł opisujący odkrycie w 1892 roku w Alabamie drewnianych trumien, które zostały przesłane do Instytutu Smithsona, a następnie "gdzieś przepadły". Według Stonewatch Newslettera badacz Frederick J. Pohl napisał w roku 1950 intrygujący list do dziś już nieżyjącego brytyjskiego archeologa dr T. C. Lethbridge'a, w którym czytamy między innymi: "Pewien profesor geologii przesłał mi reprint tekstu należącego do Instytutu Smithsona - The Crumf Burial Cave autorstwa Franka Burnsa - który pochodzi z raportu Muzeum Narodowego Stanów Zjednoczonych z roku 1892, str. 451-454 (1984). Raport ten podaje, że w jaskini o nazwie Crumf, która stanowi część południowej odnogi rzeki Warrior i leży w dolinie Murphy'iego w okręgu Blount w Alabamie, dostępnej tylko z rzeki od strony zatoki Mobile znaleziono drewniane trumny wyżłobione za pomocą ognia oraz stalowych i miedzianych dłut. Osiem z nich zabrano do Instytutu Smithsona. Miały one 7,5 stopy (2,25 m) długości, 14-18 cali (35-45 cm) szerokości i 6-7 cali (15-17,5 cm) wysokości. Ich pokrywy były otwarte. Ostatnio napisałem w tej sprawie do Instytutu Smithsona i 11 marca otrzymałem odpowiedź podpisaną przez F. M. Setzlera, Głównego Kuratora Wydziału Antropologii. «Nie jesteśmy w stanie odnaleźć w naszej kolekcji powyższych trumien» - pisze Setzler - «mimo iż z rejestru wynika, że swego czasu takie trumny otrzymaliśmy»".
W roku 1992 David Barron, prezes Towarzystwa Gungywamp, został poinformowany przez Instytut Smithsona, że trumny te wyglądają obecnie jak drewniane koryta i nie mogą być udostępnione do oglądania, gdyż były składowane w zanieczyszczonym azbestem magazynie. Magazyn ten został zamknięty na najbliższe dziesięć lat i nikt poza personelem Instytutu nie ma do niego wstępu!
Znany zoolog Ivan T. Sanderson, który często gościł w latach sześćdziesiątych w programie Tonight Shaw Johnny'ego Carsona (zwykle razem z jakimś niezwykłym zwierzęciem, takim jak na przykład łuskowiec czy lemur) opowiedział ciekawą historię o pewnym liście, jaki otrzymał od jednego z inżynierów stacjonujących w czasie drugiej wojny światowej na wyspie Shemya w archipelagu Aleuckim. Podczas budowania pasa startowego kierowana przez niego ekipa splantowała kilka wzgórz i pod kilkoma warstwami osadowymi natknęła się na coś, co wyglądało jak ludzkie szczątki. Te alaskie kopce okazały się cmentarzyskiem gigantycznych ludzkich szczątków składających się z czaszek i długich kości nóg.
Znalezione czaszki mierzyły od 22 do 24 cali (55-60 cm) licząc od podstawy do wierzchołka. Ponieważ czaszka dorosłego człowieka mierzona od przodu do tyłu ma około 8 cali (20 cm), tak wielkie rozmiary znalezionych czaszek wskazują, że ludzie, do których one należały, musieli być ogromnej postury. Ponadto każda czaszka była poddana precyzyjnej trepanacji (to znaczy zabiegowi polegającemu na wycięciu otworu w górnej jej części).
Co ciekawe, zwyczaj spłaszczania czaszki noworodka, aby mogła ona przybierać w czasie wzrostu podłużny kształt, był praktykowany przez starożytnych Peruwiańczyków, Majów i Indian ze szczepu Płaskogłowych ze stanu Montana. Sanderson próbował zebrać dalsze dowody na temat tego znaleziska i w końcu otrzymał list od innego członka tej ekipy, który potwierdził to, czego się dowiedział wcześniej. Obydwa listy wskazywały, że te szczątki trafiły do Instytutu Smithsona i od tego czasu wszelki słuch o nich zaginął. Sanderson wydawał się być zadowolony, że się tam znalazły, i jednocześnie dziwił się, dlaczego Instytut nie opublikował na ten temat żadnych informacji. "...Czyżby oznaczało to, że ci ludzie nie zamierzają zrewidować swoich poglądów i napisać od nowa swoich książek?" - zapytuje.
W roku 1944 dokonano przypadkowego, niemniej kontrowersyjnego odkrycia. Jego autorem był Waldemar Julsrud, zaś odkrycie miało miejsce w Acámbaro w Meksyku. Acámbaro leży w stanie Guanajuato w odległości 175 mil (280 km) na północny zachód od stolicy Meksyku. W miejscu, gdzie dokonano tego dziwnego archeologicznego odkrycia, znajdowało się około 33 500 przedmiotów wykonanych z ceramiki, kamienia oraz jaspisu, a także noże z obsydianu (obsydian jest ostrzejszy od stali i do dzisiaj używa się go podczas chirurgicznych operacji serca). Wśród znalezionych przez Jalsruda, miejscowego prominentnego handlowca niemieckiego pochodzenia, statuetek o długości od 1 cala do 6 stóp (2,5-180,0 cm) znajdowały się również takie, które przedstawiały wielkie gady, niektóre nawet w towarzystwie ludzi - przeważnie jedzących je. Część tych statuetek przedstawiała motywy erotyczne. Obserwując te wielkie gady trudno się było oprzeć wrażeniu, że to dinozaury.
Jalsrud zapełnił tą kolekcją dwanaście pokoi swojego dużego domu. W kolekcji tej obok niezwykłego zbioru przedstawiającego Murzynów, Azjatów i brodatych przedstawicieli białej rasy, znajdowały się liczne przedmioty z motywami egipskimi i sumeryjskimi oraz wywodzącymi się z innych nieznanych dawnych cywilizacji. Były tam także posążki Wielkiej Stopy, wodnych stworzeń wyglądających jak potwory, dziwacznych zwierzęco-ludzkich hybryd oraz wielu innych nie dających się określić stworów. W tym samym miejscu znaleziono także zęby konia z epoki lodowcowej, szkielet mamuta i dużą ilość ludzkich czaszek.
W celu określenia wieku tych znalezisk poddano je badaniu na obecność węgla radioaktywnego oraz dodatkowym testom termoluminescencyjnym pozwalającym określić wiek ceramiki. Badania te przeprowadzono na Uniwersytecie Stanowym w Pensylwanii. W ich wyniku stwierdzono, że przedmioty te wykonano mniej więcej 6500 lat temu, to jest około 4500 lat p.n.e. Zespół ekspertów z innego uniwersytetu, któremu udostępniono do zbadania kilka figurek z kolekcji Jalsruda, nie mówiąc mu, skąd one pochodzą, wykluczył możliwość, aby były to jakieś współczesne repliki. Kiedy eksperci ci dowiedzieli się, skąd pochodzą te figurki, nabrali wody w usta.
W roku 1952 podjęto próbę zdyskredytowania tej niezwykłej kolekcji, która zdążyła już stać się sławna. Podjął się tego amerykański archeolog Charls C. DiPeso, który twierdził, że dokładnie zbadał 32000 figurek z kolekcji Jalsruda w czasie zaledwie czterech godzin, jakie spędził w jego domu. W mającej się ukazać książce badacz-archeolog John H. Tierney, który poświęcił temu znalezisku kilkadziesiąt lat swojego życia, podkreśla, że aby DiPeso mógł zbadać tak dużą ilość przedmiotów w ciągu czterech godzin, musiałby w ciągu jednej minuty starannie obejrzeć 133 figurki i to nie robiąc w tym czasie nic innego. Należy wiedzieć, że aby tylko posegregować taką ogromną ilość przedmiotów, trzeba by poświęcić na to kilka tygodni.
Tierney, który współpracował z nieżyjącym już profesorem Hapgoodem, Williamem N. Rusellem i innymi osobami, które poświęciły się tej sprawie, oskarża Instytut Smithsona i inne autorytety archeologiczne o prowadzenie kampanii dezinformacyjnej przeciw temu znalezisku. Już na samym początku narastania wokół tej sprawy kontrowersji Instytut Smithsona zdyskredytował odkrycie w Acámbaro nazywając je celowym oszustwem. Powołując się na Ustawę o Wolności Informacji Tierney odkrył, że wszystkie akta Instytutu Smithsona dotyczące odkrycia Julsurda gdzieś zniknęły.
Po odbyciu dwóch ekspedycji do Acámbaro w roku 1955 i 1968 profesor historii i antropologii Uniwersytetu Stanowego w New Hampshire Charles Hapgood opublikował rezultaty swoich osiemnastoletnich badań w wydanej własnym sumptem książce Mystery in Acámbaro (Zagadka z Acámbaro). Hapgood odnosił się początkowo ze sceptycyzmem do tego znaleziska, ale po swojej pierwszej wizycie w Acámbaro w roku 1955 zmienił zdanie. Był naocznym świadkiem odkopania części figurek i nawet sam wskazywał kopaczom, gdzie mają kopać.
Dodatkowym faktem podsycającym kontrowersyjność tej sprawy jest to, że Instytut Nacional de Antropologia e Historia (Narodowy Instytut Antropologii i Historii) przyznał za pośrednictwem jego nieżyjącego już Dyrektora Prekolumbijskich Monumentów, dr Eduarda Noguery (który jako szef oficjalnego zespołu prowadzącego badania w miejscu, gdzie dokonano odkrycia, sporządził raport, który Tierney zamierza zamieścić w swojej książce), że "znalezione obiekty zostały wydobyte zgodnie z naukowymi kryteriami". Mimo oczywistych dowodów przemawiających za autentycznością znaleziska oficjalna wersja brzmiała, że ze względu na jego "fantastyczną" naturę cała ta sprawa musi być jakimś żartem zrobionym Jalsrudowi.
Jakiś czas temu zawiedziony i jednocześnie pełen nadziei Jalsrud zmarł. Jego dom został sprzedany a kolekcja umieszczona w magazynie. Obecnie nie jest ona wystawiana na widok publiczny.
Przypuszczalnie najbardziej zadziwiającym przykładem ukrywania przez Instytut Smithsona faktów jest odkrycie egipskiego grobu w samym sercu Arizony. 5 kwietnia 1909 roku na pierwszej stronie gazety Phoenix Gazette ukazał się obszerny artykuł przedstawiający szczegółową relację z odkrycia przez ekspedycję kierowaną przez profesora S. A. Jordana z Instytutu Smithsona, wydrążonej w skale komory. Instytut oczywiście nic nie wie o tym odkryciu ani o jego odkrywcach.
Światowy Klub Odkrywców postanowił sprawdzić tę historię dzwoniąc do Instytutu Smithsona w Waszyngtonie nie licząc zbytnio na uzyskanie prawdziwych informacji. Po przedstawieniu się obsłudze centrali telefonicznej połączono ich z jednym z archeologów Instytutu. W słuchawce zabrzmiał kobiecy głos który przedstawił się telefonującym.
Powiedziano tej kobiecie o zainteresowaniu się sprawą o której pisała wychodząca w Phoenix gazeta w 1909 roku. Wyjaśniono jej, że chodzi o odkrycie w Wielkim Kanionie przez zespół archeologów z Instytutu Smithsona wydrążonych w skale komór, w których znaleziono egipskie przedmioty, i zapytano, czy Instytut mógłby udzielić dodatkowych informacji na ten temat.
"Po pierwsze, pragnę powiedzieć" - oznajmiła - "że żadne przedmioty pochodzenia egipskiego nigdy nie zostały odkryte ani znalezione zarówno w Północnej, jak i Południowej Ameryce. Przeto mogę pana zapewnić, że Instytut Smithsona nigdy nie prowadził tego rodzaju wykopalisk". Kobieta ta starała się być pomocna i grzeczna i ostatecznie niczego się od niej nie dowiedziano. Ani ona, ani nikt inny, z kim rozmawiano, nie mógł znaleźć żadnej wzmianki na temat tego odkrycia, a także G. F. Kinkaida i profesora S. A. Jordana.
Chociaż nie da się całkowicie wykluczyć, że ta historia jest kaczką dziennikarską, to jednak fakt, że opisano ją szczegółowo na kilku stronach zaczynając od strony tytułowej, a także powołano się na prestiżowy Instytut Smithsona, nadaje jej wiarygodności. Trudno w tej sytuacji uwierzyć, aby wzięła się ona z powietrza.
Czy Instytut Smithsona ukrywa ważne archeologiczne odkrycia ? Jeśli ta historia jest prawdziwa, może ona całkowicie zmienić obecnie obowiązujący pogląd, że w prekolumbijskich czasach nie było żadnych kontaktów z innymi kontynentami i że amerykańscy Indianie są potomkami odkrywców z Epoki Lodowcowej którzy przybyli do obu Ameryk przez Cieśninę Beringa.
Czy pogląd, że starożytni Egipcjanie przybyli kiedyś dawno temu w rejon Arizony, jest aż tak niestosowny i niedorzeczny, że przemawiające za nim dowody muszą być ukrywane ? Instytut Smithsona jest przypuszczalnie bardziej zainteresowany w utrzymaniu obecnego status quo niż propagowaniu nowych odkryć, które mogą zmusić świat nauki do zmiany dotychczas przyjętych poglądów.
Carl Hart, historyk, lingwista oraz wydawca World Explorera otrzymał z jednej z księgarń w Chicago mapę turystyczną Wielkiego Kanionu. Przeglądając ją ze zdziwieniem stwierdzono, że na północnej stronie kanionu znajduje się wiele egipskich nazw. Na obszarze wokół Ninety-four Mile Creek i Trinity Creek znajdują się miejsca (formacje skalne) noszące nazwy, jak Wieża Seta, Wieża Ra, Świątynia Horusa, Świątynia Ozyrysa i Świątynia Izis. Na obszarze Nawiedzonego Kanionu występują takie nazwy jak Piramida Cheopsa, Klasztor Buddy, Świątynia Buddy, Świątynia Manu i Świątynia Sziwy. Czy między tymi miejscami i wyżej wspomnianym odkryciem egipskiego grobu w Wielkim Kanionie istnieje jakiś związek ?
Zapytano o to stanowego archeologa zajmującego się Wielkim Kanionem który odpowiedział, że dawniejsi odkrywcy lubowali się w egipskich i hinduskich nazwach. Stwierdził on także, że ten rejon jest niedostępny dla turystów i innych ludzi "z powodu niebezpiecznych jaskiń".
Ten cały rejon z egipskimi i hinduskimi nazwami w Wielkim Kanionie jest rzeczywiście zakazaną strefą, do której nikt nie ma prawa wstępu.
Jak można przypuszczać, to właśnie tam znajdują się owe komory. Ten teren jest, o dziwo, niedostępny w znacznej mierze także dla personelu parku.
Gdyby choć niewielka część owych dowodów na "Smithsongate" okazała się prawdą, wówczas oznaczałoby to, że nasza najbardziej okrzyczana instytucja archeologiczna zajmuje się ukrywaniem dowodów na istnienie zaawansowanych kultur amerykańskich, na przybywanie do Ameryki przedstawicieli różnych kultur, na istnienie ludzkich gigantów i innych niezwykłych, nietypowych znalezisk - dowodów, które stoją w sprzeczności z oficjalnie obowiązującą doktryną na temat dziejów Ameryki Północnej.
Rada Regentów Instytutu Smithsona nadal odmawia wstępu na swoje posiedzenia przedstawicielom mass-mediów oraz publiczności. Ciekawe, jakie szkielety mogliby znaleźć Amerykanie, gdyby wpuszczono ich do tej "narodowej attyki", jak się często nazywa Instytut Smithsona ?
Według Davida H. Childress'a - Archeological Cover-Ups? (1995)
http://www.orion2012.pl/instytut_smithsona