Wielka zagadka Śnieżnych Ludzi piątek, 30 lipca 2010 00:00
Czy legendy o rosyjskich Śnieżnych ludziach, bliskich kuzynach Bigfoota, Yetiego i całej gamy innych podobnych stworzeń mają jakieś odbicie w rzeczywistości? A może to jedynie swego rodzaju archetyp, wbudowany w człowieka mechanizm strachu przed owłosionymi wielkoludami pozostały po dawnych czasach? Wszelkie dywagacje i teorie nie wytrzymują jednak starcia z relacjami świadków. Owym niezbyt przyjemnym spotkaniom ze śnieżnymi czy też leśnymi ludźmi towarzyszy paraliżujący człowieka strach. Skąd pochodzą? Kim albo czym są? I czy mogą być niebezpieczne?
___________________
Wadim Czernobrow, Parallelnyje miry
Tak się oto zaczęło. Gdzieś tu dopadł pierwszego, zaledwie metr od miejsca, gdzie w dziwnych i tajemniczych okolicznościach zginął drugi. Miejsce śmierci trzeciego nie było widoczne. Ostatnia czwarta z ofiar prawie zdążyła wyrwać się śmierci, przebiegła jeszcze 7 km, po czym coś strasznego dopadło ją na dwieście metrów od najbliższych zabudowań. Na ciałach nie było widać oznak przemocy. Na twarzach ofiar zamarł jednak grymas przerażenia, a to oznaczało, że ten ktoś lub to coś, co ich zabiło było przerażające. Zostało także dużo śladów. Były to bardzo dziwne ślady...
Już któryś raz zadawałem sobie pytanie, czy warto w to w ogóle wierzyć. Po pierwsze, wszystko wyglądało na scenariusz fantastycznego nierealnego filmu, a po drugie w większości opowieści o śnieżnych ludziach słyszało się, że ci uciekają od ludzi, a tu pierwszy raz słyszy się nawet nie o napadzie, a o brutalnej masakrze. Po trzecie, znaleźliśmy się tu z zupełnie innych powodów i nagle wśród zaśnieżonych szczytów Półwyspu Kolskiego spotkała nas sensacyjna nowość. Droga wiodła stromo w dół ku dolinie Sejdoziero, dokąd fatalna czwórka próbowała uciec.
Jeszcze dwieście lat temu szamani miejscowych Saamów wierzyli, że jest to miejsce zakazane dla zwykłych śmiertelników, że to kraina śmierci. Na granicy między naszym światem, a tym drugim musiał znajdować się strzegący przejścia strażnik. Do dziś Sejdoziero i Łowoziero znane są z częstych doniesień o niezwykłych zjawiskach.
Śmierć na Rewdińskiej PrzełęczyO spotkaniach z miejscowymi małpoludami opowiadali mi tu wszyscy - od myśliwych po rybaków, jednak na początku dopatrywałem się w tym „rybackich opowieści", jednak mój sceptycyzm nagle ustąpił po spotkaniu z kierowniczką Łowozierskiego Muzeum, Galiną Kulinczenko. Jakiś czas wcześniej wybrała się ona z rodziną na drugą stronę jeziora, jednak „gospodarz" tego miejsca nie pozwolił im nawet oddalić się daleko od łódki i musieli natychmiast wracać. Od napotkanego właściciela łodzi usłyszałem jeszcze jedną historię. Jego przyjaciel podczas ostatniego pobytu w tajdze zauważył w pobliżu brzegu (myślę, że nie pierwszy raz w życiu) duże, a nawet możemy powiedzieć, że masywne, ślady bosych stóp mierzące 35-40 cm. Potem dodał do tego kilka innych historii, które normalnie nie miałyby żadnego znaczenia. Wszystkie jednak koncentrowały się na jednym obszarze.
Jednak dotrzeć tam nie było łatwo, a myśliwi, dowiadując się o celu wyprawy, odmawiali przyjęcia roli przewodników. Doradzali także, że przez dwa dni „gospodarz" mógł się oddalić i przepaść w lesie. Strach miejscowych myśliwych przed nim do tej pory nie osłabł. Opowiadano nawet, że parę lat temu, po pokrzepieniu się trunkiem, zebrali się, aby zapolować na „gospodarza", wytropili go, jednak podchmielenie szybko minęło i choć śnieżny człowiek był przed nimi, nikt nie zdecydował się, aby pociągnąć za kurek.
Była jednak sprawa, której żaden rewdiński rybak ani myśliwy nie zaprzeczał. Wszyscy, których spotkaliśmy w tajdze czy we wsi mówili jednym głosem, że czterech ludzi, którzy zginęli całkiem niedawno na przełęczy zostało zabitych przez
Śnieżnego człowieka, którego nazywano tu „gospodarzem lasu". Dowody? Rybacy znaleźli na brzegu ślady stworzenia, które stało się w ogóle dość aktywne. Wcześniej bowiem przegnało z lasu grupę mężczyzn, którzy najprawdopodobniej poszli złą drogą i dotarli do miejsca, w którym być nie powinni.
W zimie na początku 1998 r. na wyspie Koldun, „gospodarz" przyprawił niemal o zawał serca piątkę młodych pijących, chodząc wokół chaty, w której się zgromadzili i waląc pięściami w ściany.
Rosyjski poszukiwacz małpoludów, Igor Burcew, trzyma w ręku gipsowy odlew odcisku stopy tajemniczego stworzenia. Jedna z ostatnich eskapad Burcewa do obwodu kemerowskiego mająca odkryć istnienie Śnieżnego człowieka, nie przyniosła żadnych skutków. Latem jeden z miejscowych drwali nieomal znalazł się w objęciach włochatego kolegi, a dokładniej koleżanki. Ścinał duże drzewo, kiedy poczuł nagle na ramieniu czyjąś dłoń, a gdy się odwrócił ujrzał wielki owłosiony tors. Podniósł następnie wzrok i stał z nim wbitym w postać. To, że był to osobnik płci żeńskiej, drwal dostrzegł, kiedy był nieco z boku. Stworzenie jednak nie lubiło najwyraźniej długiego milczenia i rzuciło go w krzaki. Biedak nie szczędząc stóp pobiegł do łodzi, odpalił silnik a oddech złapał dopiero z daleka od brzegu, gdzie wkrótce uświadomił sobie, że właściwie stworzenie spotkał przypadkiem i nie stało się nic strasznego. Wrócił zatem do wsi Łowoziero, wziął aparat i ruszył ponownie na spotkanie z dziwną istotą, powoli przedzierając się przez gąszcz. Kiedy wreszcie nagle napotkał swą znajomą, stracił całą odwagę i znowu uciekł do łodzi. Gdy stworzenie pojawiło się przed nim ogarnęła go krótkotrwała panika i strach, które wspominał z takim samym wstydem, jak i zdumieniem.
Ale do czasu przykrego incydentu z czwórką nie słyszano, aby Śnieżni ludzie dopuszczali się czegoś podobnego. Morderstw Śnieżny człowiek do tej pory się nie dopuszczał. Ani w Jakucji, w Tienszanie, na Kaukazie ani w Tybecie nie odnotowano takich przypadków. Miejscowi opowiadają, że
Yetiemu zdarza się kraść zwierzęta a nawet porywać młode dziewczęta ale nie po to aby je zjadać ale w zgoła innych celach. Nie zdarzyło mi się natrafić na materiały, które opisywały by fatalne skutki spotkania ze Śnieżnym człowiekiem.
O możliwej przyczynie ataku „gospodarza" powiedział mi pewien myśliwy z Rewdy. Nieco wcześniej, jak mówił, jego przyjaciel zastawił sidła. Coś się w nie złapało, ale było to coś „silniejsze od niedźwiedzia", rozdarło żelazną pułapkę i uwolniło się. Być może chłopcy przypadkowo stanęli na drodze rozsierdzonego rannego małpoluda? Według słów stróża z górskiej kopalni jeden z zabitych miał być synem myśliwego.
- W ogóle to znałem go dobrze, jego rodzinę - moich sąsiadów...
Po chwili namysłu dodał:
- Ich zabił strach!
Tylko czy to możliwe? Przecież nie było śladów morderstwa. Trudno powiedzieć, jaki to strach, ale można wyobrazić sobie jaki, kiedy widzi się myśliwych trzęsących się od słów opowieści o spotkaniach ze „śnieżnym". No, ale jak on tego dokonał? Hipnozą? Na dystans?
- Nie wiem, nie wiem, ale to dzieło jego rąk - oświadczył.
Czas było wracać. Nie rozwiązując sprawy małpoluda do końca, wracaliśmy znajomą ścieżką obok kamienia z napisem „Sasza". Przystanęliśmy, aby pogadać z miejscowymi rybakami.
- Czy jesteście z Moskwy? Słyszeliście, że Yeti zabił tu Saszę...?
Trochę geografiiRzekomy odcisk stopy Śnieżnego Człowieka znaleziony w pobliżu wsi Szotogorka (obwód archangielski) przez lokalnego myśliwego (za: Kp.ru)Po powrocie do Moskwy zająłem się lektura, która miała wyjaśnić mi, kto lub co stoi za relacjami o spotkaniach ze
Śnieżnymi ludźmi. Często słyszałem pogłoski o śladach
Yetiego. Sam widziałem nawet w 1999 r. jego domniemane tropy (w obwodzie magadańskim). Często do naszej grupy dochodziły bowiem podobne relacje (np. w 1985 r. z Kaukazu, z obwodu murmańskiego z okresu 1998-2000 a nawet moskiewskiego z lat 1996-2001). Przypadek z Rewdy był jednak pierwszym bezpośrednim zetknięciem się z nieznanymi dotąd zdarzeniami, które kazały zastanowić się nad potencjalnym niebezpieczeństwem ze strony tych istot.
W Rosji nazywa się ich
Śnieżnymi ludźmi, w Himalajach znani są jako
Yeti, w Australii jako
Yowie, w Ameryce Północnej jako Sasquatche lub Bifgooty. Mogą być wszystkim. Powstało na ten temat wiele teorii. Zastanawiające jest, że relacje na ich temat pochodzą z wielu miejsc na świecie. Chyba tylko na Antarktydzie żadnego nie widziano. Najwięcej relacji pochodzi z USA, Indii, Chin, Australii - czyli największych terytorialnie krajów, no i oczywiście z największego z największych, czyli Rosji.
Widuje się je u nas m.in. na Półwyspie Kolskim, w Karelii, na Północnym Kaukazie, w Republice Komi, w Jakucji oraz Tien - Szanie. Relacje nadchodzą jednak nawet z takich miejsc, jak Twer, Nowogród, Saratow czy nawet okolice Moskwy. Miejscem, na które zwrócono najwięcej uwagi był jednak Las Małowiszerski (obwód nowogrodzki), Las Kołogrowski (region Kostromy), wąwóz Gołosowoj (Kołomenskoje, Moskwa), Jezioro Swietloje (obwód murmański), okolice Jaskinii Aguj a także wiele innych miejsc. [Ostatnie wyprawy wiązały się z próbą znalezienia podobnych istot w
obwodzie kemerowskim, jednak nie przyniosły one żadnych rezultatów.]
Rzeczy, które chcielibyśmy wiedziećNatychmiast do głowy przyszło mi kilka pytań, z którymi zmierzyć musi się każdy, kto zapoznaje się z tym materiałem. Kim są w ogóle
Śnieżni ludzie i gdzie zamieszkują, skoro mają status istot mitycznych? Jak długo udało im się pozostać w izolacji? Czy możemy wierzyć wszystkim relacjom świadków i czy mają one jakąś wartość dla nauki? Czy są to stworzenia niebezpieczne? I czy kryptozoologia odniesie kiedyś sukces łapiąc lub lokalizując takowego? Nikt jednak nic nie wie. Pojawiło się jednak kilka wersji.
1) Kuzyn. W małpoludach niektórzy dostrzegają przodków lub kuzynów człowieka. Biolodzy jednak sugerują ostrożność, a hipoteza ta nie wydaje się być z wielu przyczyn realna.
W.B.Sapunow prezentuje ślady zębów Śnieżnego człowieka pozostawione na drzewie gdzieś w Karelii2) „Odpychający typ". Proewolucyjne stanowisko zajął biolog
dr Walentin Borysowicz Sapunow, kryptozoolog z Petersburga (autor wydanej w Polsce książki pt.
„Między człowiekiem a zwierzęciem"), który starał się połączyć teorię Darwina (stopniowe przechodzenie od jednego do drugiego typu z wieloma punktami przejściowymi) z punktualizmem (według którego nowe gatunki pojawiają się nagle, w formie ostatecznej). Tam gdzie pojawia się nisza do zamieszkania i gdzie istnieją dwa gatunki, zaczyna się między nimi rywalizacja. Ludzkość mogła zepchnąć małpoludy (nazywane dziś Leśnymi czy
Śnieżnymi ludźmi) do odległych miejsc. Nie oznacza to jednak, że nie są oni z nami spokrewnieni. Według Sapunowa stworzenia te mogły stać się bardziej niewykrywalne, mogły wykształcić u siebie pewne interesujące właściwości, ale ludzkość przewyższyła ich dzięki swej wynalazczości, tworząc ostatecznie zorganizowane społeczeństwo z rozwiniętą nauka i techniką (Сапунов В. "Леший; экология, физиология, генетика, 1996, s. 10-17).