Witaj Janneth
Mówisz, że lekarze nie potrafią "zapalić" życia. Nieprawda. Potrafią. Ilu ludzi przeżyło śmierć kliniczną i wybudziło się dzięki lekarzom?
Jeśli ktoś umiera, ale w ciągu 3 minut zostanie podjęta profesjonalna reanimacja (mam na myśli dokładnie defibrylację), to jest ogromna szansa na przywrócenie tego człowieka do życia. Czy to nie jest właśnie rozpalenie życia na nowo? Człowiek nie żyje 3 minuty i nagle powraca... Dzięki drugiemu człowiekowi, który dość, że jest w stanie przywrócić bicie jego serca to jeszcze ustabilizować wszystkie pozostałe funkcje fizjologiczne. Nie zawsze jest tak, że zasilanie znika bezpowrotnie. Potrafimy je przywrócić (oczywiście do tego potrzebna jest szybka reakcja, ponieważ należy liczyć się z tym, że funkcje mózgu też ustają krótko po zaprzestaniu bicia serca, ale jeśli tylko zmieścimy się w czasie - przywracamy "zmarłego" do życia).
Czyli wg Ciebie umiera.
Ok.
Ale parę linijek później piszesz:
Znowu kłania się medycyna - mózg człowieka umiera w kilka minut po ustaniu bicia serca - jest wytłumaczenie na to, że dość że go nie "obudzisz", to nawet nie było by w tym sensu.
Czyli zanim nie minie te kilka minut to jeszcze nie umarł?
Gdzie tutaj przywracanie życia?
Wybacz, ale to bez sensu.
Z jednej strony piszesz, że umiera, a za chwilę później piszesz, że mózg jeszcze nie umarł.
No to umiera czy nie umiera w ciągu tych paru minut?
Jeżeli nie, to lekarze nikogo nie wskrzeszają.
I tak... Z krwioobiegu czerpię energię... Nie wiem jak Ty, ale dzięki krwi pulsującej w moich żyłach tlen i składniki pokarmowe doprowadzane są do wszystkich komórek w moim organizmie. Gdyby nie te autostrady, jedzenie i picie na nic by mi się zdało. A gdyby nie serce, ruch byłby wstrzymany. Człowiek jest w stanie przeżyć bez pokarmu bodajże nawet 40 dni, bez wody, z której w większości składa się nasze ciało, nie przeżyje nawet kilku dni.
Nieprawda Janeth, to nie krew dostaracza energii - krew i serce jedynie ją przenosi, a dokładniej składniki pokarmowe. Sama energia cieplna wytwarza się w komórkach dzięki spalaniu węgla.
Analogicznie źródłem energii elektrycznej jest elektrownia. Przewody i gniazdka to jedynie jej transport. Ale energia ta wydziela się (pracuje) już w żelazku, żarówce, itp.
I zgadzam się, elektrownia bez przewodów nie ma sensu. Ale ja pytałem o źródło energii a o nie o jej transport.
Ale zostawmy już tę energię. Fakt jest taki, że ileś tam dni można bez jedzenia wytrzymać a później się umiera. Ale nie chodzi mi o tę energię.
Napisałeś, że jest łatwy do przeprowadzenia eksperyment. Napełnić ciało martwego wodą i jedzeniem i czekać aż "zmartwychwstanie". Hehe
Dlaczego Cię to śmieszy?
Przecież tak powinno wyglądać "wskrzeszenie", uruchomienie życia.
Przecież ma wszystko co potrzebne do życia. Wystarczy "tylko" go "uruchomić".
Umiemy tak?
Ale co tam mówić o uruchomieniu zycia człowieka.
Jeżeli znajdziesz mi chociaż jednego człowieka na świecie, który w jeden zbiór białek zlepionych w najmniejszą możliwą bakterię, w najmniejsza możliwą komórkę potrafi wtłoczyć życie i ta komórka ożyje - rozpocznie się metabolizm i zacznie się rozmażać, to chętnie zmienię swój punkt wiedzenia.
Narazie, niestety, ludzkość NIE WIE co to życie.
Umiemy opisać jego mechanizmy ale tylko tyle.
Pogadaj z jakimś biologiem czy potrafi wykreować z niczego żyjącą bakterię.
Nie ma śmierci bez powodu. Tak samo jak nie powinno się na siłę wyszukiwać argumentów na poparcie tezy, że istota życia jest poza granicami naszego poznania, że jest niewyjaśniona. Jeśli by tak każdy zaczął myśleć, to nic tylko załamać ręce. Są jednak ludzie, którzy będą drążyli temat aż kiedyś w końcu znajdą odpowiedź.
Ależ dlaczego to powód do załamywania rąk?
Nie wiemy także jakie warunki panują np. na innych planetach i właśnie ta niewiedza popycha nas do tego aby ciągle szukać odpowiedzi.
Właśnie niewiedza jest motorem rozwoju nauki i techniki.
Chwała temu, że nie wiemy.
Ja wiem, że nie neguje się istnienia rzeczy, których nie widać. Wiele rzeczy nie widzimy, a istnieją. Ale na litość - czy tym rzeczom mamy przypisywać wszystkie, zjawiska, których nie rozumiemy? Toż to lenistwo w szukaniu prawidłowych odpowiedzi.
No dobrze. Ale właśnie odpowiedzialność za to, że ciągle jeszcze NIE WIEM czym jest życie pozwala iść dalej i szukać przyczyn, szukać wyjaśnień.
Ja wiem, często tak jest, że jeżeli ktoś mówi o życiu i smierci, to zaraz zacznie gadać o duszy, reinkarnacji, itp i zaraz uruchamia się cały zestaw religijnych skojarzeń, które nic wspólnego z nauką nie mają.
Dlatego proponuje Ci naukową, albo prawie naukową metodę dojścia do pewnych wniosków na temat tego czym jest życie. Idziemy dalej?
Chyba, że uważasz nadal, że nauka już wie czym jest życie i nie warto zagłębiać się w takie bzdurne tematy.
Aaaa.. jeszcze jedno. Informacja to dla mnie zawsze znak zapytania.
Informacja (którą otrzymuję z zewnątrz) to pytanie, które muszę zbadać. Dociera do mojego mózgu i zaczyna się prosta, a czasem skomplikowana dedukcja. Postawienie tezy, a potem wyliczenie argumentów za i przeciw. Na koniec podsumowanie - które argumenty są dla mnie bardziej logiczne i które bardziej prawdopodobne. A czym informacja jest dla Ciebie? Pytaniem czy odpowiedzią?
Nie to miałem na myśli. Nie to co robisz z informacją, która do Ciebie dociera, tylko CO TO JEST informacja. Wprost.
Nie pytam co robisz z cukierkiem tylko co to jest cukierek.
Owszem, możesz napisać poetycko, że cukierek to przyjemność, a informacja to pytanie, ale nie przybliża nas to do tego czym jest informacja.
Do czego zmierzam.
Że informacja jest kolejną rzeczą w naszym życiu, której nie można tak naprawdę "dotknąć".
Jest bardziej niematerialna niż wszystkie inne rzeczy, które dotykamy na codzień.
Jest niematerialna jak jasny gwint, a mimo to posługujemy się nią jakby to było coś oczywistego.
Posługujemy się, ale tylko wtedy kiedy potrafi się manifestować fizycznie (na kartce, na dyskietce, pendrivie)
Owszem, można zmierzyć jej ilość (w bajtach czy liczbie stron naszynopisu),
można określić szybkość jej przesyłu (w megabajtach/s lub ilości stron na godzinę podczas czytania), ale tak naprawdę dalej nie wiemy co to jest.
Zrób eksperyment.
Napisz parę słów na kartce, podaj komuś do przeczytania.
Poźniej spal tę kartkę. Jeżeli ktoś to zapamiętał, to mimo że nośnika tej informacji i samej informacji na niej zapisanej już nie ma, to ta informacja JEST w pamięci tego człowieka.
"Banalna sprawa" - powiesz - ten człowiek zapisał sobie to w pamięci.
Zauważyliśmy, że potrafimy posługiwać się informacją tylko wtedy kiedy ją sobie zapiszemy, wyświetlimy.
A w głowie, w umyśle? Gdzie sobie to zapisujemy? Ktoś mógłby powiedzieć - w mózgu. I tak nas uczą w szkołach.
Mamy jednak mały problem.
Są to relacje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Tym co często powtarza się w tych relacjach to informacja o tym, że widzieli swoje ciało z góry, wiedzieli co się z nimi dzieje, itp.
Co więcej PAMIĘTALI o tym, kiedy z tej wyprawy powrócili.
A przecież ich mózg znajdował się w tym czasie na stole reanimacyjnym.
Więc albo uznamy, że relacji ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną to bzdura albo musimy zweryfikować nasze domysły do tego gdzie znajduje się miejsce naszej pamięci.
Mamy do wyboru. Zaprzeczyć faktom (co robimy baaaaardzo często) i spać dalej, albo przyjrzeć się tym faktom i szukać wyjaśnienia.
pozdrawiam