Jak donosili Polacydodano: 2011-09-05 (10:27)
(fot. Jupiterimages)
Podczas II wojny światowej listy pisane do gestapo przez zwykłych obywateli zaczynały się od sformułowań „Do Szanownych Władz” lub też po prostu „Zawiadamiam, że...”. Nie były to przy tym zwykle listy, nie były to też żadne prośby czy próby uzyskania informacji. Nadawcy nie oczekiwali też na odpowiedź, na ogół nie podawali zresztą adresu zwrotnego.Dlaczego? Otóż w czasie wojny – co z pełną wyrazistością okazało się wiele lat po jej zakończeniu – bardzo często do gestapo pisywane były donosy. Obywatel „uprzejmie informował” niemiecką władzę o Polakach pomagających radzieckim jeńcom, o posiadaniu broni przez byłych wojskowych, o miejscu zbierania się członków podziemnych organizacji, o ukrywających się Żydach, o ludziach przechowujących Żydów, o słuchaniu radia z komunikatami sprzecznymi z informacjami niemieckimi, o handlu mięsem...
Barbara Engelking w książce „Szanowny panie gistapo” zebrała zachowane w archiwach donosy. Zarówno ich ilość, jak i bezmyślna i okrutna treść są porażające.
„Uprzejmie proszę – pisze w roku 1941 jeden z anonimów – przyjąć do wiadomości. Żyd Lejbman Icek zamieszkały w Łukowie. Codziennie na ulicy rozmawia o polityce i to przeciwko rządowi Niemieckiemu mianowicie opowiada o bąbardowaniu w Niemczech o braku jedzenia i.t.d.”.
Donosiciel podpisany jako „Obserwator” zaczyna swój list od pytania: „Czy to możliwe, żeby nie nosiła opaski żydowskiej Perlowa, której mąż jest żydem – ona jest żydówką wychrzczoną i jej córka żona Aryjczyka Wanda Łapkiewicz. Od rozporządzenia wydanego przez Władze Niemieckie nie noszą opasek. Mieszkają przy ulicy Natalińskiej 13 m 4a. Jeden pokój ładnie urządzony – jeden pokój wynajmują za 100 zł miesięcznie. Czy to możliwe taki wyzysk?”. Rodzina Perlów, nawiasem mówiąc, na skutek listu od „Obserwatora” została w końcu odstawiona do getta.
Donosy nie miały jedynie antysemickiego charakteru... „Niniejszym zawiadamiam – pisze kolejny anonim – że Marjan Ryciak syn Franciszka jest polskim oficerem i się ukrywa u swojej matki Kazimiery ktura go świadomie ukrywa przed władzo niemiecko w Kosowie powiat Sokołów”. Inny przykład: „Do gestapo. Donoszę, że Henryk Konieczyński konduktor tramwai miejskich w Warszawie należy do tajnej organizacji i rozpowszechnia gazetkę”. Niejaki „Życzliwy” z kolei informuje o wartościowych meblach i działach sztuki przechowywanych na Koszykowej 19 m 6.
Autorzy pozostają na ogół anonimowi (choć zdarzały się nawet podpisy typu „Dobry i sumienny informator. Dalsze informacje nadejdą”) i trudno określić ich tożsamość – tyle, że w 90% donosów pojawiają się ortograficzne błędy, co, nie licząc tematyki „listów”, jest ich jedyną cechą wspólną. Niezależnie jednak od tego, kto listy pisał, najbardziej wstrząsający jest fakt, że anonimowy informator nic nie zyskiwał. Mógł zniszczyć życie drugiego człowieka z czystej, okrutnej złośliwości, nie otrzymując w zamian ani wynagrodzenia, ani zapewnionego bezpieczeństwa. Często drogą donosów załatwiane były osobiste porachunki.
Donosy bywały zresztą fałszywe. Nawet gestapo nie miało ochoty zajmować się zwykłymi pomówieniami. Prowadzono więc śledztwa również względem fałszywych informatorów. Niejaka Zofia Kędzierska, wysyłająca donosy regularnie i informująca enigmatycznie o przynależności różnych osób do „tajnej organizacji polskiej”, została w 1942... aresztowana i wysłana do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Tekst wyroku niemieckiego wyjaśniał, że Kędzierska „napisała wiele anonimowych listów do niemieckich urzędów, w których z czystej złośliwości oskarża polskich obywateli o działalność antyniemiecką”.
Pocieszające w tej smutnej historii jest to, że wiele donosów było przechwytywanych przez ludzi pracujących na poczcie – zarówno przez umiejscowioną w urzędzie pocztowym komórkę polskiego podziemia, jak i zupełnie bezinteresownie, przez zwykłych pracowników poczty. Gdy list adresowany był do gestapo i jednocześnie nie miał adresu zwrotnego, był podejrzany. Niektórzy donosiciele jednak zdawali sobie z tego sprawę, z czasem zaczęli podawać fałszywe adresy zwrotne. W jednym z listów jest nawet informacja: „(...) już policja była zawiadamiana. Ale widocznie ktoś listy zabiera, bo dalej bezkarnie ci panowie sobie urzędują”. Z tego też powodu zaczęto ostrzegać ludzi, że był na nich donos.
Z donosami wiąże się niestety kilka tragicznych historii. Nie wiadomo ilu Polaków czy Żydów aresztowanych zostało na skutek „życzliwości” anonimów. Wiadomo jednak, że niejednokrotnie wpadali pocztowcy. W 1943 Niemcy zaczęli wrzucać do skrzynek sfingowane donosy, zaadresowane do gestapo, chcąc sprawdzić, czy listy dojdą... Gdy dwóch Polaków, o nazwiskach Knabit i Sakowski, zabrało się do rozpieczętowywania podejrzanych, anonimowych listów, do urzędu wpadli hitlerowcy. Pocztowców skatowano, a w styczniu 1944 – rozstrzelano. Z kolei pewien listonosz, Kazimierz Barański, ostrzegł wymienionego w donosie człowieka, a ten okazał się zaś podstawiony przez gestapo... Barański, podobnie jak dwóch wymienionych wyżej pocztowców, nie przeżył.
Powody i motywy „bezinteresownego donosicielstwa” pozostaną pewnie na zawsze nieznane. Tak, jak nieznane pozostaną losy wielu tych, na których donos został napisany.
EF/AP
http://odkrywcy.pl/kat,122994,title,Jak-donosili-Polacy,wid,13752349,wiadomosc.html