chanell
Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 72
Offline
Płeć:
Wiadomości: 3453
Zobacz profil
|
|
« : Styczeń 28, 2012, 10:54:48 » |
|
DEZINFORMACJA jest jednym z ich najważniejszych oręży, czyli o smoleńskiej WSI Potiomkinowskiej, ad ACTA
Na ten artykuł trafiłam całkiem przypadkowo.Nie znam tej strony,nigdy jej wcześniej nie czytałam i nie wiem czy informacje tu przedstawiane są prawdziwe.Nie słyszałam również wcześniej o człowieku nazwiskiem, Alef Stern .Może ktoś z was zna jego twórczość ? Oto cały artykuł :
U Fiatowca w rozmowie „Bez Cenzury” Alef Stern podkreśla, że „wszyscy uwierzyli w przedstawienie smoleńskie, które zostało wykonane w stylu Dawida Coperfielda” czy feldmarszałka Potiomkina. Ujawnia nowe fakty i zadaje pytanie.
Autor „Poli Laski”, „Ostatniego Lotu. Operacja K.” oraz „ZUKRYCIA” w szczerej do bólu rozmowie z Fiatowcem twierdzi, że jego rolą jest pisanie i pomaganie ludziom w samodzielnym myśleniu, rozwoju i zmianie.
Fiatowiec: Ostatnie dni pokazują, że w sprawie „Smoleńska” nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Czemu te wszystkie informacje dotyczące czarnych skrzynek, gen. Błasika wypływają właśnie teraz?
Alef Stern: Jak już wielokrotnie mówiłem w tej sprawie „słowo ostateczne” nie zostanie powiedziane nigdy... w grudniu zapowiedziałem, że wyjdą pewne sprawy ZUKRYCIA, bo po prostu zaczęło się opłacać by wreszcie wyszły. Fałszywa narracja Smoleńska sypie się. Bo jeśli coś od początku buduję się na kłamstwie, dochodzi się tylko do fałszywych wniosków.
Co do czarnych skrzynek i wszelkich związanych z nimi nieprawidłowościami, kopiowaniem, dogrywaniem treści, problemami z odczytem, to są one z pewności kompilacją nagrań z lotów, które samoloty „TU-154” odbywały do Smoleńska w dniach 7 - 9 kwietnia 2010 roku. A to czy generał Błasik był w kabinie to już czyste spekulacje, skoro kabiny samolotu nie odnaleziono w całości. Nie odnaleziono jej, bo podobno uległa całkowitemu zniszczeniu.
Faktem jest jednak, że jest to najistotniejszy element, po którym można byłoby zidentyfikować samolot , który wedle oficjalnej i obowiązującej narracji ściął brzozę, przewrócił się na plecki i rozsypał w drobny mak, że nie było co zbierać, mimo przekopania ziemi na 2 metry głębokości... By nikt nie mógł udowodnić jak było naprawdę dlatego kabiny w Smoleńsku nie było.Skoro więc nie było w Smoleńsku kabiny to nie było tam też gen. Błasika. Chyba, że ktoś naoglądał się filmów o niezniszczalnych, supermenach i batmanach...
Jak doskonale wiemy mundur generała pozbawiony był dystynkcji. Kiedy je zerwano? Czy wtedy, kiedy zmuszano pilotów do nagrań? Kto wie, czy nagrania nie są stworzone syntezatorami mowy? Jest wiele wątpliwości co do skrzynek, nagrań , rejestratorów lotu. Żadne z parametrów się nie zgadzają, a tysiące ludzi zajmuje się tą sprawą bazując na podrzuconych fałszywych danych. Wręcz słyszę chichot mocodawców inscenizacji smoleńskiej.
Podkreślam raz jeszcze z całą mocą, biorąc odpowiedzialność za słowa, tzw. „katastrofa smoleńska” nie wydarzyła się w Smoleńsku. W Smoleńsku wykonano inscenizację, przedstawienie dla „Gawiedzi”. Pisałem o tym od 2009 roku. Dlatego w mojej książce Pola Laska, która ukazała się w maju 2009 roku są opisane 4 różne upadki samolotu. I dlatego w mojej książce jest też pokazane normalne lądowanie samolotu na innym lotnisku i to, że pasażerowie wsiadają w autobus i są wywożeni w nieznane. Co było dalej możemy sobie wyobrazić, bo żywi i cali do kraju nie wrócili. Jeden z opisanych w książce upadków samolotu spowodowany był również przez porwanie. Skala możliwości pokazuje jak wiele różnych narracji w takiej sprawie można zbudować.
A skąd masz taką pewność, że tak to właśnie wyglądało? Czyżbyś o czymś więcej wiedział?
- Nie tylko ja o tym wiem. Wiele dokumentów niedługo wyjdzie. I to nawet takich, które nigdy nie były w komputerach podłączonych do sieci. Służbom wydaje się, że są bezpieczne, a okazuje się, że na komputery jest się łatwo włamać, a do dokumentów o najwyższym stopniu tajności też.
Od kilkunastu lat mam różnych znajomych pracujących w zabezpieczeniach informatycznych banków nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Co Ci ludzie potrafią robić z komputerami jest niesamowite. To nie są hakerzy. To są wirtuozi. Najczęściej samoucy i zapaleńcy, którzy poświęcają miesiące na rozwiązanie jakiegoś problemu. Nam jest trudno sobie wyobrazić, że są ludzie , którzy potrafią miesiącami ślęczeć nad problemem logicznym czy matematycznym i szukać rozwiązania. Ale oni tacy właśnie są – zdeterminowani na złamanie każdego zabezpieczenia. I zazwyczaj im się udaje. Bo po stronach rządowych mają tylko informatyków wyszkolonych na studiach lub na ogólnie dostępnych szkoleniach. Ale to że ktoś wie jak wygląda silnik, jak działa jak jest zbudowany nie czyni z niego mechanika.
Jeśli zaś chodzi o możliwości wyniesienia niepostrzeżenie dokumentów istniejących tylko w formie papierowej, dziś to nie stanowi już najmniejszego problemu. Malo kto wie, że istnieje technologia pozwalająca kopiować dokumenty przykładając do nich czyste kartki. Człowiek wchodzi do pomieszczeń bezpiecznych, aby przejrzeć dokumenty wystarczy tylko, że przyłoży do dokumentu na odpowiedni czas czystą kartkę, która zachowuje pamięć o skanowanym dokumencie, później taką kartkę można zabrać i odczytać dokładny obraz dokumentu.
Wielu ludzi od samego początku dostarcza mi różnych informacji - część z nich to na pewno tzw. podpucha, by mnie ośmieszyć. Ale fakty są takie, że 80% ataków „hakerskich” to wejścia nieautoryzowane wejścia, o których użytkownicy wcale nie wiedzą, bo celem hakera nie jest zniszczenie czy zablokowanie jakiegoś komputera czy danych tylko ich pozyskanie. Znam sporo osób z tego środowiska, bo przygotowuje od paru lat książkę, której bohaterem jest właśnie tzw. „haker”.
Wiem o wielu sprawach, zresztą w zeszłym roku wiele spraw, o których rozmawialiśmy w naszych wywiadach, czy tych, o których pisałem na blogu, czy w książkach się potwierdziło. Wiele spraw które zapisane są w moich książkach dzieje się wręcz na żywo. Ludzie cały czas do mnie piszą, że dzieją się sprawy opisane w „Poli Lasce”. „Ostatni Lot” – tom I „Operacji K.” uważają, za najlepszy scenariusz i analizę przyczyn wydarzeń 10 kwietnia 2010. Co więcej uważają wręcz, że musiałem mieć dostęp do wielu materiałów i informacji, pojawiły się nawet wypowiedzi, że jestem agentem. Ale czyim, nikt już tego nie określił. Chyba zabrakło wyobraźni. Bo ataki na poziomie, że jestem synem ubeka z WSI, są po prostu żałosne. To, co napisałem w moich książkach, a szczególnie w tej, której cały nakład wraz z nośnikami elektronicznymi i dokumentacją został skradziony, a częściowo oddany przeze mnie pod wpływem gróźb, czyli „Gdzie jest K.?” rzuca mocniejsze światło na te sprawy, które wychodzą teraz na jaw.
By pokazać wszystkim, że jesteśmy od początku manipulowaniu narracją smoleńską zadam publicznie pytanie, o sprawę o której nikt do tej pory nie wspominał. Pytanie to kieruję do blogerów Salonu24, Nowego Ekranu , oraz wszystkich innych, którzy prowadzą tzw. „smoleńskie śledztwo”, do komisji Millera, Zespołu Parlamentarnego Macierewicza i Pani gen. Anodiny szefowej MAK`u.
Jak będzie brzmiało to pytanie? Czego Ty jeszcze nie wiesz?
- Każdy statek powietrzny jak i morski wyposażony jest w radionadajnik ratowniczy, który w przypadku wypadku czy katastrofy uaktywnia się automatycznie emitując sygnał, który jest odbierany przez satelity. Satelity te analizują położenie, współrzędne miejsca katastrofy i wysyłają sygnał na ziemie, gdzie jest odbierany przez centra odbioru sygnałów satelitarnych. Następnie sygnał przekazywany jest do kraju, gdzie wydarzyła się katastrofa oraz do właściciela statku powietrznego czyli kraju macierzystego. W naszym przypadku do Polski i do Rosji. Każdy kraj ma centrum, które wysyła wtedy służby ratownicze w to miejsce. W Polsce jest to Ośrodek Koordynacji Poszukiwań Ratownictwa Lotniczego.
Pytanie brzmi - czy Tu154 M rządowy samolot polskiego wojska wyemitował sygnał SOS, i o której godzinie oraz gdzie wtedy był? Jakie były jego współrzędne. Czy Ośrodek Koordynacji Poszukiwań Ratownictwa Lotniczego otrzymał taki sygnał jeśli tak, to o której godzinie?
Faktycznie pytanie jest zasadne i ciekawe, ale nikt go do tej pory nie zadał, przynajmniej ja o tym nie słyszałem. A więc o co chodzi? Czy komisje o tym zapomniały? Czy jest coś więcej na rzeczy?
- Wszyscy uwierzyli w „przedstawienie smoleńskie” wykonane w stylu Dawida Coperfielda, który potrafił sprawić, że na oczach setek naocznych obserwatorów i widzów zgromadzonych przed telewizorami znikała Statua Wolności. Tyle, że to statua nie znikała, tylko odwraca się uwagę widzów w bardzo prosty sposób, przekręcając miejsca widowni o180 stopni i każąc jej wypatrywać statuy w miejscu, w którym jej nie ma.
W sprawie „Smoleńska” w taki właśnie sposób odwrócono uwagę widzów przed telewizorami. Naocznym świadkom nie pozwolono dotrzeć na miejsce. Tym , którym udało się dotrzeć pokazano przedstawienie pt. ”gaszenie kilku ton paliwa wodą ze strażackiej sikawki”. Mało tego pokazano nagrane wcześniej w zupełnie innym miejscu materiały z katastrofy, wrzucono w internet tzw. film Koli, setki pozorowanych zdjęć, na których, jak się dokładnie przyjrzeć z rozklonowane postacie (a tak naprawdę nie rozklonowane tylko manekiny, przypominające akcje Milicyjną rodem z filmu „Miś” Stanisława Barei, Rosjanie są znani od setek lat z budowy tzw. wsi potiomkinowskich – czyli atrap, które pokazuje się zagranicznym gościom by wprowadzić ich w błąd i wywrzeć na nich odpowiednie wrażenie). Potem znaleziono karty kredytowe pasażerów samolotu, co więcej wypłacono z nich w Smoleńsku pieniądze, wszystko po to, aby uprawdopodobnić wersje, że ta katastrofa się wydarzyła, a co więcej wydarzyła w Smoleńsku.
Przypomnij sobie – ludzie, którzy byli na miejscu nic nie widzieli. Polscy piloci w JAK-u byli zamknięci, nakazano im zostać w samolocie. Z polskich służb nikt nie był na miejscu. Reprezentanci polskich władz, ci co byli nie zostali dopuszczeni na miejsce rzekomej „katastrofy”. Redaktor Wiśniewski, tajemniczy kamerzysta, przyniósł zmanipulowany film, który nie wiadomo kiedy nagrał, czy 7, 8, 9 czy 10 kwietnia. Nawet Ci, którzy mogli coś zauważyć byli tak przerażeni informacją, że zginęło tyle osób, w tak tragiczny sposób, że logiczne myślenie im się wyłączyło. Nawet Macierewicz wrócił do kraju. Nawet Sasin. Wszyscy chcą żyć. Ja wcale im się nie dziwię, bo życie to najcenniejszy dar.
Jednak najważniejsza sprawa - akcja ratownicza była przeprowadzona przez przygotowane do tej akcji służby. Mało tego nikogo nie przewieziono do szpitala, odgrodzono teren, na którym były może i jakieś ciała – ale w Rosji to nie problem załatwić odpowiednią liczbę ciał.- się znajdowały. Pasażerów samolotu nie musiano nawet dowozić na miejsce. Wystarczyło dowieźć prezydenta Kaczyńskiego na wieczorne spotkanie Putin – Tusk.
Dlaczego Macierewicz gra w te ich gierki i nie ujawnia, że lądowania nie było w Smoleńsku?
Cóż, jest to typowy casus ludzi, którzy zaczynają prowadzić jakąś grę, nie mając nawet jej świadomości (Macierewicz doskonale wie jaką grę prowadzi), mają jakiś polityczny interes, a w momencie rozpoczęcia gry dostają fałszywe dane wejściowe. Nie mając innych chcąc nie chcąc muszą się na nich oprzeć. Im dalej brną w temat budując oparte na danych pierwotnych, nawet jak najbardziej prawdopodobne teorie, tym bardziej oddalają się od prawdziwej wersji. Co więcej, coraz trudniej jest im to zauważyć, coraz trudniej się zatrzymać, cofnąć, przyjrzeć tematowi i przyznać do błędu. Ryzykują przecież własną reputację, karierę, pozycje zawodową, polityczną i społeczną. Mocodawcy i organizatorzy wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku doskonale to wiedzą.
Pamiętaj, że 80 % działań służb specjalnych nie opiera się na tym, co znamy z filmów o agencie 007, ale na metodycznej dezinformacji budowaniu przekonań i przekazu komunikacyjnego. Jeśli kiedykolwiek uczestniczyłeś w jakiś sprawach sądowych, lub znasz kogoś kto się tym zajmuje, albo dochodzeniami prokuratorskimi czy policyjnymi, może wiesz, że ludzie często przyjmują narzuconą narrację. Często jeśli jedna ze stron kłamie nawet w błahych sprawach, druga przyjmuje tą grę by wykazać ich kłamstwa, lub też chcąc je wykorzystać dla swojego interesu uznaje je za prawdę.
Istnieje ogromna w tej sprawie literatura kryminalistyczna oparta na doskonałych badaniach psychologicznych i obserwacjach socjologicznych, zarówno rosyjskich jak i amerykańskich. Bywa, że nawet lekarz myli się w swej pierwszej diagnozie, a potem przez miesiące inni lekarze bazując na jego błędzie leczą dalej pacjenta na przypadłość której nie ma lub szukają innych symptomów bo jakaś dolegliwość została błędnie wyeliminowana. Czasem bywa, że komuś coś wytną, bo ktoś się pomyli. A jeśli dojdzie jeszcze do tego autorytet profesora, ordynatora, to mało kto zaprotestuje.
Reasumując: błąd na początku powoduje kolejne błędy. Tak jak w dominie, nawet najładniejsza konstrukcja, kiedy potrącisz jedną kostkę wali się. A tu pierwsza KOŚĆ całej układanki została położona fałszywie. Ale nie ma się co martwić, Macierewicz jako stary szczwany lis moim zdaniem prowadzi dwie gry i dwa dochodzenia. Jedno oficjalne, o którym informuje i drugie nieoficjalne, ściśle tajne i poufne , o którego wynikach wie bardzo ścisłe grono. Im dalej jest od prawdy oficjalnie, tym dłużej jest bezpieczny i żywy. Tak jak również reszta członków jego zespołu.
|