Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Kwiecień 24, 2024, 06:20:42


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: 1 [2] 3 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Karol Wojtyła -Jan Pawel II  (Przeczytany 36722 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #25 : Październik 12, 2011, 14:54:28 »

Polska.pl > Jan Paweł II >               


Jan Paweł - Pawłowi                    Anegdoty


Podczas pierwszej pielgrzymki do Niemiec zebranym na mszy tak spodobały się cytowane przez Papieża słowa św. Pawła, że przerwali mu i zaczęli bić brawo. Kiedy Ojciec Święty znów doszedł do głosu, przerywając przygotowaną mowę, stwierdził: "Dziękuję w imieniu świętego Pawła". 
"Jak się czuje piesek?"
Jeden z watykańskich prałatów chciał się nauczyć polskiego, więc sprowadził sobie nasz elementarz. Nauka była jednak tak pospieszna, że kiedy chciał się nową umiejętnością pochwalić przed Ojcem Świętym, coś mu się pomyliło i zamiast: "Jak się czuje Papież", rzekł: "Jak się czuje piesek?". Papież spojrzał na niego zdumiony, po czym odpalił: "Hau, hau". 
Papieskie wagary
Podczas powitania w Monachium Papież spytał licznie obecne dzieci: "Dano wam dziś wolne w szkole?". "Tak" - wrzasnęła z radością dzieciarnia. "To znaczy - skomentował Jan Paweł II - że papież powinien częściej tu przyjeżdżać". 
"Z wami dziecinnieję"
Podczas jednej ze swoich wizytacji rzymskich parafii Papież - jak to ma w zwyczaju - wdał się w rozmowę z dziećmi. - Wy jesteście młodzi, a ja już jestem stary - powiedział.
- Nie, nie jesteś stary - gromko zaprotestowały dzieci.
- Tak, ale jak jestem z wami, to dziecinnieję - replikował Papież
 
"Złość piękności szkodzi"
Przed kilku laty - wspomina watykański korespondent Telewizji Publicznej, Jacek Moskwa - po modlitwie "Anioł Pański" Jan Paweł II przemawiał, niemal krzycząc. Zaraz potem, podczas audiencji w Pałacu Apostolskim, Moskwa prosił Papieża, aby na siebie uważał, bo jego chrypka zaniepokoiła dziennikarzy.
- To ze złości - usprawiedliwiał się Papież.
A odchodząc dodał: - A złość piękności szkodzi. 
"Jakoś człapię"
Podczas czwartej pielgrzymki do Ojczyzny, w Olsztynie, dziennikarzowi "Gazety Wyborczej" udało się wychylić głowę ponad tłum i zapytać Jana Pawła II o zdrowie.
- A jakoś człapię - odpowiedział Papież. 
Opaleni kardynałowie
Pod koniec pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny, w czerwcu 1979 roku, upływającej pod znakiem upałów, Papież oznajmił, że jej pierwszy efekt jest już widoczny - opalili się towarzyszący mu kardynałowie. 
"Więcej już nic nie mówię..."
Przed ponad 25 laty Papież w ten sposób zakończył pierwszą audiencję dla Polaków: "Więcej już nic nie mówię, bo jeszcze bym coś takiego powiedział, że później Kongregacja Nauki Wiary musiałaby się do mnie dobrać". 
"O cześć wam, panowie magnaci!"
Po jednym ze spotkań Papież pożegnał polskich biskupów słowami znanej pieśni: "O cześć wam, panowie magnaci!" 
Przeprosiny
Metropolita krakowski Karol Wojtyła przyjechał na pogrzeb sufragana częstochowskiego, biskupa Stanisława Czajki, niemal w ostatniej chwili. Witając się ze zgromadzonymi na uroczystości biskupami, jakoś pominął biskupa z Siedlec. Rychło jednak się spostrzegł, wrócił, podszedł do pominiętego i powiedział:
- Świnia jestem, nie przywitałem Księdza Biskupa! 
1  2  3  następne ›
Wykorzystano fragmenty książki "Kwiatki Jana Pawła II" Jana Turnaua i Janusza Poniewierskiego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2003.
Polska.pl
................................

Polska.pl > Jan Paweł II >                Cytaty

Orędzie "Internet nowym forum głoszenia ewangelii", 2002
Dla Kościoła nowy świat cyberprzestrzeni jest wezwaniem do wielkiej przygody w posługiwaniu się jej potencjałem dla głoszenia orędzia ewangelicznego. To wyzwanie jest u początku tego tysiąclecia istotą znaczenia naśladowania Chrystusa i jego nakazu: "Duc in altum!" (Łk 5,4). (Orędzie "Internet nowym forum głoszenia ewangelii", 2002) 
Płock, 8 września 1991
Nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugiemu, tylko sam był dobroczyńcą. Jest równocześnie obdarowywany, obdarowany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością. (Płock, 8 września 1991) 
Plac św. Piotra, 22 października 1978
Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i polityczne, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie, co kryje się we wnętrzu człowieka. Jedynie On to wie! Dziś człowiek tak często nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Jak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Ogarnia go zwątpienie, które przeradza się w rozpacz. (Plac św. Piotra, 22 października 1978) 
Bukareszt, 8 maja 1999, Homilia do grekokatolików
Uzdrówcie rany przeszłości miłością. Niech wspólne cierpienie nie prowadzi do rozłamu, ale niech spowoduje cud pojednania. (Bukareszt, 8 maja 1999, Homilia do grekokatolików) 
Encyklika "Fides et ratio"
Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania jego samego, aby człowiek - poznając Go i miłując - mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie. (Encyklika "Fides et ratio") 
Tunis, 14 kwietnia 1996
Nikt nie może zabijać w imię Boga, nikt nie może akceptować odbierania życia braciom. (Tunis, 14 kwietnia 1996) 
Gniezno, 3 czerwca 1997
Po upadku jednego muru, tego widzialnego, jeszcze bardziej odsłonił się inny mur, niewidzialny, który nadal dzieli nasz kontynent - mur, który przebiega przez ludzkie serca. Jest on zbudowany z lęku i agresji, z braku zrozumienia dla ludzi o innym pochodzeniu, kolorze skóry, przekonaniach religijnych, z egoizmu politycznego i gospodarczego oraz z osłabienia wrażliwości na wartość życia ludzkiego i godność każdego człowieka. Nawet niewątpliwe osiągnięcia ostatniego okresu na polu gospodarczym, politycznym i społecznym nie przesłaniają istnienia tego muru. Jego cień kładzie się na całej Europie. (Gniezno, 3 czerwca 1997) 
Oświęcim, 7 czerwca 1979
Za wojnę są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy ją bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy nie czynią wszystkiego co leży w ich mocy, aby jej przeszkodzi. (Oświęcim, 7 czerwca 1979) 
Jasna Góra, 19 czerwca 1983
Przebaczenie jest mocne mocą miłości. Przebaczenie nie jest słabością. Przebaczać nie oznacza rezygnować z prawdy i sprawiedliwości. Oznacza zmierzać do prawdy i sprawiedliwości drogą Ewangelii. (Jasna Góra, 19 czerwca 1983) 
Nowy Jork, 2 paździenika 1979
Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka. (Nowy Jork, 2 paździenika 1979) 
1  2  następne ›
....................

Polska.pl > Jan Paweł II >                 Strony www
strona: 1  2

Pielgrzymki do Polski Jana Pawła II
Pielgrzymki do Polski Jana Pawła II, Papież - życie, twórczość, biografia i testament Jana Pawła II. Jan Paweł II autorytet który na zawsze zostanie w pamięci. Legenda przełomu XX i XXI wieku. Człowiek, który zmienił historię współczesnego świata tu znajdziesz informacje na temat Jana Pawła II. Papież Jan Paweł II - Pope John Paul II
http://www.watykan.ovh.org/polski.htm
Serwis Papieski
Strona Serwisu Papieskiego. Na stronie: Poczet Papieży, Sobory Powszechne.
http://www.serwispapieski.katowice.opoka.org.pl/
Pomniki Jana Pawła II
Strona jest wynikiem zgromadzonych informacji o pomnikach Jana Pawła II, będącego odbiciem poszukiwań do pracy doktorskiej.
http://rilian.republika.pl/
Serwis papieski Parafii Najświętszej Maryi Panny w Andrespolu
Serwis Parafii Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy w Andrespolu.
http://www.archidiecezja.lodz.pl/~andrespol/index.html
Serwis papieski Telewizji Polskiej
Życie i pontyfikat Jana Pawła II w archiwum TVP.
http://www.tvp.pl/papiez/
Ścieżkami Jana Pawła II
Kraków - jedyne miasto, które posiada zakątki związane z całym życiem papieża Jana Pawła II. 25 najważniejszych miejsc związanych z Ojcem Świętym.
http://www.krakow.pl/turystyka/trasy/?id=jpii/trasa.html
Katolicki Uniwersytet Lubelski
Serwis poświęcony Karolowi Wojtyle, niezwykłemu profesorowi tejże uczelni, który pozostawił niezatarty ślad we wdzięcznej pamięci swoich wychowanków.
http://www.kul.lublin.pl/papiez/
"Opoka" - Jan Paweł II
Strona w serwisie Fundacji Opoka, powołana przez Konferencję Episkopatu Polski, ktorej zadaniem jest służenie Kościołowi katolickiemu w Polsce w zakresie tworzenia systemu elektronicznej wymiany informacji oraz serwisu internetowego www.opoka.org.pl.
http://www.opoka.org.pl/zycie_kosciola/jan_pawel_ii/

http://papiez.polska.pl/  - tu znajdziecie Panstwo duzo informacji na temat
Jana Pawla II

=========================================================

Wspomnienia

Ola Miedziejko | Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (30)
 
                                                                 Ułożyłem dla Ciebie piosenkę Lolku...

Jan Paweł II i Egeniusz Mróz/ Archiwum prywatne

Papież Jan Paweł II miał 9 lat kiedy zmarła mu mama. Miał lat 14, kiedy zmarł jego starszy brat Mundek. Dlatego nikt tak dobrze jak on nie rozumiał słów, które widział na kościele z okna swego domu „Czas ucieka, wieczność czeka.”
Eugeniusz Mróz ma 91 lat i wyśmienitą pamięć. Gdy zamyka oczy widzi przed sobą Limanową w której się urodził, widzi też Wadowice do których przeniósł się z tatą - urzędnikiem skarbowym i widzi swojego sąsiada z kamienicy przy ulicy Rynek 2 - Lolka Wojtyłę.

To był pogodny, postawny chłopak z szerokimi barami - wspomina pan Eugeniusz. Od początku zapatrzony w mamę Emilię, słabego zdrowia kobietę, która nie pracowała, a jedynie dorabiała sobie szyciem. To zresztą mama kreśliła jako pierwsza znak krzyża na jego czole. Miał 9 lat gdy umarła na nerki i serce. Bardzo to przeżywał.Wcześniej zmarła jego maleńka siostrzyczka, a kilka lat później ukochany brat Mundek.

Edmund pracował w szpitalu, był świetnie zapowiadającym się lekarzem - mówi pan Eugeniusz. Zaraził się szkarlatyną i zmarł. Lolek został tylko z ojcem, surowym człowiekiem, emerytowanym oficerem Dwunastego Pułku Piechoty. Mundury przerabiał na bluzy i spodnie dla Lolka. To właśnie ojciec nauczył go odpowiedzialności, pilności i tego, że każdy dzień trzeba dokładnie zaplanować i sumiennie przepracować.

Miłość do piłki nożnej

Bo Lolek podobnie jak Mundek, uwielbiał grać w piłkę. Zazwyczaj grało się pod kościołem, ale odkąd stłukliśmy witraż, ksiądz stale nas stamtąd przeganiał - wspomina pan Mróz. No to szliśmy kopać na błonia, na uliczki. Nie było wtedy boisk, stadionów, nie było nawet bramek. My rozstawialiśmy je z kamieni, a Mundek zawsze ustawiał Lolka jako żywy słupek. Ile razy oberwał on piłką! Nigdy nie uciekał. Potem sam stał na bramce, miał barczyste ramiona, więc zasłaniał sobą jej połowę. Trudno było wrzepić mu gola, chociaż się zdarzało.

Karol Wojtyła grał zwykle godzinkę, może dwie. Potem leciał do domu, do nauki. Miał najlepsze oceny - opowiada pan Eugeniusz. Nie było od niego lepszych. Pracował na to godzinami, a trzeba pamiętać, że chodziliśmy do liceum klasycznego. Mieliśmy tam łacinę, grekę. Już po latach, kiedy spotkaliśmy się z nim jako Papieżem, potrafił recytować z pamięci swoją rolę Hajmona z „Antygony” Sofoklesa – grał ją w szkolnym teatrze. Pamięć miał wyśmienitą.

Inny niż wszyscy

Ja wiem, że to teraz brzmi niewiarygodnie, ale my naprawdę wyczuwaliśmy, że on jest inny niż my - wzdycha przyjaciel papieża. Na czym to polegało? On był taki solidarny, szlachetny. Wie pani, nie dawał ściągać, nie podpowiadał. Uważał, że to będzie ze szkodą dla ucznia, który ściągnie. Jak napisał klasówkę pierwszy w klasie, to czekał tak długo, aż wszyscy inni oddadzą, żeby nie było jaki on jest wspaniały.
Jak woźnego z liceum klasycznego zwanego przez chłopców Tercjanem przejechał samochód, to Lolek pierwszy pobiegł do księdza z prośbą, by ten szybko przyszedł na miejsce wypadku i udzielił konającemu panu Antoniemu ostatniego namaszczenia. Potem rozpoczął zbiórkę datków na osierocone dzieci i żonę Tercjana.

O dziewczynach pan Eugeniusz nie chce opowiadać. - Chodziliśmy na randki, całowaliśmy się, opowiadaliśmy sobie o tym, która dziewczyna się komu podoba. On nigdy nic nie mówił. Gdyby jakąś miał, to ja bym wiedział, na pewno. Był nie tylko moim sąsiadem, był przyjacielem… On wolał wyżywać się w sporcie, turystyce, w teatrze. Naprawdę...

Droga usłana kamieniami

Lolek pragnął zostać aktorem. Grał w przedstawieniach szkolnych, chodził do teatru. Miał do tego talent. Jego pierwsze kroki po maturze to rozpoczęte studia na polonistyce, przerwane przez wojnę. Dlaczego nie poszedł do wojska w czasie drugiej wojny światowej? Miał kategorię B, więc poszedł do pracy w kamieniołomach w fabryce Solvay. Angażował się za to w działalność podziemnej, katolickiej organizacji konspiracyjnej - Unii, oni też na swój sposób walczyli z faszyzmem, nie tylko Armia Krajowa. Ja byłem w Armii, tułałem się po kraju, do Wadowic już nie wróciłem i po wojnie osiadłem w Opolu - wspomina pan Mróz. Karol Wojtyła jeszcze w czasie wojny zaczął studia teologiczne. W 1941 roku zmarł jego ojciec i Lolek został sam. A potem zaczęła się jego droga ku wzgórzom Watykanu.

Eugeniusz Mróz skończył w tym czasie studia prawnicze i podjął pracę radcy prawnego w dużej firmie budowlanej. Ożenił się, urodziły mu się dzieci. Kontakt z Lolkiem utrzymywał jednak nadal. Pamiętam rok 1948, naszą dziesiątą rocznicę matury - wspomina. Usiedliśmy w naszej klasie, na swoich miejscach i dyrektor wyczytywał nas z nazwiska, tak jak na lekcjach. W dziesięciu przypadkach odpowiedziało mu milczenie, bo dziesięciu z nas zginęło w czasie wojny. Pozostało jeszcze trzydziestu. Dziś żyje nas już tylko trzech.

Potem spotykaliśmy się z Lolkiem zawsze w ostatnią niedzielę grudnia, u niego w Krakowie, w siedzibie Archidiecezji. Śpiewaliśmy pieśni, mieliśmy kilka ulubionych, w tym kolędę ”Oj maluśki, maluśki”. Ja zawsze przy tym przygrywałem na harmonijce ustnej. Lolek bardzo to lubił. Wspominaliśmy dawne czasy. Czy ktoś z nas mu zazdrościł, że zaszedł tak wysoko? Nie. A czego? Miał takie same problemy jak my. Martwił się, przeżywał różne rzeczy. Tyle miał na głowie. Raczej pamiętam, że to my dzięki niemu stawaliśmy się bardziej cierpliwi, wrażliwi na ból, na krzywdę ludzką. Tak to się jakoś działo.
Empatia papieża

Wiele razy odwiedzaliśmy Lolka w Watykanie, byliśmy też w Castel Gandolfo - uśmiecha się pan Eugeniusz. Pamiętam, że to wtedy zaczęliśmy do niego mówić Ojcze Święty, Lolku już nie wypadało. On bardzo lubił te nasze przyjazdy, wspomnienia z młodości, zawsze wiedział, co się u kogo dzieje. Także to, że zmarła moja córka, potem żona. Że syn zachorował na łuszczycę i teraz leży u mnie w mieszkaniu, w głębokiej depresji, powalony przez chorobę. Ma przykurcz rąk, sam nie może nic zrobić. Żona się od niego wyprowadziła i ja mając 91 lat opiekuję się 52 letnim synem. Wiem, czytałem gdzieś, że jest jakaś terapia na tę łuszczycę, kładzie się chorego do akwarium i specjalne rybki zjadają te jego łuski, ale mnie na to nie stać. Czasem myślę, że być może będę musiał sprzedać moje relikwie po Papieżu, a mam na przykład ponad sto listów od niego. Oddałbym je w dobre ręce w zamian za możliwość ratowania syna i wiem, że Lolek by to zrozumiał.

Jan Paweł II sam przeżył wiele, ale pochylał się nad nieszczęściami innych. Zdawał z nami maturę Witek Karpiński - mówi pan Eugeniusz. Potem po wojnie aresztowało go UB za to, że walczył na Wileńszczyźnie przeciw Ruskim. No i skazali go na 10 lat więzienia. Dostał za to nawet wyrok śmierci, ale potem go ułaskawiono. Kiedy Ojciec Święty był w Krakowie w 1986 roku, to po kolacji podszedł z nami do Witka i powiedział mu „Witek, wiedziałem, że to przeżyjesz, rozmawiałem z Tobą w myślach, wysyłałem Ci słowa otuchy. Byłem pewien, że dasz radę”.

Ostatnie spotkania

Kiedy spotkaliśmy się w czasie pielgrzymki papieża do Polski w 2002 roku, to wiedzieliśmy już, że jest bardzo chory - wzdycha pan Eugeniusz. W czasie kolacji nie było już wspominania, nie było tej atmosfery co przedtem. No i co najważniejsze, nie śpiewaliśmy już piosenek z lat młodości. Lolek nie chciał.Ostatni raz widziałem Go właśnie wtedy. Ojcze Święty, za rok nasza 65 rocznica matury, musisz na niej być - powiedziałem. On wtedy spojrzał na mnie tak jakoś uważniej niż zwykle, zamilkł i po chwili powiedział "Jak Bóg da, Gieniu, jak Bóg da"…

Niestety nie udało się. W 2004 r. pan Mróz pojechał jeszcze do Watykanu by modlić się o zdrowie papieża, ale On prosił już tylko o modlitwę wtedy, gdy odejdzie do Domu Ojca Swego. Wiedział, że umiera. Nie bał się śmierci, to dlatego mówił ludziom tak pewnym głosem „Nie lękajcie się”…
Piosenka dla Lolka

Dziś pan Eugeniusz także nie boi się śmierci. Mimo moich lat nigdzie mi się nie śpieszy - uśmiecha się niewinnie. Jeszcze mam tu do załatwienia parę spraw: wyleczyć syna, pobawić prawnuka. Ale jeśli będę odchodził to spokojnie, z pokorą i bez lęku. Choć wiem, że tak zaraz Lolka nie zobaczę. Bo on na pewno jest w niebie, a ja zasłużyłem na czyściec, ale po nim… kto wie…

Tuż po śmierci Jana Pawła II pan Eugeniusz wybrał się na Górę Świętej Anny i tam przy kapliczce położył kwiaty, pomodlił się, zapalił znicz. I zagrał na harmonijce tylko dla Lolka, dokładnie tak jak kiedyś. A potem zaśpiewał zwrotkę, którą sam ułożył dla niego na melodię ich ulubionej kolędy „Oj maluśki, maluśki” A szło to tak:

Módl się, Janie Pawle

O pomyślność świata

Niech twe wstawiennictwo

Wszystkich ludzi zbrata

Śpiewajmy i grajmy Mu

Znad Wisły do Watykanu

Znad Wisły do Watykanu…

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/ulozylem-dla-ciebie-piosenke-lolku,184,page1.html

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Październik 13, 2011, 20:30:42 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #26 : Październik 13, 2011, 20:33:25 »

>Rafaelo<,
kliknij na ten napis.  Duży uśmiech
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #27 : Październik 14, 2011, 20:41:36 »


Milena Kindziuk | Niedziela | 6 Maj 2011 | Komentarze (0)

                                                                                       Tu serce mocniej biło

Nie ma na świecie drugiego zakątka, który był Papieżowi tak bliski jak Polska. Zgubił się człowiek z Polski, z Krakowa i jest w Rzymie! – mówił o sobie Jan Paweł II
Gdy księża z Polski przyjeżdżali do Watykanu, Ojciec Święty zawsze pytał: „Co na Wawelu?”. „Wszystko dobrze” – odpowiedział mu kiedyś jeden z kapłanów. A Papież na to: „Serce dzwonu Zygmunta pękło, a ty mówisz, że wszystko dobrze?!”.

Kiedyś postawiono papieżowi Janowi Pawłowi II zarzut, że tak wiele czasu poświęca sprawom polskim – chyba aż 60 procent. „Ile? 60 procent? Może nawet 60, przecież jestem Polakiem!” – odpowiedział Ojciec Święty.

W każdej niemal rozmowie dało się wyczuć ogromną nostalgię za Ojczyzną. Przez cały pontyfikat Papież powracał wspomnieniami do stron rodzinnych, do krajobrazów, górskich szlaków, ukochanych rzek. Z jednej strony został od tego wszystkiego raz na zawsze oderwany, ale jednocześnie nie było to oderwanie absolutne.

Nie ulega wątpliwości, że na tej mapie szczególne miejsce zajmował Kraków. „Tu mieszkam. Jak by się kto pytał: Franciszkańska 3” – mówił Ojciec Święty do młodzieży z okna krakowskiej Kurii.
Wówczas w pokoju Karola Wojtyły mieszkał jego następca – kard. Franciszek Macharski. Ale tak naprawdę obaj do końca nie ustalili, czyj to pokój. Bo kiedy kard. Macharski powiedział Papieżowi w czasie jednej z pielgrzymek, że tu może nocować, bo jest u siebie, Ojciec Święty zapytał: „Ale gdzie ty pójdziesz mieszkać, Franciszku?”.

Jednak to nie od Franciszkańskiej zaczęły się związki Karola Wojtyły z Krakowem. Pierwsze były Krakowskie Dębniki. To tam, przy ul. Tynieckiej, do dziś stoi jednopiętrowy budynek. Jedynie wisząca na bramie tabliczka z papieskim herbem wskazuje, że mieszkał tam kiedyś Karol Wojtyła – student polonistyki i robotnik Solvayu.

Z Tynieckiej jest blisko do kolejnego miejsca papieskiego w Krakowie – do kościoła Ojców Salezjanów. Młody Wojtyła często tam się modlił. Można było zobaczyć go zwłaszcza wczesnym rankiem na klęczniku. Odmawiał wtedy półgłosem jakieś modlitwy, a koledzy żartowali, że mruczy jak chrabąszcz – opowiada jeden z duchownych. Teraz Karola Wojtyłę w salezjańskiej świątyni upamiętnia tablica, na której wyryty jest napis: „Przed tym obrazem Wspomożycielki wymodlił sobie i ugruntował dar powołania kapłańskiego Karol Wojtyła, apostoł różańca, robotnik Solvayu, artysta słowa, Ojciec Święty Jan Paweł II”.
Jeszcze ciepłe, przyda się

Gdy w czasie okupacji młody Karol Wojtyła chodził do pracy w fabryce Solvay, mijał klasztor Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. Codziennie do niego zaglądał, lubił modlić się tam przed obrazem Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Interesował się też prowadzonym przez siostry ośrodkiem dla dziewcząt moralnie zagubionych, wielokrotnie odwiedzał zakład wychowawczy, a później – gdy władze państwowe odebrały siostrom zakład dla dziewcząt – świetlicę „Źródło”. Aż do wyboru na papieża co roku spotykał się z młodzieżą, zawsze w niedzielne popołudnie, w okolicach Trzech Króli. Ze wszystkimi łamał się opłatkiem, rozmawiał, a na zakończenie siadał obok młodych gitarzystów i prosił, by zagrali najnowsze przeboje. Błogosławił dzieci, którym pozwalał mówić na „ty”, przymierzać biret kardynalski i wspinać się na kolana, by potem wziąć je na ręce. Żartował przy tym: „U was zawsze jest podwójny program: ten starannie przygotowany i ten nieprzewidziany, spontaniczny”.

Wojtyła, na ile tylko mógł, wspierał ośrodek materialnie. Kiedyś podarował jednej z sióstr pieniądze, które otrzymał od jakiegoś proboszcza, i spytał: „Czy to wystarczy?”. I po chwili dodał: „A to z ręki do ręki, jeszcze ciepłe, przyda się”.

Siostra pójdzie do nieba, a „Dzienniczek” nie może zginąć

To miejsce było mu bliskie także w czasach, kiedy został biskupem w Krakowie. Włączył się wtedy osobiście w szerzenie kultu Miłosierdzia Bożego. Podejmował starania o zniesienie tzw. notyfikacji, czyli zakazu Stolicy Apostolskiej dotyczącego szerzenia kultu Bożego Miłosierdzia według form podanych przez s. Faustynę.

Nieżyjąca już s. Beata Piekut, wicepostulator sprawy beatyfikacji s. Faustyny, opowiadała, że gdy w roku 1962 udała się do abp. Wojtyły z prośbą o zbadanie w Rzymie sprawy objawień s. Faustyny, od razu otrzymała zapewnienie, że tym się zajmie. Wkrótce abp Wojtyła oznajmił siostrom, że pozwolono mu rozpocząć proces beatyfikacyjny s. Faustyny. „Musimy szybko brać się do roboty” – usłyszała wtedy s. Beata.

Z pracami nad przebiegiem procesu wiąże ona jeszcze jedno wspomnienie. Otóż, kiedy jeden z księży zażądał od niej, by dostarczyła mu oryginalne zapiski s. Faustyny, zapytała wówczas kard. Wojtyłę, jak ma postąpić. Powiedział: „Proszę powiedzieć Księdzu Profesorowi, że ja siostrze zabroniłem wynieść oryginał zapisków. Jeżeli Ksiądz Profesor chce coś sprawdzić, to niech się pofatyguje do Łagiewnik i u was, na miejscu, sprawdzi. A siostrze stanowczo zabraniam kiedykolwiek wynieść te zapiski za próg klasztoru. Będzie siostra jechała tramwajem, tramwaj się wykolei i «Dzienniczek» zginie. I siostra zginie, ale to nic, bo siostra pójdzie do nieba, a «Dzienniczek» nie może zginąć!”.
Od krypty Leonarda do serca Polski

Marek Cholewka, autor książki „Przez Podgórze na Watykan”, wspomina, że podczas jednej z papieskich pielgrzymek siedział w mieszkaniu proboszcza katedry wawelskiej, na pierwszym piętrze. Ustalali szczegóły przyjęcia Papieża na śniadanie. Nagle wpadł bp Stanisław Dziwisz i oznajmił, że starszemu już Papieżowi trudno będzie wejść po schodach na pierwsze piętro, śniadanie więc trzeba przygotować na parterze. – Ale na parterze mieszka dozorca – usłyszał od proboszcza. Dla Papieża nie był to jednak problem i zjadł śniadanie w mieszkaniu dozorcy.

Wawel to ukochane miejsce Papieża w Ojczyźnie. Jan Paweł II wiele razy mówił, że jak przekracza progi tej katedry, to serce mu bije mocniej. Tak jakby szykował się na wielki koncert, gdzie wszystko śpiewa i gra, gdzie tak silnie przemawia historia: św. Stanisław czy św. Jadwiga.

I tak stare mury królewskiej katedry pamiętają Wojtyłę jako studenta, który z upodobaniem siadał po prawej stronie, naprzeciw ołtarza św. Stanisława, i się modlił. Najbardziej ukochał jednak kryptę św. Leonarda. Z pewnością dlatego, że tam właśnie 2 listopada 1946 r. odprawił swoją Mszę św. prymicyjną.
Sercem Polski dla Wojtyły była również krypta Wieszczów Narodowych: Norwida i Mickiewicza. To ich dzieła znał na pamięć i chyba setki razy przywoływał podczas przemówień i homilii. Nic więc dziwnego, że gdy księża z Polski przyjeżdżali do Watykanu, Ojciec Święty zawsze pytał: „Co na Wawelu?”. „Wszystko dobrze” – odpowiedział mu kiedyś jeden z kapłanów. A Papież na to: „Serce dzwonu Zygmunta pękło, a ty mówisz, że wszystko dobrze?!”.

Widzisz, na co ci to przyszło!

Mówiąc o związkach Papieża z Ojczyzną, nie sposób pominąć podkrakowskiego Tyńca, a w nim klasztoru benedyktynów. „W Tyńcu bywałem parę razy w roku. Pamiętam o. Piotra Rostworowskiego i wszystkich benedyktynów z tamtych czasów...” – wspominał Papież, kiedy w 2002 r. odwiedził klasztor tyniecki. Zanim został papieżem, przyjeżdżał tutaj delektować się ciszą w myśl panującej tam starej zasady: „Ora et labora” – módl się i pracuj. I niezwykłym klimatem duchowym tego miejsca.

Karol Wojtyła lubił przemierzać drogę do benedyktyńskiego klasztoru, pod górę, wzdłuż grubych, średniowiecznych murów. W czasie okupacji przyjeżdżał tu rowerem. Po wojnie natomiast – pekaesem, ale tylko do Kostrza, a potem kilka kilometrów szedł pieszo do Tyńca.
Kiedy zjawił się w klasztorze po raz pierwszy – benedyktyni nie pamiętają. Pierwszy zapis w kronice pochodzi z września 1946 r.: „Dzisiaj odwiedził nas ks. Wojtyła z seminarium krakowskiego”. Było to na dwa miesiące przed jego święceniami. Ale na pewno bywał w Tyńcu wcześniej, gdy mieszkał na krakowskich Dębnikach. Z tamtych czasów pamiętał Wojtyłę zmarły w 2005 r. o. Augustyn Jankowski. Jako nowicjusz zamiatał akurat klasztorne schody. I wtedy nadszedł właśnie młody ksiądz Karol Wojtyła. „Widzisz, na co ci to przyszło!” – powiedział do o. Jankowskiego. Po latach obaj spotkali się na międzynarodowym kongresie naukowym w Rzymie. Papież, który miał doskonałą pamięć, przywitał zakonnika słowami: „Widzisz, na co ci to przyszło!”.

Ksiądz, a później biskup Wojtyła niekiedy całymi godzinami modlił się w tamtejszym kościele, klęcząc przed Najświętszym Sakramentem. A kiedy tu nocował, zawsze włączał się w klasztorny rytm dnia. Urzekał go łaciński śpiew monastyczny.
Z tamtych czasów pamięta w Tyńcu Wojtyłę o. Leon Knabit. – To do mnie Papież powiedział kiedyś żartem, szukając definicji mnicha: „kupa kości owiniętych w czarny materiał” – wspomina ze śmiechem benedyktyn.

Ślady papieskie w Tyńcu można odnaleźć także w tzw. Opatówce, czyli w Domu Gości, przylegającym do kościoła. Pokój numer 16, który zajmował na parterze, do dziś ma ten sam wystrój: łóżko, klęcznik, przy oknie stolik i cztery drewniane krzesła, a na ścianach XVII-wieczne linoryty i zabytkowy
krucyfiks. Lubił też spacerować po wałach wiślanych. Bo nurt płynącej w dole Wisły, w której przeglądał się klasztor, sprzyjał kontemplacji.

Pożegnanie z Ojczyzną

Miejscem bardzo bliskim Ojcu Świętemu jest grób jego rodziców na cmentarzu Rakowickim. Po raz ostatni Papież odwiedził go w 2002 r., podczas pielgrzymki, która stanowiła zarazem jego pożegnanie z Polską. Mówił wtedy z okna przy Franciszkańskiej: „Od pierwszego wieczornego spotkania w tym miejscu upłynęły 23 lata. I wszyscy są o 23 lata starsi – zarówno Papież, jak i ten Pietrek, co stoi pod oknem siedziby arcybiskupów. Zbliża się śmierć i ostateczne rozstanie. Koniec jest nieuchronny. Nic nie poradzimy. Jest tylko jedna rada. To jest Pan Jezus. «Jam jest zmartwychwstanie i życie». To znaczy, pomimo starości, pomimo śmierci – młodość w Bogu”.

Rozstanie nadeszło w 2005 r. Pod papieskie okno na Franciszkańskiej przyszły tłumy – jak wtedy, gdy pielgrzymował do Krakowa. Podobnie było na Błoniach, w Łagiewnikach i w Tyńcu.
Od śmierci Papieża minęło już sześć lat, ale w miejscach związanych z Karolem Wojtyłą w jego Ojczyźnie można spotkać „Pietrków”. Starszych i młodych. Z całego świata. Wszyscy oni przyjeżdżają do Polski, by lepiej poznać – a przez to lepiej zrozumieć – Człowieka, który odmienił ich życie

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/tu-serce-mocniej-bilo,254,page1.html.

 
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #28 : Październik 19, 2011, 11:09:27 »

                                                                                 Burzył mury

Łukasz Kaźmierczak | Przegląd Katolicki | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (1)

Sporo ich było. Te wielkie i prawie niewidoczne; grube, w które trzeba było uderzać z całej siły, i takie, które upadały od jednego papieskiego spojrzenia. Mury pontyfikatu Jana Pawła II.
Mur komunizmu
Na początek skojarzenie najbardziej oczywiste, wręcz dosłowne, bo dotyczące upadku muru berlińskiego. Dziś żaden szanujący się politolog nie ma już wątpliwości, że krach komunizmu był wypadkową dwóch czynników: nieubłaganych prawideł ziemskiej ekonomii – która nie pozwoliła na dalsze funkcjonowanie skrajnie niewydolnego systemu – oraz właśnie wpływu ekonomii wiary. Moc Ducha uosabiana przez papieża zza żelaznej kurtyny stała bowiem w tak wielkiej sprzeczności z komunistyczną fikcją propagandową, że całe to "imperium zła", prędzej czy później, musiało zawalić się niczym domek z kart. Od Berlina aż po Władywostok.
Miał więc rację radziecki gensek Leonid Breżniew, mówiąc do swojego polskiego odpowiednika Edwarda Gierka, w przeddzień pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny: "Radzę wam, nie przyjmujcie go, bo będziecie mieli z tego wielkie kłopoty". I kłopoty rzeczywiście były. Papieskie słowa wypowiadane w Warszawie, Oświęcimiu, Krakowie czy Gdańsku okazały się wielkimi gwoździami do politycznych trumien wszystkich tych żiwkowów, husaków, jaruzelskich i andropowów.
I tylko owej mocy Ducha Świętego zawdzięczać możemy, że cała ta bezprecedensowa rewolucja dokonała się w sposób niemalże bezkrwawy.

Mur ludzkich serc
Niewiele osób pamięta dziś, jak wyglądała Polska epoki późnego Gierka: marazm, apatia, zniechęcenie i raczkujące próby zorganizowania opozycji antykomunistycznej, zderzające się z szarą rzeczywistością walki o papier toaletowy i przydziałową szklankę. Dryfowanie. I wtedy pojawił się on. To dla niego ludzie wyszli na ulice w bezprecedensowym, oddolnym „Narodowym Spisie Powszechnym”. Polacy mogli wreszcie „policzyć się” i zobaczyć, jak wielką stanowią siłę jako solidarna zbiorowość. W jednej chwili papież zburzył w sercach Polaków mury ufundowane na nieufności, „tumiwisizmie”, braku wiary i niedostatkach odwagi.
A potem reanimował nas duchowo jeszcze wiele razy: w 1983 r., kiedy naród z przetrąconym przez stan wojenny kręgosłupem znów wyszedł na ulice po to, by przekonać się, że nadal „moc jest z nami”. I w wolnej Polsce, gdy po solidarnościowej euforii przyszło kolejne zniechęcenie, tym razem w zderzeniu z twardymi realiami gospodarki wolnorynkowej. Za każdym razem papieskie słowa przywracały nas jednak „do pionu”. Dopóki go nie zabrakło…

Mur getta
Stosunek Jana Pawła II do „starszych braci w wierze” bardzo łatwo można sprowadzić do ładnej ikonki oprawionej w zdanie: „pierwszy papież, który przekroczył próg synagogi”. Ale to byłoby zbyt wielkie uproszczenie, nieobejmujące w istocie ogromu pracy wykonanej przez papieża Polaka dla zburzenia wysokiego muru nieufności wyrosłego między katolikami i żydami.
Nie sztuką jest bowiem stanąć u podnóża jerozolimskiej Ściany Płaczu. Trzeba to jeszcze zrobić w taki sposób, aby nikt, nawet najbardziej zapiekły krytyk, nie mógł powiedzieć: to tylko tani chwyt, pusty gest obliczony na pokaz, bezwartościowa ekumeniczna „poprawność religijna”. Papieżowi udało się uniknąć tego wrażenia. Był maksymalnie autentyczny, bo stało za nim doświadczenie chłopca z małego polsko-żydowskiego miasteczka w Galicji, któremu w chwili dorastania przyszło patrzeć, jak cały ten świat ginie w szaleństwie Holokaustu.
I rzecz charakterystyczna: z woli samego papieża w owym odnowionym dialogu katolicko-żydowskim nie było programowej symetrii, określania warunków brzegowych ani domagania się „czegoś w zamian”. Papież kroczył ścieżką pojednania, nie oglądając się na innych i tak pewnie, jakby przemierzał swoje rodzinne, beskidzkie szlaki. „Pojednanie to droga jednokierunkowa” – zwykł mawiać.

Mur złotej klatki
Wbrew obiegowym opiniom Jan Paweł II nie był wcale pierwszym nowożytnym papieżem wyruszającym z apostolstwem poza mury Watykanu. Sporo pielgrzymował już Paweł VI, któremu udało się dotrzeć praktycznie na wszystkie kontynenty. Nikt jednak wcześniej nie robił tego na taką skalę i w tak spektakularny sposób jak papież Polak.
On wyraźnie i z premedytacją wkładał głowę do jaskini lwa. Pojawiał się w najbardziej zapalnych miejscach świata: na Bałkanach i w sfanatyzowanych krajach islamskich; wśród mieszkańców głodującej Afryki i stając twarzą w twarz z wojującymi antypapistami w państwach zachodniej Europy; na salonach światowej polityki i w fawelach brazylijskiej biedoty, w nędznych leprozoriach i w przepychu królewskich komnat. Każda zaś Janowopawłowa pielgrzymka była wydarzeniem arcyważnym, które przez wiele dni, miesięcy, czasem nawet lat odciskało swoje piętno na rzeczywistości odwiedzanego kraju.
Nie dane mu było jedynie złożyć swojego charakterystycznego pielgrzymiego pocałunku na surowej rosyjskiej ziemi…

Mur powagi
Pontyfikat Jana Pawła II nie bez przyczyny nazywany bywa „epoką kremówkową”. Wbrew pozorom nie jest to jednak wyłącznie przejaw taniego sentymentalizmu i banalizowania papieskiego nauczania. Raczej nieodzowne dopełnienie, bez którego trudno byłoby kolejnym pokoleniom zrozumieć fenomen magnetyzującej osobowości polskiego papieża.
Jak bowiem pomieścić w jednej postaci dwie tak skrajnie różne osoby? Z jednej strony poważnego, niezwykle głębokiego teologa, wychodzącego w swoich rozważaniach daleko poza granice pojmowania ludzkiego umysłu, a z drugiej swojskiego, tryskającego humorem górala Karola Wojtyłę z jego największym atutem: ujmującą bezpośredniością.
Bardzo dobrze ową dwoistość oddają słowa, jakie nowo wybrany papież miał wypowiedzieć chwilę po konklawe do swego sekretarza, ks. Stanisława Dziwisza: „Stasiu, kuniec z nartami”. Ale tym razem pomylił się – narty się nie skończyły. A przynajmniej nie w tym znaczeniu, jakie Jan Paweł II miał na myśli.
Bo to chyba naprawdę pierwszy biskup Rzymu, który nie będzie kojarzony wyłącznie z typowymi atrybutami papieskości, ale pewnie równie mocno z uchwyconymi przypadkowo przez fotografa „okularkami” zrobionymi z odwróconych Wojtyłowych dłoni.

Mur pokoleniowy
Słynne papieskie „szukałem was” brzmi dziś jak truizm i tysiące razy powtarzane hasło. Ale w czasach, gdy Karol Wojtyła jako młody kapłan zaczynał dopiero budować zręby swojego autorskiego sposobu na pracę z młodzieżą, była to postawa nietypowa, niemal niespotykana. W tamtych czasach królowały relacje oparte raczej na surowym rozgraniczeniu: nauczyciel–uczniowie.Przyszły papież postawił na zupełnie nowy rodzaj kontaktu i zupełnie nowy język: bezpośredni, naturalny, pozbawiony tematów tabu. Czyli jedyne w swoim rodzaju „duszpasterstwo plecakowo-kajakowe”. Wspaniale pokazuje to jedna ze scen filmu Karol, człowiek który został papieżem: „Wujek” rozmawia otwarcie ze swoimi podopiecznymi z duszpasterstwa na temat miłości i wagi relacji intymnych w sakramencie małżeństwa. I jest chyba jedyną osobą, która nie oblewa się przy tym rumieńcem.
Owo „szukanie was” trwa oczywiście również przez cały papieski pontyfikat – od Światowych Dni Młodzieży, przez lednickie pola, aż po Plac św. Piotra, pamiętnego 2005 r.

Mur niedowiarstwa
W historii Kościoła było wielu mistyków i „taumaturgów” – świętych czyniących cuda. Nigdy jednak nie zostali oni „dowartościowani” tak bardzo jak w czasach pontyfikatu Jana Pawła II. To nie jest żaden przypadek. We współczesnym świecie „bez religii” takie postaci jak św. Ojciec Pio z Pietrelciny czy św. siostra Faustyna Kowalska są po prostu bezcenne. Stanowią wszak namacalną „wizytówkę Boga” i poruszający znak Jego mocy i dobroci.
W tym kontekście łatwiej pewnie zrozumieć ogromną determinację papieża w staraniach o wyniesienie na ołtarze kapucyńskiego stygmatyka i niezwykłą estymę, jaką przywiązywał do objawień maryjnych i kultu Bożego Miłosierdzia. „Fatima, Lourdes, San Giovanni Rotondo, Łagiewniki, Częstochowa – tam znajdziecie najlepsze lekarstwo na ludzkie niedowiarstwo” – zdawał się mówić papież, który jak nikt inny potrafił wyczuwać ducha dzisiejszych „niewiernotomaszowych” czasów.
A teraz mamy jeszcze cuda za jego wstawiennictwem.

Mur własnego ego
To jakby synteza wszystkich wymienionych przed chwilą murów. „Wielki Chiński Mur”, mur murów, przebijany przez Karola Wojtyłę nieustannie, każdego dnia. Wielka lekcja tego, czym powinna być życiowa pokora. Zarówno ta zawierająca się w jego maryjnym zawołaniu Totus Tuus – „Cały Twój” , jak i w cierpliwym znoszeniu cierpienia, własnej niedołężności i postępującej na oczach całego świata „wstydliwej” choroby Parkinsona.
A także w pokornym stosunku do bliźniego – wyznaczanym nie z kuszących wyżyn i firmamentów papieskiej nieomylności, ale wypływającym z głębokiej i oczywistej potrzeby bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. Zamiast „niedościgłego wzorca” ubranego w biskupi fiolet, kardynalską purpurę i papieską biel, żywy człowiek z krwi i kości, proszący, by nazywać go nadal „Wujkiem”, „młodszym bratem w wierze” i „pokornym czcicielem” Bożego Miłosierdzia. Papież Wojtyła, wadowicki Lolek, pamiętający każdego dnia o napisie oglądanym przez wiele lat z okien rodzinnego domu: „czas ucieka, wieczność czeka”.

Mur śmierci
„Odchodzenie na oczach całego świata”. „Wielkie Świadectwo”, „Patrzcie, jak umiera człowiek”, „Najlepsze rekolekcje jego życia”– tak po śmierci papieża określano często w mediach wydarzenia z kwietnia 2005 r. Nie bez przyczyny. Bo to dzięki Janowi Pawłowi II na ekranach telewizorów zagościła po wielu latach prawdziwa śmierć – ta „Wielka Nieobecna” naszych czasów – by użyć niezwykle celnego określenia dziennikarki Aliny Petrowej-Wasilewicz. Papież unieważnił na chwilę niepisaną umowę współczesnej cywilizacji, swoiste tabu śmierci, nakazujące wstydliwe wypychanie jej za szpitalne parawany i nieprzepuszczalne zasłony. Tym samym dał swój ostatni, jasny i mocny przekaz: „Umieram. Nie wstydzę się tego. Ty też tak możesz”.
I chyba miał rację jeden z kapłanów w swoim, tylko z pozoru szokującym stwierdzeniu, że papież nigdy nie wydawał mu się tak święty i tak blisko Boga jak wówczas, gdy na kilka dni przed śmiercią, ze śliną ściekającą z kącika ust, trzymał krzyż w swoich drżących dłoniach.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/burzyl-mury,185,page1.html
Zapisane
PHIRIOORI
Gość
« Odpowiedz #29 : Październik 19, 2011, 13:10:57 »

Na wstepie zaznaczam, że Nie czytałem tego wątku.

jp2, jako postac mnie nie interesuje, bo wiem , że był marionetka sklejona na potrzeby paramilitarne, co moze stanowic nieprzyjemną prawdę dla wielu osób, które widziało w nim swój ideał.

Wszystko opiera się na manipulacji przy Twoim subtelnym ciele (Atmanicznym). Tam, gdzie sa Twoje ideały (czyli sam szczyt).
Cywilizacja, która zapanuje nad Twoim szczytem - ma Ciebie swoim niewolnikiem na własne zyczenie.

Ciekawe jest natomiast to, co rozgrywa się w TERAZ.

Otóz  sa  istotne aspekty tej sprawy:
1- prawda historyczna i osobowa dot. jakości jp2. (czyste poznanie)
2 - całe rzesze istot w rozwoju, którym obudzono nadzieję i które zaufały w mozliwośc lepszej przyszłości. A takze te, które w swej naiwnosci PROJEKTOWALY na te postać swoje najlepsze ideały, tęsknoty i dobro. (inercje)
3- polityka narodowa i państwowa oraz historyczna polski oraz jej służb specjalnych. (strategie)

W związku z tym Historia aktualnie pisana jest od nowa.
Jest to zrozumiałe.
Więc taka gra między tymi aspektami sprawy się toczy teraz.


..i teraz uwaga!
bo  (ze wzgledu na dynamikę zmian) ten 3ci aspek w obecnym kształcie może okazac się bardzo kłopotliwy z punktu widzenia Polaków.

Lepiej mieć na uwadze, ze to mogla być podpucha.. z tym współczesnym chołubieniem "Polaka" (tak by  w nastepstwie przerzucic na Polskę sporą częśc wagi odpowiedzialności
za zbrodnie na ogolnej istocie człowieka i szczególnych spolecznosciach ludzkich.
a i przeciw Polsce się to obrócić "moze" w bardzo niedługim czasie.

Oczywiście to kwestia wypośrodkowania optimum.
Lecz nie można do tego przymierzać inercji społecznych znanych z historii - te biezace kierują się inna wykładnia krzywej Loga-Rytmicznej.


Realizm:
Nawet wybielanie historyczne i nadwartosciowywanie postaci (mitologizowanie)
dojść może do pewnych granic jedynie - i ich NIGDY nie przekroczy ( z natury fizyki i przyrody)
- a wówczas może dojśc do bardzo nieprzyjemnego odbicia dla wielu z Państwa.
Dlaczego? Bo bedziecie wrobieni w sprzatanie nie po sobie - a tych co nasmiecili i się z tego wyślizgać pragną cudzym kosztem.

Napisałem to, co napisałem i nie zamierzam więcej pisać w tym wątku, ani wdawać się w żadne dyskusje.  To co pisze tu rafaela chcąc-niechcąc podpada pod niektóre lub wszystkie wyzej wymienione 3 aspekty sprawy.

« Ostatnia zmiana: Październik 19, 2011, 19:44:10 wysłane przez PHIRIOORI » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #30 : Październik 19, 2011, 19:07:25 »

Witaj PHIRIOORI. Jesli do kazdego problemu podchodzisz w podobny sposob, to moze sie zdazyc ze kiedys sie zdrowo nadziejesz.
Ja osobiscie za nikogo glowy nie oddam, ale los tak chcial ze zylam wlasnie w czasach  Solidarnosci i  Papierza Polaka. Ja zalorzylam ten temat.
Musze przyznac ze czytam wszystkie art. ktore tu wklejam majac nadzieje ze osoby ktore zechca przeczytac, to cos im zostanie w glowie.
Los czlowieka jest taki, ze musi sie ciagle uczyc, jesli tego nie robi na biezaco, to zostanie w szybkim czasie w tyle. Na tym forum czesto slyszalam
jak mlodzi ludzie sa przeciwko.... .... , kiedy sie zapytasz dlaczego?, jest koniec dyskusji i slyszysz ze wszyscy tak mysla.
      Ja rozumiem ze do przeczytania trzeba miec cierpliwosc i ochote, a takich jest malo. Mimo to prowadze ten temat dalej, co sie ma , to sie ma.
Podroze ksztalca, tak wiec zapraszam Cie do takiej podrozy. Bede sie bardzo cieszyla jesli bedziesz sie tez wypowiadal, bedzie to duza kozyscia
dla zainteresowanych. Nie dobra jest jednoglosnosc, to juz mielismy i znamy skutki  z PRL. Pozdrawiam Cie serdecznie. Rafaela
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #31 : Październik 20, 2011, 07:34:19 »

                                                                              Ioannes Paulus II. Alfabet

Jacek Gądek | Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (146)
 
Po 33 dniach pontyfikatu Jana Pawła I, nastało 9666 dni Jana Pawła II. W tym czasie papież Polak odwiedził między innymi (A jak) Asyż, miejsce narodzin świętego Franciszka, by wykonać jeden z najdonioślejszych gestów w historii Kościoła. Pomogła mu w tym (B jak) Bartoli Sara, znana jako "Anielskie dziecko, które ochroniło papieża". Przez całe życie kibicował za to (C jak) Cracovii, piłkarskiej drużynie z Małopolski. Oto alfabet papieża, który w tradycyjnym języku Kościoła, nazywał się Ioannes Paulus II.

Jan Paweł II, fot. Reuters
Pierwsze słowa papieża Jana Pawła II: "Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi"

Liczby. 455 lat - tyle trzeba było czekać na wybór kolejnego, po Hadrianie VI, papieża, który nie byłby Włochem. 9666 dni - tyle trwał pontyfikat Jana Pawła II. 1978 - to rok wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Nowy papież odbył 104 pielgrzymki zagraniczne, odwiedził 129 krajów. Najwięcej razy był w Polsce (9). 2005 - to rok jego śmierci. 4 miliony osób przybyło do Rzymu na pogrzeb papieża. 1,7 metra - taką głębokość ma jego grobowiec w grotach watykańskich. 11 dni po jego śmierci wybrano na nowego papieża - jednego z najbliższych współpracowników Jana Pawła II - kardynała Josepha Ratzingera (Benedykt XVI).

A jak Asyż

27 października 1986 roku, właśnie w Asyżu, w Światowym Dniu Modlitw o Pokój, uczestniczyli przedstawiciele prawie wszystkich głównych wyznań. Wśród 12 przywódców religijnych świata zasiadł też Jan Paweł II. Miejsce to stało się jednym z symboli pontyfikatu papieża Polaka. Chodziło o jedno: modlitwę. - Być razem, aby się modlić - brzmiała myśl przewodnia tego wydarzenia.

B jak Bartoli Sara

Mówi się o niej "Anielskie dziecko, które ochroniło papieża". Dokładnie o godzinie 17:19, 13 maja 1981 roku, na placu św. Piotra w Watykanie Jan Paweł II jechał swoich papamobile. Zatrzymał się, by wziąć na ręce i ucałować ubraną na niebiesko 18-miesieczną Sarę Bartoli, którą podała mu jej matka.

W tym momencie zamachowiec Mehmet Ali Agca mierzył z pistoletu w głowę papieża. Opóźnij jednak oddanie strzałów, by nie trafić dziecka, które przysłoniło twarz głowy Kościoła. Potem już nie miał czasu, aby dokładnie wycelować. Trafił w brzuch i rękę. Sara Bartoli nie pamiętała później tego historycznego momentu, choć kule świsnęły blisko niej, a papież osunął się w bólu na ręce kard. Stanisława Dziwisza.

Po długim czasie, w chwilach śmierci i pogrzebu Jana Pawła II Sara oczekiwała na rozwiązanie własnej ciąży. Mówiła wtedy: - Dopiero po latach zrozumiałam, dlaczego ludzie tak mi się przyglądają i mówią o zamachu. Ja też będę mówiła o tym mojej córeczce Mikaeli, która wkrótce przyjdzie na świat. Opowiem jej, jak uratowałam życie papieżowi, a on moje. Bo przecież gdyby Agca strzelał wtedy, gdy trzymał mnie papież, byłoby po nas.

W czasie pontyfikatu Jan Paweł II spotykał się z Sarą. - Pytał, jak mi idzie w szkole, jak się czuję, czy się modlę. Zupełnie jak kochany dziadek.

Sprawdź, co wiesz o pontyfikacie Jana Pawła II - rozwiąż quiz!

C jak Cracovia Kraków

Klub piłkarski któremu kibicował Karol Wojtyła. Papież był fanem piłki nożnej, a mieszkając w Krakowie, chodził na mecze Cracovii. Co ciekawe, piłkarzy swojego ulubionego zespołu zapraszał do Watykanu dwa razy: w 1996 i 2005 roku. - Jak moja ukochana Cracovia - raz zapytał z kolei działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej. Rzucił też: Cracovia Pany!

Warto zauważyć, że był najbardziej wysportowanym papieżem w historii. Jako młodzian grywał na pozycji bramkarza i obrońcy, pływał też na kajakach i chodził po górach.

D jak doktorat

Jan Paweł II ma niezliczoną ilość tytułów doctora honoris causa. Z jego pierwszym doktoratem nie było jednak lekko. Co prawda szybko, pod kierunkiem dominikanina Reginalda Garrigou-Lagrange'a, napisał rozprawę doktorską na temat "Zagadnienie wiary u świętego Jana od Krzyża", jednak nie miał pieniędzy na wydanie jej drukiem. A do przyznania tytułu doktora było to wymagane. Tytuł zatem otrzymał dopiero w Polsce.
D jak Duśka

Wanda "Duśka" Półtawska była wieloletnią i bardzo bliską przyjaciółką Karola Wojtyły. Przez cały pontyfikat korespondowali ze sobą. Jednak informacje o jej osobie trafiły do publicznego obiegu przy okazji sprawy arcybiskupa Juliusza Paetza. To właśnie ona, prywatnymi kanałami, poinformowała papieża o zgorszeniu, jakie wywoływały w Poznaniu wieści o seksualnych ekscesach metropolity.

"Duśka" jest doktorem medycyny. Została uzdrowiona za wstawiennictwem świętego Ojca Pio. Karol Wojtyła do świętego z Pietrelciny pisał prośby o jej uleczenie z choroby nowotworowej jeszcze jako arcybiskup. A podziękowania za cud już jako papież. Korespondencja pomiędzy Wojtyłą a Półtawską jest dowodem ws. wyniesienia papieża na ołtarze.

E jak ekumenizm

Najbardziej konserwatywne środowiska w Kościele Katolickim, jak choćby Bractwo Świętego Piusa X, krytykowały, i nadal to czynią, papieża za jego ekumeniczne podejście do innych religii. Gest ucałowania Koranu, świętej księgi muzułmanów, czy też modlitwa przy żydowskiej Ścianie Płaczu oraz wspólne modlitwy w Asyżu odbiły się szerokim echem w świecie.

F jak Fatima

Fatima nieodłącznie wiąże się z osobą Jana Pawła II. To właśnie Matce Boskiej Fatimskiej papież przypisał ocalenie swojego życia po zamachu z 13 maja 1981 roku na placu św. Piotra. Warto dodać, że 13 maja to dzień pierwszego objawienia w Fatimie (z roku 1917).

- Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę - stwierdził papież, mówiąc o zamachu. W rok po nim, 13 maja 1982 r., przybył do Fatimy, aby do korony Matki Boskiej włożyć kulę, która niemal śmiertelnie go ugodziła. Wtedy też doszło do kolejnej próby zabójstwa papieża: niezrównoważony hiszpański ksiądz dźgnął go bagnetem. Szybko go jednak obezwładniono. Jan Paweł II, mimo że krwawił, jednak kontynuował nabożeństwo. Fakt ten ujawnił dopiero w 2008 roku kard. Stanisław Dziwisz w filmie "Świadectwo".

G jak Gemelli

Rzymska klinika Gemelli to miejsce, do którego w najtrudniejszych momentach swojego życia trafiał Jan Paweł II. Tuż po zamachu z 1981 roku, postrzelony przez zamachowca, został odwieziony właśnie tam. 6-godzinna operacja uratowała mu życie.

W związku z tym, że klinika czuwała nad zdrowiem papieża, to polski dominikanin o. Jan Góra poprosił ją o przekazanie nagranie bicia serca Jana Pawła II. Po co? By odtworzyć je podczas spotkania w Lednicy. - Przez lata nasze serca biły dla niego. Teraz w ten symboliczny sposób wysłuchamy głosu jego serca. Niech to nas zdopinguje do tego, żeby dzieło Jana Pawła II nie było tylko wspomnieniem - argumentował o. Góra. Jednak klinika odpowiedziała, że takie nagranie nie zostanie wydane. Prośbę uznano za "ekstrawagancką".

Papież przebywał w Gemelli również w 2005 roku, tuż przed śmiercią. Z kolei w 2009 roku przed kliniką, w miejscu, w którym gromadzili się pielgrzymi, postawiono pomnik papieża.

H jak "Habemus papam" 16 października 1978 r. na balkon Bazyliki św. Piotra w Watykanie wyszedł kard. Pericle Felici i wygłosił formułę z tymi słowami. Łaciński zwrot "Habemus papam" znaczy tyle, co "mamy papieża". I jest elementem łacińskiej, dłuższej formuły wygłaszanej przy ogłaszaniu światu decyzji konklawe.

Co ciekawe, 16 października 1978 roku, kard. Pericle Felici, mówiąc "Qui sibi nomen imposuit Benedicti Decimi Sexti" popełnił błąd. Powiedział: Joannis Pauli, zamiast Joannem Paulum Secundum.

I jak Ioannes Paulus II

Tak brzmi imię papieża Polaka Jana Pawła II w tradycyjnym języku Kościoła katolickiego - łacinie. Po angielsku brzmi to tak: John Paul II. Po niemiecku: Johannes Paul II. Po czesku: Jan Pavel II. Po hiszpańsku: Juan Pablo II. Po francusku: Jean-Paul II. Po włosku: Giovanni Paolo II. Po litewsku: Jonas Paulius II.

I jak "In manus Tuas, Domine, commendo spiritum meum"

W przekładzie na język polski ta łacińska fraza znaczy tyle co: "W ręce Twoje Panie powierzam ducha mojego". To ostatnie słowa z testamentu papieża Jana Pawła II.

J jak Jawień

Takim nazwiskiem-pseudonimem posługiwał się w swojej twórczości literackiej Karol Józef Wojtyła. Pseudonimów było jednak kilka: Andrzej Jawień, Stanisław A. Gruda, AJ i Piotr Jasień. Co ciekawe, pytanie o pseudonimy Karola Wojtyły bardzo często pojawiają się w teleturniejach i krzyżówkach.
K jak kamerling

Przed wyborem Jana Pawła II i po jego śmierci, czyli w okresach "wakatu" na Stolicy Piotrowej (trwa kilkanaście-kilkadziesiąt dni), o Kościół dba tak zwany kardynał kamerling. W jego gestii leży tak ustalanie przebiegu pogrzebu zmarłego papieża, jak i przygotowanie konklawe, które wybierze nowego. Obowiązki kamerlinga po śmierci Jana Pawła II pełnił kardynał Eduardo Martínez Somalo. Trwało to od 2 do 19 kwietnia 2005 r.

L jak Lolek

Tak w młodości mówiono na Karola Wojtyłę. Jego kolega ze szkoły, Antoni Bohdanowicz, w swoich wspomnieniach mówi o nim nie inaczej jak tylko Lolek. - W latach 1932-38 uczęszczałem do gimnazjum razem z Karolem Wojtyłą, większość tych lat siedziałem w jednej z nim ławie, w konsekwencji odrabiałem razem lekcję w domu Karola... Otóż Lolek miał taki zwyczaj, że po przepracowaniu każdego przedmiotu wychodził do drugiego pokoju i stamtąd wracał po kilku minutach. Kiedyś drzwi były niedomknięte i zauważyłem, że Lolek modli się na klęczniku.

M jak milenijne "mea culpa"L jak Lolek. Tak w młodości mówiono na Karola Wojtyłę. Jego kolega ze szkoły, Antoni Bohdanowicz, w swoich wspomnieniach mówi o nim nie inaczej jak tylko Lolek. - W latach 1932-38 uczęszczałem do gimnazjum razem z Karolem Wojtyłą, większość tych lat siedziałem w jednej z nim ławie, w konsekwencji odrabiałem razem lekcję w domu Karola... Otóż Lolek miał taki zwyczaj, że po przepracowaniu każdego przedmiotu wychodził do drugiego pokoju i stamtąd wracał po kilku minutach. Kiedyś drzwi były niedomknięte i zauważyłem, że Lolek modli się na klęczniku.

M jak milenijne "mea culpa" (moja wina - red.)

W jubileuszowym 2000 r. papież przeprosił za grzechy Kościoła i poprosił o przebaczenie za wiele rzeczy: od inkwizycji, przez krucjaty, antysemityzm, milczenie wobec Holocaustu, a na pogwałcaniu praw kobiet skończywszy. Choć kościelne "mea culpa" było wydarzeniem bezprecedensowym w historii Kościoła, to jednak nie wszystkich przekonało.

Niemieccy i włoscy Żydzi skrytykowali częściowe przyznanie się do winy ws. zagłady Żydów w II wojnie światowej i uznali gest za niewystarczający. Nie ustała też krytyka papieża Piusa XII, którego pontyfikat przypadł na czas Holocaustu, a wciąż czeka na wyniesienie na ołtarze.

N jak Niegowić

To pierwsza parafia ks. Karola Wojtyły - pw. Wniebowzięcie NMP w niewielkiej wsi w Małopolsce. Tutaj, jako wikary, został skierowany młody ksiądz. Przebywał tu przez siedem miesięcy, od lipca 1948 roku. Posługiwał on w tej parafii również jako katecheta. W Niegowici znajduje się jedyny w Polsce pomnik Jana Pawła II jako wikarego. Parafianie odsłonili również wierną replikę grobu papieża z Watykanu.

O jak Olga Wojtyła

Wojtyłowie mieli, oprócz Karola Józefa, jeszcze dwoje dzieci. Syna Edmunda Antoniego, który zmarł w 1936 r. I córkę Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu w 1914 r. w Krakowie. Swoją siostrę papież wspominał w opublikowanym po śmierci testamencie - na równi z rodzicami i bratem.

"W miarę, jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców, Brata i Siostry (której nie znałem, bo zmarła przed moim narodzeniem)", napisał w jednym ze swoich ostatnich zapisków w testamencie. Fakt istnieniu Olgi ujawnił André Frossard - francuski dziennikarz i filozof.

P jak proroctwo

Może to za duże słowo. Polski wieszcz, Juliusz Słowacki, w 1848 r. napisał jeden ze swoich tajemniczych wierszy pt. "Pośród niesnasków Pan Bóg uderza".

Fragment brzmi tak: "Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza | W ogromny dzwon, | Dla Słowiańskiego oto Papieża | Otwarty tron. | Ten przed mieczami tak nie uciecze | Jako ten Włoch, | On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze; | Świat mu - to proch. | (…) | A trzebaż mocy, byśmy ten Pański | Dźwignęli świat... | Więc oto idzie - Papież Słowiański, | Ludowy brat...".

Sam Jan Paweł II czasami cytował te wersety ze Słowackiego.

P "Pater Noster"

To jednocześnie najbardziej znany singiel z albumu "Abba Pater" Jana Pawła II i najstarsza modlitwa chrześcijańska ("Ojcze nasz"). Utwór ten, złożony ze śpiewu i recytacji, notowany był na "świeckich" listach przebojów. Sam album został przygotowany przez papieża wespół z Leonardo de Amicisem oraz Stefano Mainettiego z okazji roku jubileuszowego 2000.

R jak "Renesansowy psałterz"

Karol Wojtyła napisał swój pierwszy tomik wierszy w 1939 r. Miał wtedy 19 lat i studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zbiór tych poezji pod tytułem "Renesansowy Psałterz" to głównie nawiązania do Pisma Świętego i renesansu, autor czerpał przy tym z twórczości Jana Kochanowskiego. Tomik ten to jedynie początek przygody Karola Wojtyły z poezją, pisarstwem, teatrem i muzyką. W jubileuszowym 2000 r. papież przeprosił za grzechy Kościoła i poprosił o przebaczenie za wiele rzeczy: od inkwizycji, przez krucjaty, antysemityzm, milczenie wobec Holocaustu, a na pogwałcaniu praw kobiet skończywszy. Choć kościelne "mea culpa" było wydarzeniem bezprecedensowym w historii Kościoła, to jednak nie wszystkich przekonało.

Niemieccy i włoscy Żydzi skrytykowali częściowe przyznanie się do winy ws. zagłady Żydów w II wojnie światowej i uznali gest za niewystarczający. Nie ustała też krytyka papieża Piusa XII, którego pontyfikat przypadł na czas Holocaustu, a wciąż czeka na wyniesienie na ołtarze.

N jak Niegowić

To pierwsza parafia ks. Karola Wojtyły - pw. Wniebowzięcie NMP w niewielkiej wsi w Małopolsce. Tutaj, jako wikary, został skierowany młody ksiądz. Przebywał tu przez siedem miesięcy, od lipca 1948 roku. Posługiwał on w tej parafii również jako katecheta. W Niegowici znajduje się jedyny w Polsce pomnik Jana Pawła II jako wikarego. Parafianie odsłonili również wierną replikę grobu papieża z Watykanu.

O jak Olga Wojtyła

Wojtyłowie mieli, oprócz Karola Józefa, jeszcze dwoje dzieci. Syna Edmunda Antoniego, który zmarł w 1936 r. I córkę Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu w 1914 r. w Krakowie. Swoją siostrę papież wspominał w opublikowanym po śmierci testamencie - na równi z rodzicami i bratem.

"W miarę, jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców, Brata i Siostry (której nie znałem, bo zmarła przed moim narodzeniem)", napisał w jednym ze swoich ostatnich zapisków w testamencie. Fakt istnieniu Olgi ujawnił André Frossard - francuski dziennikarz i filozof.

P jak proroctwo
Może to za duże słowo. Polski wieszcz, Juliusz Słowacki, w 1848 r. napisał jeden ze swoich tajemniczych wierszy pt. "Pośród niesnasków Pan Bóg uderza".

Fragment brzmi tak: "Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza | W ogromny dzwon, | Dla Słowiańskiego oto Papieża | Otwarty tron. | Ten przed mieczami tak nie uciecze | Jako ten Włoch, | On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze; | Świat mu - to proch. | (…) | A trzebaż mocy, byśmy ten Pański | Dźwignęli świat... | Więc oto idzie - Papież Słowiański, | Ludowy brat...".

Sam Jan Paweł II czasami cytował te wersety ze Słowackiego.

P "Pater Noster"

To jednocześnie najbardziej znany singiel z albumu "Abba Pater" Jana Pawła II i najstarsza modlitwa chrześcijańska ("Ojcze nasz"). Utwór ten, złożony ze śpiewu i recytacji, notowany był na "świeckich" listach przebojów. Sam album został przygotowany przez papieża wespół z Leonardo de Amicisem oraz Stefano Mainettiego z okazji roku jubileuszowego 2000.

R jak "Renesansowy psałterz" Karol Wojtyła napisał swój pierwszy tomik wierszy w 1939 r. Miał wtedy 19 lat i studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zbiór tych poezji pod tytułem "Renesansowy Psałterz" to głównie nawiązania do Pisma Świętego i renesansu, autor czerpał przy tym z twórczości Jana Kochanowskiego. Tomik ten to jedynie początek przygody Karola Wojtyły z poezją, pisarstwem, teatrem i muzyką.
S jak Solvay

Zakłady chemiczne, w których pracował Karol Wojtyła. Młody chłopak był w czasie wojny robotnikiem w sodowych zakładach Solvay w Krakowie. Dziś obok szczątkowo zachowanych budynków dawnych zakładów stoi dziś duże centrum handlowe, z hipermarketami włącznie.

Wojtyła pracował najpierw w kamieniołomach (1940 r.), a potem już w oczyszczalni wody (1941-44 r.). Na zachowanych zdjęciach można go zobaczyć w roboczej odzieży. Wtedy każdego dnia pokonywał na piechotę 3 km drogi, woził przy tym na taczce kamienne bloki. Potem z kolei pracował na noc pilnując pieców w oczyszczalni, przez co mógł czytać książki.

Pracował ramię w ramie z Franciszkiem Sojką. - Czasem ciągnął trzy zmiany pod rząd - za siebie i za innych. Raz wziął zmianę za takiego Wójcika, to jeszcze jako kardynał się śmiał: "Wójcik, ty mi zmianę jesteś winien. Jak kiedyś się zmęczę kardynałowaniem, to przyjdziesz i tę zmianę weźmiesz".

T jak Tyranowski Jan

Duchowy przewodnik Karola Wojtyły w jego młodości. Sam papież nie raz mówił o jego roli w formowaniu swojej duchowości, choć z zawodu był zwykłym krawcem mieszkającym na krakowskich Dębnikach. Z Karolem Wojtyłą zetknął się poprzez Różę Różańcową. Późniejszy papież w książce "Dar i Tajemnica" tak pisał o Tyranowskim: "Od niego nauczyłem się m.in. elementarnych metod pracy nad sobą, które wyprzedzały to, co potem znalazłem w seminarium".

Obecnie trwa proces beatyfikacyjny Jana Tyranowskiego, jest zatem, używając słownictwa kościelnego, Sługą Bożym. Tyranowski, określany przez papieża mianem "apostoła Bożej piękności", codziennie medytował przez wiele godzin. Termin jego kanonizacji nie jest znany.

U jak Unia

Karol Wojtyła należał w czasie II wojny światowej do katolickiej, konspiracyjnej organizacji o nazwie Unia. Zajmowała się ona ochranianiem Żydów zagrożonych przez hitlerowców. Miała też na celu budowę państwa polskiego, ale w oparciu o zasady katolickiej nauki społecznej. Oprócz Wojtyły do Unii należeli m.in. Stefan Jaracz, Kazimierz Wyka, Zofia Kossak-Szczucka.

W jak "wujek"

Tak kazał się nazywać młodzieży, z którą w latach 40. i 50. urządzał wycieczki i spływy rowerowe. Po co? Chciał w ten sposób zmylić milicję, która nękała księży.

Z jak zamachy

Prób zamordowania Jana Pawła II było kilka. Najgłośniejszy zamach miał miejsce 13 maja 1981 roku na placu św. Piotra w Rzymie. Turek Mehmet Ali Agca usiłował zastrzelić papieża, ale dwie kule nie okazały się śmiertelne. Drugi zamach miał miejsce w rok później w Fatimie. Hiszpański ksiądz ranił ostrzem papieża, gdy ten miał podziękować Matce Boskiej Fatimskiej za uratowanie życia przed rokiem. Rana krwawiła, a ślad było widać na sutannie. Fakt ten utajniono na wiele lat. Historycy, m. in. Prof. Jan Żaryn, opisywali inne plany zgładzenia Jana Pawła II, ale żadna z nich nie okazała się skuteczna.

                                    Ostatnie słowa Jana Pawła II: "Pozwólcie mi odejść do domu Ojca".

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/ioannes-paulus-ii-alfabet,178,page1.html
 
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #32 : Październik 20, 2011, 11:50:35 »

Od dawien dawna i we wszelkich kulturach rytuały przybliżały ludzi do poznania natury istnienia. Różnie sobie to tłumaczyli nie ważne jak. Najważniejsza była ICH wiara, która czyniła cuda.
Nie trzeba pisać o nich z wielkiej litery, ani czynić z "cudotwórców " świętych. "Cuda" dzieją się tak naturalnie, jak wyjście po gazetę do kiosku i tak powinno pozostać. W innym przypadku bywa, że ludzie tak głęboko wierzący wpadają w pułapkę wykreowanego przez siebie idola. JP2 wg mnie był na tyle mocny w wierze ,iż nie uległ wahadłu, które zasilał, choć ono wydało mu wielką walkę łasząc się do niego w purpurach i złocie, karmiąc chwałą i  osadzając na tron Piotrowy. O jego , Wojtyły , ludzkim charakterze świadczy relacja, której KRK  z jakichś powodów zdaje się obawiać.
Cytuj
D jak Duśka

Wanda "Duśka" Półtawska była wieloletnią i bardzo bliską przyjaciółką Karola Wojtyły. Przez cały pontyfikat korespondowali ze sobą.


Według kard. Dziwisza Wanda Półtawska ogłosiła listy papieża, by „przedstawiać się jako ktoś ważny”, tymczasem, dodaje, „nie jest ona na pewno jedyną osobą, którą tak długa zażyłość łączyła z Karolem Wojtyłą”. Metropolita krakowski stwierdza, że „jest rzeczą naganną i niewłaściwą puszczać w obieg prywatne dokumenty, tym bardziej, gdy toczy się proces beatyfikacyjny”.


http://ekai.pl/wydarzenia/temat_dnia/x20521/kard-dziwisz-dr-poltawska-uzurpuje-sobie-wyjatkowosc-relacji-z-papiezem/

Bo co ? Dowiedzielibyśmy się z nich za dużo o samej Instytucji ? Co to, święty nie może się przyjaźnić z kobietą ?

"Na świętego" - to taki sposób jaki zastosował Stalin wobec Lenina. Budował mu pomniki, wybielił go na maxa, odseparował od ludzi a tym samym zrobił miejsce dla siebie. Przy okazji wybudował IDOLA z którym nikt nie śmiał polemizować.
W ten sam sposób Kościół zamierza uświęcić Wojtyłę. Jakieś pamiętniki nie mieszczą im się w planach.

Mrugnięcie
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #33 : Październik 24, 2011, 09:31:35 »

Mimo ze art. jest z drugiego kwietnia 2008 roku, dotad  niewiele sie zmienilo, a moze nawet bardziej poglebilo ten temat.
Zycze ciekawej lektury. Rafaela

Adam Szostkiewicz
2 kwietnia 2008

  Pustka po Papie.  Nauki papieskie idą w zapomnienie, a pokolenie JP2 jest fikcją.

                          Jak wygląda polski Kościół po śmierci Jana Pawła II? Co przetrwało z jego nauki po trzech latach? Kto jest dziś jego prawdziwym duchowym przywódcą?

Wyszła właśnie po polsku książeczka „Papa Wojtyła. Pożegnanie”, czołowego włoskiego watykanisty Marco Politiego, zbliżonego do lewicy. Nie należy on do bałwochwalców Jana Pawła II, choć nazywa go jedynym wielkim przywódcą światowym na przełomie tysiącleci. Umieranie Wojtyły zrobiło jednak na nim tak wielkie wrażenie, że nie wahał się o tym opowiedzieć z podziwem i wzruszeniem. I zakończyć przypomnieniem sceny, którą drugiego kwietnia 2005 r. obejrzały ze łzami w oczach setki milionów ludzi, zwolennicy i przeciwnicy nauk papieża: „Jan Paweł II kończy w braterstwie swój długi marsz, odnawiając przymierze między Papieżem a tłumami. W końcu trumna znika w świątyni, a powolny krok szwajcarów, w hełmach z pióropuszem i z halabardą przy boku, zamyka orszak. Karol Wojtyła przekracza próg wieczności”.

Skurczowi gardła towarzyszył niepokój: co dalej? Kto i jak wypełni pustkę po papieżu Polaku? Jak sobie będzie radził polski katolicyzm? Teraz niepokój zaczyna się materializować. Trzecią rocznicę śmierci Jana Pawła II będziemy obchodzić, unikając kluczowego tematu. Będą koncerty, sympozja i akademie, przemówienia i homilie, ale bez refleksji o stanie Kościoła w Polsce. Ani o tym, jak głęboki jest faktyczny wpływ Karola Wojtyły, kiedyś króla polskich serc i sumień i wielkiego orędownika Europy. A przecież nie ma podstaw do optymizmu. Poza sferą rytualno-symboliczną papieża Polaka jest coraz mniej. Na co dzień idzie w zapomnienie. Jego idee nie kształtują już życia Kościoła w Polsce i w świecie. Za deklaracjami wierności i kontynuacji rozwija się coraz bujniej całkiem inna rzeczywistość. Wypiera ona ze sfery publicznej i niszczy przesłanie Jana Pawła II.

                   
                            Co pamiętamy z przesłania Jana Pawła? Sonda na ulicach Warszawy.
Na pokoleniu katolików wychowanym w duchu soborowym musiało zrobić okropne wrażenie, że do warszawskiej świątyni, gdzie przed laty papież spotkał się ze środowiskiem twórców, wpuszczono aktywistę antyeuropejskiego i antysemitę, który promował tam swój ruch polityczny. Wcześniej w podobnym duchu przemawiał on w kościele krakowskich jezuitów. To był policzek dla ludzi związanych z nieżyjącym krakowskim jezuitą Stanisławem Musiałem, mężnym rzecznikiem pełnej prawdy o antysemityzmie w polskim społeczeństwie i Kościele. Ale biskup łomżyński Stanisław Stefanek nie dostrzegł tego aspektu antysemickiego wiecu w katolickiej świątyni, gdyż przyszedł na spotkanie i nie interweniował, a tym samym legitymizował moralnie ten seans nienawiści u krakowskich jezuitów. Ksenofobiczny nacjonalizm Jerzego Roberta Nowaka widać mu nie przeszkadzał.

To samo z mediami Tadeusza Rydzyka. Podkopują zaufanie Polaków do budowanej od prawie 20 lat Polski demokratycznej z mniejszą lub większą zaciętością, ale konsekwentnie. Teraz jednak przyjaźń z ojcem dyrektorem można publicznie manifestować, jak czynią to politycy PiS. Za życia Jana Pawła II zdarzało się to sporadycznie, a jeszcze rzadziej z udziałem biskupów. Przecież z anteny tych, było nie było, kościelnych mediów płynie od lat swoista trująca gnoza, nieprawdziwa i niechrześcijańska. III RP przedstawia się tu jako wcielenie zła, a IV RP jako czyste wcielenie dobra. W ten sposób podsyca się i tak ogromną nieufność Polaków do niepodległego państwa i demokratycznie stanowionego prawa, do przywódców politycznych. A wszelkie próby uporządkowania i uzdrowienia sprawy ks. Rydzyka kończą się wciąż fiaskiem, bo polityka radiomaryjna ma poparcie znaczącej części biskupów. Każdą krytykę przedstawiają oni jako atak na Kościół.

To, że sekciarski duch toruński wszedł do głównego nurtu życia publicznego, jest wątpliwą zasługą PiS. To jego liderzy rozpoczęli proces moralnej legitymizacji ruchu radiomaryjnego – niby dla poszerzenia polskiej demokracji, a w istocie dla wzmocnienia swej bazy wyborczej. Nigdy za pontyfikatu Jana Pawła II premier nie występował ramię w ramię z ks. Rydzykiem. Nigdy politycy rządzącej partii nie nawiedzali gremialnie i ostentacyjnie jego mediów, a po przegranej nie demonstrowali z nim solidarności i nie tworzyli jednego frontu z politycznym programem radiomaryjnym.
To wszystko zaczęło się dziać raptem kilka miesięcy po papieskim kwietniu i rzekomych narodzinach tak zwanego pokolenia JP2. Jak blisko, jak daleko od tamtych wyjątkowych chwil. Po dojściu PiS do władzy życie duchowe Polaków zostało wystawione na ciężką próbę. Wielu ludzi wierzących nie mogło się pogodzić z nadużywaniem wiary i Kościoła do celów gry partyjnej. Zresztą nie tylko przez narodowych populistów. Platforma Obywatelska na przykład urządza rekolekcje dla swych członków parlamentarzystów, a nie widzi, jak rośnie problem z przestrzeganiem konstytucyjnego rozdziału państwa i Kościoła.

Jan Paweł II miał cele narodowe, ale nie polityczne. Głębokie upolitycznienie Kościoła – jego wyrazem było choćby pojawienie się pojęć Kościół łagiewnicki i Kościół toruński – i wybuchające na tym tle waśnie i podziały wśród katolików nie mają nic wspólnego z myślą papieża Polaka. W istocie jest to odrzucenie papieskiej koncepcji narodu i Kościoła jako żywych wspólnot etycznych ponad podziałami frakcyjnymi.

Ale może lepsze przed nami? Może duch Jana Pawła zstąpi na tę ziemię – może po okresie zapomnienia przyjdzie renesans Karola Wojtyły? Socjologowie i publicyści spierają się do dziś, co w istocie wydarzyło się podczas tygodnia po śmierci Jana Pawła II i czy rzeczywiście można mówić o jakimś „pokoleniu” papieża. Mało kto jednak zaprzecza, że dla większości Polaków był to moment kajrotyczny (określenie socjologa Tadeusza Szawiela oznaczające wtargnięcie wieczności w naszą historię, świadectwo prawdziwej hierarchii wartości). Komuś, kto tak sądzi, będzie leżało na sercu, jak ten skarb duchowy zachować. Ale i tu widać czarne chmury.
W przeprowadzonym w połowie marca sondażu (ARC Rynek i Opinia) Polacy wychodzą nadal na religijnych, lecz rozczarowanych Kościołem. Nie widzą w nim autorytetów na miarę Karola Wojtyły. Natomiast razi ich, że Kościół nie radzi sobie z aferami na tle seksualnym wśród duchownych. Przypomnijmy, że Jan Paweł II był wstrząśnięty rozmiarem nadużyć seksualnych w Kościele i polecił stosować zasadę zero tolerancji w tej dziedzinie. Ale Kościół w Polsce w konfrontacji z tymi skandalami działa po staremu, przynajmniej w sprawach ujawnianych w mediach (nie znam przykładu ujawnienia w mediach katolickich, a tym bardziej kościelnych).

Kościół po śmierci Jana Pawła II nie ma przywódcy i autorytetu mogącego pociągnąć za sobą rzesze wiernych. Tak uważa 70 proc. ankietowanych i nie trzeba chyba aż sondażu, by potwierdzić to wrażenie kryzysu przywództwa. Głosy są rozbite na kilku hierarchów, co znaczy, że nikt wyraźnie nie przoduje. Najwyżej notowany kardynał Stanisław Dziwisz ma zaufanie raptem 28 proc. ankietowanych. Nie jest to wynik imponujący. Za nim uplasowali się prymas Józef Glemp, abp Tadeusz Gocłowski i kardynał Franciszek Macharski. W pierwszej czwórce nie znaleźli się obecny przewodniczący Episkopatu abp Józef Michalik i metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz. A tylko Nycz należy do stosunkowo młodszej generacji hierarchów i jest całkowicie uformowany przez Jana Pawła II. W Kościele, jak w polityce, lichy pieniądz wypiera dobry – skoro brak liderów biskupów, na scenę wchodzą liderzy parafialni.
Twarzą Kościoła staje się szeregowy zakonnik Tadeusz Rydzyk. W parafialnej Polsce pokolenie TR ma się lepiej niż pokolenie JP2 – usłyszałem niedawno na sympozjum w warszawskim Centrum Myśli Jana Pawła II. Ale to także wynik decyzji o nominacjach biskupich podejmowanych za pontyfikatu Wojtyły. W efekcie kształcenie w seminariach i styl pracy kapłanów znalazły się w rękach ludzi nie zawsze zdolnych do podjęcia pałeczki po wielkim pontyfikacie. Lecz może to nie tak źle, że w Kościele nikt nie jest w stanie choćby trochę zająć miejsca Wojtyły? Dzięki temu rośnie znaczenie lokalnych wspólnot, a nie centrali, lokalnych biskupów, a nie kościelnych notabli. Zwalnia się przestrzeń dla nowego twórczego pokolenia księży, działaczy i wiernych.

Niestety, rzeczywistość nie bardzo to potwierdza. Wprawdzie mniej więcej połowa członków jakichkolwiek organizacji społecznych to katolicy działający w ruchach religijnych, akcjach charytatywnych, parafiach, klubach sportowych itp., ale nie przekłada się to na powstanie jakiejś wielkiej organizacji pozarządowej, która zdolna byłaby istotnie zmienić społeczne oblicze Polski. Nie przekłada się to także na prawdziwe odkościelnienie Kościoła. Ciężar odpowiedzialności za jego kształt i przyszłość wciąż spoczywa na duchownych i na hierarchach. Poza wielkimi miastami wciąż spotyka się w parafiach relacje niemal feudalne między księżmi a wiernymi. Drastycznym przykładem może być matka, która staje przeciwko własnej skrzywdzonej córce w obronie dobrego imienia księdza pedofila.

Długie pokolenia, dzieje społeczne i polityczne pracowały na nasz model scentralizowanego i konserwatywnego katolicyzmu. Papież Wojtyła też miał w tym udział. Był geniuszem duszpasterstwa, ale ponad wszystko kochał Kościół. Nie ma się więc co dziwić, że i dziś Polacy wciąż tęsknią za liderem i „tatą”. A trzecia rocznica śmierci papieża o tym boleśnie przypomni. Nie lider z autorytetem jest problemem. Problemem jest dryfowanie Kościoła instytucjonalnego, który rozpada się na coraz więcej nisz i enklaw, często nie mających ze sobą nic wspólnego. Niby w Kościele tak zawsze było, że mieścił w sobie bardzo różne tendencje, ale tu mówimy o konkretnym momencie, w którym układ sił kształtuje się niekorzystnie dla dziedzictwa soborowego i nauk Jana Pawła II.

Puszczanie w kółko rozmodlonych scen z papieskiego kwietnia nie zastąpi działania. Pokolenie JP2 jest wciąż potencją, kapitałem społecznym, które jeszcze da znać o sobie – to wariant najbardziej optymistyczny. Ale jest też czarny: cały ruch kwietniowy okaże się jednorazowym zrywem serc. Od strony psychologii społecznej podobnym do masowego zrywu serc po śmierci księżnej Diany. Zamanifestować emocje, pobyć z innymi i rozejść się do domów, gdzie można sobie wszystko obejrzeć w telewizji.

Na wspomnianym sympozjum w Centrum Myśli Jana Pawła II zwrócono uwagę, że najlepszym dowodem, iż pokolenie JP2 jest fikcją, może być brak odwołań do niego u naszych polityków. Gdyby politycy czuli, że to zwierz wyborczy, zaczęliby łowy. A tak – cisza. Oznacza ona, iż pokolenie JP2 nic nie wnosi do społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli jest, to zamknięte w mistycznych kapliczkach, odwrócone od zorganizowanej polityki. Wyjątkiem mogła być głośna akcja grupy katolickich publicystów, która zmusiła abp. Stanisława Wielgusa do złożenia urzędu metropolity warszawskiego. Ale sukces to dwuznaczny. Wprawdzie Wielgus musiał odejść, nie wyjaśniono jednak, jak mógł w ogóle być zgłoszony na ten kluczowy urząd kościelny i nie wiadomo, czy i jakie wnioski wyciągnięto z tego w Kościele hierarchicznym.
Ale już w innych kontrowersjach ostatniego czasu nie osiągnięto nawet tego. Kiedy wybuchły sprawy nowych antysemickich wypowiedzi ks. Rydzyka i jego obelg pod adresem żony prezydenta Polski, zdecydowany protest wyszedł z wąskich środowisk katolicyzmu otwartego i nie przekroczył tej granicy. Żadnej zorganizowanej reakcji katolików nie wywołało porównanie przez Kościół osób korzystających z metody in vitro do aborcjonistów. Wirtualnego pokolenia JP2 takie sprawy widać nie interesują. Podobnie jak dyskusja wokół „Strachu” Jana Tomasza Grossa. Wypowiadali się w niej oczywiście także katolicy, lecz bardziej jako publicyści, historycy, politycy. Tymczasem aż się prosiło o reakcję na wyczyny katoendecji właśnie z perspektywy pokolenia Jana Pawła II.

                                                Papież uczył miłości ojczyzny, lecz także miłości bliźniego.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kraj/250269,1,pustka-po-papie.read?backTo=http://www.polityka.pl/kraj/analizy/302599,1,relacje-panstwo---kosciol-w-iii-rp.read#ixzz1bgd0b0zL











« Ostatnia zmiana: Październik 24, 2011, 09:35:28 wysłane przez Rafaela » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #34 : Październik 24, 2011, 15:42:16 »

Budowanie pokolenia na IDOLU nigdy nie udało się nikomu na dłużej. W przypadku Karola Wojtyły ludziom w ogóle nie chodzi o zbudowanie kultu świętego, ale uczeni w piśmie nigdy tego nie zrozumieją, gdyż , jak słusznie autor artykułu zauważa :

Cytuj
Socjologowie i publicyści spierają się do dziś, co w istocie wydarzyło się podczas tygodnia po śmierci Jana Pawła II i czy rzeczywiście można mówić o jakimś „pokoleniu” papieża. Mało kto jednak zaprzecza, że dla większości Polaków był to moment kajrotyczny (określenie socjologa Tadeusza Szawiela oznaczające wtargnięcie wieczności w naszą historię, świadectwo prawdziwej hierarchii wartości)

Owe "wtargnięcie wieczności w naszą historię" było czymś tak niezwykłym dla ludzi, tak "obcym", lecz obecnym-niezauważonym w nich, że nie potrafili tego zachować, kiedy wypłynęło z nich ... od wewnątrz. Nikt nikomu nie kazał zapalać zniczy w oknach, przebaczać wrogom, bratać się, czy siedzieć w ciszy w Kościele, a jednak robili to nawet niewierzący i zapiekli przeciwnicy. Było tak, bo istnieje w nas głęboka przestrzeń świadomości, za pomocą której wszyscy jesteśmy połączeni. Ona nie nosi symbolu żadnej religii. Dlatego nie ma i nie będzie pokolenia JP2 , które ta czy inna Instytucja mogłaby dla siebie zawłaszczyć lub objąć w posiadanie rząd dusz.
O tym świadczy oziębłość Polaków w stosunku do KRK przy jednoczesnej ciągle żywej pamięci o Wojtyle. Kiedyś czytałem, że jakiś klecha narzekał, iż wprawdzie Polacy kochali Jana Pawła II go jak przyjaciela, ojca, ale nie przekładało się to na uczestnictwo w religijności. Właśnie dokładnie tak to należy odczytać.
Podobnie jak na przykład w Anglii ludzie kochają Królową - matkę, zupełnie nie przywiązując wagi do jej znaczenia politycznego.
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #35 : Październik 24, 2011, 21:18:49 »

wprawdzie Polacy kochali Jana Pawła II go jak przyjaciela, ojca, ale nie przekładało się to na uczestnictwo w religijności.
No nie do końca, a te setki tysięcy osób na mszach i duży trud włożony w to żeby na nie dotrzeć?
Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #36 : Październik 24, 2011, 21:51:45 »

wprawdzie Polacy kochali Jana Pawła II go jak przyjaciela, ojca, ale nie przekładało się to na uczestnictwo w religijności.
No nie do końca, a te setki tysięcy osób na mszach i duży trud włożony w to żeby na nie dotrzeć?

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.Mrugnięcie
W porównaniu z niemal 40 milionami obywateli RP to, można by rzec pikuś.
O tyle istotne liczby, że takie setki tysięcy np. innowierców nie są godną brania pod uwagę grupą dla ... wielu decydentów.Duży uśmiech Mrugnięcie
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
arteq
Gość
« Odpowiedz #37 : Październik 24, 2011, 21:58:38 »

Ok Darek, to na jakiej uroczystości spotkam w jednym miejscu np. 500 000 - 600 000 innowierców? Pamiętasz takie? Śmiało.
Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #38 : Październik 24, 2011, 22:10:51 »

Ok Darek, to na jakiej uroczystości spotkam w jednym miejscu np. 500 000 - 600 000 innowierców? Pamiętasz takie? Śmiało.

Nie do końca o takie masówki mi chodzi.
Mimo to jednak w naszym kraju żyję setki tysięcy, by nie powiedzieć kilka milionów innowierców, którzy są niczym w strategii "rządzących". No, dziś może prawie niczym.
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
east
Gość
« Odpowiedz #39 : Październik 24, 2011, 23:25:55 »

Ok Darek, to na jakiej uroczystości spotkam w jednym miejscu np. 500 000 - 600 000 innowierców? Pamiętasz takie? Śmiało.
500 tys "innowierców"  było zdaje sie na historycznym Woodstocku ad 2008 jeśli się nie mylę. Byłem tam Uśmiech
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #40 : Październik 25, 2011, 11:25:09 »

East, jeżeli chodzi Ci o Przystanek Woodstock to "najliczniejszym" był rok 2009 - szacowana ilość uczestników 400 - 450 tys., w 2008 - około 300 tys. Należy wziąć pod uwagę, że jest to impreza jednorazowa, a podczas pielgrzymki (średnio 6-8) miast taka ilość osób brała udział w każdym z nich...
Jeżeli chodzi o remake woodstocka '69 w roku 99 (gdzie grała cała plejada gwuazd) to zebrał ~200 tys., a w ostatich Światowych Dniach Młodzieży ~2 mln, czyli 10x więcej.
Suma uczestników w każdej z pielgrzymek (oprócz tej łączonej z Czechami i Słowacją) wahałą się od 4 do 10 mln. osób. Najliczneijsze msze - krakowskie błonia oraz Warszawa to udział około 1,5 mln osób.
Tyle statystyk.
« Ostatnia zmiana: Październik 25, 2011, 11:32:04 wysłane przez arteq » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #41 : Październik 25, 2011, 14:26:24 »

Arteq ale Ty pytałeś o innowierców, a nie o "tych-samo-wierców" więc moja odpowiedź była adekwatna. (dzięki za wyprostowanie tego roku, byłem co rok więc juz pomyliłem kiedy było najwięcej )

Z Twojej perspektywy patrząc to każda Niedziela jest demonstracją poglądów (energii) nawet większej ilości ludzi niż te skromne 2 mln o których napisałeś, tyle, że rozproszoną w przestrzeni różnych budynków na terenie Kraju i poza nim też przecież, co nie zmienia faktu, że jest to JEDNA uroczystość. Z dotarciem na taką imprezę nie ma problemu bo Kościołów jest wszędzie bez liku. Manifestować swoje uwielbienie dla Idola można bez szczególnego wysiłku, ale jakoś ludzie nie widzą potrzeby. I bardzo dobrze, że nie robią z tego hucpy.
Wyświęcanie, moim zdaniem, to odczłowieczanie i ten zabieg czyni więcej szkody niż pożytku szczególnie ludziom żyjącym.
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #42 : Październik 25, 2011, 15:26:25 »

Po co te cuda?                                           PO  CO  TE  CUDA?

Niektórych żenuje, że Kościół potrzebuje nadzwyczajnych dowodów świętości Jana Pawła II.
Nawet i katolicy mówią, że im takich dowodów świętości nie potrzeba. Dla nich dowodem świętości jest całe życie Karola Wojtyły i jego pontyfikat. Podobnie reaguje wielu niewierzących. Określają się zwykle jako racjonaliści – cuda i wszelkie inne religijne niezwykłości nie mieszczą się w ich definicji racjonalności. A może wręcz obrażają ich poczucie sensu i ładu.

Za to chętnie przyznają, że Karol Wojtyła był największym Polakiem. Taki też był wynik plebiscytu wśród czytelników „Polityki” na koniec XX w., a akurat naszym czytelnikom raczej się nie zarzuca klerykalizmu i ulegania pobożności ludowej. Największym Polakiem – to znaczy postacią, która zmieniła na korzyść bieg naszej historii i postrzeganie Polski w świecie. Tymczasem Karol Wojtyła wierzył w cuda, o czym niżej. Wprawdzie wybitny niekoniecznie znaczy święty, ale myślę, że i niewierzący mogą zaakceptować świętość w znaczeniu bohaterstwa etycznego.

Święty jest ten, kto praktykuje dobro w sposób wyjątkowy. Kimś takim była Matka Teresa z Kalkuty, opiekunka bezdomnych. Wzbudzała podziw i szacunek ponad podziałami wyznaniowymi i politycznymi. Dla prawie wszystkich było jasne, że działa nie szukając korzyści prywatnych, wyłącznie dla dobra sprawy. Stała się wręcz twarzą Kościoła we współczesnym świecie.

Czasem próbowano ją nawet przeciwstawiać papieżowi Wojtyle. Że niby matka Teresa to Kościół dobry, ubogi, zaangażowany społecznie, a papież to symbol Kościoła triumfalistycznego, żądnego władzy, a obojętnego na ludzką biedę. Matka Teresa była więc bożyszczem lewicy, papież Polak – wstecznikiem. W rzeczywistości tworzyli oni tandem – choćby w kwestii aborcji – a Jan Paweł II po jej śmierci skrócił wymagany prawem kościelnym czas oczekiwania na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego.

Widać dla samego papieża świętość siostry z Kalkuty była oczywista i tak wielka, że nie wahał się – on, najwyższy kościelny prawodawca i stróż tegoż prawa! – naruszyć ustalonych zasad. Teraz oczekują tego od Kościoła rzesze wiernych w odniesieniu do samego Jana Pawła: ogłoście go świętym natychmiast! I Benedykt XVI wyszedł temu naprzeciw, skracając terminy, podobnie jak Jan Paweł II w przypadku Matki Teresy. Ale więcej katolicy raczej nie mogą oczekiwać. Procedury są jednak procedurami. Pomagają m.in. bronić się przed fałszerstwami i naciskami. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa do uznania świętości wystarczyła zgodna wola wiernych. Dziś specjalny urząd watykański bada ponad 300 wniosków o kanonizację. Prosta „demokracja” świętości jest już niemożliwa.

Fama głosi, że grupa teologów proponowała Janowi Pawłowi, by w ramach reformy prawa kościelnego porzucić wymóg cudu przy orzekaniu świętości kandydata/kandydatki na ołtarze. Reforma obniżyła próg – jeden cud przy beatyfikacji, czyli dopuszczeniu kultu lokalnego, dwa przy kanonizacji, czyli dopuszczeniu kultu w całym Kościele katolickim, ale wymogu nie zniosła. Papież uznał, że cud jest jakby nadprzyrodzoną pieczęcią potwierdzającą, że Kościół się nie pomylił.

Od niewierzących nie oczekujemy wiary religijnej. W otwartym pluralistycznym społeczeństwie możemy jednak oczekiwać, że uszanują oni poglądy wierzących (i vice versa) także w kwestii cudów. Wśród wierzących nie brak ludzi wykształconych nie gorzej niż ateiści i agnostycy. Są wśród nich i tacy, którzy we własnym życiu doznali tego, co religia nazywa cudem. Kiedy słyszą, że wiara jest nie do pogodzenia z rozumem, a w szczególności, że wiara w cuda jest objawem kalectwa umysłowego i emocjonalnego infantylizmu, mogą się poczuć tak samo obrażeni jak niewierzący racjonaliści.

Chrześcijaństwo ufundowane jest przecież na cudzie zmartwychwstania. W porównaniu z tym centralnym zdarzeniem wiary wszystkie inne niezwykłości i cudowności są niemal naukowym faktem. Skoro Jezus mógł wstać z martwych, wszystko jest możliwe i nie zakłóca porządku natury. Sam Jezus czynił cuda. Dla wierzących mają one sens religijny i duchowy, a nic z efekciarstwa. Na przykład rozmnożenie chleba to zapowiedź dostępnej dla wszystkich eucharystii. Uleczenie trędowatego – obietnica, że Bóg pragnie zbawienia nawet dla największych grzeszników.

Dla chrześcijan cud jest znakiem Bożej obecności, spełnienia obietnic i opieki nad światem ludzkim. To dlaczego Bóg nie interweniował w obozach zagłady – kontrują laicy – dlaczego nie wysłuchał modłów tylu ludzi, a tylko tej czy innej osoby? Pamiętam, jak na te trudne pytania odpowiadał młodzieży ks. Józef Tischner. Pytacie, gdzie był Bóg w Oświęcimiu czy na Kołymie? Był z więźniami – cierpiał z nimi.

Chrześcijaństwo uczy, że zło jest ceną, jaką płacimy za wolność. Bóg mógł zaprogramować ludzi jako automaty wykonujące jego zachcianki, ale wolał stworzyć człowieka na swoje podobieństwo, to znaczy jako istotę obdarzoną umysłem i zdolnością wyboru. Także wyboru zła. Jednak teologia chrześcijańska nie odpowiada wyraźnie, na jakiej zasadzie Bóg mimo to wkracza bezpośrednio w historię narodów i jednostek, czyli sprawia cud. Niektórzy teolodzy katoliccy wyrażają przypuszczenie – nie jest to oficjalna nauka Kościoła – że może Bóg nie chce chwytami rodem z Hollywoodu lub bajek dla dzieci zyskiwać poklasku tłumów. Przecież Chrystus mógł powalić swych katów, a jednak dał się ukrzyżować. Szydzono, że uwierzą, jeśli zejdzie z krzyża. Bóg – tak jak my – korzysta ze swej wolności według własnego uznania.

Cudami epatują bardziej media niż współczesny Kościół. Kościół oficjalny jest bardzo ostrożny i bardzo powściągliwy w dziedzinie cudów. Doniesienia o nich napływają z całego świata katolickiego. Najczęściej w związku z kultem maryjnym, tak bliskim Karolowi Wojtyle. A jednak Kościół prawie nigdy nie potwierdza ich autentyczności mocą swego autorytetu.

Tak było ze słynnym Medjugorie w Bośni, gdzie Maryja miała się ukazywać od 1981 r., czyli niemal od początku pontyfikatu Jana Pawła. Miejsce zaczęło przyciągać tysiące pielgrzymów, presja wiernych rosła, a jednak Kościół nie zmienił zdania do dziś. Nieufność władzy kościelnej budziła natura maryjnych wizji – zdarzających się niemal na żądanie – a także uwikłanie sprawy w lokalny konflikt między biskupem ordynariuszem i franciszkanami.

A już całkiem podejrzane musiało się wydawać, że pod koniec lat 90. w nieodległej wiosce trzem jej młodym mieszkańcom miała się ukazać twarz Chrystusa – tak jakby okolica pozazdrościła Medjugorie sławy i dochodów. Jan Paweł II nigdy tam nie pojechał, bo jego obecność w Medjugorie oznaczałaby, że Kościół instytucjonalny potwierdza nią autentyczność objawień.

Odwiedził natomiast maryjne sanktuaria w Fatimie i Lourdes. Fatima nabrała dla papieża szczególnie mistycznego znaczenia. Zamach Agcy zdarzył się dokładnie w rocznicę pierwszego fatimskiego objawienia maryjnego – 13 maja. Papież wierzył, że zawdzięcza swoje ocalenie – graniczące z cudem – Matce Bożej. I że miała ona decydujący wpływ na upadek komunizmu w naszej części Europy (zapowiadany w tak zwanej tajemnicy fatimskiej) – wydarzenie historyczne, które też można uznać za graniczące z cudem, nawet z perspektywy laickiej.

Francuskie sanktuarium maryjne w Lourdes działa od 150 lat. Co roku odwiedza je 5 mln ludzi i co roku do specjalnej komisji medycznej zgłaszanych jest średnio 35 cudownych uzdrowień. Tylko kilka doczeka się gruntownego zbadania, przez 150 lat około 70 uznano ostatecznie za cudowne. Komisję tworzą lekarze i fachowcy związani ze służbą zdrowia, jej członkami lub współpracownikami mogą być ludzie innych wyznań lub niewierzący.

Ustalono listę warunków, pod którymi można dany przypadek uznać za uzdrowienie niedające się wytłumaczyć medycznie, czyli cud. Tak więc musi być pewność, jaką diagnozę postawiono pierwotnie i że była prawidłowa; diagnoza powinna stwierdzać, że choroba jest nieuleczalna przy obecnym stanie wiedzy medycznej; muszą być dowody, że wyzdrowienie nastąpiło w Lourdes; wyzdrowienie musi być natychmiastowe, całkowite i trwałe (bez nawrotów choroby). Jak widać, Kościół ustawił poprzeczkę wysoko. Na podobnej zasadzie Kościół orzeka o prawdziwości wszelkich domniemanych cudów uzdrowień, a w przypadku cudownych objawień, czyli indywidualnych wizji, radzi się nie tylko teologów, lecz psychologów i psychiatrów. I dlatego tak mało jest cudów potwierdzonych przez Kościół.

Przypadek siostry Marie Simon-Pierre prześliznął się przez to ucho igielne. U francuskiej zakonnicy sześć lat temu zdiagnozowano nieuleczalną chorobę Parkinsona. Postępy choroby zmusiły zakonnicę do prośby o zwolnienie z obowiązków. Modliła się do zmarłego papieża Wojtyły, który za życia też chorował na Parkinsona. Dokładnie dwa miesiące po śmieci Jana Pawła II objawy choroby ustąpiły nagle i całkowicie. Siostra Maria napisała imię papieża czytelnie, czego wcześniej nie potrafiła. Mogła wrócić do normalnego życia i pracy na oddziale położniczym. Od 2 czerwca 2006 r. do końca marca 2007 r., kiedy zakonnica opowiedziała swoją historię mediom, przypisując uzdrowienie wstawiennictwu Jana Pawła II, objawy choroby nie powróciły.

Nim przypadek siostry włączono do akt procesu kanonizacyjnego papieża, musiał on zostać prześwietlony przez ekspertów na podobnej zasadzie jak cuda z Lourdes. Ale Kościół otacza takie dokumenty tajemnicą. Zachęca to do spekulacji. Niekiedy ocierają się one o typowe myślenie spiskowe. Nie znając dokumentacji, jedni postawili więc tezę, że to nie był Parkinson, drudzy sugerowali, że za cudem stoją siły konserwatywne w Kościele, którym zależy na odbudowie pozycji katolicyzmu w laickiej Francji. Sama siostra Maria nie sprawiała w telewizji wrażenia osoby manipulowanej czy manipulującej na rozkaz Kościoła. Wyglądała po prostu na szczęśliwą. Ta radość mogła się udzielać, ale chyba nie zagrażała świeckości Republiki.

Taka radość bywa źródłem nadziei. Bywa, że niewierzący jeżdżą do Lourdes, gdy medycyna i nauka nie są w stanie pomóc im lub ich najbliższym. Bywa także, że wierzący tracą wiarę przez zło i cierpienie. Mówi to coś istotnego bardziej o naszej psychice niż o cudach, ale właśnie dlatego lepiej nie zajmować w tej kwestii zbyt twardego stanowiska. Nie widzę nic upokarzającego w tym, że cierpiący człowiek ima się takich środków, których wcześniej w ogóle nie brał pod uwagę.

Kościół potrzebuje cudów. Cuda nie muszą być widzialne. Wielu współczesnych katolików za największy cud uważa wewnętrzną przemianę duchową ku dobru. Kiedy słyszą o płaczących posążkach Maryi, uzdrowieniach od fotografii papieża położonej na brzuchu, reagują podobnie niechętnie jak niewierzący racjonaliści – to średniowiecze, religia jako magia, żer dla tabloidów. Dlatego Kościół współczesny tak ociąga się z akceptacją miejsc i zdarzeń przyciągających tłumy na wieść o domniemanym cudzie. Zarazem jednak Kościół nie lekceważy pobożności ludowej i masowych potrzeb religijnych.

Są różne wrażliwości, dla wszystkich jest miejsce w Kościele. Nikt tu dziś nie lustruje współwyznawców, jaki mają stosunek do cudów, objawień i związanej z nimi „cudownej” kościelnej biurokracji. W końcu nie jest to dogmatyczne serce wiary. Kościół jest wspólnotą wykształciuchów i analfabetów, dewotek i fundamentalistów. I taki twór okazuje się zdolny do życia już dwadzieścia wieków, podczas gdy tyle innych międzynarodówek nie dało rady. Czy to nie cud?

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kraj/215384,1,po-co-te-cuda.read?backTo=http://www.polityka.pl/kraj/250269,1,pustka-po-papie.read#ixzz1bntmFWdt
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #43 : Październik 25, 2011, 16:15:21 »

Cytuj
I taki twór okazuje się zdolny do życia już dwadzieścia wieków, podczas gdy tyle innych międzynarodówek nie dało rady. Czy to nie cud?
Nie cud,tylko świetny marketing. Choćby taki jak poniżej :

Cytuj
Matka Teresa z Kalkuty, opiekunka bezdomnych.(..) . Stała się wręcz twarzą Kościoła we współczesnym świecie.

Nie "stała się" , tylko ją uczynili the-model-of-the-year. A teraz kolej na Wojtyłę . Populizm i marketing, bo :
Cytuj
Kościół nie lekceważy pobożności ludowej i masowych potrzeb religijnych.
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #44 : Październik 25, 2011, 20:29:08 »

Arteq ale Ty pytałeś o innowierców, a nie o "tych-samo-wierców" więc moja odpowiedź była adekwatna.
Chodziło o liczebności. Liczby są dosyć klarownym i obrazowym podsumowaniem.

Z dotarciem na taką imprezę nie ma problemu bo Kościołów jest wszędzie bez liku. Manifestować swoje uwielbienie dla Idola można bez szczególnego wysiłku, ale jakoś ludzie nie widzą potrzeby. I bardzo dobrze, że nie robią z tego hucpy.
Nie myl faktów - wyraźnie zaznaczyłem, że chodzi o wyjazd na daną uroczystosć i do tego odnosiłem liczby. I jest ważnym, że wyjazd na taką uroczystość jest już jakimś wyzwaniem logistycznym i trzeba ponieść sporo trudu i poświęcić wiele czasu - to całkiem co innego niż spacerek do kościoła - to chyba nie podlega dyskusji.
I widzę, że nie dostrzegasz prawdziwego sensu i celu udania się na takie spotkanie - bo celem nie jest skandowanie imienia "Idola" tylko chęć wspólnej modlitwy we wspólnocie. Zobaczenie "live" JPII było celem co najwyżej drugorzędnym. 
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #45 : Październik 31, 2011, 21:11:48 »

                          PRZYJACIOLKA   PAPIERZA

Maciej Stańczyk | Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (510)

"Od początku mojej przyjaźni z księdzem Karolem Wojtyłą pisałam do niego, a raczej dla niego moje myśli, bo mieliśmy tradycję wspólnego rozmyślania po Mszy św." – pisze Wanda Półtawska. Przyjaźń krakowskiej lekarki z papieżem przetrwała pięćdziesiąt pięć lat.
Zaczyna ostro, od stwierdzenia, że świat zanurzony jest w zbrodni przeciw życiu. Mówi pewnym głosem, dobitnie, wyraźnie i naprawdę ostro – o mordowaniu nienarodzonych dzieci, o eksperymentach na embrionach, o grzechach kobiet, które decydują się na aborcję i wpuszczają do "swojego świętego sanktuarium" byle kogo. O grzechach mężczyzn, którzy nie szanują swojego nasienia, pozwalają, a nawet nalegają by kobiety usuwały niechciane ciąże. Kiedy tak mówi odnosi się wrażenie, że swoim wzrokiem świdruje osoby siedzące w pierwszych rzędach. Kiedy tak mówi ludzie siedzą w milczeniu.

Jest ich kilkaset, w różnym wieku, i mężczyzn, i kobiet, mniej więcej po równo. Kilkaset osób wypełniło salę Wyższego Seminarium Duchownego w Bydgoszczy i w całkowitym milczeniu słucha tego, co mówi Wanda Półtawska.

- Nie wiem, czego państwo ode mnie oczekujecie, ale ja przyszłam, żeby przypomnieć wam o waszych zobowiązaniach – zaczęła Wanda Półtawska. Później przez czterdzieści pięć minut mówiła o aborcji, antykoncepcji, zapłodnieniu in vitro. Ani razu nie spojrzała w kartkę, ani raz jej głos się nie załamał. Mimo swoich dziewięćdziesięciu już lat mówiła pewnie i dobitnie. I naprawdę ostro.

Posłuchać o świętym

W Bydgoszczy wydaje się, że ludzie przyszli posłuchać jednak czegoś innego. Chcieli poznać, choć przez chwilę pobyć z kimś, kto osobiście znał Jana Pawła II, kto przyjaźnił się z papieżem, kto był dla niego jak siostra. Ale Wanda Półtawska na spotkaniach nie opowiada o swojej przyjaźni z Ojcem Świętym. Mówi jedynie, że miała przywilej znać papieża, rozmawiać z nim, przebywać w jego towarzystwie. Nic więcej. Z dziennikarzami też na ten temat nie chce rozmawiać.

- Te spotkania są po to, żeby uświadomić ludziom, że zanurzeni są w grzechu, najcięższym. Żeby wreszcie przypomnieć o naukach papieża. Bo Polacy nie znają słów, nie znają nauk głoszonych przez naszego Ojca Świętego – rozpoczyna swoje bydgoskie spotkanie Wanda Półtawska.

Takich spotkań ma naprawdę wiele. Mimo swojego wieku, trzyma się doskonale. I wciąż podróżuje, wciąż spotyka się z wiernymi, ze swoimi czytelnikami. W Chojnicach, Rzeszowie, w Tychach.

- Niesamowita kobieta, jaka energia od niej bije, jaka życiowa mądrość – mówi wyraźnie zachwycona Półtawską kobieta, która siedziała obok mnie na sali bydgoskiego seminarium duchownego.
Ona

Rzeczywiście życiorysem Wandy Półtawskiej można obdarować kilka osób. Urodziła i wychowała się w Lublinie, w domu bez bogactwa, ale z silnie zakorzenioną wiarą, głęboko maryjną.

"Ojciec był czcicielem Matki Bożej. W domu zawsze była w rogu pokoju Jej statua, przed którą on się modlił i śpiewał pieśni maryjne; a także chodził ze mną po lasach, żeby dla Niej przynosić świeże kwiaty" – napisała Wanda Półtawska w swoich "Beskidzkich rekolekcjach".

Za punkt zwrotny w swoim życiu, jak wielu jej rówieśników uznała wojnę. "To co było przedtem, jakby się nie liczyło" – pisała o 1939 roku. Już we wrześniu rzuciła się w wir aktywności, była kurierką Związku Walki Zbrojnej, sanitariuszką. W końcu została aresztowana przez hitlerowców. Trafiła do obozu w Ravensbruck, gdzie hitlerowcy dokonywali na jej ciele eksperymentów medycznych.

"Wydawało mi się, że nie ma już nic, na czym można by się oprzeć, żeby odnaleźć człowieka. Jeszcze głębiej nabrałam wstrętu do ludzi, do kobiet, do niektórych z nas, gdy rozszerzonymi ze zdumienia oczami patrzyłam na obrzydliwe sceny lesbijskich rzekomych »miłości«, kiedy to ludzkie ciało w tej scenerii wciąż popełnionych zbrodni stało na usługach czegoś, co w samej swej istocie wydawało się sprzeczne ze wszystkim, co mogłoby być piękne" – pisze w swoich wspomnieniach Półtawska.

Takiego radykalizmu w kwestii homoseksualistów, aborcji, antykoncepcji, czy zapłodnienia in vitro Półtawska nie porzuciła nigdy. Nie brakuje również odważnych opinii, według których Półtawska swoim radykalizmem zarażała Jana Pawła II.

"Od początku mojej przyjaźni z księdzem Karolem Wojtyłą pisałam do niego, a raczej dla niego moje myśli, bo mieliśmy tradycję wspólnego rozmyślania po Mszy św." – pisze Półtawska.

Historia przyjaźni

Z Karolem Wojtyłą Półtawska poznaje się w latach pięćdziesiątych, w Krakowie. On jest już księdzem, ona lekarzem psychiatrą. Wersji pierwszego spotkania jest kilka. Jedna mówi o spowiedzi, którą ksiądz Wojtyła miał udzielić Półtawskiej, druga o spotkaniu na pielgrzymce lekarzy do Częstochowy. Sama Półtawska, w wywiadzie udzielonym ks. Adamowi Bonieckiego z "Tygodnika Powszechnego" powiedziała, że "połączyła ich walka z aborcją", bo połowa lat pięćdziesiątych to czas, kiedy komunistyczne władze biorą się za liberalizację prawa dotyczącego usuwania ciąży.

"Kościół musiał na to zareagować. On (czyli Karol Wojtyła) zareagował od razu, ja zajmowałam się tym wcześniej" – mówi Wanda Półtawska.

Księdza i lekarkę połączyła też miłość do gór, do pieszych wędrówek. Wspólnie, razem z mężem Wandy Półtawskiej, Andrzejem-filozofem wyjeżdżają regularnie na górskie wyprawy. Właśnie na tych wyprawach cementuje się przyjaźń między Półtawskimi a przyszłym papieżem. To przyjaźń, która przetrwała ponad pół wieku.

Jak zażyła była to znajomość można przekonać się biorąc do ręki "Beskidzkie rekolekcje", książkę którą Wanda Półtawska napisała w 2008 roku. To blisko sześćset stron wspomnień z różnych etapów życia Półtawskiej, ale osią książki są spotkania z Ojcem Świętym. Mnóstwo tam też zdjęć Półtawskich w towarzystwie papieża. Są fotografie Karola Wojtyły na komunii świętej córki Półtawskich, są zdjęcia wnuków Półtawskich, którzy kąpią się w fontannie podczas wakacji w Castel Gandolfo.

Jest wreszcie niezliczona ilość korespondencji, którą latami prowadziła Wanda Półtawska z papieżem. Odręcznie pisane listy Jana Pawła II podpisywane są skrótem "Br" czyli brat. Bo Karol Wojtyła traktował Wandę Półtawską, jak swoją siostrę. Modlił się za nią. Prosił o modlitwę Ojca Pio, gdy u Półtawskiej onkolodzy znajdują guz i chcą ją operować. Ale po modlitwach Ojca Pio Półtawska unika operacji. Zdrowie wraca do normy.

Burza

Kiedy kilka lat temu "Beskidzkie rekolekcje" trafiają do księgarń wywołują prawdziwą burzę. W Watykanie nie zapadły jeszcze decyzje o beatyfikacji Jana Pawła II, a włoscy dziennikarze sugerują, że opublikowane przez Półtawską listy papieża, to zaledwie ułamek korespondencji, której nie zna watykańska komisja beatyfikacyjna. Przez to wyświęcenie Jana Pawła II może się opóźnić.

Kościół dzieli się na zwolenników i przeciwników Półtawskiej. Do tych drugich zalicza się m.in. kardynał Stanisław Dziwisz, który zarzuca lekarce, że w swojej książce "przedstawia się jako ktoś ważny", a w rzeczywistości "nie jest jedyną osobą, którą tak długa zażyłość łączyła z Karolem Wojtyłą". Półtawska broni się, że Ojca Świętego znała ponad pół wieku, a on sam nie pozwolił jej spalić listów.

W "Beskidzkich rekolekcjach" pisze: "Przed spodziewaną już śmiercią Ojca Świętego zapytałam go, czy spalić te notatki. Odpowiedział "szkoda". Ale jednak wahałam się. Dostałam jednak odpowiedź od spowiednika: "Dzieje świętego należą do ludzi, nie są prywatną własnością" – należą do Kościoła. Są one jednak bardzo prywatne i zasadniczo wolałabym, aby się ukazały po mojej śmierci; jednak przekonano mnie – więc uległam".

W przeddzień beatyfikacji Jana Pawła II książka Półtawskiej nie budzi już emocji, w mediach trudno szukać wywiadów z nią samą, trudno szukać wspomnień o przyjaźni lekarki z papieżem. Chcą ich słuchać setki ludzi, którzy przychodzą na spotkania z Półtawską. Ona sama woli jednak mówić o czymś innym.

***

Korzystałem z książki "Beskidzkie rekolekcje" autorstwa Wandy Półtawskiej, wydanej nakładem Edycji Świętego Pawła, książki "Brat Karol, siostra Wanda" Aleksandry Klich, wywiadu jakiego Wanda Półtawska udzieliła "Tygodnikowi Powszechnemu" oraz obejrzałem film "Duśka" w reżyserii Wandy Różyckiej-Zborowskiej.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/przyjaciolka-papieza,179,page1.html

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::.

                                                                Wykorzystywać życie jak Karol Wojtyła

ks. Ireneusz Skubiś | Niedziela | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (5)


Z kard. Józefem Glempem, prymasem seniorem, o życiu Jana Pawła II i jego służbie Kościołowi Chrystusowemu rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś
Kard. Józef Glemp i ks. inf. Ireneusz Skubiś podczas rozmowy o świętym życiu ks. Karola Wojtyły, Warszawa, 12 kwietnia 2011 r.

KS. INF. IRENEUSZ SKUBIŚ: Należy Ksiądz Kardynał do tych szczęśliwych ludzi, którzy od lat patrzyli na życie i pracę biskupa, arcybiskupa i kardynała Karola Wojtyły, a później na pontyfikat Ojca Świętego Jana Pawła II. Jak, w oczach Księdza Prymasa, kształtował się obraz świętości życia Karola Wojtyły?

KARD. JÓZEF GLEMP: Tak, miałem to szczęście, że spotykałem przyszłego Papieża dosyć często, np. w parafiach podczas wizytacji, w górach, we wspólnych podróżach samochodem lub helikopterem. Oczywiście, moja znajomość z nim nie równa się znajomości, jaką mogą się poszczycić księża krakowscy czy późniejsi kardynałowie: Franciszek Macharski lub Stanisław Dziwisz, niemniej jako sekretarz prymasa Wyszyńskiego, potem jako biskup na Warmii i prymas Polski miałem możność śledzić życie Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Nie dane mi było tylko słuchać jego wykładów na KUL-u. Z polecenia kard. Wyszyńskiego jeździłem czasem do Krakowa, gdzie mogłem go obserwować także podczas wizytacji parafialnych i przy pracy z księżmi biskupami na rzecz Kościoła w Polsce – myślę tu o konferencjach Episkopatu Polski, o pracy nad listami pasterskimi itp. Miejscem takiej pracy był Sekretariat Episkopatu, jak i Sekretariat Prymasa Polski.

Nie myślałem wtedy jeszcze o jego świętości, ale dostrzegałem, że jest to człowiek ogromnie skupiony, dobry, że potrafi być pogodny i dla każdego ma uśmiech, a jednocześnie jest na bieżąco z problemami życia w ówczesnej Polsce. To była znakomita osobowość, bardzo oddana Kościołowi, którą się w nim wyczuwało.

Kształtowanie się świętości u Karola Wojtyły to wielki temat, a także tajemnica. Widziałem, jak odprawia Mszę św., jak zatopiony jest w Eucharystii. Widziałem go rozmodlonego... Kiedyś, podczas pewnej wspólnej podróży samochodem z Krakowa do Warszawy, widziałem, że cierpi na ból głowy. Odrzucił jednak propozycję podania pigułki...

Wiedziałem, że duszpasterstwo jako troska o zbawienie ludzi jest w nim ciągle obecne. Nie szczędził czasu na wizytacje i na spotkania z ludźmi, a jednocześnie potrafił się zagłębiać w ogromne przestrzenie filozoficzne lub teologiczne. Myślę, że niektóre tematy dojrzewały w nim w czasie rozmów, przejazdów i modlitw.

Opowiadał śp. bp Stefan Bareła, że kiedy abp August Hlond, który pochodził ze Śląska, został kardynałem, jego brat wykrzyknął: "Gustlik, aleś sztajgnął!" (ależ awansowałeś!). Czy "sztajgnięcie" kard. Wojtyły aż na ołtarze nie zaskakuje Eminencji?

Gdy dzisiaj analizuję życie kard. Wojtyły, potem papieża Jana Pawła II, przyznam, że mnie to nie zaskakuje. To "sztajgnięcie" było w jego przypadku naturalne, rozwijało się bardzo regularnie. Obdarzony był przez Pana Boga niepospolitymi zdolnościami intelektualnymi i szły za tym wielkie dary łaski, które potrafił wykorzystać. Jego pracowitość, wykorzystanie każdej chwili jeżeli nie na pracę twórczą, to na modlitwę, z której czerpał niesłychaną energię! Można to było obserwować także w jego wypowiedziach, licznych pismach i odezwach. U kard. Wojtyły był ciągły wzrost, to była praca i współpraca z darami, które otrzymał od Pana Boga i konsekwentnie rozwijał. Ta świętość mogła rzeczywiście służyć jako wzór do naśladowania, jako zachęta do współpracy z łaską Bożą.
Jak w oczach Księdza Prymasa wyglądały relacje kard. Wojtyły z biskupami, profesorami, z księżmi?

Na tle kard. Wyszyńskiego i Episkopatu Polski kard. Wojtyła był zawsze człowiekiem wyciszonym, skupionym, niewybijającym się. Przywódcą był kard. Wyszyński, kard. Wojtyła był jakby w cieniu. Skądinąd wiedzieliśmy, że to jest potężny intelekt, że on zwłaszcza na Soborze Watykańskim II odgrywał ogromną rolę i że jego wkład w myśl i dokonania Episkopatu jest wielki. Ale optycznie to się nie zaznaczało.

Jednak czuliśmy, że jest to osobowość nieprzeciętna, szczególnie że potem coraz bardziej stwierdzaliśmy jego rozmodlenie, jego umiłowanie liturgii, skupienie i takie ludzkie zwracanie się do każdego człowieka – myślę o nas, którzy byliśmy jeszcze studentami, czy potem, gdy byłem sekretarzem kard. Wyszyńskiego. Zawsze wielka uprzejmość, uwaga skierowana na człowieka, wybieganie myślą, co ktoś ma jeszcze do powiedzenia, i bardzo intuicyjna relacja ze swoim rozmówcą.

Myślę, że kard. Wojtyła znał swoich kapłanów, a ci, których spotkałem, nie taili miłości do swego biskupa. Z relacji kapłanów studentów wiem, że skłaniał ich do poszukiwania. Jego wykłady z etyki wymagały uwagi. Lubił uczelnię.

Jak można nakreślić relacje między dwoma wielkimi osobowościami – kard. Wyszyńskim, który był "prince" Kościoła w Polsce, a bardzo mu bliskim kard. Wojtyłą?

Obaj kochali Kościół. To było punktem styku i jednocześnie kluczem do zrozumienia tego, że ci dwaj wielcy ludzie potrafili się uzupełniać, potrafili ze sobą współpracować, a nie ścierać się. Kard. Wojtyła kochał i rozumiał Kościół bardziej niż ci, którzy próbowali kard. Wyszyńskiemu nieraz doradzać. Kardynałowie dzielili się pracą – kard. Wojtyła bardziej udzielał się na zewnątrz Kościoła, zwłaszcza za granicą (Watykan i Polonia), a kard. Wyszyński bardziej pilnował spraw Kościoła w Polsce. I to było bardzo potrzebne, bo każdego dnia coś się w kraju zmieniało, były różne sytuacje tworzone przez rządzącą partię i trzeba było czuwać, a kard. Wojtyła mógł bardziej angażować się w zagadnienia światowe, udzielać się w kongregacjach watykańskich i poświęcać analizom filozoficznym.

W 1978 r. kard. Wojtyła wygłosił niezwykle mocne słowo podczas procesji Bożego Ciała w Krakowie. Był wtedy podobny w swej wypowiedzi do kard. Wyszyńskiego...

Nie znam tych ostatnich kazań kard. Wojtyły, ale wiem, że przez współpracę dojrzewała wspólna myśl odpowiadająca okolicznościom, w jakich znajdował się Kościół w Polsce – stąd podobne treści przekazu. Episkopat był bardzo zjednoczony, a przeciwności raczej te same. Obydwaj kardynałowie zgadzali się, gdy chodzi o sposób i metodę, o argumenty, które trzeba było wysuwać. To ważne spostrzeżenie, że ich wypowiedzi były bardzo zbliżone.

Począwszy od pierwszej pielgrzymki papieskiej, poprzez kolejne Eminencja był blisko Jana Pawła II – wszystkie wizyty (oprócz pierwszej w 1979 r.) odbywały się za prymasostwa Księdza Kardynała. Czy zauważał Ksiądz Kardynał wtedy ten niezwykły związek Papieża z Bogiem?

Więcej uwagi skupialiśmy chyba wtedy na zewnętrznych przejawach pielgrzymek niż na postawie Papieża. Charakterystyczny był przecież strach, obawy i ostrzeżenia, by w spotkaniach z Papieżem nie uczestniczyć tłumnie, bo to niebezpieczne. W miejscach, do których Papież przybywał, trzeba było często znaleźć jakąś wspólną płaszczyznę porozumienia między wojewodą z nadania władzy komunistycznej a biskupem. Tego typu prac było dużo.

Papież był wtedy bardzo przejęty Ojczyzną, w której dostrzegał potrzebę i symptom odrodzenia. Wiedział, że jego słowa będą padały na bardzo podatny grunt – stąd m.in. jego modlitwa do Ducha Świętego, co zresztą znalazło swój finał po 20 latach w stwierdzeniu o wysłuchaniu papieskiej prośby.

Gdy chodzi o postawę pasterską Papieża – wszyscy: biskupi, kapłani, wierni mogliśmy podziwiać jego oddanie ludziom. Szedł ze słowem, które niosło zbawienie, ale i odrodzenie w sferze doczesności. Człowiek musiał się poderwać do tego, żeby stać się godny w człowieczeństwie. Na godności ludzkiej opiera się cała duchowość. Papież umiał się cieszyć z prostych rzeczy. Umiał rozmawiać z rzeszami ludzi. Jego pogodny nastrój budził ufność. Pasterska gorliwość przejawiała się w tym, że konsekwentnie wypełniał swój program, niezależnie od stanu zmęczenia. To było oddawanie siebie – najznakomitszy rys duchowości, którą mogliśmy obserwować podczas wszystkich jego pielgrzymek.

                                                                                        c.d.n
 
« Ostatnia zmiana: Listopad 01, 2011, 22:51:43 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #46 : Listopad 01, 2011, 22:53:25 »

Z zachowania Ojca Świętego wynikało, że modlił się także wtedy, gdy nie poruszał wargami, np. gdy coś obserwował, gdy był pogodny i uśmiechnięty. Jednak niezwykłym obcowaniem z Panem Jezusem była dla niego Eucharystia...

Eucharystia dla Ojca Świętego była przeżyciem szczególnym, zarówno wtedy, kiedy odprawiał ją w swojej kaplicy, jak i wtedy, gdy ją celebrował dla milionowej rzeszy wiernych. Jego celebracja na wielkich stadionach, na wielkich placach pozwalała wchodzić Chrystusowi w życie wspólnoty wiernych, czas i przestrzeń stawały się przeniknięte misterium paschalnym. Te wielkie Msze św. z Ojcem Świętym jako nadprzyrodzone wydarzenia zanurzały się w zwyczajności ziemskiej. Przeżycia samego Papieża najlepiej można było zauważyć, gdy z czasem ulegał niedomaganiom fizycznym. Wydawało się, że podejmuje nieludzki wysiłek, aby oddawać cześć pojawiającej się na ołtarzu Postaci eucharystycznej. Chcę tu także wspomnieć o adoracji. Każdy posiłek u Ojca Świętego kończył się przejściem do kaplicy i adoracją. I jeszcze – trzecia pielgrzymka do Polski, i stacje Kongresu Eucharystycznego. Wiem, że Papież cieszył się z tego akcentu eucharystycznego w wielu miastach.

Wydaje się, że Ojciec Święty budował ideę patriotyzmu, umiłowania Ojczyzny, nie tylko w sensie politycznym, ale duchowym, religijnym. Patriotyzm w jego wydaniu to była cnota chrześcijańska.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::


                                                  Benedykt XVI ogłosił Jana Pawła II błogosławionym

MW | PAP | 1 Maj 2011


Podczas mszy beatyfikacyjnej na placu świętego Piotra papież wygłosił po łacinie formułę beatyfikacji:

"Spełniając pragnienie naszego brata Agostino kardynała Valliniego, naszego wikariusza generalnego dla diecezji Rzymu, wielu innych braci w episkopacie oraz licznych wiernych, po zasięgnięciu opinii Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych naszą władzą apostolską zgadzamy się, aby Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II, papież, od tej chwili nazywany był błogosławionym, a jego święto obchodzone mogło być w miejscach i zgodnie z regułami ustalonymi przez prawo 22 października każdego roku. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego".

Benedykt XVI ogłasza Jana Pawła II błogosławionym

Wcześniej kardynał Vallini odczytał sylwetkę kandydata na ołtarze.


Papież tę cnotę ogromnie pogłębił i pokazał całemu światu, jak można ją realizować. Był oddany Kościołowi na całym świecie i nie można powiedzieć, że coś zaniedbywał. Dla niego mieszkaniec Afryki, Azji, Ameryki Południowej czy Europy to był człowiek zorientowany ku zbawieniu. Czynił wszystko, by mu ten jego cel wyjaśniać, by otoczyć go klimatem Bożym. A jednocześnie nie zaniedbał miłości do własnej Ojczyzny. Miłość do Krakowa, do Polski, do Warszawy, do sanktuariów polskich nie uszczuplała miłości, którą miał wobec Kościoła powszechnego. Dał przykład prawdziwego patriotyzmu, pokazał, że miłość własnej Ojczyzny nie koliduje z miłością do wszystkich ludzi. To u Papieża możemy dobrze odczytywać i uczyć się.

Ksiądz Prymas miał na pewno osobiste relacje z Janem Pawłem II, rozmowy z nim w cztery oczy. Jak Eminencja czuł się w jego obecności?

Zawsze czułem się bardzo naturalnie, a Jan Paweł II odnosił się do mnie z zaufaniem. Były to rozmowy papieża z biskupem. Wiedzieliśmy, Komu służymy i do czego dążymy. Jeżeli rozmowy dotykały tematów trudnych, to Papież wyjaśniał je na tyle, na ile znał kontekst, ale jednocześnie zawsze wysłuchiwał tego, co mówiący ma do powiedzenia pod wpływem okoliczności, jakie ten problem stwarzał. Rozmowy były budujące, nigdy szokujące. Odbywały się często podczas posiłku – Papież często zapraszał na obiad czy kolację, były to tzw. posiłki robocze. Papież cieszył się, jeżeli przedłożyłem mu pisemnie, co chciałbym poruszyć. Cenił to sobie. Rzucił okiem i to wystarczało, by wiedział, o czym będzie mowa. Rozmowy z Papieżem dotyczyły tego, co Kościół może dać ludziom – czyli pokój, otwarcie się na Słowo, na prawdę Bożą, na przyjęcie Chrystusa. Ojciec Święty nie bawił się w jakąś politykę. Jego linia była jasna: Kościół musi pilnować Ewangelii. To najprostsze ujęcie. Oczywiście, rozkładało się to na wiele czynników: jak podejmą to kapłani, Akcja Katolicka, Ruch Światło-Życie czy inne. Ale wizja główna zawsze była taka: Kościół, w którym żyje Jezus Chrystus i za który on jako papież odpowiada wspólnie z biskupami, to nasza wspólna troska. "Res nostra agitur" – chodzi o naszą Bożą sprawę, o to, że my jesteśmy w nią włączeni całą naszą istotą.

Jak Eminencja opisałby służbę Kościołowi w Polsce w pontyfikacie Jana Pawła II?

Papież doskonale znał człowieka, znał możliwości jego doskonalenia się w ramach sumienia i odpowiedzialności. Znał też psychikę Polaków. Ale przede wszystkim widział w człowieku chrześcijanina, widział Chrystusa, który w nim rośnie. I dlatego z wielką przyjaźnią i nadzieją zwracał się szczególnie do młodzieży, która ze swej natury jest bardzo chłonna. Pamiętam, podczas jednej z uroczystości, kiedy Papież przechodził wśród tłumów, widziałem, jak ochrona papieska zasłaniała grupę młodych, bo czas naglił, a było powszechnie wiadome, że gdy Papież ich zobaczy, spontanicznie będzie do nich podążał. Jego cechą charakterystyczną było nastawienie do człowieka. Obojętnie, czy to było dziecko, człowiek biedny, polityk, uczony – to był człowiek, droga Kościoła.

Ksiądz Prymas patrzył też na Jana Pawła II coraz bardziej słabego fizycznie. Czy myślał Eminencja, co będzie, gdy Papieża zabraknie?

To były ludzkie lęki, które towarzyszą człowiekowi, kiedy się widzi, że osoba dla nas bardzo ważna i droga słabnie. Przypominam też sobie, jak Papież mówił, że jest coraz starszy, że jest krok bliżej narodzenia dla nieba. To było pięknie powiedziane. Ale przy tej słabości, pomijając swe ułomności fizyczne, podejmował ogromny wysiłek, inspirowany wielką miłością do Boga i człowieka. I tutaj można chyba najbardziej zauważyć świętość Papieża, który nie lękał się, że może być źle odbierany wizualnie, telewizyjnie, ale chciał całym sobą być swoim przekazem.

Jan Paweł II odszedł do domu Ojca. Potem był niezwykły pogrzeb i spontaniczne wołanie: "Santo subito!". Czy zdziwiło ono Księdza Prymasa?

Okrzyk "Święty od zaraz!" nie zdziwił mnie, był ważnym sygnałem powszechnego przekonania o świątobliwym życiu Jana Pawła II. Także po męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki pojawiały się głosy o przyspieszenie procesu. Ja również nie miałem wątpliwości co do świętości naszego Papieża. Przejęty byłem tylko troską o ogrom pracy nad przebadaniem całej spuścizny wielkiego pontyfikatu, jaka potrzebna jest przy procesie beatyfikacyjnym. Proces ten nie polega na emocjach. Kościół jest bardzo racjonalny, buduje na pewnej logice wiary. Wiedziałem, że Jan Paweł II jest święty, ale i to, że na formalne ogłoszenie tego musimy jeszcze czekać.

Na uroczystościach 100-lecia Papieskiego Instytutu Polskiego w Rzymie powiedział Ksiądz Prymas, że beatyfikacja Jana Pawła II to polskie Westerplatte. Czy mógłby Eminencja rozwinąć to porównanie?

Jan Paweł II na Westerplatte odniósł fakt obrony tego miejsca do każdego wierzącego i do jego stosunku wobec odpowiedzialności za swoje czyny, za obronę prawdy. Powiedział, że "każdy ma swoje Westerplatte, gdzie nie wolno zdezerterować". Miałem tu na myśli, że nie wolno uciekać od trudnych obowiązków. Papież dał tego przykład i to winno pozostać w nas. Nie unikać trudności. Jeżeli są one związane z jakimś świadectwem prawdzie, to trzeba starać się stawić im czoła i wprowadzać dobro w życie. Westerplatte zatem – to odpowiedzialność. I myślę, że beatyfikacja Jana Pawła II nakłada na nas obowiązek modlitwy do niego, ale także przyglądania się, jak on, błogosławiony, podejmował trudne życiowe zadania.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/wykorzystywac-zycie-jak-karol-wojtyla,180,page1.html
« Ostatnia zmiana: Listopad 03, 2011, 10:16:31 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #47 : Listopad 15, 2011, 21:17:43 »

Ks. Adam Boniecki  urodził się w 1934 roku.

Studiował filozofię na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego i na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Członek zespołu „Tygodnika Powszechnego” od 1964 roku. Duszpasterz akademicki przy uniwersyteckim kościele św. Anny. Zadebiutował w Znaku książką Rozmowy niedokończone (1971). W latach 1972-1974 przebywał we Francji, gdzie zapoznał się z życiem Kościoła posoborowego. Te doświadczenia zaowocowały książką pt. Notes.
 W 1979 roku Jan Paweł II wezwał ks. Bonieckiego do Rzymu i powierzył mu zorganizowanie polskiej edycji „L’Osservatore Romano”. Kierował nią do 1991 roku. W roku 1983 ukazało się opracowane przezeń Kalendarium życia Karola Wojtyły.
Wydał też trzytomowy Notes rzymski – zapis pracy ponad dziesięcioletniej pracy przy Stolicy Apostolskiej.
 W 1993 roku został przełożonym generalnym Zgromadzenia Księży Marianów. Od lipca 1999 roku redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.

http://www.znak.com.pl/osoba,nazwa,122,Boniecki%20Adam

...

ks. Adam Boniecki

                                                               Kalendarium życia Karola Wojtyły

ISBN: 83-7006-834-0
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Wprowadzenie

Pomysł napisania tej książki skrystalizował się na zebraniu redakcji „Tygodnika Powszechnego”, miesięcznika „Znak” i wydawnictwa Znak w listopadzie 1978 roku, czyli niespełna w miesiąc po wyborze arcybiskupa krakowskiego kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Konieczność opracowania kalendarium życia Ojca św. zaczęła się rysować dość wyraźnie już wtedy, wobec pojawiania się coraz to nowych życiorysów. Widać było, że tego rodzaju tekstów, które często więcej mówią o autorze opracowania niż o jego bohaterze, w których niejednokrotnie bardziej chodzi o podchwycenie oczekiwań publiczności niż o prawdę, będzie coraz więcej. Przewidywania te potwierdziły się.

Ustalono termin ukończenia książki na koniec lutego 1979, objętość jej przewidywałem na 200 stron maszynopisu.

Kiedy przystępuję do pisania niniejszego wprowadzenia, mam przed sobą maszynopis liczący 1200 stron, a na kalendarzu jest ostatni dzień sierpnia 1979.

Oddając maszynopis do wydawnictwa, bynajmniej nie jestem przekonany, że tę pracę rzeczywiście zakończyłem. Niezupełność opracowania jest dla mnie oczywista. Trzeba było jednak w jakimś momencie powiedzieć „stop”. Ośmielam się jednak mniemać, że zebrany na tych stronicach materiał zawiera zasadnicze elementy składające się na życiorys Karola Wojtyły od urodzenia do dnia 16 października 1978 r.

wiecej:http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THO/znak_2010_kalendarium_jp2_01.html

=======================================

                                                     Jan Paweł II - serwis poświęcony Ojcu Świętemu

- historia pontyfikatu, homilie do odsłuchania, zdjęcia, pamiątki, anegdoty związane z papieżem.

                                                     Jan Paweł II - Milion Historii Jednego Człowieka

Zapraszamy wszystkich - wierzących i niewierzących, młodych i starszych, Polaków mieszkających w kraju i tych z zagranicy - do współtworzenia tego niezwykłego albumu.

http://mojpapiez.pl/

Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Listopad 17, 2011, 20:06:14 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #48 : Listopad 23, 2011, 20:54:57 »

                                                               Mam gromadę znajomych świętych
Autor: Krzysztof Ziemiec, opr.kapi

   29.10.2011
Wanda Półtawska, najbliższa przyjaciółka Jana Pawła II, w czasie wojny torturowana i poddawana eksperymentom. Doktor psychiatrii, wykładowca i działaczka organizacji obrony życia. 2 listopada kończy 90 lat. W rozmowie z Krzysztofem Ziemcem opowiada o przyjaźni z papieżem, o obozie koncentracyjnym i o tym, jak pozbyła się lęku przed śmiercią.
2
Podziel się:   Więcej
Dzisiaj Warszawa, jutro Piaseczno, każdego dnia inne miasto Pani plan dnia jest szczelnie wypełniony. Skąd w Pani w tym wieku tyle energii, kiedy wielu młodych ludzi czuje się wypalonych już w wieku 30-40 lat?

Młodzi ludzie są zmęczeni życiem, bo ich naprawdę nie obchodzi co robią. Człowiek, który robi coś, co nie ma sensu, czego nie lubi i nie chce, męczy się. Natomiast kiedy robi to, czego pragnie, co jest jego celem, ma to, co Ojciec Święty nazywał entuzjazmem do pracy. I ja robię tylko to, co mi się podoba, nic innego.

Kiedyś miałam wiele spraw na głowie – dzieci, wnuki, pacjenci, wykłady – tysiąc rzeczy do zrobienia. Wtedy Ojciec Święty powiedział: będę się modlił, żebyś mogła to, czego nie możesz. I pomogło. Czy zna Pan inną 90-letnią kobietę, która potrafi jechać osiem godzin, spać cztery, wykładać osiem i kolejne osiem wracać do domu? Po jednym z wykładów podszedł do mnie profesor i zapytał – jak pani to robi?

Muszę dodać, że ja od zawsze pracowałam tak intensywnie. Może rzeczywiście od wydania „Beskidzkich rekolekcji” pracuję więcej, bo - tak jak powiedział Karol - ludzie wyciągają po mnie ręce.

Ma Pani ogromny dar przyciągania młodych ludzi. Jaka jest dzisiejsza młodzież, czy gdyby była taka potrzeba, to ci młodzi ludzie poświęcili by się tak, jak wy kiedyś?

Młodzi ludzie przychodzą do mnie, bo nie ma już autorytetów, a ja jestem dla nich ostatnim. Uważam, że młodzież jest najlepszą częścią narodu. Nie może być taka sama, jak kiedyś, bo są inne warunki. Młodość zawsze jest wiotka, tylko trzeba ją czymś podeprzeć. Ja zawsze miałam oparcie w rodzinie, szkole, kościele, wszystko sprzyjało prostemu dorastaniu. Dziś oni nic nie wiedzą – sprzeczne teorie, sprzeczne postawy, zakłamany świat. Oni są biedni, współczuję im.

Młodzież jest zawsze o wiele lepsza od rodziców i nauczycieli. Jeżeli młodzież jest taka, jaka jest, to dlatego, że mają tylko to, co im dają dorośli. Ja w tej chwili staram się bardziej wychować rodziców, bo dzieci przejmują wszystko od nich. Jak w rodzicach jest zero, to co mają do przekazania? Dzieci wtedy czerpią z tego, co niesie świat, a dom powinien chronić przed światem.
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #49 : Listopad 29, 2011, 12:38:55 »

                                                   Chrzescijanie w Swiecie -  TEZEUSZ

Tę sekcję w całości poświęcimy Janowi Pawłowi II. Będziemy się tutaj dzielić naszymi przemyśleniami związanymi z życiem, nauką i pontyfikatem Karola Wojtyły. Będziemy gromadzić teksty, komentarze i opinie, które pomogą nam lepiej zrozumieć duchowy dorobek i nauczanie Papieża tak, aby pozostawiły one w nas trwalszy oddźwięk.

http://tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=841



               
Zapisane
Strony: 1 [2] 3 |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.238 sekund z 19 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

patologiczni loki rpg-ug quieronovelas gangsa