Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Maj 02, 2024, 07:43:45


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: 1 2 3 [4] 5 6 7 8 9 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Z zycia KK w Polsce.  (Przeczytany 99593 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #75 : Sierpień 12, 2011, 09:47:10 »

Waszym zdaniem » Dziennikarstwo obywatelskie » Wydarzenia
Heksaemeron czyli jak powstało życie na Ziemi
stand_by1, 10 Sierpnia 2011, 19:36
Nowe pokolenia Polaków, dzieci, nasza pociecha i nadzieja, uczęszczając na lekcje religii, od początku są karmione informacjami, które w miarę poszerzania wiedzy szkolnej, siłą rzeczy muszą ulec weryfikacji. Zderzenie legendy z czysta nauką, niejednemu zamiesza w głowie. Czy dadzą się przekonać? Czy uwierzą, że było inaczej, niż mówił katecheta? Czy zadecydują, kto ma rację i z jakim przekonaniem wejdą w dorosłe życie?

 

Pierwszy opis stworzenia (Księga Rodzaju 1,1-2,4a)

To opowiadanie nazywane jest Heksaemeronem, ponieważ według niego Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni, po których odpoczął w dniu siódmym. Jest opisem kosmologicznym i wyraża ówczesną wiarę w konstrukcję wszechświata. Z czternastu, zachowanych kosmologii starożytnych, Heksaemeron wyróżnia się zasadniczo od innych wiarą w monoteistyczną naturę Boga.

Schemat stworzenia

Dzień pierwszy - Stworzenie światła i oddzielenie go od ciemności.Dzień drugi - Stworzenie sklepienia niebieskiego oddzielającego wody górne od dolnych.

Dzień trzeci - Stworzenie lądu i roślinności.

Dzień czwarty - Stworzenie Słońca, Księżyca i gwiazd.

Dzień piąty - Stworzenie zwierząt wodnych i latających.

Dzień szósty -Stworzenie zwierząt lądowych i człowieka.

 

Dzień siódmy - ten dzień traktuje się wyłącznie jako dzień odpoczynku uznając Dzień szósty jako ostatni. W pozostałych tłumaczeniach opartych na tekstach masoreckich, Dzień siódmy jest dniem ukończenia dzieła stworzenia przez Boga.

 

Prawdopodobnie już na poziomie edukacji w gimnazjum, nauczyciele biologii, geografii, czy fizyki, obalają ten mit, realizując  program dydaktyczny.

 

Dzieci dowiadują się, że według powszechnie przyjętej teorii Wielkiego Wybuchu, Wszechświat powstał 15 mld lat temu na skutek potężnej eksplozji. Słyszą także, że góry powstają w dwojaki sposób: wskutek działalności wulkanicznej albo wskutek fałdowania skorupy ziemskiej, dalej, że, w myśl teorii Darwina, człowiek pochodzi od małpy, że wszystko, co nas otacza, to efekt procesu ewolucji. Słyszą, że Słońce jest gwiazdą drugiej generacji. Oznacza to, że część obłoku molekularnego, z którego powstało Słońce pochodziła z pozostałości po wybuchu gwiazdy supernowej. Dowiadują się również, że musiał istnieć pewien typ organizmu jednokomórkowego, który był wspólnym dla rozwoju roślin i zwierząt. Okazuje się nagle, że burza z piorunami to nie przejaw gniewu bożego, tylko zderzenie ładunków ujemnych i dodatnich w atmosferze, a deszcz po suszy, to nie łaska boska, tylko łączące się kropelki chmury,na tyle duże  na wskutek wzajemnych zderzeń, aby pokonać opór powietrza i spaść na Ziemię. I tak dalej i tak dalej...

Dzieci wrócą ze szkoły i zapytają rodziców, jak to rzeczywiście było
 
Co rodzice im odpowiedzą ?


http://www.katecheza.info/dzieci/5k.html
.....................

Waszym zdaniem » Dziennikarstwo obywatelskie » Wydarzenia
Prymitywizm w polskim katolicyźmie
nudaveritas, 11 Sierpnia 2011, 16:54
Krótko i zwięźle ... o stanie kondycyjnym polskiego katolicyzmu ;

2007rok, uroczysty wjazd biskupa Stanisława Wielgusa do warszawskiej Archikatedry. Sam biskup nie nakłada jednak tiary ! rezygnuje pod pręgierzem oskarżeń o współpracę z SB. Przemawia jednak do zgromadzonych, którzy swoim zachowaniem, krzykami i złorzeczeniami doprowadzają do niemałej awantury - Achikatedra warszawska jako świątynia katolicka zostaje zrównana z jarmarkiem.

2010 rok, sierpień - Przed pałacem Namiestnikowskim w spontanicznym odruchu pamięci postawiono krzyż. Kościół katolicki zawarł porozumienie z instytucją państwa i harcerzami o przeniesienie go do kościoła św. Anny w miejsce godne krzyża, bo na tym miejscu jest on obiektem manipulacji i gier politycznych. Do przeniesienia krzyża niedopuszczają jednak tzw. "obrońcy", którzy porównują wszystkich do komunistów. Pseudoreligijni fanatycy pokonali państwo a także kościół katolicki, który okazał się za słaby, aby przeciwstawić się terrorowi kilkuset sekciarzy.

W rocznicę Powstania Warszawskiego, delegacje skladają kwiaty i wieńce na Powązkach. Jakże ważna to chwila, chwila zadumy, modlitwy na miejscu świętym jakim jest przecież cmentarz na którym to, nie kto inny jak katolik powinien zachowywać się godnie. Niestety - oklaski, gwizdy,krzyki, mruczenie i lżenie - kto tak postepuje ? napewno nie warszawscy powstańcy !

Szanowni polscy katolicy :
nie podnoście już głosu, niech nie usłyszę już z waszych ust kłamst oczywistych, że w tym kraju - w POLSCE, jesteście obrażani, że obrażane są wasze uczucia religijne, że wasze symbole są ośmieszane i niszczone. Niech nie usłyszę już nigdy więcej, że nie macie prawa manifestować swojej wiary i nie chcę słyszeć waszego oburzenia, kiedy inni korzystający z zapisów w polskiej Konstytucji pragną usunięcia symboli religijnych z miejsc publicznych, bo ... kiedy tradycja jak i ten PRAWDZIWY patriotyzm, kultura osobista nakazują umiar i daleko idący szacunek dla drugiego człowieka - nie jesteście w stanie go okazać ! zachowujecie się jak banda plemienna z epoki kamienia łupanego. "Prawdziwi Polacy" -hehehe- na ustach których w jednej chwili wyczytać można takie słowa jak patriotyzm i miłość a w drugiej, obelżywe i niecenzuralne okrzyki rodem z rynsztoka. Zachowują się tak o dziwo nie ateiści, nie antyklerykałowie i nie przeciwnicy roli kościoła w państwie i w życiu publicznym - tymi prymitywami są sami katolicy.

NV

http://nudoblog2.blog.onet.pl/
.................

im, awo / ju. | EKAI | 11 Sierpień 2011 | Komentarze (3)

                                                              Bez urny w kościele?

Msza św. pogrzebowa powinna być sprawowana nad trumną z ciałem a nie nad urną z prochami - mówią wytyczne watykańskie. Praktyka polska rozmija się jednak z wytycznymi Stolicy Apostolskiej sprzed ponad 30 lat.

Fot. Getty Images/FPM
Teraz stopniowo biskupi chcą wprowadzać prawidłowy porządek pochówków osób, które po śmierci zostały poddane kremacji. „Ale bez kategorycznych zakazów wnoszenia urny do kościoła podczas mszy pogrzebowej” – podkreśla ks. prof. Mateusz Matuszewski, liturgista, konsultor Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.

Nauka Kościoła nie zmieniła się co do sposobu grzebania człowieka – przypomina liturgista. - Właściwym sposobem jest sprawowanie obrzędów w obecności ciała zmarłego i pochowanie go do grobu. Jednak Katechizm Kościoła Katolickiego i Kodeks Prawa Kanonicznego dopuszczają kremację zwłok, jeśli nie wynika ona z pobudek przeciwnych Kościołowi.

Dokument regulujący przebieg pogrzebu w przypadku kremacji zmarłego z uzasadnionych powodów, Stolica Apostolska wydała już w 1977 roku. Dokument mówi, że obrzęd powinien przebiegać dwustopniowo – najpierw msza św. z trumną z ciałem zmarłego w kościele, z udziałem całej wspólnoty, następnie – czasem następnego dnia albo nawet kilka dni później - kremacja i obrzędy pogrzebowe w kameralnym gronie najbliższej rodziny w miejscu, gdzie urna zostanie złożona i z udziałem duchownego, który odmówi stosowne modlitwy.

Dołącz do nas na Facebooku

Taki przebieg mają pogrzeby na całym świecie, gdzie kremacja jest bardziej niż u nas rozpowszechniona. Jednak nie w Polsce – tu praktyka skręciła w niewłaściwą z punktu widzenia nauczania Stolicy Apostolskiej stronę i odbywają się pogrzeby, gdzie podczas mszy św. w kościele wystawiana jest urna z prochami zmarłego. – To wynika z kwestii praktycznych, ale i finansowych, pogrzeb już po kremacji jest na pewno tańszy niż dwudniowe obrzędy – podkreśla ks. prof. Matuszewski.

Kilka lat temu polscy biskupi postanowili uregulować kwestię tekstów liturgicznych pogrzebów z urnami – ponieważ zreformowane po Soborze Watykańskim II księgi liturgiczne zawierały jedynie formuły dotyczące obrzędów nad trumną z ciałem. Przy okazji tworzenia przez Komisję ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów dodatku do „Obrzędów pogrzebowych”, Stolica Apostolska poprosiła polski Episkopat, by w Polsce powrócono do właściwej praktyki pogrzebów – czyli mszy św. nad trumną a dopiero potem kremacji.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Dodatek do „Obrzędów pogrzebowych” – po rocznych konsultacjach - został zatwierdzony przez Watykan latem ubiegłego roku i opublikowany jesienią, jednak nie zawiera kategorycznego nakazu odmowy wystawiania urny z prochami zmarłego w kościele podczas mszy św. pogrzebowej. – W dokumencie jest napisane jak powinno być, ale jest jednocześnie powiedziane, że wiernych trzeba wychowywać do właściwej praktyki – podkreśla ks. prof. Matuszewski.

Dlatego Episkopat pracuje nad listem do wiernych, w którym biskupi wytłumaczą jak powinien poprawnie wyglądać pogrzeb z kremacją. By go opracować zasięgnięto szerokich konsultacji z duszpasterzami w całym kraju z parafii przy dużych cmentarzach gdzie są spopielarnie. Listem biskupi zajmą się prawdopodobnie na październikowym zebraniu plenarnym KEP - jak podkreśla bp Stefan Cichy, wieloletni przewodniczący a obecnie członek Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.

- Nie jest tak, jak piszą to dzisiaj media, że proboszczowie zaczną odmawiać wpuszczenia urny do kościoła na mszę – podkreśla ks. prof. Matuszewski. – Zwyczajów nie można zmieniać jednym dekretem. Poza tym będą uzasadnione przypadki – np. gdy ktoś umrze za granicą i do Polski zostaną sprowadzone jego prochy. Wtedy msza św. pogrzebowa będzie sprawowana z urną w kościele – tłumaczy.

W obowiązujących w całym Kościele „Obrzędach pogrzebu” czytamy w punkcie 15., poświęconym „paleniu zwłok”, iż „tym, którzy wybrali spalenie swoich zwłok, należy udzielić pogrzebu chrześcijańskiego, chyba że na pewno wiadomo, iż podjęli oni tę decyzję z motywów przeciwnych zasadom wiary chrześcijańskiej. (...) Obrzędy pogrzebowe należy odprawić w formie przyjętej w danym kraju, tak jednak, by było wiadomo, że Kościół wyżej ceni zwyczaj grzebania zwłok, ponieważ sam Chrystus chciał być pogrzebany. Należy również unikać niebezpieczeństwa zgorszenia lub zdziwienia ze strony wiernych. Gdy z zagranicy przesyła się urnę z prochami zmarłego, można odprawić pogrzeb według pierwszej formy rozpoczynając od mszy pogrzebowej albo według formy drugiej” (czyli pożegnanie zmarłego w kaplicy cmentarnej i przy grobie)" – czytamy w „Obrzędach pogrzebu”.

http://religia.onet.pl/kraj,19/bez-urny-w-kosciele,5037.html
..........................












« Ostatnia zmiana: Sierpień 12, 2011, 10:40:37 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #76 : Sierpień 12, 2011, 21:53:19 »

Waszym zdaniem » Dziennikarstwo obywatelskie » Wydarzenia
Zupełne rozgrzeszenie - na sprzedaż
nudaveritas, 4 Lipca 2011, 13:29

Polak katolik = dewocja na pokaz i ponadprzeciętne wstecznictwo, uczestnictwo w nabożenstwach, które tak naprawdę są manifestacjami politycznymi nasycone wysoce groźnymi treściami o charakterze nacjonalistycznym. Powtarzanie w nieskończoność słów- Polak to katolik - gdy ten Polak, chrześcijanin z zaciętymi ustami i zmarszczonymi brwiami płonącymi z nienawiści, idąc w procesji, niby to głosząc miłość do bliźniego jedną ręką zdejmuje czapkę, a drugą zaciska pięść grożąć temu co czapki zdjąć nie chce.


Miłość wojująca, nietolerancja, fanatyzm, w końcu totalitaryzm i powrót do średniowiecznego barbarzyństwa. Polski katolicyzm wyróżnia się zabieganiem o karanie wszelkiej ?obrazy uczuć religijnych", co ma być przejawem poszanowania wolności sumienia i wyznania. Wszelkie kwestionowanie zasad katolickich ma dziś status podważania tradycji. Z jakiej to racji, bycie częścią tradycji uprawnia do ekstra ochrony ? Zresztą jakiej tradycji, tej maryjnej, polskiego kultu otaczania się kobietą. Kobietą, którą w 1950r. kilkudziesięciu watykańskich starców, oczywiście - mocą Ducha Świętego, podniosło do najwyższej godności wmnawiając wszystkim, że Matka Boska nie umarła, tylko została zabrana do nieba przez swojego syna -w ciele- ... co wskazuje, że do nieba nie udała się jej dusza, lecz ona razem ze swym ciałem. Tym samym paradoksalnie przyznano, że przynajmniej część nieba musi mieć charakter materialny, bo przecież CIAŁO musi przynajmniej jeść i pić.


Taką polską religijną tradycją są tzw. odpusty, którymi KK napełnia sobie skarbonki utwierdzając tylko takich jak ja w przekonaniu o materialistycznym niebie. Pominę fakt upłynniania przeróżnych atrap broni palnej w postaci pistoletów czy karabinów, którymi nasze pociechy bawią się w wojnę. (Czy to nie przypadkiem część praktyczna nauczania katechezy ?). Na takim przedstawieniu miałem okazję kupić nawet ładny, moim zdaniem różaniec, a w pierwszej chwili urzekł mnie nie sam różaniec, lecz stragan Veritasu, sprzedający dewocjonalia o nadprzyrodzonych właściwościach. Pytam więc, jakie to właściwości ma mieć mój różaniec, a w odpowiedzi słyszę że, -jeszcze żadnych - ! ażeby je nabyć, trzeba się udać po mszy do zakrystii i go poświęcić. Dowiedziałem się także, że istnieją trzy taryfy święceń: w najtańszej taryfie różaniec otrzymuje właściwość stu dni odpustu za każdorazowym jego odmówieniem. Co dawała droższa taryfa nie bardzo pamietam, pamiętam natomiast, że po poświęceniu najdroższą taryfą różaniec stawał się nieograniczoną przepustką do nieba. Otóż w chwili śmierci, posiadacz powinien pocałować krzyżyk różańca i wymówić słowa - O Jezu - aby uzyskać pełne rozgrzeszenie i odpust zupełny ... czyli bez czyścca trafia się prosto do nieba, prawie jak święci. Stojąca obok kobieta ściskając w trzęsących się rękach taki sam różaniec jak mój, patrząc mi prosto w oczy, drżącym głosem oznajmia mi, że ona poświęciła swój, najdroższą taryfą, ażeby to osiągnąć zapożyczyła się u znajomej sąsiadki, bo "zakup" ten był bardzo drogi. Nie chciałem pytać ile kosztował, lecz napewno nie był droższy od kilku wiosek, które kiedyś sprzedawała bogata szlachta , chcąc uzyskać odpust zupełny, osobiście udzielany przez arcybiskupów.

Mówi się, że wiara czyni cuda ... taaak, bo jeżeli popatrzeć na dzisiejszych ludzi, wykształconych a mimo tego wierzących i modlących się, to muszę przyznać - że jest to CUD !

Pozdrawiam zawsze samodzielnie myślących.

http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/65383,zupelne_rozgrzeszenie_-_na_sprzedaz,artykul.html
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #77 : Sierpień 14, 2011, 21:27:40 »

                                                             Komu wolno więcej ?
nudaveritas, 22 Lipca 2011, 14:20


Tak sobie czytałem ostatnio wszelakiego rodzaju artykuły na temat pewnego zasłużonego zakonnika toruńskiego i doszedłem do wniosku, że w przysłowiu mówiącym, że wojewodzie wolno zawsze więcej - jest sporo racji. Ojciec Tadeusz dał temu świetny wyraz głośno skomląc na arenie UE przeciw polskiemu totalitaryzmowi i nieludzkiemu traktowaniu biednych zakonników. I dobrze ! bardzo dobrze ojcze Tadeuszu, bo w tym kraju jak się ma nazwisko wyrobione to można wtedy dużo więcej. Jak się jest biznesmenem w przebraniu zakonnika to można jeszcze więcej, można na przykład pluć na Rząd i rządzących, można organizować zbiórki publiczne i się z nich nie rozliczać, bo przecież organy ścigania ludzi zasłużonych obdarzają szczególną troskliwością. Wyjątki chodzą jednak po ludziach (nawet tych z wyrobionymi nazwiskami) i wstrętna prokuratura uweźmie się na takowego, jak w przypadku jakichś tam zniżek przy kupnie samochodu lub co gorsza, nakaże zbadać pod kątem równowagi psychicznej jak tego jednego, który sam wszystkim opowiadał, że prochy łykał. Nie opłacało się jednak, bo jakoś dziwnie szybko jak sędzia tak i prokurator pożegnali się ze sprawą.

Ja jednak wierzę w sprawiedliwość polskiego systemu sądowniczego i zaczynam od zaraz zbiórkę na wyprawkę dla par partnerskich, bo przecież takowe żadnej pomocy ze strony państwa otrzymać nie mogą. Tak sobie myślę, że przez parę miesięcy uzbierałbym kupę kasy, bo cel jakże szczytny. Jednak w tym miejscu nasz parlament robi mi psikusa i uchwala jednak pomoc dla tych par, a ja zostaję z kupą szmalu z której się nie rozliczam. Usłyszałbym dzień dobry już o 4:30 rano z ust funkcjonariuszy ABW nie umiejących się doczekać szóstej.

Nie wiem wprawdzie dlaczego zakonnik toruński zwany jest ojcem, oficjalnie bowiem potomstwa nie posiada. Bogactwo zawdzięcza medialnym usługom na falach swojej rozgłośni i programu telewizyjnego, które udostępnia wszystkim tym, którzy lubują się w opluwaniu przeciwnego obozu politycznego, szkalowaniu demokratycznie wybranego rządu i prezydenta. Za te iście "boskie" posługi każe sobie słono płacić, a majątek firmy stoi poza kontrolą fiskusa i wymiaru sprawiedliwości państwa, którego jest obywatelem i które tak opluwa. Nasz Rząd powinien przyznawać ludziom godnym zaufania zielone papiery, które to pozwalałyby takim osobnikom być instancją samą dla siebie. Posiadacze takich "papierów" upoważnieni byliby do oceniania tego co dobre a co złe tak pod względem moralnym jak i prawnym. Człowiek taki byłby wyrocznią a decyzje jego niepodważalne.

Wiem już teraz, kto byłby odbiorcą zielonej legitymacji o numerze 1 i z zniecierpliwieniem czekam na odpowiednie decyzje i ustawy rządu i parlamentu, bo jak tak dalej pójdzie to NAS ten totalitaryzm od środka zeżre. Póki co, delektuję się wrednością medialną i wypowiedziami gatunkowo pochodzącymi z kierunku rynsztokowego człowieka zwącego się ojcem.   hihihi koń by się uśmiał :-)))

Pozdrowionka od ojca- jam przecie też ojciec Uśmiech))

http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/66077,komu_wolno_wiecej_,artykul.html
..........................

Temat: Człowiek a religia

Tagi: apostazja, katolicyzm, kościół, Wrocław
AAA

Zbiorowe wystąpienie z Kościoła

Andrzej Ficowski | Onet.pl | 5 Lipiec 2011 | Komentarze (1972)

Zbiorowe wystąpienie z Kościoła

Fot. Andrzej Ficowski

Być może jest to pierwsze w Polsce zbiorowe wystąpienie z Kościoła katolickiego, które nie stosuje się do procedur apostazji. Kilkanaście osób związanych z wrocławskim środowiskiem kulturalnym na imprezie „Rity Baum”, z okazji ukazania się najnowszego numeru tego pisma, dokonało aktu symbolicznej apostazji.
Organizatorzy zbiorowej apostazji prostych recept nie mieli. Raczej zadawali trudne pytania, nie dając łatwych odpowiedzi. Pytali, czy zgodnie z nauką Jezusa można być chrześcijaninem bez świadomego wyboru? Czy osobę, która ma inną wizję życia i świata niż ta, którą głosi Kościół katolicki, można nadal uznawać za przynależną do tej instytucji?

Marcin Czerwiński, redaktor naczelny „Rity Baum”, jeden z pomysłodawców akcji, zwraca uwagę na rangę gestu symbolicznej apostazji:

- Akcję planowaliśmy długo. Od jakiegoś czasu wiedzieliśmy, że nie zastosujemy się do procedury kościelnej dotyczącej apostazji, ponieważ do Kościoła katolickiego byliśmy wpisywani jak nieświadome tego aktu dzieci. Nie rozumiem, dlaczego miałbym się dalej stosować do procedury tej instytucji, która nagminnie utrudnia ludziom odejście. Czuję się niezależnym człowiekiem, a nie kimś, kim można sterować. Dlatego jest mi obojętne, czy figuruję w parafialnych księgach i rejestrach. Nasza akcja ma również na celu pokazanie innym, że można z wolnej stopy podejmować tego typu decyzje i skoro nie jesteśmy traktowani przez Kościół jak partnerzy, nasza akcja ma również charakter publicznego protestu. Bo przecież, tak naprawdę, tego typu sprzeciw mógłby każdy wykonać we własnym domu, w kameralnym gronie najbliższych. Pragnę dodać, że mój protest wobec patologii dziejących się w polskim Kościele nie oznacza, że sprzeciwiam się całościowo tej instytucji, która spełnia istotną misję w naszym społeczeństwie, jak chociażby jeśli chodzi o jej działalność charytatywną. Podobnie jak nie podważam bardzo istotnej potrzeby posiadania wiary przez współczesnego człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku

W Manifeście „Dla dobra wspólnego, Jezusa, Kościoła, ateistów i wolności”, który ukazał się na stronach najnowszego numeru wrocławskiego pisma, autorzy wymieniają budzące ich sprzeciw przejawy działalności Kościoła, takie jak: „nieprzestrzeganie zasad Soboru watykańskiego II, brak tolerancji, homofobia, szerzenie nienawiści politycznej, uprawianie polityki na ambonach i podczas kazań, agresja na antenie Radia Maryja, irracjonalny i antyhumanitarny sprzeciw wobec środków antykoncepcyjnych, feudalna struktura władzy, która stoi w kolizji ze współczesnym, demokratycznym państwem czy narzucanie światopoglądu katolickiego całości społeczeństwa poprzez likwidację świeckiego i neutralnego charakteru państwa, gdy państwowe uroczystości łączone są z nabożeństwami katolickimi”.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/zbiorowe-wystapienie-z-kosciola,392.html   ciag dalszy.



Zapisane
PHIRIOORI
Gość
« Odpowiedz #78 : Sierpień 15, 2011, 00:18:35 »

Cytuj
Z zycia KK w Polsce.

Z nieżytu raczej.

Skad wam takie kosnstrukcje przychodza typu "z zycia trupa" Coś

..to alogizm jest
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #79 : Sierpień 15, 2011, 08:42:21 »

PHIRIOORI - prosze podaj cale zdanie gdzie jest umieszczony zwrot "z zycia trupa".

Pozdrawiam Rafaela.

=============================

Po jakiego czorta ?
nudaveritas, 29 Czerwca 2011, 15:37
Na portalu "Katolik" Pan T.Basiura odpiera ataki heretyków w związku z kosztami nauczania religii pisząc:

"Faktem jest, że ok. 31 tys. księży i katechetów ? nauczycieli religii jest wynagradzanych za swoją pracę. Ale czy kwota ok. 500 - 600 mln złotych rocznie może być sumą decydującą o poziomie polskiej edukacji ??




Policzyłem, i 600mln podzieliłem przez 31tys. co dało ok. 20 000 złotych rocznie a więc 1700tys miesięcznie. Trochę zdziwiony zapytałem znajomą katechetkę czy kwota ta może być prawdziwa. Otóż tak, tylko te 1700 zł. jest wynagrodzeniem netto, dodając ZUS i ubezpieczenie zdrowotne, lądujemy przy 3200zł. To koszt wynagrodzeń księży i katechetów a to nie wszystko, bo przecież nauczanie religii to nie tylko nauczyciele, lecz także koszty utrzymania sal, koszty remontów, sprzątaczek itp.




Nie trzeba być wcale matematykiem, prawdziwe koszty można wyliczyć przecież całkiem prosto. I tak na szkolnictwo podstawowe i średnie wydaje się w naszym kraju ok. 35 miliardów złotych na 500tys. nauczycieli. Jeżeli podzielimy 31tys. katechetów przez 500tys nauczycieli to daje to ok. 6%. Te 6% z 35miliardów daje 2 miliardy, czyli dużo więcej niż wyliczone przez pana Basiura 600mln. a dokładnie 4razy więcej ! Należałoby do tego dodać koszt emerytur które nauczycielom i katechetom będą z budżetu państwa wypłacane. Jeżeli oszacujemy średnią życia po przejściu na emeryturę na 10 lat, to obciążenie budżetu sięga 2 miliardów rocznie, a to wcale nie mało.




Zostawmy na razie koszty i skupmy się na tym, co daje nauka religii. Otóż pan Basiura pisze: ?Czy czegoś złego nauczy się młody człowiek, jeśli właściwie zrozumie i będzie się kierował Dekalogiem, w którym tylko trzy Przykazania dotyczą Boga, a pozostałe siedem dotyczą samego człowieka? ?Czcij ojca i matkę swoją?, ?nie zabijaj?, nie cudzołóż?, ?nie kradnij?, ?nie mów fałszywego świadectwa?, ?nie pożądaj...? ? to przecież wartości jak najbardziej pożądane w każdym społeczeństwie, bez względu na religię czy światopogląd. Są niepodważalnym fundamentem ładu rodzinnego i międzyludzkiego.?




Czytając, mam pewne wątpliwości czy autor kiedykolwiek uczęszczał na lekcję religii. Jednakże pozwolę sobie na stwierdzenie, że z wielkim prawdopodobieństwem - uczęszczał, a jeżeli tak, to daje "FAŁSZYWE ŚWIADECTWO" zaniżając bardzo koszty jej nauczania. Nie wiem, czy robi to z pełnym poczuciem świadomości, bo jeśli tak, to czeka na niego ogień piekielny. Oczywiście można założyć, że działanie jego oparte jest na niewiedzy co świadczy dobitnie, że powinien był zamiast religii uczyć się matematyki.




Podobno w Polsce w ostatni weekend zatrzymano 3000 (trzy tysiące) kierowców prowadzących swoje pojazdy pod wpływem alkoholu. Jak wiadomo policja zatrzymuje co setnego, biorąc to pod uwagę wychodzi, że w Polsce jeździ około milion kierowców w stanie tzw. nieważkości ! a przecież minimum 95% z nich uczęszczało na lekcje religii !!! To pytam się, po jakiego czorta mamy My podatnicy płacić za nic ? Polski Rząd, który naszymi podatkami zarządza tym samym finansując nauczanie religii jest jeszcze bezpardonowo opluwany przez przedstawicieli jedynego który z tego finansowania czerpie zyski, czyli Kościoła Katolickiego.




Jeżeli Kościoły i związki wyznaniowe w Polsce są równouprawnione, to dlaczego KK jako jedyny otrzymuje od państwa pieniądze ? Nie przyjmuję w tym miejscu argumentu, że innych kościołów w Polsce jest bardzo mało, bo jeżeli potraktujemy naszą KONSTYTUCJĘ wreszcie POWAŻNIE, to wyznawcy Allacha powinni otrzymywać co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.




Mam poważne obawy, że podniósłby się niezły rwetes, gdyby za parę lat w polskich szkołach wprowadzono lekcję Koranu zamiast np. historii, dlatego proponuję wszystkim katolikom chwilę zastanowienia się nad własną uczciwością i do zaniechania finansowania lekcji religii z budżetu. Rodzice którzy dla swoich dzieci będą chcieli lekcji religii w szkołach, sami niech za nie zapłacą, tak jak w tej chwili płacą za dodatkowe lekcje np.języków obcych.




Pozdrawiam wszystkich samodzielnie myślących


http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/65254,po_jakiego_czorta_,artykul.html

======================================

agi: kard. Stanisław Dziwisz, Kościół
Rozmiar tekstu: standardowyRozmiar tekstu: średniRozmiar tekstu: duży Drukuj
IVONA Webreader. Wciśnij Enter by rozpocząć odtwarzanie
Spięcia kard. Dziwisza z katolickim publicystą. Poszło o rodzinę
18 minut temu Jacek Gądek / Onet.pl
kard. Stanisław Dziwisz, fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
kard. Stanisław Dziwisz, fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta

Spięcie kardynała Stanisława Dziwisza i Tomasza Terlikowskiego. Metropolita krakowski tuż przed świętem Wniebowzięcia NMP wystosował oświadczenie, w którym zaatakował dziennikarza. - Niedorzecznością i krzywdzącym posądzeniem są słowa publicysty „Rzeczpospolitej” o upolitycznieniu krakowskiej kurii - stwierdził kard. Dziwisz. Wcześniej Terlikowski napisał o rodzinnych powiązaniach kurii z Platformą. Oświadczeniem kardynała dotknięty poczuł się też - sympatyzujący z PiS - ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Zaczęło się od tekstu Terlikowskiego w "Rz" pt. "Ks. Natanek: między Lutrem a ojcem Pio". W nim to publicysta nakreślając tło konfliktu Natanek-Dziwisz wskazał na "sytuację w Krakowie, skrajne upolitycznienie tamtejszej kurii, powiązania z PO najbliższych współpracowników i rodziny samego kard. Stanisława Dziwisza".

Choć nie wymienił żadnych nazwisk, to chodziło mu o sekretarza metropolity ks. Dariusza Rasia - młodszego brata Ireneusza, który jest szefem PO w Małopolsce - Andrzeja Dziwisza (PO, wójta Raby Wyżnej, bratanka kardynała) i Barbarę Dziwisz (bratanica kardynała kandyduje do Sejmu z list PO). Terlikowski wypomniał też hierarsze, że ten spotykał się politykami PO tuż przed wyborami.

Słów o "skrajnym upolitycznieniu" kurii kard. Stanisław Dziwisz nie puścił płazem. Szybko wydał oświadczenie: "(…) Kościół nie łączy swej misji z żadną partią polityczną. Taka jest doktryna kościelna, której katolicy powinni być wierni. To, że spotykamy się z racji pełnionych obowiązków z politykami różnych opcji nie może być przedmiotem nadinterpretacji" - napisał.

Były osobisty sekretarz papieża Jana Pawła II ocenił zatem, że słowa publicysty są "niedorzecznością i krzywdzącym posądzeniem". A jemu samemu zarzucił, że posługuje się słowami „głęboko krzywdzącymi i ideologizującymi rolę Kościoła”. Na koniec metropolita wspomniał też o "blogach ludzi, którzy są uprzedzeni, a może nawet niezrównoważeni", a na których miałby się opierać Terlikowski. - To oni chcą narzucić opinii publicznej swoje osobiste i szkodliwe opinie, a jeśli jednocześnie mienią się ludźmi Kościoła to wzywam ich do poważnej refleksji - stwierdził kard. Dziwisz.

Takie oświadczenie metropolity zaskoczyło Terlikowskiego. "(Kardynał - red.) personalnie atakuje mnie osobiście i niewymienionego z nazwiska księdza i autora bloga (trudno nie domyśleć się o kogo chodzi)" - napisał zdziwiony publicysta na swoim portalu Fronda.pl. "Trudno (…) udawać, że rodzeni bracia polityków PO odgrywają ważną role w całej kurii. Tajemnicą poliszynela są także informacje o tym, że pewna część nominacji proboszczowskich miała wprost polityczny charakter" - dodał Terlikowski.

W jego ocenie metropolita "sięgnął po działania, których nigdy wcześniej nie stosował" (oficjalne i osobiste odnoszenie się do kilku zdań z tekstu w prasie), a czyniąc to chcąc użyć "argumentu siły".

Oświadczeniem kard. Dziwisza dotknięty poczuł się też ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Duchowny - jak sam napisał - "przecierał oczy ze zdumienia", gdy tuż przed świętem opublikowane zostało "podszyte ogromnymi emocjami" oświadczenie metropolity. - Sformułowania zawarte w oświadczeniu naruszają godność drugiej osoby, o której to godności tak wiele mówił bł. Jan Paweł II. Można bowiem ze sobą polemizować, ale nie takim językiem, który jest godny Stefana Niesiołowskiego, a nie byłego sekretarza papieskiego - stwierdził duchowny.

Na swoim blogu ks. Isakowicz słowa o "blogach ludzi, którzy są uprzedzeni, a może nawet niezrównoważeni" odniósł do siebie: - Jeżeli ks. kardynał ma o coś pretensje, to powinien rozmawiać osobiście, a nie poprzez media.

Skonfliktowany z kurią ksiądz, nawiązując do określenia „niezrównoważony”, wskazuje, że kiedyś takie niezrównoważenie bezobjawowe już diagnozowano i leczono. Było to w ZSRR, tę nową jednostkę chorobowa stwierdzano u opozycjonistów, by zamykać ich w zakładach psychiatrycznych.

http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/spiecia-kard-dziwisza-z-katolickim-publicysta-posz,1,4821262,wiadomosc.html
.......................


Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Sierpień 16, 2011, 17:49:23 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #80 : Sierpień 16, 2011, 11:47:55 »

Temat: Kościół katolicki w Polsce

Tagi: katolicyzm, kościół, spowiedź
AAA

                                                         MIEJSCE  KOBIETY  W  KOSCIELE

Zuzanna Radzik | Tygodnik Powszechny | 15 Lipiec 2011 | Komentarze (4)
 
Dziwne jest miejsce kobiety w Kościele. Centralno-marginalne. Są wszędzie, ale ich nie ma. Ciągle o nich mowa, ale nie mają głosu. Żyjąc w coraz bardziej egalitarnym społeczeństwie, jednocześnie uczestniczą w życiu instytucji zarządzanej w pełni przez mężczyzn.
Statystyki mówią, że w Kościele trwa cichy eksodus. Wiele kobiet zderza się z patiarchalną rzeczywistością, a potem delikatnie dryfuje ku jego granicom. Ten ubytek zauważyli socjologowie: w ciągu 20 lat liczba praktykujących kobiet spadła aż o 26 procent. Może nie w małych miasteczkach i wsiach, jednak w miastach gołym okiem widać to, co liczby potwierdzają.

O nas bez nas

Oczywiście parafie wciąż stoją aktywnością kobiet, a kościoły są pełniejsze ich niż mężczyzn. Kościół jest kobietą, jest pełen kobiet – powtarzają duszpasterze i publicyści. Być może, ale czy dla kobiet jest skrojony?

Dołącz do nas na Facebooku

Mimo że świeccy, w tym kobiety, mogą według nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego pełnić rozmaite kościelne funkcje, to w radach i komisjach Episkopatu wśród 250 członków jest ok. 20 kobiet. Jedna rzeczniczka prasowa diecezji, nieliczne pracownice kurii.


Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Wiemy, czego nie możemy chcieć. Zostawiając na boku prezbiterat: w większości parafii w Polsce dziewczynka nie może chcieć służyć przy ołtarzu czy być lektorką, w całym kraju świeckiej kobiecie nie wolno marzyć o byciu nadzwyczajną szafarką. Milcząco przystajemy na kościelne: bo tak!

Jednocześnie kobiety bardzo się zmieniły. Pomimo doświadczania nierówności w życiu społecznym i na rynku pracy, coraz częściej oczekują równego traktowania. Nie mniej wykształcone i kompetentne niż mężczyźni, wiedzą, że należy im się podobne do nich miejsce. Dla wielu praca zawodowa nie wynika tylko z konieczności, ale daje satysfakcję. Czy tak odmienione odnajdą się w Kościele?

Pancerny sufit

Na rynku pracy mówimy o szklanym suficie, dyskretnie blokującym podwyżki i awanse. Tu sufit jest pancerny. Wyższe poziomy decyzji i kościelnej kariery dla jednej płci nie są w ogóle dostępne. „Kariera kościelna” to może paskudne sformułowanie, ale nie udawajmy, że mężczyźni-księża w Kościele nie robią karier – bardzo często świadomie pną się po kolejnych diecezjalnych czy kurialnych szczeblach. Niższe poziomy stanowisk, nawet w pozornie niewymagających święceń kapłańskich instytucjach, też zarezerwowane są dla nich.

Kobiety-teolożki pracujące na kościelnych wydziałach? W kraju jest 27 diecezji, w każdej seminarium i szkoły zakonne, a wykładowczyń zaledwie kilka. Mało kto rozumuje jak pewien biskup z Meksyku, który powtarzał: - Gdybym mógł na wydziale teologii zatrudnić kobietę, płaciłbym jej podwójnie: bo uczy teologii, i bo jej obecność uczy księży, że kobieta może ich czegoś nauczyć.

Bardziej drażliwe tematy lepiej zostawić. Rozmowę na temat prezbiteratu kobiet dwa lata temu, w kazaniu na Wniebowzięcie, kard. Józef Glemp skwitował: - Niejedna pani może być dobrym administratorem, może przemawiać, ale nie może wejść w ten osobisty związek z Chrystusem, Ofiarą na Krzyżu, który dał swoje Ciało i swoją Krew. Na pocieszenie dodał, że kobiety dają ciało i krew w innym porządku: mogą być matkami księży.

Co oni tam wiedzą

Przychodzi kobieta do kościoła i...? Kiedy słowa skierowane są właśnie do niej, słyszy o macierzyństwie, dzieciach, poświęceniu, płodności, antykoncepcji i aborcji. Jakby w ławie kościelnej nie siedziała ona cała, tylko jej macica.

Ciało kobiety jest nieustannie przedmiotem troski kaznodziejów i pryzmatem, przez który jest widziana. Gdy o dzieciach mowa, mówi się do kobiet, a nie mężczyzn. Jakby w świecie kazań ludzie rozmnażali się przez dzieworództwo. Coraz częściej kobiety są tym rozdrażnione. Nie tylko młode, wystarczy wsłuchać się w kobiece rozmowy międzypokoleniowe, by wychwycić wspólny refren: co tam oni o nas wiedzą.

Kaznodzieje fascynują się kobiecą delikatnością i subtelnością, autorzy podkreślają, że kobieta ma specjalną rolę, bo w naturalny sposób jest bliższa Bogu niż mężczyzna – to ona ma mężczyznę do Boga przyprowadzić. Odmieniają papieskie sformułowanie „geniusz kobiety” tak jak im wygodnie. Przekonują, że Kościół broni kobietę przed narzucanymi jej wzorcami nowoczesności, pogoni za tym, by być jak mężczyzna. Kard. Kazimierz Nycz w Piekarach Śląskich w 2009 r. martwił się o to, że świat mówi kobiecie, iż „ma zrezygnować ze swojej delikatności, subtelności, a ponad macierzyństwo postawić pracę zawodową i samorealizację”. Tłumaczył, że Kościół „pozostanie konserwatywny w swoim nauczaniu i w swoim nieustannym przypominaniu o godności kobiety, która bierze się z macierzyństwa i rodzicielstwa, a służy rodzinie i wychowaniu. Wspaniałość i wielkość kobiety ma swój wzór w Maryi, Matce Chrystusa i naszej Matce”. Dodawał też, że zadań w rodzinie nie da się podzielić po 50 procent, bo kobieta jest niezastąpiona w wychowaniu dziecka.


Zadania stawiane przed kobietą bywają doniosłe społecznie, choć zawsze matczyne: „Kobieta nowych czasów, kobieta Trzeciego Tysiąclecia, to strażniczka integralnego rozwoju człowieka i całego społeczeństwa” – mówił w 2010 r. do pielgrzymki dziewcząt i kobiet abp Damian Zimoń.

Gra w pigułki

„W sumie to sama nie wiem, Kościół jest dziwny” – pisze forumowiczka w jednej z tysięcy internetowych rozmów o antykoncepcji, Kościele i spowiedzi. Pisze, zastanawiając się, czemu metody naturalnego planowania rodziny „tak”, a prezerwatywa „nie”. Większość nie rozumie, skąd reguły i czemu służą. Większość też się do nich nie stosuje.

W internetowych dyskusjach, podobnie jak w tych zasłyszanych w kawiarniach, autobusach, od kuzynek i koleżanek, występują „oni” i „my”. „Oni” są rodzaju męskiego, czasem nazywani mężczyznami w koloratkach; decydenci. „My” jest rodzaju żeńskiego. „My” jest żywo zainteresowane sprawą, ale nie rozumie niuansów kościelnych zasad. „Oni” pewnie też ich nie pojmują, bo skargi, że tu rozgrzeszają, a tam nie, słychać często. Ten brak konsekwencji wykorzystują kobiety, przekazując sobie nazwiska księży, którzy rozgrzeszenie dają.

Większość rodzin w katolickiej Polsce ma rozmiar 2+2 nie dlatego, by NPR był powszechnie stosowaną metodą planowania rodziny. Po prostu stosują antykoncepcję. Albo nie spodziewają się dostać rozgrzeszenia i do spowiedzi nie chodzą, albo kombinują. Nie będą ryzykować, czy trafią na księdza, który spojrzy łagodnie, czy na takiego, który będzie grzmiał. Albo nie chcą mieć poczucia, że kombinują, więc rezygnują z prób. Poza wszystkim kobiety mają też opór, by mówić mężczyźnie o intymnych sprawach.

Poruszająco wyznaje użytkowniczka jednego z forów: nie spodziewa się, by jej sytuacja nieprzystępowania do sakramentów, spowodowana stosowaniem antykoncepcji, miała się zmienić i bardzo ją to smuci. Na razie smuci, bo potem może nauczy się być obok, przestanie przychodzić. Albo, jak inni, przestanie szczerze wyznawać na spowiedzi, jakich metod używa planując wielkość swojej rodziny. Czy zatajanie w konfesjonale przyjmowania tabletek dobrze służy życiu duchowemu? Czy wykluczone do menopauzy z życia sakramentalnego, później do niego wrócą? Pewnie nie.

Imagine...

Dziwne jest miejsce kobiety w Kościele. Centralno-marginalne. Są wszędzie, ale ich nie ma. Ciągle o nich mowa, ale nie mają głosu. Żyjąc w coraz bardziej egalitarnym społeczeństwie, jednocześnie uczestniczą w życiu instytucji zarządzanej w pełni przez mężczyzn. Amerykańska teolożka, Elizabeth Schussler Fiorenza rozwiewa mit, że w pierwotnym Kościele było lepiej. O pierwszych chrześcijanach mówi jednak, że kobiety i mężczyźni byli równie marginalizowani. Łączyło ich emancypacyjne zmaganie nowego ruchu religijnego. Gdy religia okrzepła, energia została wytłumiona. Nie ma złotej przeszłości, ale możemy zadbać o przyszłość.

Wyobraźmy sobie inny Kościół, dostępny i przyjazny dla kobiet. Czy byłoby nam w nim źle? Wyobraźmy sobie... to ważne, żeby przekroczyć granice tego, co znamy, i pomyśleć, jak mogłoby być. Czy kobieta nauczająca z ambony jest aż tak nie do pomyślenia? Czy nie można by jej powierzyć administracji i decyzji? Czy nasze siostry i córki nie mogłyby dorastać w poczuciu, że w Kościele mają coś do powiedzenia, a ich miejsce jest też w służbie ołtarza?

Ignorując talenty, zaangażowanie i powołanie ponad połowy wierzących – traci cały Kościół. Niewykorzystany potencjał kobiet to nasz grzech marnotrawstwa. To, co dostały, jest im dane też dla wspólnoty, z którą mogłyby się podzielić. Bylibyśmy wszyscy bogatsi, pełniejsi. Inaczej – oddychamy tylko jednym płucem.

[Wyjście czy bez wyjścia

Przy kolacji rozmawiamy o kobietach w kościele. Gospodynią jest zakonnica po siedemdziesiątce, emerytowana profesorka teologii z Kanady. W końcu stwierdza: - Można tak czekać i czekać, nic się nie zmienia. Trzeba by zrobić strajk, powiedzieć, że jak nic się nie zmieni, przestaniemy przychodzić do tego ICH kościoła!

Zachęta do wyjścia z kościelnych struktur jako opuszczenia niewoli wstrząsnęła mną, gdy pierwszy raz pochłaniałam feministyczną literaturę teologiczną. Uważałam, że postulat jest zbyt mocny. Najlepiej zmieniać Kościół od wewnątrz. Jest jednak w tym wezwaniu jakiś urok radykalnej szczerości: odchodzę, bo nie stwarzacie mi tu godnego miejsca. Nie zagospodarowujecie moich umiejętności, nie bierzecie pod uwagę mojej wrażliwości. Nie jest to jedynie odejście w imię niezaspokojonego ego. To rezygnacja z miejsca, które godzi w godność osoby na równi przez Boga powołanej, tak samo odkupionej.

Same teolozki przeprowadzily  krytykę wezwania do eksodusu, które dominowało przez jakiś czas wśród chrześcijańskich i żydowskich feministek. Zaczęły dostrzegać, że tkwi w nim pewne złudzenie. Pisała o tym Elisabeth Schussler Fiorenza, mówiąc, że łudzimy się, iż przeniesiemy się do feministycznej „ziemi obiecanej”, ale ona nie istnieje, nawet w nas samych jej nie ma. Być może luksus takiej wyprowadzki dostępny byłby uprzywilejowanym kobietom, ale nie większości.

Fiorenza mówi, że nie wyjście, ale wspólne zmaganie jest rozwiązaniem. Jakiś wspólny wysiłek, staranie, by odchodzić nie było trzeba. Najwięcej zależy od samych kobiet. Fiorenza dodaje: tylko kobiety, które zrozumieją siebie jako Kościół i nie będą w nim biernymi obserwatorkami, mogą Kościół dla siebie odzyskać. Muszą zatem pozwolić sobie chcieć więcej. Jeśli zaś zdecydują się odejść – trzasnąć za sobą drzwiami. Tak, koniecznie trzasnąć. Zacznijmy od tego, żeby skończyć z cichymi odejściami.

Zuzanna Radzik (ur. 1983 r.) jest teolożką, członkinią zarządu Forum Dialogu Między Narodami oraz Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Stale współpracuje z „TP”.

http://religia.onet.pl/tygodnik-powszechny,45/miejsce-kobiety-w-kosciele,431,page1.html
« Ostatnia zmiana: Sierpień 16, 2011, 11:58:37 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #81 : Sierpień 17, 2011, 09:39:20 »

         Szczęście w nieszczęściu

Magdalena Prokop - Duchnowska | Przewodnik Katolicki | 18 Maj 2011 | Komentarze (2)

O pacjentach zamieniających rany w perły oraz profitach czerpanych z cierpienia z kapelanem Powiatowego Szpitala w Wołominie, ks. Piotrem Krasuskim
Od sześciu lat jest ksiądz kapelanem szpitalnym. Czy to praca na pełen etat?

Staram się być w placówce siedem dni w tygodniu, przez 24 godziny na dobę, w przeciwnym razie nie zdążyłbym z posługą na nagłe wezwania. Nie mogę, jak księża służący w kościołach, prowadzić szkolnej katechezy albo zajmować się kancelarią parafialną. Obchody, wezwania i Msze św. to moje obowiązki. Dysponuję wybudowaną z ofiar darczyńców kaplicą szpitalną, ale księgą chrztów, zgonów i małżeństw, które są w każdej parafii, już nie. W związku z tym, sakramentów udzielam za zgodą proboszcza z pobliskiego kościoła, który wpisuje je do własnej dokumentacji.

Mimo że pacjenci najczęściej korzystają ze spowiedzi i Komunii św., zdarzają się również tacy, którzy na skutek wypadku albo choroby domagają się chrztu czy ślubu. O ten ostatni poprosiła mnie, żyjąca w konkubinacie, para starszych wdowców. „Narzeczony” leżał na OIOM-ie (Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej – przyp. red.) i był nieprzytomny, jednak na czas trwania sakramentu odzyskał świadomość. Z racji tracheotomii nie mógł mówić, ale mrugnięciami i kiwnięciami głowy odpowiadał na pytania. Ślub odbył się rano, a o godz. 15 ten człowiek już nie żył.

Jak pacjenci szpitala znoszą swoje cierpienia?

Każdy inaczej. Jedni buntują się i pytają - Dlaczego właśnie mnie to spotkało?, a inni krok po kroku oswajają się z dolegliwościami.

Nigdy nie zapomnę pacjentki z neurologii, która chorowała na nowotwór głowy. Można sobie wyobrazić, jakie katusze przeżywała, gdy pielęgniarki – dla złagodzenia bólu, przyklejały jej plastry z potężną dawką morfiny. Kiedy wyznała mi, że chyba jeszcze niedostatecznie cierpi, osłupiałem z wrażenia. - Jest przykuta do łóżka, z bólu nie może się ruszać, zasnąć, i to ma być za mało? – pomyślałem.

Okazało się, że ta kobieta dostrzegała w cierpieniu pewną naprawczą moc. Odkąd trafiła do szpitala, jej dwaj bracia alkoholicy weszli na dobrą drogę, skończyli z piciem i wrócili do żon. Odwiedzali ją na oddziale, widzieli, jak się męczy, aż w końcu zrozumieli, że życie jest kruche i nie warto marnować czasu na awantury i nałogi. - Gdyby Pan Bóg dołożył mi jeszcze trochę cierpienia, to może i trzeci by się nawrócił... – wyznała mi w tamtej rozmowie. Przyznam, że kiedy to usłyszałem, miałem ochotę przed nią klęknąć.

Skąd ta schorowana kobieta czerpała siłę?

Z sakramentów. Ilekroć ją odwiedzałem cieszyła się, że może przyjąć Komunię św., wyspowiadać się czy skorzystać z namaszczenia chorych. Wiara jest nieocenionym wsparciem w cierpieniu. Oczywiście katolicy podobnie jak ateiści buntują się na wieść o chorobie czy nadchodzącej śmierci, z tą różnicą, że w końcu dostrzegają w tych trudnościach jakiś głęboki sens. Ich ból nie idzie na marne, bo mogą, podobnie jak pacjentka z rakiem głowy, ofiarować go w intencji bliskiej osoby. Zauważyłem, że wierzący ludzie nie tylko szybciej godzą się z cierpieniem, ale i mają w sobie większą nadzieję na wyzdrowienie. Z reguły, mimo przykucia do łóżka i skrajnego wycieńczenia, zachowują uśmiech i pogodę ducha.
Psycholog Anselm Grün zachęca, żeby zamieniać rany w perły. Czy możliwe jest przeobrażenie choroby, czy innej dolegliwości w dobro – coś cennego i wartościowego? Czy był ksiądz świadkiem takiej przemiany?

Często dzieje się tak w przypadku osób, którym śmierć zajrzała w oczy, np. ocalały z tragicznego wypadku. Był taki mężczyzna, który z potężnej stłuczki wyszedł z połamanymi rękami i nogami. Lekarze mówili, że cudem jest to, że w ogóle przeżył, że nie ma zmasakrowanego kręgosłupa i pękniętej głowy. On sam opowiadał, że cudowne ocalenie zawdzięcza medalikowi Matki Boskiej, który na samochodowym lusterku zawiesiła mu kiedyś matka.

Z podobnym przypadkiem spotkałem się na chirurgii, gdzie leżał człowiek po tragicznej kolizji samochodowej. Niesamowite! – nie mógł nadziwić się swojemu szczęściu – jednemu i drugiemu dziecku nic się nie stało, mnie tylko łeb rozcięło, a z samochodu kupa złomu została. Chwilę później poprosił mnie o pierwszą od wielu lat spowiedź.

Innym razem śmierć matki otworzyła oczy jej synowi. Mężczyzna, który był informatykiem w prężnej firmie i zarabiał spore pieniądze, doszedł nagle do wniosku, że zmarnował ostatnie trzy lata życia. Zdawało mu się, że zapewnił matce wszystko, czego w tamtym czasie potrzebowała: zakupy, opiekunkę oraz całodobową opiekę lekarza i pielęgniarki. Dopiero po śmierci zrozumiał, że nie dał jej tego, co najwartościowsze – siebie samego. Nie miał czasu podzielić się z nią opłatkiem w Wigilię, wyznać miłości, pożegnać się. Pod wpływem tej śmierci przewartościował swoje życie.

Czy choroba może zmienić nastawienie cierpiącego do życia albo pogodzić jego skłóconą rodzinę?

Widziałem jak dzięki leżącej na OIOM-ie umierającej kobiecie, jej skłócone od lat córki postanowiły się pojednać. Niesamowite było to, że matka odeszła dopiero w momencie, kiedy pogodzone już siostry przytuliły się i chwyciły ją – jedna za prawą, druga za lewą rękę. Co do spojrzenia na życie, myślę, że jeśli ktoś jest chory, to zaczyna doceniać każdy dzień. Często dochodzący do zdrowia ludzie cieszą się z rzeczy, które w przeszłości nie sprawiały im radości. Mało tego, zdarza się, że poważna choroba dodaje skrzydeł i to nawet tym pozornie słabym. Fizycznie są wątli i schorowani, ale widać w nich ogromną wolę walki. Bywają pacjenci, którzy przykuci do łóżek, dokonują niesamowitych rzeczy. Leżał u nas sparaliżowany mężczyzna, który mógł ruszać jedynie ręką i ustami, a oprócz tego, że opiekował się upośledzonym bratem i chorą na alzheimera matką, pisał wiersze oraz udzielał się społecznie i charytatywnie. Kiedy 30 lat temu lekarze postawili diagnozę, załamał się. Dziś ten tragiczny wypadek, który tak bardzo go odmienił, traktuje jak prezent, a nie przekleństwo.
A jaki wpływ na księdza miało doświadczenie choroby i związane z nią fizyczne cierpienie?

Dzięki chorobie miałem okazję spojrzeć na życie z perspektywy szpitalnego łóżka. Ból i niepewność, które wtedy odczuwałem, pomogły mi bardziej zrozumieć chorych, z którymi dziś współpracuję. Dla kapelana szpitalnego takie cechy jak wrażliwość i otwartość na drugiego człowieka są na wagę złota. Zdarza się, że podczas spowiedzi ludzie wymiotują, załatwiają się, plują do ucha. Trudno jest znieść swąd spalonego czy zgniłego ciała, ale jeśli pacjent wyczuje, że się go boję albo brzydzę, nie złapię z nim kontaktu.

W Biblii czytamy: „Kogo Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada nadzieje, na tego zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem”. Jak rozumieć to kontrowersyjne zdanie?

Na pewno nie dosłownie. Bóg nie zsyła cierpień, co najwyżej czasami je dopuszcza. I chociaż trudno w to uwierzyć, robi to z miłości. Jeśli zmagam się bólem, fizycznym lub psychicznym, tzn. że Bóg mi zaufał. Uznał, że mam w sobie siłę, by znieść taki ciężar. Jednak konkretniejszą odpowiedź na pytanie - Dlaczego człowiek cierpi? - znajdziemy dopiero po śmierci.

Tymczasem starajmy się zaakceptować krzyż i uwierzyć w jego głęboki sens. W przeciwnym razie tylko podwoimy swoje cierpienie, a w efekcie załamiemy się albo, co gorsza, stracimy ochotę do życia. Pamiętajmy też, by zarówno małe, jak i duże bolączki za pośrednictwem modlitwy składać w „banku cierpień”. Tam Bóg zamieniając je w dobro, spożytkuje do swoich zbawczych celów.

Świat traktuje cierpiących jak piąte koło u wozu, Kościół przeciwnie, nazywa ich skarbem. Co takiego dają nam ubodzy, załamani, upośledzeni czy niedołężni, czego nie może zaoferować nam zdrowy, silny człowiek?

Bez chorych i potrzebujących bylibyśmy okropnymi samolubami. Przez pochylanie się nad cierpiącym człowiekiem pokonujemy egoizm, a więc podnosimy jakość naszego człowieczeństwa. Od niedołężnych uczymy się też wdzięczności. Kiedy moja choroba postąpiła, zacząłem mieć trudności z chodzeniem i musiałem przejść operację. Narzekałem wtedy na ból i na to, że w tak młodym wieku mogę wylądować na wózku. Dopiero gdy rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że można cierpieć o wiele bardziej, doceniłam to, co mam. Okazało się bowiem, że w porównaniu z niektórymi pacjentami jestem okazem zdrowia.

Cierpienie jest nieodłączną częścią życia. Czy tego chcemy, czy nie, spotyka każdego z nas, bo wiąże się nie tylko z chorobą i szpitalem, ale w ogóle z codziennością. Każde pokonanie lenistwa czy egoizmu sprawia, że człowiek przekracza siebie, czyli robi coś wbrew swoim zachciankom. Czym skutkuje podejmowanie codziennych trudności, czym zaś uciekanie przed nimi w imię wygody i przyjemności?

Nasze życie składa się zarówno z wesel w Kanie Galilejskiej, jak i z dróg na Golgotę. Bez względu na to, czy ktoś jest katolikiem czy ateistą, nie zdoła uciec przed cierpieniem. Jeśli ominie jedną przeszkodę, i tak pojawi się kolejna. Współczesny człowiek stawia na rozrywkę – dogadza sobie, jednocześnie unikając wyzwań i trudności, licząc, że tym sposobem uczyni życie łatwiejszym, a siebie szczęśliwszym. Problem w tym, że nagminne unikanie cierpienia prowadzi do niezadowolenia z życia i pogardy wobec siebie, czyli tak naprawdę wcale nie do radości, tylko do smutku i frustracji.

Paradoksalnie, to właśnie walka ze sobą daje wewnętrzne poczucie szczęścia i satysfakcji. Najlepszym na to dowodem są pielęgniarki z mojego szpitala. Mimo że po dyżurze są wycieńczone, jeszcze nie słyszałem, żeby którakolwiek chciała zmienić pracę. A to dlatego, że ciężar psychiczny i zmęczenie rekompensują im radość i satysfakcja z wykonywanego zajęcia. Widzą, że to, co robią, ma sens, że ich wysiłek nie idzie na marne. Kiedy człowiek zrozumie, że każda trudność wiąże się również ze szczęściem, rzeczy, które do tej pory wydawały mu się nie do udźwignięcia, powoli tracą na wadze.

Cierpienie jest przepustką do prawdziwego życia. Możesz być nieszczęśliwym, tchórzliwym człowiekiem, który tylko je, pije, oddycha, a cierpienie i zranienia omija szerokim łukiem, ale możesz być również kimś kto stara się „oddychać pełną piersią”, tj. z takim samym zapałem jasną, jak i ciemną stroną swojego życia.

Z ks. Piotrem Krasuskim rozmawiała Magdalena Prokop-Duchnowska

http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=6496
« Ostatnia zmiana: Sierpień 17, 2011, 09:50:44 wysłane przez Rafaela » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #82 : Sierpień 17, 2011, 10:50:09 »

Cytuj
Pamiętajmy też, by zarówno małe, jak i duże bolączki za pośrednictwem modlitwy składać w „banku cierpień”. Tam Bóg zamieniając je w dobro, spożytkuje do swoich zbawczych celów.

No tak, mamy tu już nawet "bank cierpień" i depozyty, które ..hmhm, bóg, z pewnością spożytkuje dla swoich celów. Energia ludzka to bardzo cenna waluta. Zwłaszcza, kiedy wierny całym sobą jest przekonany, że "Cierpienie jest przepustką do prawdziwego życia" . No i interes bangsterski się kręci już z powodzeniem od 2tys lat..
Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #83 : Sierpień 17, 2011, 13:05:46 »

Cytuj
bank cierpień
brzmi zachęcająco  Zły
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
arteq
Gość
« Odpowiedz #84 : Sierpień 17, 2011, 21:28:50 »

No tak, mamy tu już nawet "bank cierpień" i depozyty, które [...]
East, nie rozumiem skąd taka krytyka, toż to nic innego niż "Wasza" ezoteryczna karma... a w KK wierzy się, że można częściowo ponieść ją w imię dobra/sprostowania innych (nie mylić z całkowitym "wyreklamowaniem")
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #85 : Sierpień 17, 2011, 21:36:49 »

To jest prawda co mowi Arteg. Tylko ja pamietam z czasow kiedy bylam malym dzieckiem, ze w taki sposob ludzie przejmowali na siebie cierpienie majac na celu pomodz komus innemu np.synowi. Teraz jakos juz tego sie nie praktykuje, a moze tak- sporadycznie.

============================================

Między płcią a płciową tożsamością

Ks. Dariusz Madejczyk

Redaktor Naczelny

 „Uważam, że przemoc wobec osób homoseksualnych jest nie do przyjęcia i powinna być odrzucona, chociaż nie oznacza to wcale poparcia dla ich zachowania” – stwierdził w wywiadzie dla amerykańskiej stacji katolickiej EWTN abp Silvano Tomasi, przedstawiciel Stolicy Apostolskiej przy biurach ONZ w Genewie.

 Kontekst tej wypowiedzi stanowi niedawna (17 czerwca br.) rezolucja Rady Praw Człowieka ONZ dotycząca praw człowieka w odniesieniu do orientacji seksualnej i tożsamości płciowej (dokument nosi tytuł: Human rights, sexual orientation and gender identity). Abp Tomasi zauważył, że wyznaczony przez ONZ program działań prowadzi w bardzo niebezpiecznym kierunku. Przez włączenie w problematykę praw człowieka kwestii specjalnych praw dla homoseksualistów próbuje się wprowadzić zupełnie nową normę, która będzie prowadzić nie tylko do ograniczenia wolności Kościoła katolickiego, ale w ogóle wolności słowa tych wspólnot religijnych oraz ludzi, którzy mówią o grzeszności czynów homoseksualnych lub zwyczajnie odrzucają ten styl życia jako niezgodny z ludzką naturą.

 Konsekwencją możliwych praw, które wynikałyby z realizacji tego programu ONZ, byłoby rażące naruszenie wolności słowa, wyznawania religii i osobistych przekonań, a także zakwestionowanie prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z wyznawanymi przez nich wartościami. W wypadku odmowy celebrowania „ślubów” osób tej samej płci państwa oraz wspólnoty religijne mogłyby zostać oskarżone o naruszanie praw człowieka, a kapłani lub urzędnicy mogliby nawet otrzymywać nakazy asystowania w tego typu ceremoniach.

 

LGTB kontra rodzina

 

Jak widać, tęczowa propaganda, czyli zabiegi środowisk LGTB (lesbijki, geje, transseksualiści, biseksualiści), by zmieniać prawo i sposób myślenia o dewiacjach seksualnych, zatacza coraz szersze i coraz to nowe kręgi. To właśnie jest ten symboliczny dwupak, o którym w poprzednim wydaniu „Przewodnika Katolickiego” mówił socjolog dr Tomasz Żukowski. Pod płaszczykiem równości próbuje się przemycać specjalne prawa dla wybranych środowisk – tych, które głośniej krzyczą lub ekstrawagancko się ubierają – nie tworzy się natomiast programów realnego, a przede wszystkim skutecznego wsparcia dla rodzin.

 Nie widać w międzynarodowych instytucjach wielkiej determinacji, gdy idzie o wsparcie dla rodzin w najuboższych krajach, bo nie ma lobby, które byłoby tym zainteresowane. Gros pomocy trafia w najuboższe rejony świata przez organizacje charytatywne oraz dzięki działalności wspólnot kościelnych różnych wyznań. ONZ upomina się o przywileje dla środowisk LGTB, które na swoje „inne” życie wydają ogromne pieniądze i wspierają w ten sposób wielki seksbiznes, nie upomina się natomiast o prawa dla zwykłych rodzin, które nie oczekują niczego szczególnego – chcą pracy, godziwego wynagrodzenia, dobrego kształcenia dzieci i młodzieży oraz odpowiedniego wsparcia, gdy rodzina jest wielodzietna lub przeżywa jakieś trudności.

 Zbliżające się wybory ponownie uruchomiły w Polsce dyskusje, których już nieraz byliśmy świadkami – związki partnerskie, aborcja, antykoncepcja, in vitro. Ciekawe, że żadna z partii (może poza ugrupowaniem Polska Jest Najważniejsza, które w tych dniach przedstawiło swój raport na temat demografii) nie wykazała się tak samo wielką determinacją w zabieganiu o rodzinę… Rodzinę, od której zależy przecież nasza przyszłość. W zamian za to znaczna część posłów oraz mediów wspierających ruchy gejów i lesbijek robi co się da, by doprowadzić do degradacji rodziny. Kolorowe opowieści o szczęśliwych homoparach serwowane przez „Gazetę Wyborczą” i telewizyjne występy dyżurnych promotorów prawnego usankcjonowania związków osób tej samej płci nie zmienią faktów.

 

Próba zrównania związku dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet z małżeństwem mężczyzny i kobiety jest nie czym innym jak zamachem na porządek wynikający z ludzkiej natury. Tak samo zresztą jak przejmowanie opieki nad dziećmi przez pary jednopłciowe zamiast troski o naturalną relację: mama–tata–dziecko. Adopcja dzieci przez pary homoseksualne jest wyrywaniem dzieci z naturalnego środowiska, w którym powinny wzrastać i dojrzewać do właściwych międzyludzkich relacji opartych na przynależących im z natury wzorcach matki i ojca.

 

Celowo nie odwołuję się w tym miejscu do fundamentów religijnych. Porządek natury powinien być jasny dla każdego. Także dla człowieka niewierzącego. Można nie wierzyć w sakrament małżeństwa. Jednak małżeństwo jako takie ma swoje fundamenty już w samej psychofizycznej konstrukcji człowieka. Dziecko natomiast, które jest owocem miłości i małżeńskich relacji mężczyzny i kobiety – zgodnie z naturą – musi mieć jako rodziców matkę-kobietę i ojca-mężczyznę.

                                                        Językowy przekręt

 Wspomniana rezolucja Rady Praw Człowieka ONZ dotyczy praw człowieka w odniesieniu do orientacji seksualnej (sexual orientation) i tożsamości płciowej (gender identity). Warto zauważyć, na co zwracał też uwagę abp Tomasi, że ten oficjalny dokument jednej z agend ONZ wprowadza pojęcia, które nie są w żaden sposób ujęte w prawie międzynarodowym, ale dla niektórych osób stanowią pewien kod słowny, przez który odnoszą się one do konkretnych działań i zachowań. „Zamiast mówić o gender (kulturowej tożsamości płciowej), powinniśmy mówić o płci – powszechnym terminie prawa naturalnego odnoszącym się do kobiety i mężczyzny” – podkreśla abp Tomasi.

 Łatwo zauważyć, że zabieg językowy, którym jest mówienie o tożsamości płciowej (czyli o pewnych subiektywnych odczuciach konkretnej osoby) zamiast o płci, jest jedną z dróg do wprowadzania nowych uregulowań prawnych, a wcześniej jeszcze do kształtowania postaw przenikniętych akceptacją dla zachowań homoseksualnych. Zastąpienie „płci” określeniem „tożsamość płciowa” wprowadza przez zabieg językowy nową, subiektywną kategorię, która w ramach dalszego procedowania służyć będzie przekształcaniu prawa oraz odbieraniu wolności słowa i swobody prezentowania własnych przekonań w odniesieniu do pewnych zachowań seksualnych.

 Jak to może wyglądać w praktyce, widzimy dziś w tych krajach, gdzie dzieci nie słyszą już w szkołach o mamie i tacie, a jedynie o opiekunach; czytają też od najmłodszych lat historyjki o sympatycznych pingwinach homoseksualistach, żeby przypadkiem nie odkryły, że związek dwóch kobiet lub dwóch mężczyzn jest czymś nienormalnym.

                               Prawo, czyli usprawiedliwienie

 Rozmywanie pojęcia rodziny, określony sposób przedstawiania życia ludzi żyjących w związkach jednopłciowych, nadawania im pewnego kolorytu – malowanie szczęśliwego życia w tęczowych kolorach – ma na celu zmianę postaw w społeczeństwie. Dotyczy to zwłaszcza ludzi, którzy na co dzień bezpośrednio nie stykają się z osobami, które wykazują zachowania homoseksualne lub żyją w związkach jednopłciowych. Ta zmiana nastawienia jest bardzo potrzebna wszystkim tym, którzy nie tylko żyją niemoralnie i trwają w grzesznych związkach, ale również ludziom związanym z seksbiznesem, dla których degradacja człowieka jest źródłem niekończących się zysków. Jej społeczna i prawna akceptacja będzie ich fortunę jeszcze pomnażać.

 Przyzwolenie społeczne dla negatywnych zachowań seksualnych oraz określone regulacje prawne powodują również stopniowe wyciszanie ocen moralnych w odniesieniu do sfery seksualnej. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że ludzie, którzy są religijnie słabo uformowani, z łatwością sami ulegają postawom czy myśleniu, które są prezentowane jako coś powszechnego i powszechnienie akceptowanego. „Skoro wszyscy tak robią, dlaczego nie ja?”.

 Dodatkowa norma prawna, sankcjonująca postawy sprzeczne z Bożymi przykazaniami, w wypadku osób o płytkiej religijności jest sposobem na wyłączenie ich sumienia i pogrążanie się w bagnie niemoralności. Widzimy to chociażby na przykładzie debaty o zabijaniu dzieci nienarodzonych. Przykazanie „Nie zabijaj” jest wprawdzie powszechnie akceptowane jako norma, ale określone oddziaływanie na społeczeństwo i wzbudzanie określonych emocji (np. związanych z gwałtem na kobiecie) prowadzi do tego, że w konkretnych sytuacjach część ludzi jednak na zabijanie się zgadza. Nazywając je oczywiście aborcją lub usunięciem płodu (patrz wyżej: językowy przekręt).

Przez ostatnie tygodnie zwracaliśmy uwagę na zjawisko „tęczowej propagandy”, która obecna jest w niektórych mediach. Nie da się ukryć, że prym wiedzie w tej dziedzinie „Gazeta Wyborcza”, która w ostatnich miesiącach z wielkim zaangażowaniem prezentowała uroki gejowskiego życia.

 Zabrakło niestety tych tragicznych historii (w każdym razie ja ich jakoś nie zauważyłem), z którymi jako ksiądz niekiedy się spotykam. Nikt nie pisał o moralnych dylematach młodych ludzi, którzy weszli w grzeszne związki; o tym, że ci, którzy wchodzą w homoseksualne relacje, mają głęboką świadomość, że jest z nimi „coś nie w porządku”. Ile jest tragedii związanych z tym, że ktoś – w swojej niedojrzałości lub naiwności – spodziewał się głębokiej relacji, przyjacielskiej więzi, a doświadczył seksualnego wykorzystania i upokorzenia. Nie wspomnę już o tych, którzy sprzedawali się za pieniądze i nie mają sił albo nie wiedzą, jak wyzwolić się z sideł uzależnienia od homoseksualnych zachowań.

 Krótko mówiąc: nie dajmy się oszukać. Nie ulegajmy „tęczowej propagandzie”. Przyszłość jest w rodzinie i to jej należą się przywileje. Wszystkie inne związki, także te tzw. partnerskie, jak podkreślają prawnicy, są w Polsce legalne i nie potrzebują dodatkowego usankcjonowania, zwłaszcza takiego, które miałoby być imitacją rodziny.

 

Ks. Dariusz Madejczyk

Redaktor Naczelny

 
Źródło: Tygodnika „Przewodnik Katolicki”(Nr. 30. 2011)

http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=6692

=================================================

Złoty "cielec" arystokratycznego Kościoła
nudaveritas, 27 Maja 2011, 10:14
Bronbar2 pisze w swoim artykule pod Tytułem "ARYSTOKRACJA DUCHA CZY PIENIĄDZA?"

Cytat on:
"Całe szczęście, bowiem człowiek, który stawia pieniądze jako cel w życiu, zatraca swoje człowieczeństwo, bo pieniądz staje się złotym cielcem czyli bożkiem, któremu poświęca swoje wszystkie siły witaln

Klerykalizm to nic innego jak sprawowanie totalnej władzy nad społeczeństwem przez instytucję jaką jest kościół. Mniej "twarda" teza klerykalizmu to zapewnienie kościołowi maksymalnych wpływów politycznych, kulturowych i ekonomicznych w społeczeństwie.

Wszystkie instytucje działające w społeczeństwie dążą do uzyskania jak największych wpływów na to społeczeństwo, kosciół robi to także, robi to aż nadto dobrze wręcz nachalnie. Paradoksalnie jednak im bardziej staje się instytucją, tym bardziej traci to co najcenniejsze - religijność.

I tak nasz duchowny kler głosi nam: My wiemy najlepiej co dla was wiernych dobre. My jesteśmy namaszczeni przez Chrystusa i nam władza przez Boga dana i będziemy nią rozporzadzać przekazując wam to co uznajemy za stosowne bez prawa sprzeciwu, ale z klauzulą bezwarunkowego podporządkowania się. Co może wierny przekazać klerowi ? ano, tylko informację o swoich błędach czyli grzechach bogobojnie i w głębokim poczuciu winy. Klerykalizm duchowny przejawia się także zabiegami o dobra doczesne które to często są manipulacjami na granicy prawa i przyzwoitości jak słynna komisja majątkowa ! a przecież nie kto inny, jak cytowany wszędzie Jan Paweł II powiedział :

"Bogatym nie jest ten kto posiada, lecz ten co daje"

Kto jak kto, ale KK w Polsce słowa swojego czcigodnego Ojca Papieża powinien brać poważnie, czyż nie ?


Ależ taaaak !  kosciół daje przecież hmmmm, co daje kościół ?  ach tak, my jako wierni otrzymujemy jakże wygodną postawę życiową. Kupujemy gotowy już światopogląd, nie musimy się wysilać intelektualnie, nie potrzebujemy samodzielnie myśleć i brać odpowiedzialności za religię i kościół, bo kupujemy swoistą polisę ubezpieczeniową od tych którzy są fachowcami w dziedzinie zasad życia doczesnego a także tego pozagrobowego. Tak oto wszystko to co zwiemy naszą religijnością i duchowością to nic innego jak korzystanie z usług urzędu lub instytucji jakim jest kościół, to tak jak pójscie do hipermarketu.
Wierni uciekają w ten sposób od wolności a także odpowiedzialności a Duchowieństwo ucieka przed Bogiem i człowiekiem w rytualizm i urzędniczy funkcjonalizm.

KK w Polsce to klerykalizm na najwyższym stopniu, razem ze swoją wielką tubą Radio Maryja a także absurdalnie ekstremalnych ludziach w sutannach, należących raczej intelektualnie do średniowiecza jak oto to, bardzo żałosne indywiduum.


http://www.youtube.com/watch?v=akNs5JOhPVU


Wbrew bogobojnym krzykaczom twierdzę, że największym wrogiem KK nie jest antyklerykalizm czy też ateizm lecz wewnętrzne postawy kleru gotowe na wszystko do zdobycia jak największych wpływów w społeczeństwie poprzez omamianie swoich wiernych, sprowadzając tym samym religię tylko do kultu obrazków,kadzideł,kropideł, wszelakich pomników i tym podobnych zabobonów i ....  WŁAŚNIE     !

Stawianie pieniądza jako cel w życiu swoim (czt.Kościoła). Pieniądz to bowiem stał się kościelnym ZŁOTYM CIELCEM a bożkami wszelakie jego relikwie sprzedawane gdzie popadnie.

http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/63881,zloty_cielec_arystokratycznego_kosciola,artykul.html



Scaliłem posty
Darek
« Ostatnia zmiana: Sierpień 21, 2011, 19:29:31 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #86 : Sierpień 19, 2011, 10:31:15 »

                                                                   Popełnili zło, ale my widzimy człowieka
Ks.Pawel Wojtas

Pracujemy z ludźmi, którzy popełnili zło, ale chcą, byśmy dostrzegli w nich człowieka. Bardziej otwarci na współpracę są „25-latkowie” niż więźniowie o krótkich wyrokach – mówi w rozmowie z KAI ksiądz dr Paweł Wojtas, naczelny kapelan więziennictwa i od listopada 2010 r. przewodniczący Europejskiej Rady Naczelnych Kapelanów Więziennictwa.

Ks. Paweł Wojtas. Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Był Ksiądz jednym z pierwszych kapelanów więziennych po 1989 r.

– Zacząłem pracę w 1989 r. jako kapelan Aresztu Śledczego w Grójcu pod Warszawą, będąc jeszcze wikariuszem w parafii. Dwa lata później zostałem skierowany przez kard. Józefa Glempa, ówczesnego arcybiskupa warszawskiego, do pracy jako kapelan największego w Polsce Aresztu Śledczego Warszawa-Białołęka. Zostałem pierwszym pełnoetatowym kapelanem więziennym w kraju, zatrudnionym przez Centralny Zarząd Służby Więziennej. Etatu nie miał wówczas nawet naczelny duszpasterz więziennictwa ks. prałat Jan Sikorski.

Bycie kapelanem na Białołęce było wyzwaniem?

– Z pewnością. Jeszcze w Grójcu podjąłem pracę, której nikt wcześniej nie wykonywał. Zacząłem przede wszystkim odbywać regularne rozmowy z więźniami. Dyrektor więzienia nie wyobrażał sobie, że uda mi się dotrzeć do osadzonych, wysłuchiwać ich, chodzić po celach po kolędzie. W tamtym czasie na kontakty kapelanów z tymczasowo aresztowanymi potrzebna była zgoda miejscowego sądu, nie istniały jeszcze odpowiednie regulacje prawne. Wszyscy zgadzali się jedynie, że mimo braku przepisów praca duszpasterska jest potrzebna, to nieco ułatwiało sytuację.

Pewnie spotykał się Ksiądz z nieufnością więźniów...

– Odpowiem historią z początków mojej pracy. Byłem świadkiem wypadku drogowego, kierowca ciężko potrącił dziewczynę. Pijany sprawca wypadku, nastolatek, cudem uniknął samosądu miejscowych. Byłem jednym z rozdzielających wzburzonych gapiów. Tydzień później odprawiałem Mszę św. w grójeckim areszcie. Podszedł do mnie ten chłopak i spytał, czy go poznaję. Poprosił o rozmowę, opowiedział o swojej rodzinie: matka prostytutka, ojciec nieznany. Matka sprowadzała klientów do tego samego pokoju, w którym spał chłopak. Któregoś dnia nie wytrzymał, uciekł, wsiadł w samochód i spowodował wypadek.

Pojechałem potem do rodzinnego miasta tego chłopaka, rozmawiałem z matką. Przekonałem się, że jego czyny mają źródło w sytuacji rodziny, a w zasadzie braku normalnej rodziny. Zrozumiałem, że łatwo takiego człowieka potępić za spowodowanie wypadku, ale nie można nie zauważyć tego, co się przyczyniło do jego zachowania. Uświadomiłem sobie, że z takimi ludźmi trzeba pracować, a to co się stało w dużym stopniu jest winą sytuacji, w jakiej wzrastali.

Ta historia czegoś Księdza nauczyła?

– Po 20 latach pracy z więźniami wiem jedno: kluczowy moment, w którym człowiek może otrzeć się o świat przestępczy, zaczyna się w zniszczonym dzieciństwie i okresie dojrzewania. Jeśli małemu człowiekowi brakuje więzi z rodzicami i nie może on liczyć na prawidłowe wprowadzenie w dorosłe życie, a zamiast tego w domu była agresja, odtrącenie lub obojętność, jest to droga do zagubienia się w życiu.

Co najważniejszego zmieniło się przez 20 lat istnienia duszpasterstwa więziennego?

– Na początku brakowało kapelanów, dziś ma go każda jednostka penitencjarna w kraju. Zmieniły się też przepisy prawne. Kiedy zaczynałem pracę, każdy więzień chcący uczestniczyć w praktykach religijnych musiał mieć na to zgodę sędziego. Dziś dotyczy to tylko więźniów niebezpiecznych, przebywających w izolatkach, ale i do nich kapelan ma dostęp. Obecnie więzień może uzyskać urlop okolicznościowy, by uczestniczyć np. w pogrzebie bliskiej osoby.

Powstają nowe inicjatywy duszpasterskie, w których księżom pomagają członkowie Bractwa Więziennego lub Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Organizujemy dla nich specjalne szkolenia oraz rekolekcje. Co roku od 7 lat, pod auspicjami biskupa warszawsko-praskiego, organizujemy m.in. konferencje penitencjarne, w których bierze udział 200 dyrektorów instytucji wychowawczych. Dyskutujemy, jak pomagać zwłaszcza nieletnim, by nie wchodzili w świat przestępczy.

Ważny i coraz liczniejszy jest udział więźniów w pielgrzymce osób niepełnosprawnych. Pracują też oni jako wolontariusze w hospicjach. Jeśli z prawnego punktu widzenia jest to możliwe, pracę tę proponujemy osobom z wyrokami za zabójstwo. Wcześniej to życie niszczyli, a teraz dajemy im szansę pracy z człowiekiem, którego życie dobiega końca.

Czego więźniowie oczekują od kapelanów?

– Oczekują przede wszystkim zrozumienia, że mimo popełnienia przestępstwa też są ludźmi. Chcą też, by w to ich człowieczeństwo wprowadzać stopniowo zasad życia religijnego. Nie oczekują natomiast powielania przez nas postawy właściwej funkcjonariuszom więziennym. Nie chcą też, byśmy byli ich „kumplami” i zaczęli mówić ich językiem.

Są więźniowie, którzy notorycznie odmawiają współpracy?

– Tego się nie da uniknąć. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, bym zakładał, że wszyscy zechcą ze mną rozmawiać i zrobią to, o co poproszę. Postawy, które reprezentują, są często efektem wieloletnich zaniedbań. Potrzeba więc stopniowego budowania zaufania między więźniem a duszpasterzem tak, by osadzony przestał podejrzewać, że chcę go do czegoś namówić. Nie, ja przed nim staję szczerze, jako ksiądz, ale przede wszystkim jako człowiek wierzący.

Są też więźniowie „wędrujący” od religii do religii. Każdy zarejestrowany w Polsce Kościół czy związek religijny, który ma swoich wiernych, ma prawo wstępu do pracy z więźniami, a ci niekiedy to wykorzystują – tu dostaną kartę na telefon, tam paczkę świąteczną.

Kapelani mają doświadczenie pracy w oparciu o dokonane zło, czyli przestępstwo. To doświadczenie jest potrzebne osobom pracującym w takich instytucjach jak ośrodki szkolno-wychowawcze czy sądy dla nieletnich. Chcemy im pomóc, bo pracują z człowiekiem, który często jeszcze nie popełnił przestępstwa. Dlatego współpraca między nami jest bardzo potrzebna.


Praca z osadzonymi jest inna niż z więźniami o dużych wyrokach?

– Więzień z dużym wyrokiem wie, że będzie długo przebywał w więzieniu. Jego nastawienie na życie pozbawione wolności jest więc inne niż osadzonego na krótko. Wie, że musi sobie to życie za kratkami jakoś poukładać, jest więc bardziej otwarty na współpracę z kapelanem. Może sobie też nie radzić z pobytem w więzieniu, zdradzać chęci samobójcze – rzeczywiste lub fałszywe, by zainteresować swoją osobą psychologa czy kapelana.

Więźniowie trafiający do aresztu na kilka miesięcy, rok lub dwa lata, zamykają się w sobie, chcą przetrwać ten czas i odmawiają współpracy. Różnice między dwoma rodzajami więźniów najlepiej widać w ich udziale w pielgrzymce osób niepełnosprawnych na Jasną Górę. Ci o małych wyrokach szli od niechcenia, a więźniowie np. z 25-letnią odsiadką, czyli po zabójstwie, oddają się bardziej pracy na rzecz innych.

To zmienia więźniów?

– Bardzo zmienia. Wielu rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. Gdy podczas pielgrzymki pchają wózek z osobą sparaliżowaną, uświadamiają sobie wartość każdego życia i zaczynają dziękować Bogu za swoje, choć było grzeszne i wcześniej nigdy tego nie uczynili.

Do więzień trafiają także kobiety. Oczekują opieki duszpasterskiej tak samo jak mężczyźni?

– O kobiety i mężczyzn troszczymy się tak samo. Jednak kobieta będąca w izolacji więziennej jest priorytetem w pracy duszpasterskiej. Zazwyczaj bowiem to ona była najpierw ofiarą przemocy ze strony mężczyzny, a dopiero potem sama stała się przestępczynią. Więźniarki są więc w podwójnie złej sytuacji: z jednej strony przeżywają trudy izolacji, z drugiej strony już uczestniczyły w przestępstwie. Nie możemy też zapominać o wzroście przestępczości wśród nieletnich dziewcząt, niejednokrotnie bardziej agresywnych i wulgarnych niż chłopcy. Praca z dziewczyną, która od kilku już lat wchodzi w konflikt z prawem, jest o wiele trudniejsza.

Przed świętami Bożego Narodzenia więźniowie częściej proszą o rozmowę z kapelanem?

– To najbardziej szczególny okres pracy duszpasterzy, atmosfera wśród więźniów jest wówczas bardzo emocjonalna. To właśnie w Wigilię dawniej odnotowywano najwięcej prób samobójczych w celach. Pamiętam, że któregoś wieczoru wigilijnego pogotowie przyjeżdżało na Białołękę nawet 30-40 razy. Prosiłem naczelnika więzienia, by móc częściej chodzić po konkretnych celach, także w godzinach nocnych, choć przepisy na to nie pozwalały. To pomogło, dziś prób samobójczych jest o wiele mniej.

W więzieniach organizowane są rekolekcje i spotkania wigilijne, więźniowie dostają też paczki. Rozumiem, że kogoś może to oburzyć, ale chodzi o uczenie skazanych normalności, do której kiedyś wrócą.

Więźniowie po wyjściu na wolność utrzymują kontakt z duszpasterstwem?

– Nie wykluczamy tego, zalecamy jednak, by kontynuowali zaangażowanie w swoich parafiach, tam z pewnością działają konkretne ruchy i stowarzyszenia katolickie. Nie zawsze jest to możliwe, gdyż właśnie w rodzinnych miejscowościach weszli w konflikt z prawem. Są jednak osoby, które nalegają, by nadal brać udział w pielgrzymce na Jasną Górę. Pokazują w ten sposób, że właśnie w tym środowisku rozpoczęli nowe życie.

W listopadzie br. został Ksiądz przewodniczącym Europejskiej Rady Naczelnych Kapelanów Więziennictwa. Czym się ona zajmuje?

– Będę tymczasowo przewodniczył Radzie do przyszłego roku, gdy na światowym zjeździe w Kamerunie wybierze ona nowego szefa. Do moich obowiązków należy koordynacja pracy krajowych duszpasterstw więziennych w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, Europą Zachodnią zajmuje się duszpasterz z Francji. Istnieją bowiem duże różnice w funkcjonowaniu duszpasterstw. W Wielkiej Brytanii czy Francji jest słaba współpraca kapelanów ze strukturami państwowymi, choć praca samych duchownych oceniana jest wysoko. To właśnie od kapelanów anglikańskich uczyliśmy się zasad pracy na początku lat 90. Z kolei zwłaszcza w byłych republikach radzieckich często do dziś nie ma struktur duszpasterskich. Polska na tym tle ma bardzo dobrą opinię, bardzo szybko po upadku komunizmu powstały u nas odpowiednie regulacje prawne, kapelani mają wsparcie struktur Służby Więziennej.


Rozmawiał: Łukasz Kasper

http://religia.onet.pl/wywiady,8/popelnili-zlo-ale-my-widzimy-czlowieka,64,page2.html
........................

Prymas „działa” w niebie

Milena Kindziuk | Niedziela | 8 Lipiec 2011 | Komentarze (0)

Niewiele się mówi o łaskach, jakich ludzie doznają za wstawiennictwem kard. Wyszyńskiego. Ale one istnieją. I są ich tysiące
Mieszkanka Łodzi zachorowała na nowotwór złośliwy narządów wewnętrznych. Lekarze wprost mówili, że nie ma dla niej ratunku. Diagnoza brzmiała jak wyrok. – I wtedy zaczęłam prosić o pomoc Prymasa Wyszyńskiego, o jego wstawiennictwo za mną u Boga – wyznaje kobieta. W szpitalu miałam ze sobą obrazek z kard. Wyszyńskim. Patrząc na niego, dostrzegłam w pewnym momencie, jakby wyszły z niego promienie, które objęły mnie całą. Wszystko to trwało ok. minuty. Miałam wrażenie, jakby ze mnie coś spływało, i od razu poczułam się lepiej na duchu.

Tydzień później lekarze orzekli, że nowotwór się wchłonął. Byli zdumieni, gdyż z medycznego punktu widzenia stan zdrowia nie miał prawa się polepszyć. Kobieta ta ma dziś 45 lat. Jest przekonana, że żyje dzięki wstawiennictwu kard. Wyszyńskiego.
Inny przypadek: ksiądz z archidiecezji częstochowskiej zachorował na raka prostaty. Po operacji lekarz uznał, że choroba jest nieuleczalna. Ból się wzmagał, leki nie przynosiły poprawy. Wtedy wiele środowisk zaczęło się modlić o zdrowie chorego – za wstawiennictwem Księdza Prymasa. Sam kapłan natomiast pewnej nocy udał się na Jasną Górę i długo modlił się przed Cudownym Obrazem – także za przyczyną kard. Wyszyńskiego. Nagle usłyszał wewnętrzny głos: „Zostań w domu!”. – Następnego dnia miałem jechać do Katowic na kolejną operację – wyznaje. – Nagle zostałem olśniony łaską zdrowia. Odczułem natychmiastowe, cudowne uzdrowienie. Organizm zaczął normalnie funkcjonować, a ból całkowicie ustąpił – wspomina kapłan. Lekarz powiedział mu wtedy: „Jeżeli ksiądz przeżyje jeden tydzień, uznam to za cud”. Po upływie tygodnia ten sam lekarz stwierdził: „Uważam ten przypadek za cud Miłosierdzia Bożego”. A duchowny jest przekonany, że uratował go Ksiądz Prymas.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Wbrew prawom natury

Okazuje się, że kard. Wyszyński „działa” w niebie na wiele sposobów. I w różnych sprawach. Zdarzają się również uzdrowienia duchowe za jego przyczyną, nawrócenia, powroty do wiary i do Kościoła.

Jedno z takich zdarzeń miało miejsce w 2000 r. Mieszkanka Ząbek udała się do grobu Prymasa Wyszyńskiego i tam modliła się o łaskę spowiedzi dla kogoś znajomego. – W końcu ten znajomy przystąpił do spowiedzi. W ramach pokuty ksiądz polecił mu, aby... poszedł na grób kard. Wyszyńskiego i pomodlił się o jego szybką beatyfikację – opowiada kobieta. – Byłam zaskoczona zarówno samym faktem spowiedzi, jak i formą pokuty, którą uważam za znak.

Ciag dalszy na :  http://religia.onet.pl/publicystyka,6/prymas-dziala-w-niebie,405.html
 ......................


                                                  ONI NIE WSTYDZA SIE JEZUSA : a Ty

Michał Bondyra | Przewodnik Katolicki | 18 Sierpień 2011 |

Oni nie wstydzą się Jezusa, a ty?
Michał Bondyra | Przewodnik Katolicki | 18 Sierpień 2011 |
Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

Co łączy znanego dziennikarza Przemysława Babiarza, najlepszą polską tenisistkę Agnieszkę Radwańską, Jadwigę i Dariusza Basińskich z kabaretu Mumio czy lidera Prawicy RP Marka Jurka? Odpowiedź prosta, acz zaskakująca: wszyscy oni nie wstydzą się Jezusa.
Do powyższej listy warto dodać jeszcze znakomitego niegdyś piłkarza Marka Citkę, dziennikarza Krzysztofa Ziemca, muzyków: Roberta „Litzę” Friedricha i jego zespół „Arka Noego” oraz Magdę Anioł i Adama Szewczyka, czy znanego z legendarnego już kabaretu „Elita” Jerzego Skoczylasa. To oni są „twarzami” trwającej od lutego kampanii, w której ludzie wierzący odważnie manifestują swój katolicyzm i przywiązanie do wartości.

Dołącz do nas na Facebooku

Kiedyś w liceum, teraz na Facebooku
W akcję możemy się włączyć i my, wpisując adres strony www.mt1033.pl. i zamawiając darmowy brelok z krzyżem i słowami: „Nie wstydzę się Jezusa”. Sama nazwa domeny nie jest zresztą przypadkowa. Pod ewangelicznymi faksymile kryją się bowiem mocne i bezkompromisowe słowa samego Jezusa: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”. Podobnie radykalny był powód rozpoczęcia akcji. – Dzisiaj coraz częściej odwaga i brak kompromisu są tym, czego potrzebujemy najbardziej. Taka postawa zdecydowała o miażdżącym zwycięstwie obrońców krzyża w XIV LO we Wrocławiu. W grudniu 2009 r. trójka uczniów wspierana przez „Gazetę Wyborczą” domagała się usunięcia krzyży z klas lekcyjnych. Rozprowadziliśmy wtedy wśród licealistów breloki z napisem: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem” – mówi koordynator akcji, Grzegorz Pabijan. – Kiedy doszło do debaty, wypełniona po brzegi aula stanęła murem za broniącymi krzyża. Pomyśleliśmy, że to, czego nam trzeba, to właśnie brelok z tym samym, radykalnym cytatem z Ewangelii wg św. Mateusza. I zaczęło się, ale tym razem w całej Polsce – wraca do początków.
Dziś darmowe breloki powędrowały już do ponad 450 tys. osób. A chętnych wciąż przybywa. – Przez naszą akcję chcemy skończyć z kłamstwem, że katolicyzm to świat ludzi starszych. To właśnie młodzi, rzekomo wątpiący w Boga i sceptyczni wobec Kościoła, najczęściej proszą o brelok – zapewnia Pabijan. Na potwierdzenie jego słów zaglądam na Facebooka. Tam Jezusa nie wstydzi się już blisko 10 tys. użytkowników, sądząc po zdjęciach – głównie ludzi młodych lub bardzo młodych.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Obudzić katolickiego olbrzyma
Akcja skierowana jest jednak nie tylko do nich. Jak przekonuje jej koordynator, adresatem są wszyscy ochrzczeni. – Polska to katolicki olbrzym. Wielki, ale śpiący. Tego olbrzyma trzeba obudzić! Wyrwać z letargu samozadowolenia. To, co sprawia, że my, katolicy, zapominamy kim jesteśmy, to bardzo często zwyczajny wstyd. Stłamszeni przez medialny mainstream – tak daleki od tego, co jest nam, katolikom, drogie – nosimy głowę spuszczoną nisko, a kiedy ktoś zapyta, kim jesteśmy, wolimy nie pamiętać. I po to właśnie jest nasz brelok – z jednej strony krzyż i napis: „Nie wstydzę się Jezusa”, z drugiej zaś surowe słowa naszego Mistrza: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”. Ten niby niepozorny kawałek metalu to w rzeczywistości nasza „pierwsza linia obrony” – tłumaczy koordynator akcji, dodając, że „zanim ktoś zechce nas wyśmiać lub poniżyć, musi zmierzyć się z bardzo mocnymi słowami Jezusa, które autentycznie bronią tego, kto nosi brelok w widocznym miejscu”. – Słowa te przypominają, że nie można zaprzeć się Jezusa przed ludźmi, pod groźbą Jego zaparcia się nas przed Bogiem Ojcem. One stawiają naszego przeciwnika w bardzo trudnej sytuacji, bo niemalże przed obliczem Sprawiedliwego Sędziego, który za dobre wynagradza... ale za złe karze – uzmysławia.

Ciag dalszy  :http://religia.onet.pl/publicystyka,6/oni-nie-wstydza-sie-jezusa-a-ty,5067.html
..........................

TSz | PAP | 22 Czerwiec 2011 |

Kościół da rodzicom wolną ręk

Małżeństwa mieszane wyznaniowo będą same decydować, w jakiej wierze wychowywać dzieci – informuje "Dziennik Polski".
Teraz zawierając ślub przed ołtarzem, małżonkowie muszą się m.in. zobowiązać, iż będą wychowywać dzieci w wierze katolickiej. Niebawem ma się to zmienić. Jednym z punktów obrad Episkopatu Polski, który zbiera się 24 czerwca w Licheniu, będzie głosowanie nad dokumentem o związkach mieszanych, w którym uwzględniono postulat wiernych, aby to małżonkowie, a nie odgórnie Kościół, decydowali, w jakiej wierze będą wychowywać swoje pociechy.

Dołącz do nas na Facebooku

Gdy nowe zasady wejdą w życie, małżonkowie sami decydowaliby o tym, w jakiej wierze będą wychowywać swoje pociechy. Dotychczas Kościół zgadzał się na zawieranie małżeństw mieszanych wyznaniowo pod warunkiem złożenia przez stronę katolicką tzw. oświadczeń i przyrzeczeń, że zrobi ona wszystko, aby w tym związku "nie osłabić swej wiary i że dzieci będzie się starać wychować po katolicku".

Dokument z nowymi zasadami powstawał 12 lat. Pracowali nad nim reprezentanci Kościoła katolickiego i Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Dokument jest wzorowany na podobnej deklaracji włoskiej, zatwierdzonej przez Stolicę Apostolską.

http://religia.onet.pl/kraj,19/kosciol-da-rodzicom-wolna-reke,360.html
....................

Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #87 : Sierpień 19, 2011, 10:48:26 »

Zaskakująca decyzja Kościoła w sprawie komunii

MBł | PAP/Onet.pl | 24 Czerwiec 2011 | Komentarze (11)

                                                     Zaskakująca decyzja Kościoła w sprawie komunii

"Metro": Kościół katolicki idzie wbrew rządowej reformie edukacji. Przesuwa pierwszą komunię do trzeciej klasy, aby dzieci przystępowały do niej w tym samym wieku co dziś - pisze gazeta.

Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Zaczyna archidiecezja poznańska. Wprowadzi nowy program nauczania i podręczniki, zaś do pierwszej komunii dzieci pójdą w trzeciej klasie, ale ich wiek się nie zmieni.

Tym samym, w 2013 r. nie będzie w ogóle pierwszych komunii w Poznaniu. Z kolei w Warszawie nowy program będzie wdrażany stopniowo od 2012 r. przez trzy lata. Zaczną od w liceum i gimnazjum, a skończą na podstawówce.

Dołącz do nas na Facebooku

Dla rodziców i ich dzieci oznacza to wielki bałagan. Tegoroczni pierwszoklasiści – sześciolatkowie przystąpią do sakramentu w wieku siedmiu lat. Ale może się zdarzyć, że do pierwszej komunii przystępować będą także dziewięcioletnie dzieci.

Rodzice mogą negocjować w diecezji, kiedy dzieci przystąpią do po raz pierwszy do sakramentu komunii św.

Więcej w "Metrze".
http://religia.onet.pl/kraj,19/zaskakujaca-decyzja-kosciola-w-sprawie-komunii,362.html
............................

Chrystus potrzebuje kapłanów ubogich

led (KAI) | EKAI | 21 Kwiecień 2011 | Komentarze (11)

                                                          Chrystus potrzebuje kapłanów ubogich

Kardynał Stanisław Dziwisz. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

„Chrystus nas potrzebuje i liczy na naszą hojną odpowiedź. On potrzebuje kapłanów ubogich, którzy nie czują się samowystarczalni, dla których jedynym bogactwem jest On sam” – powiedział kard. Dziwisz podczas Mszy Krzyżma.
W Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach zgromadzili się kapłani z całej archidiecezji krakowskiej oraz młodzież, dla której Msza św. Krzyżma to najważniejszy punkt corocznej pielgrzymki służby liturgicznej ołtarza i Ruchu Światło-Życie.

W homilii kard. Dziwisz zwrócił uwagę, że od dwóch tysięcy lat kolejne pokolenia uczniów Jezusa przyjmują od Niego dar wolności i nowego życia. „Nie jest to łatwy dar, bo łączy się również z zadaniem, o którym mówił kardynał Karol Wojtyła, komentując dzisiejszą Ewangelię na Kongresie Eucharystycznym w Filadelfii w odległym już 1976 roku” – podkreślił hierarcha. Przypomniał słowa papieża: „Wolność jest człowiekowi dana i zadana zarazem. Wolność jest prawem człowieka: człowiek ma prawo do wolności, do stanowienia o sobie, do wyboru swej życiowej drogi, do działania według swoich przekonań. Wolność została dana człowiekowi przez Stwórcę w tym celu, aby jej dobrze używał – mówił hierarcha, przytaczając słowa Jana Pawła II.

Kardynał podkreślił, że był dzień, w którym również do nich zwrócił się Jezus. „Zostawiliśmy nasze łodzie i sieci, nasze środowiska i być może inne plany na sensowne życie. Oddaliśmy Jezusowi do dyspozycji to, co w nas najlepsze. Przyrzekliśmy Mu wierność” – powiedział kard. Dziwisz. I dodał, że Jezus ją przyjął, umocnił i posłał nas do swoich braci i sióstr, byśmy im głosili Jego słowo życia i dar Jego nieskończonej miłości do człowieka.

Kardynał pytał: może czujemy się utrudzeni tą niezwykłą posługą? Może zatraciliśmy pierwotny entuzjazm i zafascynowanie naszą misją? Może pojawiło się zwątpienie, czy rzeczywiście jesteśmy potrzebni? Może pojawiło się przygnębienie z powodu nagłaśnianych niewłaściwych postaw niektórych współbraci, którzy się zagubili? I powiedział, że dziś, doświadczając na nowo miłości i bliskości Jezusa i odnawiając przyrzeczenia kapłańskie, chcą powtórzyć za Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. „(…) Ty jesteś dla nas Życiem, które się nie kończy, a jego piękno i sens odkrywamy, czyniąc z naszego życia dar dla Boga i dla innych, do których jesteśmy posłani” – mówił hierarcha.

„Chrystus nas potrzebuje i liczy na naszą hojną odpowiedź. On potrzebuje kapłanów ubogich, którzy nie czują się samowystarczalni, dla których jedynym bogactwem jest On sam” – zwrócił uwagę kardynał. „Tacy kapłani mogą przemówić do ludzi biednych duchowo i materialnie, do odtrąconych, pozbawionych nadziei” – dodał.

Zdaniem metropolity, Chrystus potrzebuje kapłanów o czystych i przejrzystych sercach, zdolnych świadczyć o bezinteresownej miłości Boga do człowieka. Chrystus potrzebuje również kapłanów posłusznych, dyspozycyjnych, gotowych uczestniczyć ofiarnie i do końca w Jego wielkiej misji zbawienia świata.

Kard. Dziwisz zwrócił się także do młodzieży licznie zgromadzonej w łagiewnickiej bazylice. „Drodzy młodzi przyjaciele, jesteście naszą nadzieją, również na was liczy Jezus Chrystus, również i wy jesteście wezwani, aby pójść za Nim i Jemu powierzyć swój los i swoją przyszłość” – zaznaczył metropolita krakowski. Dodał, że dla większości pójście za Jezusem będzie oznaczało wejście na drogę miłości małżeńskiej i założenie chrześcijańskiej rodziny. „Chrystus i Kościół potrzebują takich ludzi, takich chrześcijan, takich projektów życia, takiego świadectwa” – powiedział.

Hierarcha zaapelował ponadto do młodych, aby nie zagłuszali głosu Jezusa, gdy On zaproponuje im pójście za Nim na drodze życia kapłańskiego czy zakonnego. „Starajcie się uważnie rozpoznać, także przy pomocy rodziców, kapłanów i katechetów, gdzie możecie przeżyć najpiękniej przygodę z Jezusem” – mówił. I zapewnił, że Jezus może odpowiedzieć do końca na wszystkie pragnienia ludzkiego serca. „Niech wam pozostanie w pamięci obraz odnawiającego się dzisiaj Kościoła” – podkreślił kardynał.

Kardynał przywołał postać Karola Wojtyły, który – jak powiedział - zaczynał jak każda i każdy z nas. Zwrócił uwagę, że papież miał swoje ideały, ale w pewnym momencie odkrył, że najpełniej zrealizuje je z Chrystusem. „Znamy dojrzały owoc jego kolejnych decyzji i widzimy, ile Jan Paweł II dokonał dla Boga i dla człowieka” – powiedział kard. Dziwisz.

Dodał też, że papież mierzył wysoko. „Osiągnął świętość uznaną i proponowaną jako wzór dla nas, żyjących przecież w tym samym, co on niespokojnym świecie, często pozornie dalekim od Boga, ale przecież szukającym motywów życia i nadziei” – podkreślił hierarcha.

Podczas Mszy Krzyżma kilkuset kapłanów archidiecezji krakowskiej odnowiło swoje przyrzeczenia. Wielkoczwartkowa pielgrzymka służby liturgicznej ołtarza i Ruchu Światło-Życie to zwyczaj wprowadzony w archidiecezji krakowskiej przez kard. Wojtyłę.

http://religia.onet.pl/kraj,19/chrystus-potrzebuje-kaplanow-ubogich,48.html
...............................
Przesłanie Powstania wciąż aktualne

kos / ms | EKAI | 1 Sierpień 2011 |

                                                            Przesłanie Powstania wciąż aktualne

Biskup polowy WP Józef Guzdek podczas mszy św. odprawionej w intencji poległych powstańców w Katedrze Polowej Wojska Polskiego, 31.08.2011 Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

W katedrze polowej Wojska Polskiego odprawiona została Msza św. z okazji 67. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Liturgii z asystą wojskową przewodniczył i homilię wygłosił biskup polowy WP Józef Guzdek.
W homilii bp Guzdek podkreślił, że przesłanie walczącej Warszawy jest nadal aktualne. Wezwał do wzajemnego przebaczenia, jedności i współpracy na rzecz dobra Ojczyzny.

Dołącz do nas na Facebooku

W Eucharystii uczestniczyli powstańcy, przedstawiciele władz miejskich i państwowych na czele z prezydentem RP Bronisławem Komorowskim i prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz oraz mieszkańcy stolicy. Licznie obecne były poczty sztandarowe organizacji kombatanckich i oddziałów powstańczych.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Mszę św. koncelebrowali prymas senior kard. Józef Glemp, kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, abp Henryk Hoser, ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej, biskupi pomocniczy archidiecezji warszawskiej Tadeusz Pikus i Marian Duś. Obecni byli ordynariusze wojskowi: bp Jerzy Pańkowski, prawosławny biskup polowy oraz ks. ppłk Mirosław Wola, naczelny Kapelan ewangelickiego duszpasterstwa wojskowego.

– Dziś, kiedy wspominamy 67. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, wracamy pamięcią do bohaterów tamtych wydarzeń i obejmujemy ich modlitwą – mówił w homilii bp Guzdek. Podkreślił, że z opowieści powstańców wyłania się obraz Warszawy, „w której pięknie było żyć, i za którą warto było umierać”. – Latem 1944 r. Warszawa była dla Was domem. Pragnęliście, aby ten dom był wolny. Aby go można było urządzać według własnych zamysłów – podkreślił.

Biskup polowy zwrócił uwagę, że „walka z przeważającymi siłami okupanta i skuteczny opór stały się możliwe dzięki niezwykłej umiejętności współdziałania”. – W pamiętnych sierpniowych dniach wszyscy stanowili jedną wielką rodzinę. Można powiedzieć, że realizowali Chrystusowy testament z Wieczernika: „Ojcze, spraw, aby byli jedno" – powiedział. Dodał, że zwłaszcza dziś należy podkreślać ten „geniusz harmonijnej współpracy i współdziałania duchownych i świeckich, ludności cywilnej i wojska, młodzieży i dorosłych, harcerzy i harcerek”.

Biskup polowy przypomniał, że w trakcie Powstania Warszawskiego wielką pomoc walczącym nieśli kapelani. – W ten sposób podtrzymywali i umacniali w powstańcach wiarę w braterstwo i w ostateczne zwycięstwo dobra nad złem. Potwierdzali przekonanie powstańców, że godność i honor warte są najwyższej ceny, utraty zdrowia i ofiary życia – podkreślił.

Przywołał postać kardynała Stefana Wyszyńskiego, kapelana Grupy Kampinos i jego wspomnienie związane z Powstaniem Warszawskim. – Prymas Tysiąclecia, w tym czasie, kiedy okupant systematycznie palił i burzył walczącą Warszawę, znalazł w lesie przyniesioną przez wiatr stertę niedopalonych kartek. Na jednej z nich pozostał tylko napis: „Będziesz miłował”. Zaniósł ją do kaplicy w Zakładzie dla Niewidomych w podwarszawskich Laskach, pokazał siostrom i powiedział: „Nic droższego nie mogła przysłać ginąca stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy, do nas i całego świata. Apel i testament: „Będziesz miłował”.

– Niech więc Boże wezwanie do miłości i braterstwa, które stało się apelem i testamentem walczącej Warszawy zostanie podjęte przez każdego z nas. „Będziesz miłował” – zakończył bp Guzdek.

Po liturgii rozpoczął się Apel Poległych, a później koncert-oratorium „63 dni gniewu”, w reżyserii Jarosława Minkowicza, opisującego losy trójki uczestników Powstania, pokazany w konwencji tragedii greckiej.

http://religia.onet.pl/kraj,19/przeslanie-powstania-wciaz-aktualne,475.html
.............................
Kościół nie zawsze potępia samobójców

ks. Jan Glapiak / ju. | EKAI | 8 Sierpień 2011 | Komentarze (24)

                                                                   Kościół nie zawsze potępia samobójców

Kościół podkreśla, że ciężkie zaburzenia psychiczne, strach lub poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami mogą zmniejszyć odpowiedzialność samobójcy.

Fot. Getty Images/FPM
Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że samobójstwo pozostaje w głębokiej sprzeczności ze sprawiedliwością, nadzieją i miłością i jest zakazane przez piąte przykazanie Boże: „Nie zabijaj” (por. n. 2325).

Dołącz do nas na Facebooku

Wypływa stąd zmiana w ostatnich latach jego stosunku do tej tragedii, jaką w każdym przypadku jest śmierć samobójcza. W związku z tragiczną śmiercią Andrzeja Leppera przypominamy wypowiedź ks. Jana Glapiaka, doktora prawa kanonicznego, zamieszczoną w „Przewodniku Katolickim” 28/2008.

Kościół uwzględnia dość powszechne zdanie psychiatrów, że samobójcy nie są w pełni odpowiedzialni za swój czyn, stąd nie odmawia się im pogrzebu katolickiego ani też nie czyni różnicy w samej celebracji pogrzebu, jeżeli w ciągu życia okazywali przywiązanie do wiary i Kościoła. Chodzi tutaj o osoby, które zanim odebrały sobie życie, należały do grona praktykujących katolików. W takiej sytuacji uczestników pogrzebu uświadamia się - podczas homilii czy w innym stosownym czasie - że osoba ta była praktykująca, a fakt odebrania sobie życia był podyktowany brakiem pełnej świadomości lub stanem chorobowym o podłożu psychicznym.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Jednak samobójcę, który przed zamachem na własne życie publicznie odstępował od wiary, Kościół traktuje jako jawnogrzesznika. W takiej sytuacji - zgodnie z kan. 1184 § 1 KPK - kapłan odmawia pogrzebu katolickiego lub przynajmniej ogranicza uroczyste sprawowanie ceremonii pogrzebowej. Czyni tak nie dlatego, że dana osoba popełniła samobójstwo, ale dlatego, że jej życie było przeciwne duchowi chrześcijańskiemu i że jej oddalenie od Kościoła trwało aż do śmierci.

Pozbawienie jawnogrzesznika pogrzebu katolickiego zawiera w sobie także odmowę odprawienia Mszy Świętej pogrzebowej (kan. 1185 KPK). Nie oznacza to jednak, że za tego zmarłego nie wolno odprawiać Mszy Świętej w ogóle.

Odmowa pogrzebu katolickiego nie wiąże się z odmową miejsca pochówku na cmentarzu w miejscowości, gdzie istnieje tylko katolicki cmentarz parafialny. W takiej sytuacji zarządca katolickiego cmentarza parafialnego nie może zabronić pogrzebu na tym cmentarzu według innych obrzędów religijnych lub świeckich.
http://religia.onet.pl/kraj,19/kosciol-nie-zawsze-potepia-samobojcow,4984.html
..................................

Z tej samej gliny

Rozmawiała Ewa Biedroń / ms | EKAI | 26 Kwiecień 2011 | Komentarze (3)

Z tej samej gliny

Problemy psychologicznych księży i sióstr są takie same jak te występujące w całej populacji: nerwice, kryzysy, depresje, uzależnienia, wypalenie zawodowe, syndrom DDA, psychozy – zauważa w rozmowie z KAI ksiądz Andrzej Sułek, dyrektor Diecezjalnego Ośrodka Pomocy Psychologicznej w Tarnowie.

Fot. Getty Images/FPM
Z jakimi problemami ludzie zgłaszają się najczęściej?

– Problematyka jest zróżnicowana. Są to konflikty międzyludzkie zwłaszcza małżeńskie, kryzysy, nerwice, depresje, psychozy. W ostatnim czasie zastanawia mnie stosunkowo duża ilość osób z depresją i małżeństw w sytuacjach kryzysowych i rozwodowych.

Z czego te problemy wynikają?

– Nie zawsze można jednoznacznie wskazać przyczyny, nieraz nawet wnikliwa analiza psychologiczna nie da wyczerpującej odpowiedzi, skąd wzięła się psychoza czy depresja. W splocie przyczyn różnych trudności wiążą się ze sobą zarówno czynniki wrodzone jak i historia życia ze zranieniami z przeszłości, błędami wychowawczymi, zwłaszcza niemożnością wyrażania własnych emocji i przeżyć, alkoholizm w rodzinie, przemoc, oraz doświadczenia teraźniejszości.

Czy dziś duchowni i siostry zakonne bardziej niż w przeszłości narażeni są na różne frustracje czy jakiekolwiek cierpienia psychiczne?

– Gdy chodzi o kapłanów to do głównych stresorów naszych czasów zaliczyłbym coraz większe wymagania i oczekiwania stawiane kapłanom przez wiernych oraz niemożność sprostania im wszystkim. Dla wielu katechizujących dużym obciążeniem jest coraz trudniejsza praca z dziećmi i młodzieżą w szkole. Czynnikiem sprzyjającym rozwijaniu się trudności u sióstr zakonnych bywa nienormowany czas pracy oraz niedostatek relaksu, sportu i odpoczynku.

Czy bardziej dotyczy to sióstr i księży pracujący wśród ludzi czy też tych, którzy żyją w klasztorach zamkniętych?

– Obydwa te style życia mają swoje zagrożenia. Wydaje się jednak, że więcej sytuacji stresogennych przynosi praca wśród ludzi.

Czy – choćby ogólnie – mógłby ksiądz powiedzieć jakie najczęściej problemy miewają księża, jakie zaś siostry zakonne?

– Jesteśmy z tej samej gliny co inni ludzie. Także księży i sióstr zakonnych nie omijają zawały serca, wrzody żołądka, „korzonki”, grypa i inne choroby. Warto zobaczyć, że ksiądz i siostra zakonna są ludźmi, także i ich może więc spotkać trudność natury psychicznej. Trudno chyba wskazać problemy natury psychologicznej specyficzne dla księży i sióstr. Są one takie same jak i u innych osób: nerwice, kryzysy, depresje, uzależnienia, wypalenie zawodowe, syndrom DDA, psychozy. Nie posiadam adekwatnych statystyk, ale wydaje się, że częstość ich występowania jest bardzo zbliżona do całej populacji.

Czy zdarzają się przypadki depresji?

– Również takie cierpienie w postaci depresji zagląda pod dach plebanii czy klasztoru.

Co ksiądz wtedy radzi w takim wypadku?

– W depresji nieodzowna jest pomoc farmakologiczna, dlatego pytam, czy osoba ta jest w kontakcie z lekarzem. Jeśli nie, to staram się tę osobę przekonać, żeby skorzystała z pomocy medycznej. Najczęściej jednak osoby zgłaszające się do mnie są już po wizycie u lekarza i zażywają leki przeciwdepresyjne. Dodatkowo szukają pomocy psychologicznej, która w terapii depresji okazuje się bardzo przydatna, a nieraz wręcz konieczna.

Jak sobie radzono z problemami psychicznymi księży i sióstr zakonnych powiedzmy 30 lat temu, a jak to wygląda dziś? Czy dokonały się jakieś zmiany?

– Znaczące zmiany zaszły w farmakologii, leki są skuteczniejsze i dają zdecydowanie mniej skutków ubocznych. Psychoterapeuci uczą się coraz bardziej efektywnych metod pomagania. Również dużo zmienia się w naszej polskiej mentalności, jest większa odwaga mówienia o problemach sióstr i księży. Decyzja księdza biskupa o powołaniu ośrodka, który ma służyć pomocą psychologiczną osobom duchownym i konsekrowanym jest czytelnym znakiem takiej odwagi. Ale tak jak 30 lat temu tak i dziś księża i siostry zakonne mają możliwość korzystania z ogólnie dostępnych form pomocy psychologicznej w poradniach czy w ramach praktyki prywatnej.

Dla duchownych problemem może być prośba o poradę u swojego kolegi – księdza. Może tutaj też szukać przyczyn tego, że mało kapłanów odwiedza ośrodek?

– Biorę pod uwagę sytuację skrępowania księdza, który ma zwracać się o pomoc psychologiczną do swojego kolegi. Dlatego kwestią otwartą i bardzo oczekiwaną są analogiczne ośrodki w innych diecezjach, gdzie nasi księża bez skrępowania mogliby korzystać z pomocy, tak jak nasz Ośrodek jest otwarty na pomoc księżom spoza diecezji.

Rozmawiała Ewa Biedroń
http://religia.onet.pl/wywiady,8/z-tej-samej-gliny,67.html
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #88 : Sierpień 19, 2011, 13:14:58 »

Cytuj
„Chrystus nas potrzebuje i liczy na naszą hojną odpowiedź. On potrzebuje kapłanów ubogich,(..) Chrystus potrzebuje również kapłanów posłusznych, dyspozycyjnych, gotowych uczestniczyć ofiarnie i do końca w Jego wielkiej misji zbawienia świata.

Szanuję Metropolitę i Jego zapewne czyste intencje  wypowiedzi. Mam jednak dziwne wrażenie, że niektórzy urzędnicy zinterpretują wybiórczo to kazanie.  Kościół poszukuje oszczędności ? Chce oszczędzać ile się da na kapłanach ? A jednocześnie mają być jak bioroboty - wykonywać rozkazy.

Cytuj
– Również takie cierpienie w postaci depresji zagląda pod dach plebanii czy klasztoru.
Co ksiądz wtedy radzi w takim wypadku?
– W depresji nieodzowna jest pomoc farmakologiczna, dlatego pytam, czy osoba ta jest w kontakcie z lekarzem. Jeśli nie, to staram się tę osobę przekonać, żeby skorzystała z pomocy medycznej.

Duszpasterski biznes wspiera Big Pharmę ? Taki mariaż to wręcz kartel Mrugnięcie
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #89 : Sierpień 19, 2011, 20:53:15 »


Marek Zając | Tygodnik Powszechny | 17 Sierpień 2011 | Komentarze (0)

                                                                                  Katolik nad urną

Ściana urnowa cmentarza centralnego w Szczecinie, fot. Cezary Aszkielowicz, Agencja Gazeta

Kościół nie walczy z kremacją, niczego nie narzuca, nie postradał też zdrowego rozsądku i nie lekceważy potrzeb wiernych – tyle trzeba wyjaśnić po medialnej gorączce ubiegłego tygodnia.
W minioną środę „Gazeta Wyborcza” opublikowała elektryzujący materiał. Na pierwszą stronę trafił tytuł: „Nie będzie mszy nad urną”. I już pierwszy akapit nie pozostawia wątpliwości: „Jeżeli msza pogrzebowa, to ciało ma być w trumnie. Kremować można dopiero potem. Od października zwyczaje pogrzebowe w Polsce muszą się zmienić”. Taką informację podczas ogłoszeń parafialnych miał wiernym przekazać kapłan z częstochowskiego kościoła pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu.

Wątpliwości

Od razu w mediach ruszyła lawina komentarzy; przede wszystkim pojawiły się obawy i krytyka, że Kościół zamierza skomplikować coraz popularniejszą w Polsce praktykę kremacji. W wielu przypadkach między Mszą pogrzebową przy zwłokach, ich spopieleniem a złożeniem urny na cmentarzu upłynęłoby przecież kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt godzin. Pogrzeb rozciągnąłby się na dwa dni. Niektórzy żałobnicy przyszliby na liturgię, inni woleliby wziąć udział w uroczystościach przy grobie albo kolumbarium. To oznaczałoby także większe wydatki, a nieraz – po prostu dodatkowe kłopoty dla ludzi i tak już dość dotkniętych przez los.

Dołącz do nas na Facebooku

Do redakcji „Tygodnika” dotarł na przykład list od zaniepokojonego czytelnika, który ostrzega przed rozbiciem obrzędów pogrzebowych na raty, gdyby kremacja odbyła się daleko od cmentarza. Ale zwraca też uwagę na inny aspekt: „Czy Panu Bogu nie wszystko jedno, czy modlitwy są przy zwłokach skremowanych, czy nie? Gdy mój przyjaciel, dziś Sługa Boży Jerzy Ciesielski utonął w Nilu, biskup krakowski, późniejszy błogosławiony (a dla mnie święty) Karol Wojtyła odprawiał nabożeństwo (pewnie Mszę świętą; mam prawo dziś nie pamiętać) przy skremowanych zwłokach”. Czytelnik sugeruje, że „byłoby sensownie zalecać – jeśli to możliwe – nabożeństwo (Mszę) przy zwłokach nieskremowanych, ale dopuścić je przy zwłokach skremowanych”.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Słusznie, zaprawdę słusznie – na dodatek w stu procentach zgodnie z... wytycznymi Konferencji Episkopatu Polski. Oczywiście czytelnik ma święte prawo nie znać tych przepisów – pozostaje jedynie pogratulować intuicji, za którą kryć się muszą życiowe doświadczenie i głęboka wiara. Jednak od dziennikarzy i księży musimy wymagać, by innych nie wprowadzali w błąd. Zwłaszcza gdy dotarcie do faktów wiąże się z minimalnymi kosztami i wysiłkiem. Wystarczy odwiedzić katolicką księgarnię, za trzy złote i pięćdziesiąt groszy kupić „Dodatek do Obrzędów pogrzebu. Obrzędy pogrzebu związane z kremacją zwłok. Obrzęd złożenia urny w grobie”, a potem ze zrozumieniem przeczytać dwie i pół strony wprowadzenia. By zaś rozwiać wszelkie wątpliwości, można jeszcze zadzwonić do biura prasowego episkopatu i uważnie wysłuchać kilku wyjaśnień (stawka według taryfy operatora).

Trzy wytyczne

A zatem – od początku i ad rem. W lipcu zeszłego roku watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów potwierdziła polski przekład wspomnianego „Dodatku do Obrzędów pogrzebu”. Powstał, by przy urnie nie wypowiadać formuł odnoszących się do ciała, które w obliczu prochów brzmią – powiedzmy – nieadekwatnie. „Dodatek” poprzedza wprowadzenie złożone z pięciu krótkich punktów. W oparciu o Kodeks Prawa Kanonicznego przypomina się, że „Kościół usilnie zaleca zachowanie dotychczasowego zwyczaju grzebania ciał zmarłych, dopuszcza jednak kremację zwłok, jeśli nie została dokonana z pobudek przeciwnych nauce chrześcijańskiej, a zwłaszcza jeśli nie podważa wiary w zmartwychwstanie ciała”. Trzy kolejne punkty wyjaśniają, dlaczego Kościół naucza o pierwszeństwie inhumacji nad kremacją, co samo w sobie stanowi temat na inny artykuł. Ostatni zaś punkt zawiera wytyczne duszpastersko-liturgiczne.

Wytyczna pierwsza: „Obrzędy pogrzebowe z ostatnim pożegnaniem włącznie, z udziałem rodziny i wspólnoty parafialnej, zasadniczo należy odprawić przed kremacją ciała zmarłego, zgodnie z podanymi w rytuale formami i odpowiednio dobranymi stacjami. Do takiej praktyki należy wychowywać wiernych”. Aby wyjaśnić, co kryje się za tym wskazaniem, trzeba cofnąć się do stycznia 1977 roku – czasów już posoborowych, gdy Kościół począł się wycofywać z kategorycznego zakazu spopielania zwłok. Kongregacja ds. Sakramentów i Kultu Bożego wydała wtedy zalecenie, które profesor prawa kanonicznego, o. Zbigniew Suchecki, streszcza następująco: „Kongregacja nie chce potępiać kremacji jako formy obrzędu pogrzebowego przewidzianego przez Kościół, ale przestrzega, że nie uważa za właściwe stosowanie i celebrowanie obrzędu przewidzianego dla nabożeństwa w obecności zwłok zmarłego nad jego prochami. Prochy nie wyrażają tak dobrze jak całe zwłoki bogactwa symboliki przewidzianej przez liturgię, aby podkreślić paschalny charakter pochówku”.

Tymczasem w Polsce do dziś występuje inna praktyka – cały obrzęd, łącznie z Mszą pogrzebową w kościele, odbywa się już przy urnie. Dlatego Episkopat postuluje powrót do norm wyznaczonych przez Stolicę Apostolską. Nie ma jednak mowy o żadnych ostrych zakazach. W języku kościelnych dokumentów przepaść dzieli stwierdzenie, że dany obrzęd należy zasadniczo odprawić, od jego nakazania. Jeżeli ksiądz kategorycznie odmówiłby dopuszczenia urny na Mszę w kościele, wykazałby się jedynie bezsensowną nadgorliwością i kompletnym brakiem duszpasterskiego wyczucia. Biskupi wiedzą bowiem, że na powrót do właściwszych praktyk potrzeba czasu na pracę u podstaw, cierpliwą edukację. Jak w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną zauważył liturgista, ks. prof. Mateusz Matuszewski: „Zwyczajów nie można zmieniać jednym dekretem”.

Jeżeli jednak obrzędy pogrzebowe odprawi się nad ciałem, czyli przed kremacją, wtedy urnę z prochami składa się w grobie lub kolumbarium jedynie z udziałem najbliższych, przy zastosowaniu formuł i modlitw „Dodatku do Obrzędów pogrzebu” – głosi wytyczna druga, przywołująca dalszą część norm zalecanych przez Stolicę Apostolską. To logiczne, skoro główne obrzędy pożegnania odbyły się już nad ciałem.

I jeszcze wytyczna trzecia: „W uzasadnionych przypadkach, np. po sprowadzeniu urny z prochami z zagranicy, obrzędy pogrzebowe, podane w rytuale, można sprawować nad samą urną, którą stawia się przed prezbiterium na odpowiednim podwyższeniu, obok zapalonego paschału”.

Czyli jak czesto dotychczas. I wszystko jest jasne: Kościół niczego nie narzuca, z kremacją nie walczy, nie postradał zdrowego rozsądku i nie lekceważy potrzeb wiernych, ale krok po kroku zamierza przekonywać wiernych do wyboru praktyk, które z perspektywy Ewangelii, teologii i liturgii uważa za stosowniejsze.

A jesienią...

Do wyjaśnienia pozostała nam jeszcze jedna drobna informacja, jakoby rewolucja w kwestiach związanych z kremacją miała nastąpić w październiku. Otóż w październiku odbędzie się plenarne posiedzenie Episkopatu.

– Biskupi zajmą się właśnie tym problemem, jak zamienić w życie nowe wytyczne, by nie wylać dziecka z kąpielą. Będą też pracować nad listem do wiernych. Nie jest wykluczone, że pewne decyzje będzie mógł w poszczególnych wypadkach podejmować biskup diecezji – podkreśla ks. Józef Kloch, rzecznik Episkopatu. I dodaje: – Kościół zdaje sobie sprawę, jak ludzie cierpią po stracie bliskich i jak wiele spraw muszą ogarnąć, gdy muszą organizować pogrzeb. Ale jednocześnie chcemy podążać w takim kierunku, by sens znaków liturgicznych, obrzędów pogrzebowych był czytelny. Proszę mi wierzyć, jesienią nie będzie rewolucji.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/katolik-nad-urna,5060,page2.html
.........................
Alina Petrowa-Wasilewicz | EKAI | 9 Maj 2011 |

                                                                          Porzucenie sutanny

Fot. Getty Images/FPM

- Kościół sprawdza się zwłaszcza w służbie ubogim, a także w rezygnacji z przywilejów. Dziś nie chodzi już o to, by ksiądz był pierwszym we wsi, kimś ważnym społecznie, politycznie. Konieczna jest rezygnacja duchownych z żądzy władzy, z przywilejów społecznych. Jeżeli my ich sami nie oddamy, zabiorą je nam siłą i będzie to upokorzenie - mówi znany duszpasterz o. Józef Augustyn.
Dziś dużo mówi się o kryzysie w Kościele, jednak gdy przeczyta się listy św. Jana do Kościołów, jest oczywiste, że kryzys w Kościele był zawsze. Czy obecna sytuacja jest wyjątkowa?

O. Józef Augustyn SJ: Popularne dziś pojęcia „kryzysu” najczęściej kojarzy nam się z obszarem ekonomii, polityki, socjologii i psychologii. Pojęcie to przeniesione dosłownie na grunt rozważań o Kościele nie bardzo przystaje do jego rzeczywistości. Trzeba więc wróci do jego duchowych korzeni. Termin „kryzys” pochodzi z greckiego krisis i oznacza rozeznanie, wybór, decydowanie, zmaganie się, wewnętrzną walkę. Kościół założony został, aby Boga chwalił, oddawał cześć Synowi Bożemu, prowadził ludzi do Pana. Kryzys w Kościele ma więc przede wszystkim charakter duchowy, mistyczny; kryzys to nieustanne dokonywanie rozeznania i wyboru między tym, czego Bóg pragnie od nas, a do czego popycha nas nasza zraniona natura. Kościół jest więc w stanie permanentnego kryzysu, to jego naturalny stan.

Bieda w Kościele zaczyna się nie wtedy, gdy mniej ludzi przychodzi na Msze św. niedzielne. (Ci, którzy dziś nie przychodzą, kiedyś przychodzili być może przede wszystkim z powodów społecznych czy konwencjonalnych). Problem jest wtedy, gdy Kościół zajmuje się jedynie sobą i nie oddaje chwały Bogu; gdy zapiera się Ewangelii; kiedy bogaci się materialnie i przestaje wychodzić do ubogich. To wówczas jest wielki kryzys – by użyć tego pojęcia. Aby zmierzyć kryzys w Kościele, potrzebne są inne kryteria niż te stosowane w ekonomii, socjologii czy też w psychologii.

Rezygnacja z pełnienia funkcji kapłańskiej pewnych księży to też nie jest miara kryzysu w Kościele. Czasami dobrze się dzieje, że pewni duchowni odchodzą, gdyż większą szkodę ponosiłaby wspólnota Kościoła, gdyby dalej uprawiali swoją podwójną grę. Porzucenie sutanny jest zawsze bardzo bolesne, ale nie jest ono największą tragedią. Tragedią jest podwójne, nieuczciwe życie. Aby stwierdzić kryzys we wspólnocie Kościoła, konieczny staje się rachunek sumienia z rzeczywistego życia Ewangelią. Biorąc pod uwagę wymienione kryteria, nie odważyłbym się powiedzieć, że mamy kryzys w Kościele – w znaczeniu używanym przez media, gdyż takie stwierdzenie nie może być oparte na indywidualnym rozeznaniu. Konieczne jest szersze odwołanie się do „zmysłu wiary” wiernych.

Intymne pytania w konfesjonale

Nieraz słyszy się opinię: Kościół wyprowadził ludzi z komuny, ale w nowej rzeczywistości nie pomaga wiernym w odnalezieniu się.

Upajaliśmy się zwycięstwem nad komuną. Po ludzku rzecz biorąc, mieliśmy do tego prawo. Byliśmy zbyt zmęczeni arogancją systemu, bezczelnością władzy, podwójną miarą, którą nam narzucono, zakłamaniem ideologicznym. Teczki IPN pokazują, że nasze zwycięstwo było w wielu wypadkach pyrrusowe. W Polce to trudniej dostrzec, ponieważ społeczna struktura Kościoła (silnie powiązana z narodem, w dużym stopniu także z polityką) była bardzo mocna. To był dla komunistów twardy orzech do zgryzienia. De facto nie rozgryźli go. Połamali sobie zęby. Ale udało się to w Czechach, w NRD, na Węgrzech pozwolili sobie zmiażdżyć kardynała Mindszenty’ego, gdyż stało za nim niewielu. U nas nie odważyli się, ponieważ za Kościołem stał naród.

Sytuacja Kościoła prześladowanego za komuny była klarowna. Wiadomo było, kto przyjaciel, a kto wróg. Cel był jasny. Wymagania wobec ludzi Kościoła były wysokie, ale też skuteczność oporu przeciw jednoznacznemu złu była ewidentna, widoczna gołym okiem. Natomiast dziś nie stawia się tak wysokich standardów i wymagań, więc skuteczność też wydaje się skromniejsza. Bo z kim tu dzisiaj walczyć? Kto lub co nam tak naprawdę zagraża? Jaki jest nasz cel? Nie ma tutaj już jednoznacznej odpowiedzi. Tylko sportowcy, którzy wiedzą, o co walczą, potrafią zmobilizować się maksymalnie. Natomiast człowiek, który chodzi sobie spokojnie po ulicach, często nie ma jasno określonego celu, nie będzie biegł jak szalony, bo i po co? Mobilizacja za komuny była ważna, ale jej źródła miały nie tylko religijne i duchowe korzenie. Gdy teatry, uniwersytety, instytucje państwowe po 1989 roku stały się wolne, wielu twórców, aktorów, opozycjonistów z ulgą opuściło kościoły, salki katechetyczne i zakrystie. Nie idealizowałbym wygranej nad komuną, ale też nie demonizowałbym „przegrywanej” dzisiaj.

Obecnie zło jest pojęciem nieostrym i nie jest już tylko u „onych”.

Tamto zło było jednoznacznie zdefiniowane: struktury polityczne były brutalne, stosowały przemoc. I to do samego końca. Morderstwo ks. Popiełuszki zdemaskowało w drobnej części metody, jakimi kierowało się państwo i partia od 1944 roku. To był przecież jeden i ten sam diabeł. Komunistyczne bezprawie – w naszym uproszczonym postrzeganiu tamtego świata – miało odpowiadać za wszystkie nasze nieszczęścia. Wszystkiemu winni byli komuniści. Taki płaski obraz przedstawialiśmy nieraz na ambonach. Kiedy komuniści w końcu zostali wyrzuceni (oni sami przecież nie odeszli), zaczął się problem. Więcej nawet, komuniści swoją działalnością kryli nieraz nasze grzechy, na przykład chronili swoich obywateli przed pornografią, tak jak dziś rodzice chronią przed nią swoje dzieci. Nie ma czarno-białych klisz. Dzisiaj natomiast szerzy się arogancja w atakowaniu religii, podstawowych ludzkich wartości, np. małżeństwa i rodziny, cynizm moralny.

Jednym z największych zagrożeń moralnych dla młodych ludzi dzisiaj jest – w moim odczuciu – anonimowość, jaką posługują się w Internecie. Nastolatek zakłada kominiarkę – to znaczy chowa się za pseudonimem, i uzurpuje sobie prawo, aby poniżać innych, wyzywać, upokarzać, bluźnić. To jest czyste zło. Jest w tym coś demonicznego. Nie bierze się żadnej odpowiedzialności za słowo. Zapomina się o prostym fakcie, że nie jest to gra komputerowa, ponieważ na „drugim końcu kabla” jest żywa istota – człowiek. I to, co młodzi wypisują w Internecie, także nie jest wirtualne. To są konkretne ludzkie dążenia, myśli, słowa, które mają swoją destrukcyjną moc oddziaływania.

Jak Kościół odnalazł się w tych nowych, „nieostrych” warunkach?

Struktury kościelne w Polsce, które w przeszłości podtrzymywały społeczeństwo, naród, są dzisiaj również bardzo silne. W mojej rodzinnej parafii w diecezji tarnowskiej pięćdziesiąt lat temu do kościoła chodziło 99 procent mieszkańców, dziś chodzi 85 procent, więc ta struktura powoli słabnie, także na Podkarpaciu. Zaprzyjaźniony proboszcz pewnej parafii mówił mi, że gdy pada deszcz, w kościele jest mniej ludzi. Widać to gołym okiem. Co robić? – Budować większą osobistą świadomość każdego wierzącego, ponieważ dziś jest mniej zewnętrznych punktów oparcia. Trzeba powrócić do gorliwej codziennej modlitwy, do duchowości, do radykalizmu ewangelicznego, do bezinteresownej służby ubogim.

Ciag dalszy :  http://religia.onet.pl/wywiady,8/porzucenie-sutanny,259,page2.html

Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #90 : Sierpień 20, 2011, 11:09:26 »

Główny grzech Kościoła

MW | Washington Post | 24 Maj 2011 | Komentarze (96)

                                                                          Główny grzech Kościoła

Okazuje się, że ideologia lat 60. i 70., nacechowana wolnością seksualną, narkotykami i ogromnym wzrostem przestępczości znacząco wpłynęła na amerykański kler. Do tego duża liczba słabo wyszkolonych seminarzystów, lekceważenie problemu przez biskupów i mamy mieszankę wybuchową. W USA, właśnie opublikowano raport na temat pedofilii w Kościele.

Fot. Getty Images/FPM
Obowiązek zachowania celibatu nie czyni duchownych przestępcami seksualnymi – mówi amerykański raport. Opracowali go badacze, których zatrudnił episkopat USA, by doszli do źródeł kryzysu seksualnego, wśród amerykańskiego kleru. Odrzucono wszystkie dotychczasowe przypuszczenia.

Analiza przygotowana przez John Jay College of Criminal Justice była ostatnią z trzech zamówionych przez konferencję episkopatu USA w roku 2002, kiedy w diecezji bostońskiej wybuchł skandal zakończony – jak to określili biskupi – najpoważniejszym kryzysem amerykańskiego katolicyzmu.

Wyniki raportu zawierają zarówno dobre, jak i złe wiadomości dla hierarchii kościelnej, która przez lata była potępiana. Biskupi chcieli się dowiedzieć, jak diecezje mogłyby wykrywać molestujących księży, zanim ci kogokolwiek skrzywdzą. Badacze jednak nie znaleźli żadnej pojedynczej przyczyny molestowania. Twierdzą też, że generalnie molestujący nie specjalizowali się w ofiarach konkretnej płci lub wieku.

Autorzy stwierdzili, że amerykańscy biskupi zaczęli reagować na przypadki molestowania dopiero w latach 80, kiedy zdali sobie sprawę z rozmiarów problemu. Jednak jeszcze do niedawna, dopóki ofiary nie zaczęły kampanii antykościelenej, liderzy Kościoła byli bardziej zainteresowani rehabilitacją księży, niż pomaganiem ofiarom.

Część osób, które doświadczyły molestowania ze strony księży odrzuca raport, bo jak twierdzą, większość wynoszących 1,8 mln dolarów kosztów badania pokrył episkopat do spółki z katolickimi fundacjami i osobami prywatnymi, a także grant od amerykańskiego departamentu sprawiedliwości. Karen Terry upiera się jednak, że raport przygotowano w sposób niezależny. Badacze rozmawiali z ofiarami i ich przedstawicielami, prowadzili badania ankietowe wśród biskupów i diecezjalnych funkcjonariuszy pracujących z ofiarami, a także przejrzeli tysiące dokumentów. Było również wśród nich, przeprowadzone w latach 70 studium dotyczące psychologii księży, a także ponad tysiąc teczek z trzech ośrodków terapeutycznych, gdzie leczono molestujących duchownych. Ponadto naukowcy z John Jay College , a także inni badacze zbierali od biskupów dane na temat liczby oskarżeń o molestowanie i liczby ofiar już od lat 50. – To my pisaliśmy raport – mówi Terry. – Żaden biskup nie miał wpływu na wyniki badań.

Dołącz do nas na Facebooku

Autorzy nie odkryli żadnych „cech psychicznych”, ani „historii rozwojowych”, które wyróżniałyby księży-sprawców od tych, którzy nie dopuścili się karygodnej czynności. Większość molestujących nie specjalizowała się w ofiarach konkretnej płci, wieku, czy wyróżniających się ze względu na inną cechę. Jako przykład, Terry podaje założyciela Legionu Chrystusa, nieżyjącego już Marciala Maciela, który jak niedawno ujawniono, napastował seksualnie młodych seminarzystów, a przy okazji był też ojcem trójki dzieci.

Tylko niewielki odsetek oskarżonych księży – poniżej 5 proc. – można zdefiniować jako pedofilów, czyli dorosłych odczuwających pierwotny, intensywny pociąg do dzieci przed pokwitaniem. Większość ofiar miała od 11 do 14 lat. Ta konstatacja została skrytykowana przez ofiary oraz opinię publiczną jako lekceważenie problemu, ponieważ Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów definiuje pedofilię jako pociąg do dzieci 13-letnich lub młodszych.

David Finkelhor, szef Centrum Badań nad Przestępstwami przeciwko Dzieciom na Uniwersytecie New Hampshire uważa, że nie ma sensu dzielić włosa na czworo w kwestii kryteriów, ponieważ jest jasne, że ogromna większość winnych księży to nie pedofile. Połowa ofiar miała 13 lub więcej lat w chwili molestowania. – Nawet niektórzy przestępcy molestujący dzieci przed okresem dojrzewania, to nie pedofile – mówi Finkelhor.

Ok. 80 proc. z ponad 15 700 osób, które zgłaszały przypadki molestowania po roku 1950, to mężczyźni i chłopcy. Katolicy, niechętni obecności homoseksualistów w amerykańskich seminariach, właśnie ich obwiniali o skandal. Jednak naukowcy z John Jay College mówią, że napastnicy atakowali chłopców głównie dlatego, że duchowni mają do nich większy dostęp. – Przypatrywaliśmy się zachowaniom mężczyzn zanim wstąpili do seminarium, podczas studiów i po wyświęceniu – mówi Terry. – Ci, którzy angażowali się w zachowania homoseksualne, nie napastowali dzieci znacząco częściej, niż mężczyźni nieprzejawiający takich skłonności.

Biskupi poinformowali, że wykorzystają wyniki badania podczas ewentualnej rewizji tegorocznego planu ochrony dzieci, nazwanego „Kartą Ochrony Dzieci i Młodzieży”. Karta zabrania wiarygodnie oskarżonym wykonywania jakichkolwiek zadań publicznych w Kościele, jednak nie zawiera żadnych sankcji wobec biskupów, którzy zachowają takich księży przy pracy. W lutym, filadelfijska ława przysięgłych orzekła, że tamtejsza archidiecezja nie odsunęła od obowiązków niektórych z oskarżonych księży. Kardynał Filadelfii Justin Rigali w odpowiedzi zawiesił dwudziestu kilku duchownych i zatrudnił prokuratora do zbadania ich przypadków. Biskup Blase Cupich, głowa komitetu ds. ochrony dzieci w amerykańskim episkopacie, określił Filadelfię jako „anomalię”.

Badacze uznali kryzys za „należący do przeszłości”. Ustalili, że szczyt oskarżeń przypadł na lata 70. Ich liczba zaczęła ostro spadać w roku 1985, kiedy biskupi i ogół społeczeństwa stali się świadomi wagi molestowania, oraz jego wpływu na dzieci. Większość z setek pojawiających się dziś oskarżeń dotyczy przypadków sprzed dziesięcioleci – stawiane są przez obecnych dorosłych, którzy dopiero teraz postanowili je ujawnić.

David O'Brien, historyk amerykańskiego katolicyzmu z Uniwersytetu w Dayton mówi, że raport jest niebezpieczny, bo rozgrzesza biskupów. Według badaczy, biskupi wysyłający oskarżonych księży na terapię, a następnie przywracający ich do posługi kapłańskiej, przez dziesięciolecia działali zgodnie z najlepszą dostępną im wówczas wiedzą. – To przypomina nagłówek z brukowca pochodzący z przedbostońskiego etapu tego kryzysu: „Biskupi oskarżają społeczeństwo” – mówi O'Brien, rzecznik większego zaangażowania świeckich w życie Kościoła.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/glowny-grzech-kosciola,295,page2.html
...................

Pierwsze Zakupy Święte

Piotr Kozanecki | Onet.pl | 13 Maj 2011 | Komentarze (102)

                                                                    Pierwsze Zakupy Święte

Przyjęcie na kilkadziesiąt osób, wizyty u fryzjera, kosmetyczki i w solarium. Drogie menu, sukienka albo garnitur i eleganckie buciki. Fotograf i kamerzysta. I stosy absurdalnie drogich prezentów. Czy pierwsza komunia jest jeszcze czymś poza tym? Czy da się to jeszcze zmienić? I czy jest taka potrzeba?

Czy Pierwsza Komunia musi być jednocześnie Pierwszymi Zakupami? Fot. GettyImages/FPM
"Chrzestnym zostałeś? Gratulacje, zacznij zbierać na komunię". Ten ponury żart doskonale oddaje charakter tego, czym jest dziś pierwsza komunia. Kolejnym pretekstem, żeby wydać masę pieniędzy. Napiszcie, czy takie są też Wasze odczucia? Jakie prezenty kupiliście z tej okazji swoim bliskim? Jak wyglądało przyjęcie? Jak można z klasą wybrnąć z sytuacji, gdy nie chcemy ukochanej chrześnicy kupować netbooka albo quada? Czy rodzic może powiedzieć: proszę nie kupować mojemu dziecku drogich prezentów? Jak wtedy wytłumaczyć ośmiolatkowi, że nie o przedmioty podczas tej uroczystości chodzi? I czy w ogóle warto narażać dziecko na poczucie izolacji wśród przechwalających się podarunkami rówieśników? A co mają w maju zrobić niewierzący rodzice ośmiolatków? Zagryźć zęby i dla spokoju dziecka ulec większości? Czy jednak spróbować wyjaśnić młodemu człowiekowi jego „inność”?
Piszcie artykuły na Waszym Zdaniem. Jak zachować wyjątkowość Pierwszej Komunii Świętej, nie zmieniając jej w Pierwsze Zakupy Święte.

http://religia.onet.pl/waszym-zdaniem,9/pierwsze-zakupy-swiete,271.html
........................

Kto pyta nie błądzi
Najpopularniejsze | Najnowsze
Zadaj pytanie
Kto pyta nie błądzi

    dlaczego ksiądz katolicki żyje wbrew naturze, czyli w celibacie?

    7

    odpowiedzi
    Kto i kiedy dał Papieżom prawo ogłaszania ludzi po ich śmierci świętymi lub błogosławionymi?

    3

    odpowiedzi
    Dlaczego mój syn po rozwodzie nie może iść do spowiedzi i komunii św.

    4

    odpowiedzi
    Jan Paweł II nakłada ekskomunikę na założyciela Bractwa Św.Piusa X, Benedykt XVI cofa, który Papież jest nieomylny.

    3

    odpowiedzi
    Czy Bóg mnie kocha?

    3

    odpowiedzi
    Czy jestem Katolikiem jeśli ochrzczono mnie jako nieświadome dziecko, a do bierzmowania zostałem zmuszony?

    3

    odpowiedzi
    Jestem z mężczyzną który jest po rozwodzie cywilnym ale nie ma unieważnienia sakramentu. Czy mogę iść do komunii?

    3

    odpowiedzi
    Czy dziecko leworęczne może żegnać się lewą ręka?

    2

    odpowiedzi
    Czy (z braku męskiego kandydata) chrzestnymi mogą być dwie kobiety?

    2

    odpowiedzi
    Skąd kościół katolicki wziął ideę czyśca?

    1

    odpowiedzi
    Jesli 6-latek pójdzie do pierwszej klasy to w której klasie pójdzie do I Komunii?

    1

    odpowiedzi
    Jak wygląda sytuacja rozwiedzionej kobiety na tle kościoła?

    1

    odpowiedzi
    gdzie szukać dokładnych danych aby iść na pielgrzymkę do św Jakuba w Hiszpanii -bardzo proszę

    1

    odpowiedzi
    Jak się przygotować do bierzmowania dla dorosłych? Jakie dokumenty są potrzebne? Czy Parafia organizuje spotkania?

    1

    odpowiedzi
    Dlaczego Jezus został ochrzczony?

    1

    odpowiedzi
    czy wstąpienie do zakonu po 40 jest możliwe?

    1

    odpowiedzi

                                               Zycze milej lektury. Rafaela

http://religia.onet.pl/qa/
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #91 : Sierpień 20, 2011, 16:41:26 »

Powołanie

Artur Czepiel / MW | Archidiecezja Krakowska/Onet.pl | 29 Kwiecień 2011 | Komentarze (28)

                                                             Powołanie
Wstąpienie do Seminarium Duchownego jest poważnym wyborem w życiu mężczyzny który chce służyć Bogu, należąc do stanu kapłańskiego. Kandydat musi odznaczać się kilkoma cechami, aby wypełniać posługę w należyty sposób.
Kandydat

Powinien odznaczać się między innymi takimi przymiotami:

1)odpowiednią zdatnością duchową (miłością Boga i bliźniego, dążnością do braterstwa i zaparcia się siebie, doświadczoną czystością, zmysłem kościelnym, gorliwością apostolską i misyjną),

2) zdatnością moralną (szczerością ducha, dojrzałością uczuciową, wyrobieniem towarzyskim, umiejętnością dochowania wierności obietnicom, ciągłą troską o sprawiedliwość, duchem przyjaźni i słusznej wolności, odpowiedzialnością, pracowitością, chęcią współpracy z innymi),

3)zdatnością intelektualną (umiejętnością stosowania słusznej i zdrowej oceny, uzdolnieniami wystarczającymi do odbycia studiów kościelnych),

4)zdrowiem fizycznym i psychicznym,

5)dobrą intencją, czyli gotowością podjęcia zadań kapłańskich z pobudek religijnych

6) dobrowolnością podjętego wyboru.

Dni otwarte

Często w seminariach duchownych organizuje się tzw. dni otwarte, skierowane szczególnie do ludzi młodych. Zazwyczaj po Eucharystii odbywa się spotkanie przy kawie. W czasie jego trwania osoby zainteresowane mają możliwość zadawania pytań klerykom, mogą również porozmawiać z księżmi przełożonymi oraz ojcem duchownym. Przedstawiane im jest życie codzienne w seminarium, warunki rekrutacji, podejmowane praktyki.

Początki

Przed przyjściem do Seminarium, jak również początkowe miesiące pobytu w gronie kandydatów powinny przynieść każdemu zasadnicze rozstrzygnięcie: czy rzeczywiście Bóg powołuje mnie do służby w kapłaństwie i zarazem do życia samotnego. Jest to okres kiedy mężczyźni ostatecznie dokonują wyboru między życiem w stanie kapłańskim, a służeniem bliźnim w innym wymiarze.

http://religia.onet.pl/porady,7/powolanie,166.html
.............................
Stanisław Zasada | Tygodnik Powszechny | 3 Sierpień 2011 | Komentarze (1)
 
                                                                   Poplamiona dusza

Odsetek pijących nałogowo księży jest taki sam, jak lekarzy czy nauczycieli. Ale kapłaństwo nie jest powodem niczyjego alkoholizmu.

W parafii św. Bartłomieja Apostoła w Kowalewie w diecezji kaliskiej proboszczem jest alkoholik. Księża alkoholicy z całej Polski głoszą w tutejszym kościele kazania i spowiadają.

– Moi parafianie nie są tym zgorszeni. Doceniają, że pokazujemy innym, jak wyjść z nałogu i normalnie żyć – mówi prałat Wiesław Kondratowicz, proboszcz i założyciel Diecezjalnego Ośrodka Duszpasterstwa Trzeźwości w Kowalewie. Na terapię przyjeżdżają tam duchowni z różnych zakątków kraju. Oprócz uczestnictwa w zajęciach terapeutycznych, pełnią posługę w parafii.

Dołącz do nas na Facebooku

Maleńki Kowalew koło Pleszewa to wyjątek. Prałat Kondratowicz ubolewa, iż w Polsce wielu ludziom w głowie się nie mieści, że ksiądz może też nałogowo pić. – Jakby nie wiedzieli, że alkoholizm to choroba – mówi. – A nie wada moralna.

Zawód podwyższonego ryzyka

W Polsce jest prawie trzydzieści tysięcy księży diecezjalnych i zakonnych. Szacuje się, że około dziesięciu procent ma problemy z alkoholem. Dlaczego księża sięgają po alkohol? Terapeuci tłumaczą, że to żadna sensacja, bo kapłan to zawód podwyższonego ryzyka – podobnie jak nauczyciel, lekarz czy prawnik. Można usłyszeć, że ksiądz pije, bo: pracuje w stresie, cały czas znajduje się na świeczniku, bierze na siebie problemy innych ludzi, żyje w samotności, nie znajduje zrozumienia u przełożonych.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Prałat Kondratowicz nie uznaje takich argumentów. – Tłumaczenie: musiałem się napić, bo biskup mnie zlekceważył albo dał mi nie taką parafię, to wymówka – mówi. – Są księża, którzy przeżywają podobne problemy i nie piją – przekonuje. Na pytanie, dlaczego alkoholik pije, odpowiada krótko: – Bo jest alkoholikiem.

– Kapłaństwo nie jest powodem niczyjego alkoholizmu – wtóruje mu ksiądz Piotr Brząkalik. Sam też pił kilka lat nałogowo, od kilkunastu żyje w trzeźwości. Jest proboszczem katowickiej parafii i diecezjalnym duszpasterzem trzeźwości. Jeden z autorytetów w sprawie alkoholizmu duchownych. – Alkoholizm kapłana tkwi w jego osobowości – uważa ksiądz Brząkalik.

Kieliszek

Ksiądz pierwszy: – Pierwsze sześć lat kapłaństwa to etap zjazdowy mojego picia. Piłem ciągami: tydzień, czasem dziesięć dni, a czasem kilkanaście.
Zacząłem pić towarzysko, jak każdy. Potem alkoholu było w moim życiu coraz więcej. Ludzie też lubili częstować. Na kolędzie niektórzy specjalnie dla księdza trzymali francuski koniak – w tamtych czasach, czyli przeszło trzydzieści lat temu, prawdziwy rarytas. Po kolędzie odwiedzało się codziennie po dwadzieścia, trzydzieści mieszkań. Prawie w każdym gospodarze chcieli przyjąć księdza jak najlepiej – to znaczy poczęstować czymś mocniejszym.

Ksiądz drugi: – Lubiłem wypić jeszcze w liceum. W czasach seminaryjnych wyjeżdżałem w wakacje z kolegami-klerykami na żagle i tam ostro popijaliśmy. Chętnie jeździło się też na odpusty i inne uroczystości do parafii, gdzie wiadomo było, że proboszcz czymś poczęstuje. Jak zostałem księdzem, upijałem się już regularnie. Często z moimi parafianami.

Ksiądz trzeci: – Przekroczyłem trzydziestkę, jak zacząłem sięgać po kieliszek; wcześniej alkohol zupełnie mnie nie pociągał. Byłem już po rzymskich studiach i doktoracie – uważałem, że dojrzałemu księdzu lampka wina albo koniaku przystoi. Po dwóch latach kulturalne picie w towarzystwie już mi nie wystarczało. Zacząłem dopijać w domu: piwo, wino, wódkę. Upijałem się w samotności.

Ksiądz czwarty: – Rozpiłem się w kapłaństwie. Wybierałem zawsze takie towarzystwo, gdzie wiedziałem, że lubią wypić. Dobrze czułem się na weselach i na rybach, gdzie popijałem z innymi wędkarzami. Oni wiedzieli, że jestem księdzem, i żartowali ze mnie, że czysta wódka duszy nie plami, jakby chcieli usprawiedliwić to, że ksiądz pije.

Ksiądz piąty: – Zacząłem pić wcześnie, jeszcze przed wstąpieniem do zgromadzenia. W czasie, gdy po zawodówce robiłem zaocznie technikum, pracowałem. Po każdej wypłacie normalne było, że trzeba było ostro popić. Zgubiła mnie mocna głowa. Inni już zdrowo mieli w czubie, a ja dopiero zaczynałem się dobrze bawić. Do pół litra nigdy we dwójkę nie siadałem. Musiał być litr.

Ksiądz szósty: – Popijać lubiłem od początku kapłaństwa, z przerwami na dłuższe okresy trzeźwienia. Najdłużej wytrzymałem siedem lat. Zostałem wtedy proboszczem w biednej parafii. Zabrałem się za remonty kościoła i plebanii. Klepałem straszną biedę, bo wszystko szło na remonty. Bywało, że nie mogłem doczekać się niedzieli, żeby za pieniądze z tacy kupić coś do jedzenia. A tu wzywa mnie biskup i ma pretensje, że nie płacę co miesiąc składek do kurii. Nie mogłem się pogodzić z tym, że żyłem jak pustelnik, czasami głodowałem, a oni domagali się jeszcze pieniędzy.

Innym razem, po dłuższym okresie trzeźwości, zgubiła mnie kobieta. Zakochała się we mnie. Nie umiałem sobie z tym poradzić. No i zapiłem.
Ksiądz siódmy: – Siedziałem na plebanii sam jak palec. Moja niedziela wyglądała tak: wstawałem o piątej, żeby przygotować kazanie, poranna Msza, potem suma. W międzyczasie papieros za papierosem i kawa, bez jedzenia. Po sumie drzemka. Wieczorami ze szklaneczką w ręku siedziałem przed telewizorem. Potem nie mogłem się doczekać wieczora, żeby móc się napić. Nie zdawałem sobie sprawy, że to uzależnienie.

Wstyd

Podobno księdzu trudniej przyznać się do alkoholizmu niż komukolwiek innemu. – Przecież zwykle to ksiądz innym radzi, jak żyć, aby dostać się do nieba. A kiedy sam znajdzie się w kłopotach, trudno mu uznać, że sam sobie nie potrafi pomóc – mówi ksiądz Brząkalik. Dlatego nie dziwi go, że księża tak się wstydzą swojej choroby.

– Chcielibyśmy widzieć księży bez wad i słabości. A to niemożliwe – potwierdza ks. Paweł Rogowski, który prowadzi grupę rozwoju duchowego w Ośrodku Terapii Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

Ksiądz ósmy: – Poszedłem znów do sklepu po wódkę, a sprzedawca złośliwie: „Co, już zabrakło?”. Zrobiło mi się głupio. Potem jeździłem po alkohol do innych miejscowości, gdzie mnie nie znali. W kościele najbardziej bałem się trzęsących rąk. Że nie będę mógł utrzymać kielicha albo rozdać komunii.

Ksiądz dziewiąty: – Szedłem pijany ulicą w swoim rodzinnym miasteczku. Wszyscy już wiedzieli, że jestem alkoholikiem. Spotkała mnie sąsiadka, starsza kobieta. Złożyła ręce i powiedziała: „Coś ty ze sobą zrobił?”. Myślałem, że się pod ziemię zapadnę.

Raz odprawiałem podpity. Plątał mi się język. Zobaczyłem, że ludzie w ławkach szepczą sobie coś na ucho. Pomyślałem, że o mnie gadają. Chciałem, żeby Msza się jak najszybciej skończyła.

Ksiądz dziesiąty: – Był pogrzeb mojego świeckiego sąsiada – zmarł młodo na serce. Nie byłem pijany, ale strasznie leciało ode mnie wódą. Ludzie potem szemrali, że po pijaku prowadziłem pogrzeb. Byłem zaprzyjaźniony z rodziną zmarłego. Do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć.

Gdy nie ma już radości

Z książki „Anonimowi Alkoholicy”: „Dla większości ludzi normalnych picie oznacza radość, wiąże się z życiem towarzyskim i pobudza barwną wyobraźnię. Rodzi beztroskę, przyjacielską zażyłość i uczucie, że życie jest piękne. Nie dla nas! Nie takie stany towarzyszą nam w ostatnich dniach intensywnego picia”.
Ksiądz, który wpada w nałóg, dźwiga dodatkowy ciężar: miał prowadzić ludzi do Boga, być ich nauczycielem w wierze, autorytetem moralnym. A tymczasem czuje, że zawiódł wiernych i samego Boga, że sprzeniewierzył się swojemu powołaniu.

– Jeśli ktoś myśli, że to spływa po nas jak woda po kaczce, to się myli – tłumaczy ksiądz Brząkalik. – Niejeden ksiądz z powodu alkoholizmu rzucił sutannę, bo czuł się niegodny bycia kapłanem.

Piekło

Ksiądz pierwszy: – Czasem nocą szedłem do pustego kościoła. Kładłem się krzyżem na zimnej posadzce i modliłem się, żeby Bóg wyzwolił mnie z nałogu. Kiedy umierałem na kacu, pytałem z trwogą: „Boże, co ja teraz zrobię, jak stanę przed Tobą?”. Bałem się, że nie zostanę zbawiony. Dziwiłem się, że modlę się, błagam, a Bóg nie chce mi pomóc. Przecież nie chciałem się upijać.

Ksiądz piąty: – Czułem się coraz gorzej. Przestałem prawie jeść, męczyły mnie rozwolnienia, wymioty. Miałem jakieś zwidy. Bałem się przejść na drugą stronę ulicy. To było piekło. Miałem gdzieś jechać i nie umiałem kupić biletu. Zatraciłem kompletnie umiejętność praktycznego życia.

Zrobiłbym wszystko, żeby to się skończyło. Nawet wyznanie bym zmienił. Kiedy byłem u skraju wytrzymałości, myślałem nawet o samobójstwie. Nie odważyłem się, żeby nie skazać się na wieczne potępienie.

Ksiądz ósmy: – Mieszkałem na plebanii z rodzicami, ale pojechali na Boże Narodzenie do mojej siostry. Cieszyłem się, że będę mógł swobodnie pić. Piłem całe święta i po świętach. Chciałem przestać i nie mogłem. Bałem się, że zapiję się na śmierć. Modliłem się, żeby coś się stało. Na szczęście stało się – wezwał mnie biskup.

Ksiądz dziewiąty: – To nie jest tak, że się nie staram. Chciałbym przestać pić, ale nie mogę. Zapijam przeważnie co pół roku. Raz kupiłem pół litra, ale w domu się rozmyśliłem i nie otworzyłem. Wstawiłem butelkę do lodówki. Trzy dni się męczyłem. Myślałem już, że dam radę. Znowu przegrałem.

Dlaczego ja?

Bohdan Tadeusz Woronowicz w książce „Bez tajemnic – o uzależnieniach i ich leczeniu”: „Dotychczas nie znaleziono jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedni ludzie piją mniej, a inni więcej, dlaczego jedni stają się alkoholikami, a inni nie, pomimo że piją w podobny sposób”.

Ciag dalszy  :http://religia.onet.pl/tygodnik-powszechny,45/poplamiona-dusza,486,page5.html

Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #92 : Sierpień 24, 2011, 20:20:10 »

Wakacje w klasztorze

Martyna Wnęk | Onet.pl | 23 Sierpień 2011 | Komentarze (2)

                         WAKACJE  W  KLASZTORZE

Jak wyglądają wakacje idealne? Słońce, plaża, drinki z palemką, impreza do białego rana... A może dobrym pomysłem jest poddanie się dyscyplinie i rygor w klasztorze?
Coraz częściej zabiegani, wybieramy na wakacje miejsca, gdzie odpoczniemy od zgiełku codziennego życia. Może warto wybrać się do klasztoru? Wyciszymy się, skupimy na sobie i swoich problemach, nic nie będzie nas rozpraszać. Tylko, że to kosztuje... I to nie mało.

Czy kiedykolwiek byliście na wakacjach w klasztorze? Czy jest to dobry pomysł na wypoczynek, a może to jedynie moda i lansowany przez gwiazdy trend? Piszcie artykuły na Waszym Zdaniem.
 
http://religia.onet.pl/publicystyka,6/wakacje-w-klasztorze,5088.html


                 Na zachodzie juz od wielu lat jest praktykowane pojscie do klasztoru na okreslony czas.
Nie tylko urlopy sa spedzane w taki sposob, tez w czsie zaloby po najblizszych osobach, albo ludzie ktorzy sa po ciezkiej chorobie lub jakims tragicznym zdazeniu. Nie znam kosztow takiego pobytu. Wiem, ze ludzie ktorzy choc jeden raz to zrobili, z wielka checia ida w mury klasztorne aby wzmocnic sie duchowo. Pozdrawiam serdecznie Rafaela
.......................

Tomasz Ponikło | Tygodnik Powszechny | 24 Sierpień 2011 | Komentarze (1)

                                 PROROCY  I  SEKCIARZE

Już od Nowego Testamentu podstawą jest rozeznanie. Wspólnota nie powinna się podporządkować na ślepo prorokowi. Duch Święty nawet proroków poddaje odpowiedzialności pasterzy. Także w pierwotnej strukturze większą wagę niż prorocy mieli stabilni pasterze. Proroctwo na zgromadzeniu jest dopuszczone o tyle, o ile jest budujące, czyli najpierw podlega rozeznaniu. Duch Święty nie jest dany „prywatnie” jednej osobie, jest dany Kościołowi.

Fot. Getty Images/FPM
Tomasz Ponikło: Chrześcijanie szybko stanęli wobec wewnętrznych problemów, skoro już w Liście do Koryntian mamy wykaz trudności z fundamentami wiary...

Ks. Grzegorz Strzelczyk: Na ile apostołowie rozumieli Jezusa za czasów Jego nauczania? Spójrzmy na synów Zebedeusza, którzy chcieli się ustawić jako przyboczni Chrystusa, albo na sprzeczkę apostołów o to, kto z nich jest największy. Już pierwsi uczniowie mieli problemy z rozumieniem Jezusa. Możemy się tylko domyślać, jakie były między nimi napięcia. W Nowym Testamencie zostały tylko ślady, np. zdanie Pawła, że musiał się przeciwstawić Piotrowi, który zaczął udawać przed Żydami, że przejmuje się Prawem.

Dołącz do nas na Facebooku

Widać, że niektórzy apostołowie zakładali polityczną wizję mesjanizmu, której Jezus wcale nie przyniósł. Jezus przerastał judaizm, co dla uczniów oznaczało rewolucję wobec tradycji, w której wyrośli. Rodziło się pytanie: czy przestrzeganie prawa zbawia? O tym są listy św. Pawła. Kościół doświadcza, że zbawia Jezus, co oznacza całkowity przewrót teologiczny.

Pierwszy spór wewnętrzny, który mamy dobrze udokumentowany, dotyczy postępowania wobec nawracających się Greków. Pierwotnie chrześcijanie do rozwiązywania takich problemów mieli wyłącznie Ducha Świętego, pamięć i zdrowy rozsądek. Musiało dochodzić do tarć, musiały iść iskry – choćby na tzw. soborze jerozolimskim. Dzieje Apostolskie opisują jego przebieg jako łagodny, ale z późniejszych przykładów wiemy, że wczesnochrześcijańskie spory były nad wyraz żywe.

Czy te spory – jeżeli nie mieli jeszcze punktu odniesienia, jakim jest Nowy Testament, a tak gorąco dyskutowali – wpłynęły na kształt Ewangelii?

W pewnych elementach taki wpływ widać, np. powracająca w słowach Jezusa polemika z judaizmem. Jan na konflikcie Jezusa z Żydami buduje napięcie, które narasta aż do śmierci Chrystusa. Widać też w listach Jana pierwsze polemiki z gnozą.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

Trzeba pamiętać, że wczesna dyskusja toczy się jeszcze w łonie judaizmu. Świat helleński w I w. właściwie chrześcijaństwa nie zauważa, traktuje je jako sektę żydowską: Klaudiusz wygna Żydów z Rzymu, bo spierali się z powodu jakiegoś Chrestosa... Później chrześcijaństwo zacznie być lepiej rozpoznawane, co doprowadzi do dalszych konfrontacji: z filozofią grecką i jej różnorakimi nurtami, z kulturą helleńską, także w ówczesnej wersji „pop”, z mitologią...

Ludzie oderwali się od swojej tradycji, w nowych wspólnotach toczyli spory o podstawy wiary, w których często zapewne mało kto wiedział, po czyjej stronie się opowiedzieć, do tego doszły problemy zewnętrzne: spory z Żydami, kulturą grecką, potem jeszcze prześladowania... Jak ta religia przetrwała?

Pomijając czynnik nadprzyrodzony, możemy zauważyć, że chrześcijaństwo wnosi Dobrą Nowinę, która ostatecznie jest nauką o zbawieniu. Głosi odpuszczenie grzechów w Chrystusie: Bóg ci przebacza i daje dostęp do życia wiecznego, co pokazał przez zmartwychwstanie Jezusa. Jeśli oddasz mu siebie, masz szansę na uczestniczenie w tym nowym życiu, czyli na zbawienie. A chrzest jest tego rytualnym początkiem – włącza w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Opisuje to Paweł (Rz 6), czyli w połowie I w. ta teologia była już dobrze sformułowana.

Poza tym chrześcijaństwo mówi, że świat jest dobry, co w kontekście poglądów dualistycznych było obroną świata materialnego. Chrześcijaństwo powiedziało ludziom, że ich codzienność, praca, rodzenie dzieci, ma znaczenie, ale głównie w perspektywie ostatecznej. To podziałało i na osoby pochłonięte codziennością, i na tych, którzy już nie chcieli żyć w tym świecie, doświadczając trudu i ucisku – wszyscy otrzymywali pozytywną perspektywę zbawienia.

Paradoksalnie jednak te same czynniki, które ułatwiały przyjęcie się chrześcijaństwa, były utrudnieniem w jego głoszeniu. Widać to, kiedy na areopagu Paweł usiłuje być filozofem. I zostaje wyśmiany w momencie, kiedy mówi o zmartwychwstaniu ciała. Słuchali go zapewne platonicy, dla których powrót do ciała po wyzwoleniu duszy w śmierci był absurdem.

Skoro głoszenie Ewangelii było tak trudne, kim wśród pierwszych chrześcijan był prorok?

We wczesnym chrześcijaństwie istniały prawdopodobnie dwie praktyki prorockie. Jedna, stricte charyzmatyczna, wiązała się z nauczaniem pod bezpośrednim natchnieniem Ducha Świętego. Nauczanie mogło dotyczyć czegokolwiek: funkcjonowania wspólnoty lub wyjaśnienia tekstu biblijnego. Druga praktyka to wędrowni prorocy-nauczyciele: chodzili od jednej wspólnoty do drugiej, spełniając funkcję wędrownych kaznodziejów, nauczając niejako niezależnie od przełożonych wspólnot. Ale już Nowy Testament zauważa, że ta praktyka niesie nadużycia, bo niektórzy po prostu objadają wspólnoty, więc trzeba to poddać regulacji. Instytucja ta zaniknie już w II w.

Inaczej będzie z proroctwem charyzmatycznym, choć i ono w III-IV w. znajdzie się w zaniku w głównym nurcie chrześcijaństwa. Niektórzy Ojcowie Kościoła mówili w IV i V wieku o końcu charyzmatów – myląc się przy tym kapitalnie. Rzeczywistość charyzmatyczna po prostu „przeniosła się” do życia zakonnego i pustelniczego. I Kościół nie stracił jej z oczu: choćby Tomasz z Akwinu w XIII w. w „Summie” omawia charyzmat proroctwa.
 
http://religia.onet.pl/wywiady,8/prorocy-i-sekciarze,5093,page1.html
« Ostatnia zmiana: Sierpień 24, 2011, 20:33:41 wysłane przez Rafaela » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #93 : Sierpień 25, 2011, 16:34:55 »

Ten księżulo mnie ujął swoją historią

Cytuj
Ksiądz szósty: – Popijać lubiłem od początku kapłaństwa, z przerwami na dłuższe okresy trzeźwienia. Najdłużej wytrzymałem siedem lat. Zostałem wtedy proboszczem w biednej parafii. Zabrałem się za remonty kościoła i plebanii. Klepałem straszną biedę, bo wszystko szło na remonty. Bywało, że nie mogłem doczekać się niedzieli, żeby za pieniądze z tacy kupić coś do jedzenia. A tu wzywa mnie biskup i ma pretensje, że nie płacę co miesiąc składek do kurii. Nie mogłem się pogodzić z tym, że żyłem jak pustelnik, czasami głodowałem, a oni domagali się jeszcze pieniędzy.

Innym razem, po dłuższym okresie trzeźwości, zgubiła mnie kobieta. Zakochała się we mnie. Nie umiałem sobie z tym poradzić. No i zapiłem.

Straszliwe jest to, że ludzie którzy składają przysięgi w dobrej wierze potem są pozostawieni sami sobie z ich problemami. Wyciska się ich jak cytrynki i nawet nie wolno im się zakochać.  Gdyby nie było wymogu celibatu ten ksiądz moze byłby dziś najszczęśliwszym abstynentem w parafii, a tak to zapił sprawę Mrugnięcie

Tak powstaje pośrednictwo :
Cytuj
Duch Święty nie jest dany „prywatnie” jednej osobie, jest dany Kościołowi.
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #94 : Sierpień 25, 2011, 20:02:34 »

East- ta sytuacja z ksiedzem przypomina mi branie slubu koscielnego. Przed oltarzem stoi dwoje mlodziutkich ludzi i musza sobie przyzec milos i wiernosc do grobowej deski. W tym momecie caly swiat jest piekny prosty i rozowy. Jednak zycie pisze inny scenariusz, a ci mlodzi nie maja pojecia co sobie przyzekaja tak naprawde.Szybko ta rozowa milosc zamienia sie w dzien powszedni, ktory niestety ale przynosi niespodzianki roznego rodzaju ktore czesto sa wiadrem zimnej wody na glowe.

Pozdrawiam serdecznie.Rafaela
..................

« Ostatnia zmiana: Sierpień 25, 2011, 20:40:56 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #95 : Sierpień 26, 2011, 21:24:15 »

                              KOMUNIKAT  BISKUPOW

BPKEP / ju., Częstochowa, 2011-08-26

„Duszpasterze, biskupi i kapłani, a zwłaszcza katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym, gdyż są częścią tego społeczeństwa” - brzmi komunikat z sesji Rady Biskupów Diecezjalnych na Jasnej Górze.

Wśród tematów czwartkowego (25 sierpnia) spotkania znalazło się m.in. omówienie Światowego Dnia Młodzieży w Madrycie, kwestie administrowania majątkiem kościelnym i zagadnienia dotyczące błędnego rozumienia kultu Chrystusa Króla Wszechświata.

W dokumencie biskupi przypominają też o przypadającej 26 sierpnia uroczystości Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej.

Poniżej pełny tekst komunikatu:

KOMUNIKAT Z SESJI RADY BISKUPÓW DIECEZJALNYCH ORAZ UROCZYSTOŚCI NA JASNEJ GÓRZE

Dnia 25 sierpnia, w przeddzień Uroczystości Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, odbyło się na Jasnej Górze zebranie Rady Biskupów Diecezjalnych. Obradami kierował Przewodniczący Konferencji, abp Józef Michalik. W sesji wziął udział także Nuncjusz Apostolski w Polsce, abp Celestino Migliore.

1. Od beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II w dniu 1 maja 2011 roku cały Kościół trwa w dziękczynieniu za nowego Błogosławionego i za dzieło jego wielkiego pontyfikatu. Także Kościół w Polsce, we wszystkich parafiach i wspólnotach, dziękuje oraz przeżywa na nowo nauczanie Błogosławionego.

Po Krakowie i Warszawie, także na Jasnej Górze, w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, miało miejsce ogólnopolskie dziękczynienie za beatyfikację Wielkiego Papieża. Było ono poprzedzone dwoma tygodniami modlitwy pielgrzymów, którzy ze wszystkich diecezji polskich i z zagranicy przychodzili do tronu Jasnogórskiej Królowej Polski. Biskupi dziękują wszystkim za trud pielgrzymowania oraz za modlitwę w intencji Kościoła i Ojczyzny.

2. Dwudziesty szósty Światowy Dzień Młodzieży, przeżywany w dniach od 16 do 21 sierpnia w Madrycie, był wielkim świętem wiary. Był też dla młodzieży wspaniałym doświadczeniem tajemnicy Kościoła Powszechnego. Ojciec Święty Benedykt XVI kontynuuje dzieło spotkań z młodzieżą, zapoczątkowane przez bł. Jana Pawła II. Biskupi dziękują rodzicom, duszpasterzom, katechetom oraz osobom pracującym w Krajowym Biurze Organizacyjnym Światowych Dni Młodzieży za przygotowanie młodych Polaków do udziału w tym wielkim wydarzeniu. W spotkaniu tym uczestniczyło ok. 20 tys. pielgrzymów z kraju i zagranicy. Naszej młodzieży towarzyszyło 15 biskupów, w tym 3 kardynałów – oraz 700 księży.

Piękna postawa młodzieży uczestniczącej w spotkaniach modlitewnych i katechezach jest znakiem wiary młodego pokolenia. Szczególne wyrazy uznania składamy ponad tysiącu polskich wolontariuszy, którzy w trudnych warunkach ofiarnie pracowali dla dobra uczestników spotkania w Madrycie. Trzeba też podziękować Telewizji „Trwam” oraz rozgłośniom katolickim za bogatą obsługę medialną spotkań młodzieży z Ojcem Świętym.

3. Tematem wiodącym spotkania biskupów diecezjalnych były sprawy administrowania majątkiem kościelnym. Biskupi analizowali wymagania prawa kościelnego i cywilnego dotyczące zarządu dobrami materialnymi. Skonfrontowali tę wiedzę z różnorodną praktyką istniejącą w poszczególnych diecezjach i rejonach Polski. Uznali za celowe opracowanie aneksu do dokumentów II Polskiego Synodu Plenarnego, w którym zostaną ujednolicone zasady postępowania we wszystkich diecezjach w Polsce.

4. Biskupi diecezjalni przypominają najważniejsze zasady dotyczące relacji Kościoła do sfery życia publicznego. Jest to przypomnienie szczególnie ważne w przededniu wyborów parlamentarnych. Oczekiwanie, że Kościół stanie się „wielkim milczącym” na czas kampanii nie ma uzasadnienia w nauce społecznej Kościoła. Zarówno duszpasterze, biskupi i kapłani, a zwłaszcza katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym, gdyż są częścią tego społeczeństwa. Kościół nie identyfikuje się z żadną konkretną partią, albowiem jego przesłanie jest skierowane do wszystkich, niezależnie od przekonań politycznych. Obowiązkiem katolika jest jednak wybieranie ludzi i środowisk, którzy gwarantują obronę godności człowieka i życia od poczęcia do naturalnej śmierci; wybieranie osób, które będą prowadzić sprawy Państwa tak, by troska o rodziny była na pierwszym miejscu; głosowanie na ludzi zdolnych podjąć trudne sprawy i reformy, konieczne dla dobra Ojczyzny. Polska potrzebuje ludzi sumienia, sprawdzonych i gotowych jej służyć, zarówno w trosce o jej historię, o jej dziś, a szczególnie o jej przyszłość.

W tym kontekście biskupi apelują do wszystkich wierzących i ludzi dobrej woli o odpowiedzialność i roztropną troskę o Polskę i o dobro wspólne. Najważniejszy wkład Kościoła w życie społeczne, nigdy nie do przecenienia, to formowane ludzi i ich sumień, w kierunku zaangażowania się dla innych w duchu powołania chrześcijańskiego, rodzinnego i społecznego.

5. Wśród ważnych propozycji troski o Kościół i o Polskę oraz jej przyszłość są i takie, które budzą uzasadniony niepokój. Biskupi doceniają znaczenie uroczystości Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, ustanowionej w 1925 r. przez papieża Piusa XI. Od tego momentu wszyscy mamy wspaniałe możliwości ofiarowania swojego życia, życia polskich rodzin oraz całej naszej Ojczyzny Chrystusowi, Królowi Wszechświata. Czynimy to co roku, szczególnie w przededniu Adwentu. Nie ma więc potrzeby szukania nowych, niezgodnych z zamysłem Kościoła, form nabożeństw do Chrystusa Króla. Niepokojące są działania podejmowane poza Kościołem diecezjalnym i wbrew biskupowi miejsca. Posłuszeństwo Kościołowi i troska o Jego jedność są głównymi kryteriami oceny wiarygodności religijnych inicjatyw. Każdy, kto uporczywie uczestniczy w takich pozakościelnych ruchach i grupach, traci jedność ze wspólnotą Kościoła. Biskupi solidaryzują się z Metropolitą Krakowskim i podjętymi przez niego działaniami.

6. Zachęcają też wszystkich do modlitwy w intencji naszej Ojczyzny i jej godnego miejsca w rodzinie krajów europejskich. Polska prezydencja jest dobrą okazją do spojrzenia na sprawy naszego kraju i Europy w ich wzajemnym powiązaniu. Wyrazem tego było spotkanie przedstawicieli Kościołów i wspólnot chrześcijańskich w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Warszawie. Szczególną okazją do modlitwy w intencji Polski i Europy będzie także Msza św. celebrowana w Warszawie pod przewodnictwem Prymasa Polski, abpa Józefa Kowalczyka 25 września, w dniu patrona Stolicy, bł. Władysława z Gielniowa.

Z Jasnej Góry biskupi diecezjalni błogosławią wszystkim Rodakom w kraju i za granicą. Swoim błogosławieństwem obejmują szczególnie nauczycieli, wychowawców, dzieci i młodzież rozpoczynającą nowy rok szkolny.

Podpisali: Biskupi diecezjalni zgromadzeni na Jasnej Górze

Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, 26.08.2011 r.
.............................

                         Konieczne jest promowanie kobiety

ksas / ju., Piekary Śląskie, 2011-08-21

Konieczne jest promowanie w Kościele i w świecie kobiety – powiedział abp Damian Zimoń 21 sierpnia do kobiet i dziewcząt, które przybyły do Piekar Śląskich w pielgrzymce stanowej.

Tradycyjnie odbywa się ona w sanktuarium Maryi Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w pierwszą niedzielę po uroczystości Wniebowzięcia NMP. „Jednakowa jest godność kobiety i mężczyzny, ponieważ oboje zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Każde z nich zostało wyposażone we właściwe sobie, specyficzne dary” – mówił metropolita katowicki.

Abp Zimoń nawiązał do trwających w Madrycie z udziałem Benedykta XVI Światowych Dniach Młodzieży. Przypomniał, że krzyż ŚDM był również w Piekarach Śl. Zwrócił uwagę, że papież przypomina Europie o jej chrześcijańskich korzeniach i wzywa do szlachetniejszego rozumienia demokracji. Wskazuje na coraz większy związek religii z życiem społecznym. Wzywa nas wszystkich do nowej ewangelizacji. Oferuje Europie coś, co może być jej ostatnią szansą.

„My, tu zgromadzeni, przyszliśmy po nowe światło, nową moc na nasze dni, ponieważ jesteśmy wystawiani na pokusę gaszenia nadziei” – powiedział abp Zimoń. Wskazał, że czasy, w których żyjemy wydają się okresem zagubienia, wielu ludzi sprawia wrażenie, że są zdezorientowani, niepewni, pozbawieni nadziei. Stan ducha wielu chrześcijan jest podobny. „Obojętność religijna wywołuje u wielu Europejczyków wrażenie, że żyją bez duchowego zaplecza” – dodał, nawiązując do niedawnych wydarzeń w Anglii, Norwegii i innych miejscach świata. „Z utratą chrześcijańskiej pamięci wiąże się lęk przed przyszłością. Obraz jutra często bywa bezbarwny i niepewny. Bardziej się boimy przyszłości, niż jej pragniemy” – zauważył abp Zimoń, podkreślając jako przejawy tego stanu m.in. wewnętrzną pustkę dręczącą wielu ludzi i utratę sensu życia, dramatyczny spadek liczby urodzeń, kryzys małżeństwa i rodziny, zmniejszenie liczby powołań do życia kapłańskiego i zakonnego.

„Wciąż zbyt wiele rodzin dotyka bieda. A jednocześnie brakuje długofalowej polityki prorodzinnej, także w Polsce” – mówił dalej metropolita katowicki. „Nakłady na rodzinę stawiają Polskę na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej” – podkreślił. Przypomniał, że dziecko jest dobrem całego społeczeństwa i dlatego jak najwięcej środków na jego wychowanie powinno zostać w rodzinie.

Abp Zimoń z naciskiem podkreślił, że oprócz tych wszystkich trosk i wyzwań, obejmujących m.in. braki w służbie zdrowia czy utratę mieszkań przez mieszkańców Bytomia, są też oznaki nadziei. „Nikt nie może żyć bez perspektyw na przyszłość. Tyle jest znaków wpływu Chrystusowej Ewangelii na Kościół, na życie społeczeństwa” – powiedział metropolita katowicki.

Zaznaczył, że specyficzny wkład w służbę Ewangelii nadziei wnoszą kobiety. „Trzeba przypomnieć, jak wiele czynią one często w milczeniu i ukryciu – przyjmując i przekazując dar Boży, zarówno przez fizyczne, jak i duchowe macierzyństwo. Wychowanie, katecheza, dzieła miłosierdzia, życie modlitwy i kontemplacji – w tym wszystkim nikt nie zastąpi pobożnej, dobrej kobiety” - dodał.

Jego zdaniem, dziś konieczne jest promowanie w Kościele i w świecie kobiety. "Jednakowa jest godność kobiety i mężczyzny, ponieważ oboje zostali stworzeni na obraz i podobieństwo. Każde z nich zostało wyposażone we właściwe sobie, specyficzne dary. Kościół nieustannie zabiera głos, by potępiać niesprawiedliwość i przemoc wobec kobiet. Mamy tu jeszcze wiele do zrobienia” – stwierdził abp Zimoń.

Przypominając postać Prymasa Polski kard. Augusta Hlonda, którego 130. rocznica urodzin przypada w tym roku, abp Zimoń przytoczył w całości jego list do matki, skierowany tuż po nominacji kardynalskiej.

Przypomniał też słowa, które kard. Hlond wypowiedział na łożu śmierci: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję”. Przytoczył też słowa Prymasa Tysiąclecia, kard. Stefana Wyszyńskiego, który stwierdził: „Bogate życie Prymasa Polski Kardynała Augusta Hlonda należy odsłonić przed obliczem Narodu, by uczcić należycie Syna Ziemi Śląskiej na Stolicy Prymasowskiej, Przewodnika Ludu Bożego przez morze udręk wojennych, Budziciela Nadziei Świętej w sprawiedliwość Bożą i gorącego Czciciela Bogurodzicy Dziewicy”.

Zwrócił uwagę, że prymas Hlond i prymas Wyszyński utorowali drogę na Stolicę Piotrową kard. Karolowi Wojtyle. Bez ich zawierzenia Matce Bożej nie byłby możliwy wybór w 1978 roku Polaka na papieża. „Dwudziestosiedmioletni pontyfikat bł. Jana Pawła II to wielkie dzieło Ducha Świętego. Nikt nie spodziewał się tak intensywnej ingerencji Bożej. Musimy wracać do tamtych dni, szukając w nich znaków nadziei na przyszłość i nowych wyzwań, których nie brakuje” – mówił abp Zimoń. Apelował również do dziewcząt, aby „nie bały się stroju zakonnego”.

Metropolita katowicki zapowiedział koronację repliki pierwotnego obrazu piekarskiego, która będzie miała miejsce 12 września w Katowicach.

http://ekai.pl/wydarzenia/polska/x45076/konieczne-jest-promowanie-kobiety/

..............
                                                CIAGLE  SPADA

W ciągu ostatnich 30 lat systematycznie i stopniowo obserwowany jest spadek liczby osób uczestniczących w niedzielnej Mszy św. – wynika z badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego.

Z badania przeprowadzonego jesienią 2010 roku wynika, że średni procent osób, które przychodzą do kościoła względem tych, które są do tego zobowiązane (dominicantes) wynosi 41 proc. Zaś procent communicantes – czyli osób przystępujących do komunii św. w odniesieniu do osób, które powinny przyjść w niedzielę na Mszę wzrasta i wynosi 16,4 proc.

W poprzednich latach było to odpowiednio: dla dominicantes w latach 1980-1990 ok. 50 proc. (w 1987 r. 55,3 proc.), w latach 1991-2007 43-46 proc., w 2008 r. Odsetek spadł do 40,4 proc, w 2009 wynosił 41,5 proc. A w ubiegłym roku 41 proc.

Dla communicantes: w latach 1980-1990 - 7,8-10,7 proc.; 1991-2007 - 10,8-17,6 proc.; w latach 2008-2010 – 15,3-16,4 proc.

Wyniki badań z jesieni ub.r. zaprezentowano podczas konferencji prasowej w siedzibie Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski 7 czerwca w Warszawie.

Zdaniem prezentującego wyniki ks. Wojciecha Sadłonia z ISKK, przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać w zmianach społecznych, migracji ludności, wzroście dobrobytu i nietrwałości rodzin. Zwrócił on też uwagę, że wzrost communicantes paradoksalnie może być oznaką sekularyzacji społeczeństwa. Argumentował, że w diecezjach, gdzie odsetek dominicantes jest wysoki, mniej ludzi przystępuje do Komunii św. w porównaniu z diecezjami, gdzie frekwencja w niedzielę jest niska.

Ks. Sadłoń zwrócił też uwagę na proces zrywania więzi z parafią, czego jednym z symptomów jest tzw. churching, czyli wybieranie sobie kościołów wg własnych kryteriów – ze względu na księdza, atmosferę, wystrój czy samą zabytkową świątynię lub sanktuarium.

Wyraźnie widoczna jest też feminizacja niedzielnych Mszy św. Na 10 kobiet przychodzących do kościoła jest zaledwie 6 mężczyzn, na 10 kobiet przystępujących do Komunii św. jest 4 mężczyzn. – W Polsce kobiety praktykują prawie dwa razy częściej niż mężczyźni – podkreślił ks. Sadłoń. Jego zdaniem jest to wielkie wyzwanie dla duszpasterzy, by Msza św. stała się „atrakcyjna” również dla mężczyzn.

Zdaniem ks. prof. Witolda Zdaniewicza z ISKK, widoczny spadek dominicantes nie oznacza spadku religijności czy spadku wiary w ogóle. W poszczególnych diecezjach sprawa wygląda różnie, np. w diecezji tarnowskiej dominicantes wynosi 70,5 proc., communicantes 23,1, zaś w szczecińsko-kamieńskiej dominicantes 25,4 proc i 10,6 proc. communicantes.

W Polsce są obecnie 10 163 parafie.

Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego prowadzi badania nt. religijności od 1972 roku, badania niedzielnych praktyk religijnych od 1979 roku.

http://ekai.pl/wydarzenia/religijnosc/x42739/ciagle-spada/
« Ostatnia zmiana: Sierpień 27, 2011, 20:06:56 wysłane przez Rafaela » Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #96 : Sierpień 27, 2011, 19:54:37 »

                                       Świadectwo Stoczka

Milena Kindziuk | Niedziela | 18 Maj 2011 | Komentarze (0)

W Stoczku Warmińskim zachowało się świadectwo mężczyzny, który przygotowywał klasztor na więzienie dla Prymasa Wyszyńskiego. Dziś syn tego człowieka jest księdzem
Rok 2011 jest rokiem rocznic kard. Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski w latach 1948-81. 28 maja przypada 30. rocznica jego śmierci, 3 sierpnia zaś – 110. rocznica urodzin. Pragniemy przybliżyć jego sylwetkę, ukazać dzieje kard. Wyszyńskiego na tle historii Kościoła i historii Polski oraz odpowiedzieć na pytanie, w czym przejawia się świętość Prymasa Tysiąclecia – kandydata na ołtarze.

Kard. Stefan Wyszyński został aresztowany przez władze komunistyczne w nocy z 25 na 26 września 1953 r. Podczas trzyletniego okresu odosobnienia przebywał kolejno w czterech miejscach internowania: Rywałdzie, Stoczku, Prudniku Śląskim i Komańczy. W wyniku wypadków październikowych 1956 r. powrócił do Warszawy na prośbę przedstawicieli rządu i 26 października – po uprzednim przyrzeczeniu ze strony władz państwowych przywrócenia Kościołowi głównych praw i naprawienia krzywd – objął ponownie wszystkie swoje funkcje w Kościele. Cennym dokumentem okresu odosobnienia Prymasa Polski są „Zapiski więzienne”. Obok kroniki życia codziennego obejmują również takie teksty, jak notatnik duchowy, listy, memoriały do władz oraz obszerne wypowiedzi będące osobistą refleksją nad sytuacją Kościoła w Polsce.

Stoczek Warmiński na północnym wschodzie Polski. Kompletne odludzie. Do granicy z Rosją – niecałe trzydzieści kilometrów. Po obu stronach szosy rozciągają się lasy. Droga wydaje się bezkresna, prowadząca nie wiadomo dokąd. Tędy właśnie przewożono nocą pod eskortą więźnia Prymasa Wyszyńskiego. Powtarzała się scena znana z III części „Dziadów” Mickiewicza: „...coraz ku dzikszej krainie/Leci kibitka jako wiatr w pustynie …/Oko nie spotka ni miasta, ni góry,/Żadnych pomników ludzi ni natury;/Ziemia tak pusta, tak nie zaludniona...”. Jedynie widoczne z daleka wieże barokowego kościoła wskazują, że to tutaj znajduje się klasztor, w którym w latach 1952-53 był więziony za drutami kolczastymi prymas Polski Stefan kardynał Wyszyński.

Cela została do dziś

Dzisiaj klasztor jest otoczony tym samym masywnym, wysokim murem. Teraz jednak na bramie widnieje wskazówka: „Do celi Prymasa Wyszyńskiego”. Trzeba przejść długie, zabytkowe krużganki, aby dostać się do domofonu na furcie. Dopiero po wciśnięciu dzwonka okazuje się, że ktoś tu mieszka.
– Można zwiedzić nie tylko celę, ale także Muzeum Prymasa Wyszyńskiego – mówi ks. Piotr Sroka, miejscowy proboszcz. I zaprasza najpierw do muzeum na parterze. To przestronna sala, w której zwracają uwagę szklane gabloty z rękopisami byłego więźnia i fragmentami „Zapisków więziennych”. Także z pamiątkami z pobytu Kardynała. Wśród nich jest urządzenie znalezione niedawno podczas remontu w futrynie drzwi klasztornych, za którymi przebywał Prymas Wyszyński. Sygnalizowało każde jego wyjście do ogrodu.
Prosto z muzeum schodami wchodzi się na piętro, gdzie znajdowała się cela kard. Wyszyńskiego. W celi – łóżko, dzbanek, miednica i jedno drewniane krzesło z napisem na kartce naklejonej niedawno: „Na tym krześle siedział Prymas Wyszyński”. Tu więzień dostawał twardą szkołę życia. Twardą, bo takie były warunki, w jakich przebywał. Budynek był nieogrzewany, ściany pokrywał biały szron i mróz, przy drzwiach leżały sterty lodu. Z powodu zimna Prymas miał popuchnięte ręce i oczy. Bolały go nerki. Dokuczliwy był też brak wody. Na skargi czynione komendantowi słyszał, iż sam jest sobie winien, że tu się znalazł. Mimo to zanotował w „Zapiskach”: „Nie czuję uczuć... nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela”.

Ta sama jodła

Klasztoru w Stoczku w dzień i w nocy strzegło około 30 funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Wyszyński miał ograniczony zakres poruszania się: z celi mógł jedynie zejść na dół i przejść do ogrodu. Tego samego, co jest tu dziś. Tylko na drzewach i na ogrodzeniu nie ma teraz drutów kolczastych, które wówczas zewsząd otaczały klasztor. Tuż za oknem celi pozostała nawet ta sama jodła, na którą Wyszyński codziennie spoglądał i o której pisał filozoficznie: „Siadła wrona na czole wyniosłej jodły. Spojrzała władczo wokół i wydała okrzyk zwycięstwa. Jodła ani drgnie; zda się nie dostrzegać wrony. Znosi spokojnie wrzaskliwego gościa. Wszak tyle chmur już przeszło nad jej czołem, tyle ptaków przelotnych tu się zatrzymało. Poszły, jak ty pójdziesz. Nie twoje to miejsce. Cóż zdołasz krzykiem zdziałać? Ja pozostanę, by trwać w skupieniu, by budować swoją cierpliwością, by przetrwać wichry i naloty, by spokojnie piąć się wzwyż. Słońca mi nie przesłonisz, sobą nie zachwycisz, celu mej wspinaczki nie zmienisz. Był las, nie było was – i nie będzie was, będzie las. Bajka? Nie bajka!”.
Widać, że w duszy więźnia bezsilność ustępowała miejsca akceptacji. A „kraty” powoli stawały się jakby niewidoczne. Zaczynał prowadzić „normalne” życie. Na tyle, na ile mógł. Za swoim przewodnikiem duchowym, ks. Korniłowiczem, Prymas Wyszyński powiedział sobie, że „zadanie życia sprowadza się do chwili obecnej”. Zatem najpierw ustalił sobie program dnia, którego pieczołowicie przestrzegał. Dzień zaczynał o świcie. Godzina 5 – pobudka. 5.45 – modlitwy poranne i rozmyślanie. O 7 odprawiał Mszę św. (w małym bocznym pomieszczeniu urządził kaplicę). Potem jadł śniadanie, a zaraz po nim, niezależnie od pogody, szedł na spacer. Potem odmawiał cząstkę Różańca i pracował – dużo czytał, pisał także artykuły i książki. Uczył się również języków obcych. Po obiedzie znów szedł na spacer do ogrodu i odmawiał kolejną cząstkę Różańca. I ponownie praca własna. Wieczór wypełniała modlitwa. W celi, gdyż drzwi do pobliskiego kościoła, który dzisiaj stanowi sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, były wtedy zamurowane. O tym, że miejsce odosobnienia sąsiaduje z kościołem, utwierdziły Wyszyńskiego dochodzące do niego zza muru słowa śpiewanej kolędy i dźwięk dzwonka wzywający na Mszę św. Przez cały okres uwięzienia nigdy nie mógł tam pójść.

Prymas Wyszyński ułożył też w Stoczku akt osobistego oddania się Matce Najświętszej. Uczynił to 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Maryi, przed obrazem Świętej Rodziny, który do dziś tutaj się zachował. Szybko okazało się, jak Opatrzność Boża przygotowywała go do większego dzieła. Jego osobisty akt oddania się Matce Bożej stał się fundamentem dla późniejszych Ślubów Jasnogórskich i Milenijnego Aktu na Tysiąclecie Chrztu Polski w 1966 r.

Zadanie specjalne

W Stoczku zachowało się świadectwo mężczyzny, który przygotowywał klasztor na więzienie dla Prymasa Wyszyńskiego. – Skojarzyłem to sobie po przeczytaniu książki „Zapiski więzienne” – wyznaje pan Józef. W 1953 r. służył w wojsku w Ośrodku Szkoleniowym Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Szczytnie. Pod koniec września cała kompania została wywieziona do Stoczka, aby wykonać „zadanie specjalne”. Nie powiedziano żołnierzom jakie.

– Mieszkaliśmy niedaleko klasztoru. W klasztorze wykonywaliśmy prace porządkowe, jak: wynoszenie mebli, figur, książek, które składaliśmy na korytarzu przy kościele. W jednym z pokojów była biblioteka pełna książek. Na drzwiach do pokojów były wypisane imiona mieszkających tam kiedyś zakonników. Wszystko to zostało zamalowane, również ściany i podłogi. Pracowaliśmy w dzień, natomiast w nocy pracowali jacyś cywile, którzy zakładali różne instalacje elektryczne. Prądu tam nie było, przy wejściu od strony podwórza stał agregat prądotwórczy. Podczas malowania podłogi jeden z żołnierzy zauważył w otworze po wykruszonym sęku w listwie przypodłogowej coś błyszczącego, podobnego do sitka, oderwał listwę i wyciągnął mikrofon. Zameldował o odkryciu oficerowi, no i się zaczęło. Przerwano pracę, a następnego dnia wyjaśniono nam, że to, co tu wykonujemy, jest ściśle tajne, że tu, w tych pomieszczeniach, będą mieszkali i szkolili się polscy szpiedzy, że służby specjalne muszą o nich wszystko wiedzieć, nawet to, co mówią przez sen, stąd te podsłuchy – relacjonuje pan Józef.
W ogrodzie, razem z innymi żołnierzami, wycinał drzewa, stawiał parkany, a na strychu budynku gospodarczego budował stanowisko obserwacyjne i miejsce na karabin maszynowy. Dziś pan Józef żałuje jednego: że nie powiedział o tym wszystkim Prymasowi. Gdy przeczytał „Zapiski więzienne” i zorientował się w całej sytuacji, Prymas już nie żył. Dzisiaj najstarszy syn pana Józefa jest księdzem.

Bez wyroku, bez aktu oskarżenia

W więzieniu władze państwowe pozbawiły Wyszyńskiego wszelkich praw. Został on uwięziony, nie wiadomo na jak długo, bez przysługujących mu praw więźnia, bez wyroku, bez aktu oskarżenia. „Zostałem skazany na śmierć cywilną i sprowadzony do poziomu «liszeńca». Z takim stanowiskiem, wydaje mi się, nie powinienem się tak łatwo pogodzić i muszę czynić wszystko, by doszło do wymiany poglądów” – pisał Wyszyński. Ale zwodzono go przez cały czas. Na wszelkie skargi, iż jest bez podstaw prawnych pozbawiony wolności, słyszał z ust komendanta, że nie jest więźniem, lecz osobą, która „przebywa w klasztorze”, a to jest zasadnicza różnica… Tymczasem zgodę na uwięzienie Prymasa Polski wyrazili przedstawiciele najwyższych władz państwowych: prezydent Bolesław Bierut, premier Józef Cyrankiewicz, Franciszek Mazur, Edward Ochab i marszałek Konstanty Rokossowski. Po tym, jak w nocy z 25 na 26 września 1953 r. esbecy wtargnęli do rezydencji przy Miodowej i jak skazańca wyprowadzili Prymasa do samochodu, nikt nie wiedział, jakie są jego losy. Miejsca pobytu Wyszyńskiego komunistyczne władze nie chciały ujawnić nawet jego najbliższej rodzinie. Kiedy jedna z jego sióstr udała się do premiera, licząc, że uzyska jakieś informacje na temat brata, najpierw długo czekała w kolejce interesantów, a gdy dostała się na rozmowę, premier zapytał ją: „Pani w jakiej sprawie?”. – Jestem siostrą kard. Wyszyńskiego. My wszyscy, cała rodzina, stary ojciec, czekamy i prosimy o kontakt… Czy tak musiało być?
Premier odparł zdenerwowany: – On nam tak przeszkadzał…, już nam tak przeszkadzał!
W końcu do opinii publicznej dotarł lakoniczny oficjalny komunikat rządowy, stwierdzający, że „zakazano arcybiskupowi Stefanowi Wyszyńskiemu wykonywania funkcji związanych z dotychczasowymi jego stanowiskami kościelnymi”.

A tak się kiedyś bał młody ksiądz Stefan Wyszyński, że „nie dostąpi zaszczytu, którego doznali wszyscy koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia…”. Gdy w 1956 r. został uwolniony, stwierdził, że nigdy nie wyrzekłby się tych trzech lat. „Lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie – jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego Narodu. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy. Ten wniosek zamykam dziś, w godzinie mego aresztowania, swoim Te Deum i Magnificat”. – Pobyt w więzieniu wyraźnie pokazuje, jak Prymas dorastał do świętości – ocenia ks. dr Andrzej Gałka, sędzia w procesie beatyfikacyjnym kard. Wyszyńskiego. – Był to dla niego czas bliskiej przyjaźni z Panem Jezusem i z Matką Bożą. Umiał zaufać Bożej Opatrzności, dostrzec wolę Bożą w swoim życiu. Dlatego wyszedł z więzienia jako zupełnie inny człowiek.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/swiadectwo-stoczka,284,page1.html
.........................

                          Wciąż zielona wyspa

Maciej Müller | Tygodnik Powszechny | 7 Czerwiec 2011 | Komentarze (5)

Coraz mniej polskich katolików przychodzi do kościoła, ale spośród tych, co przyjdą, coraz więcej przystępuje do Komunii św. - wynika z raportu przedstawionego przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego.
W przedostatnią niedzielę października 2010 r. polscy katolicy mogli się czuć szczególnie obserwowani. Grupki wolontariuszy notowały ich wejście na Msze św. i liczyły, jak wielu przystąpi do Komunii św. – Wygląda na to, że badanie wpisało się na trwałe w rok pastoralny Kościoła w Polsce – żartował wtedy ks. prof. Witold Zdaniewicz, szef Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, który od trzech dekad sprawdza poziom praktyk religijnych polskich wiernych.

Wskaźniki są dwa: kościelni statystycy obliczają odsetek katolików uczestniczących w niedzielnej Eucharystii w odniesieniu do liczby wiernych do tego zobowiązanych (którą określa się na 82 proc.; odlicza się dzieci do 7 lat, chorych i starszych). To tzw. dominicantes. Po drugie sprawdzają, w analogiczny sposób, jak wielu przystąpiło do Komunii św. (tzw. communicantes). Badania mają imponującą skalę: wolontariusze zbierają dane z ponad 10 tys. parafii, a te opracowują socjolodzy z ISKK.

Dołącz do nas na Facebooku

Według najnowszych badań, w zeszłym roku do kościoła przyszło 41 proc. zobowiązanych, 16,4 proc. przyjęło Komunię św. To bardzo nieznaczny spadek względem wyników z 2009 r. (odpowiednio 41,5 proc. i 16,7 proc.).

Kiedy popatrzyć na wyniki w długiej perspektywie, widać dwa przeciwstawne trendy: wskaźnik dominicantes od 30 lat sukcesywnie maleje (51 proc. w 1981 r., 47,6 proc. w 1991 r.), ­communicantes natomiast powoli rośnie (odpowiednio 7,8 proc. i 10,8 proc.). Innymi słowy: coraz mniej katolików chodzi do kościoła, ale z tych, co przyjdą, coraz większa część przystępuje do Komunii św. Dlaczego polskie kościoły powoli pustoszeją? – Podstawową przyczyną jest osłabienie religijności, jej sprywatyzowanie, przeżywanie po swojemu, a nie w sposób oparty na przykazaniach i zobowiązaniach, jakie nakłada Kościół – wyjaśnia ks. Wojciech Sadłoń, socjolog z ISKK.
Badacze w tym roku obliczyli jeszcze trzeci wskaźnik: stosunek tych, którzy przystępują do Komunii, do tych, którzy są na Mszy. Okazało się, że w diecezjach, gdzie wskaźnik dominicantes jest najwyższy (czyli w domyśle: ludzie najbardziej religijni), odsetek osób idących do komunii wcale najwyższy nie jest. Prowadzi to do ciekawych wniosków. – Możliwe, że głęboka wiara połączona z tradycyjnie pojmowaną religijnością wiąże się z pewną barierą wobec przyjmowania Komunii św. – mówi ks. Sadłoń.

Kiedy wyniki badań przełożymy na mapę, zaobserwujemy, po pierwsze, czerwony pas obejmujący pięć diecezji południowej Polski: tam mieszkają katoliccy przodownicy. Po drugie – żółtą plamę ogarniającą ścianę zachodnią. Dla porównania: w diecezji tarnowskiej do kościoła przyszło w zeszłym roku prawie 70 proc. wiernych, w szczecińsko-kamieńskiej mniej niż 30 proc. – To zjawisko ma korzenie społeczne: rozluźniają się więzi lokalne – tłumaczy ks. Sadłoń.

Na Ziemiach Odzyskanych mieszkają ludzie przesiedleni po wojnie z Kresów Wschodnich. Wykształcone przez pokolenia więzi społeczne zostały zniszczone, zanikła tzw. kontrola społeczna, co niekorzystnie wpływa m.in. na wierność praktykom religijnym. Na południu kraju parafie w o wiele większym stopniu wpisują się w środowisko lokalne.

Nie ma co jednak popadać w przedwczesny pesymizm. Według danych z Europejskiego Sondażu Społecznego, zaprezentowanych przez ISKK na konferencji 7 czerwca, Polacy przodują w praktykach religijnych wśród narodów Starego Świata: aż 52,4 proc. deklaruje, że przynajmniej raz w tygodniu uczestniczy w nabożeństwie. Następni są Irlandczycy (44,1 proc.) i Słowacy (36,9 proc.) – a na drugim biegunie Estończycy (2,7 proc.), Duńczycy (3,6 proc.) i Norwegowie (4,3 proc.).
W Europie nasz kraj to wciąż zielona wyspa. Może nie finansowa, ale na pewno religijna.
http://religia.onet.pl/kraj,19/wciaz-zielona-wyspa,334,page2.html
Zapisane
Rafaela
Gość
« Odpowiedz #97 : Sierpień 27, 2011, 20:22:04 »

                 JAK  POLSKA  CHRZEST  PRZYJMOWALA

Jerzy Wacławski | Niedziela | 7 Czerwiec 2011 | Komentarze (0)

W sobotę 4 czerwca 2011 r. – już po raz 15. – ludzie Lednicy z o. Janem Górą OP organizują pierwszym polskim baptysterium doroczne święto chrztu Polski i początków państwa polskiego. Nad Jeziorem Lednickim, gdzie Mieszko I w imieniu narodu przyjął chrzest, modlą się, wybierają Chrystusa jako swojego przewodnika i przechodzą przez Bramę Rybę. A jak Polska chrzest przyjmowała – o tym pisze Jerzy Wacławski.
O jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski najczęściej niewiele wiemy, a to, co wiemy, opieramy głównie na zapiskach Galla Anonima, benedyktyńskiego mnicha, pochodzącego prawdopodobnie z francuskiej Prowansji (kraj Gallów – Francja). Równie hipotetyczna, aczkolwiek wielce prawdopodobna, jest dokładna data przyjęcia chrztu przez księcia Mieszka I i jego najbliższe otoczenie. Zgodnie bowiem z obowiązującymi wówczas zwyczajami, wydarzenie to mogło mieć miejsce w Wielką Sobotę, która w 966 r. przypadała 14 kwietnia.

Jak wyglądał sam obrzęd przyjęcia chrztu przez piastowskiego księcia i jego dwór, możemy sobie wyobrazić na podstawie przekazów dotyczących ówczesnych zwyczajów chrzcielnych, dokonujących się przez trzykrotne zanurzenie całego ciała w wodzie. Miejscem chrztu Mieszka mógł być Ostrów Lednicki – siedziba pierwszych Piastów nad Jeziorem Lednickim, niedaleko Gniezna. I choć niewiele dziś mamy historycznych informacji na temat samej uroczystości chrzcielnej księcia Polan, to jednak niepodważalny jest fakt, że właśnie ten moment chrześcijańskiej inicjacji stoi u korzeni tworzenia zrębów naszej państwowości. Chrzest Mieszka – zwany też zwyczajowo chrztem Polski – uznaje się za początek istnienia państwa polskiego. Z pewnością niełatwy proces chrystianizacji wszystkich stanów ówczesnego społeczeństwa, zamieszkującego początkowo tereny dzisiejszej Wielkopolski, trwał jeszcze przez wiele dziesiątków, a nawet setek lat od pamiętnego wydarzenia 966 r. – nie dokonał się on bowiem automatycznie, a poddani nie porzucili swych pogańskich wierzeń z dnia na dzień –jednak niezaprzeczalnie Polska od ponad tysiąca czterdziestu lat jest krajem chrześcijańskim.

Bezpieczeństwo państwa

Książę Mieszko, ten pierwszy, historycznie udokumentowany władca Polski, za główny cel swojego panowania obrał zjednoczenie podległych mu plemion i utworzenie jednego, mocnego, suwerennego i szanowanego przez sąsiadów państwa. Jako sprawny polityk i niewątpliwie człowiek o wielkim poczuciu swoich przywódczych możliwości dostrzegał wyraźnie niebezpieczeństwo grożące księstwu ze strony chrześcijańskich już wówczas Niemiec. Otton I szerząc ideę chrystianizacyjną, dążył do uzależnienia ziem polskich. Mieszko – chcąc uniknąć politycznej i kościelnej zależności od potężniejszego, a także lepiej zorganizowanego sąsiada zza Odry i Nysy Łużyckiej, i niejako ubiegając ewentualny bieg wydarzeń –
zwrócił się w stronę chrześcijańskich już wówczas Czech z inicjatywą zawarcia polsko-czeskiego sojuszu. Przypieczętowaniem układu miało być jego małżeństwo z córką Bolesława I Okrutnego Dobrawą Przemyślidką, zwaną też Dąbrówką.
Kolejnym krokiem Mieszka było przyjęcie chrztu, które dokonało się za pośrednictwem czeskim, choć nie z całkowitym pominięciem Niemiec. Czesi bowiem nie posiadali jeszcze (do 973 r.) własnej organizacji kościelnej i podlegali niemieckiej diecezji ratyzbońskiej. Stąd powszechnie wnioskuje się, że Mieszko przyjął chrzest tzw. drogą prasko-ratyzbońską, tzn. Praga była niejako pośrednikiem w przyjęciu chrztu przez księcia Polan, choć samo źródło misji chrystianizacyjnej tkwiło w Ratyzbonie.

Słusznie – jak dowiodła historia – rozumował Mieszko, że przyjęcie chrześcijaństwa, zarówno przez niego samego, jak i przez jego poddanych, zrówna jego państwo z innymi, mocniejszymi, wyżej stojącymi już w hierarchii rozwoju i liczącymi się od dawna państwami ówczesnej Europy. Tym samym dołączył do grona chrześcijańskich władców, którzy tworzyli europejską politykę – papieża i cesarza, będąc już teraz równorzędnym dla nich partnerem. Wstępując do rodziny państw chrześcijańskich i stając w jednym szeregu z innymi władcami, Mieszko zyskiwał automatycznie prawo do zawierania sojuszy, gwarantujących bezpieczeństwo młodemu, dopiero tworzącemu się terytorialnie i organizacyjnie, chrześcijańskiemu państwu. W razie ewentualnego konfliktu z pogańskimi narodami mógł też liczyć na pomoc i wsparcie ze strony papiestwa i cesarstwa, a i sam, w ramach misji chrystianizacyjnej, powiększać terytorium swojego księstwa.

Dostęp do łacińskiej cywilizacji i kultury

Samą akcję misyjną na ziemiach polskich można podzielić na dwa etapy. Pierwszy z nich opierał się przede wszystkim na krzewieniu nowej wiary wśród wyższych warstw tak niejednolitego jeszcze społeczeństwa. Schrystianizowanie prostego ludu natomiast zostało odłożone na dalszy czas, gdyż ówczesne wsie stanowiły szczególnie silne ogniska oporu i mocnego trwania przy starej, pogańskiej wierze. Tam też najdłużej kultywowano stare, tradycyjne obrządki i najdłużej zaznaczały się wpływy pogańskich kapłanów. Przyjęcie chrześcijaństwa dawało możliwość likwidacji odrębnych, zakorzenionych od pradziada kultów pogańskich, które były też jedną z przyczyn różnic tkwiących między poszczególnymi plemionami, stanowiąc w sposób istotny przeszkodę w utrwalaniu jedności ziem polskich i budowaniu ponadplemiennego, zjednoczonego państwa.

Proces chrystianizacji, oprócz politycznego znaczenia, niósł ze sobą niebywałe zmiany społeczno-kulturalne. To mocą chrztu Polska weszła w krąg cywilizacji zachodniej i śródziemnomorskiej, która do dziś stanowi o naszej kulturowej tożsamości.

W tamtym okresie dziejów jedynie ludzie Kościoła mieli niejako monopol na oświatę i kulturę, toteż tylko oni mogli zapewnić państwu Mieszka nawiązanie więzi z szeroko pojętym kręgiem cywilizacji europejskiej i jej ówczesnymi osiągnięciami.
Na dwór księcia zaczęli przybywać pierwsi wykształceni doradcy (zazwyczaj duchowni), którzy jako jedyni posługujący się łaciną – językiem dyplomacji – prowadzili książęcą kancelarię, kontrolowali skarb, pełnili rolę posłów na obcych dworach, co mogło znacznie usprawnić początki rodzącej się administracji państwowej. Pojawiający się coraz liczniej na ziemiach polskich księża i zakonnicy zapoczątkowali rozwój nowej kultury i oświaty. Oni też głównie prowadzili naukę pisania i czytania. Mnisi natomiast przynieśli ze sobą nową kulturę rolną, a ich klasztory stały się ośrodkami nie tylko oświaty, ale i rzemiosła.

Na ziemiach Polan zaczęła się tworzyć nowa organizacja kościelna. Powstało pierwsze biskupstwo, podległe bezpośrednio Rzymowi, co wyraźnie podkreślało odrębność i niezależność państwa Mieszka. Budowano kościoły, a przy nich zakładane były pierwsze szkoły, otwierające drzwi do łacińskiej cywilizacji i kultury, którą duchowni przekazywali wraz z szerzeniem prawd wiary. Przez pierwsze dziesięciolecia kształtującej się nowej religii lud modlił się w słowiańskim, rodzimym języku. Z czasem jednak liturgię opanowała kościelna łacina. Kiedy większość Słowian przyjmowała cyrylicę za swój alfabet i bizantyjski obrządek liturgiczny, Polacy, będąc już pod silnym wpływem kultury łacińskiej, oparli się tej tendencji.

Naturalnym biegiem wydarzeń wzrosło też zapotrzebowanie na rodzimą sztukę, która miała wypełnić nowo powstające świątynie chrześcijańskie.

Nowa religia, a wraz z nią tworząca się jednolita organizacja kościelna powodowały powolne, acz systematyczne zacieranie się różnic i stopniowe kształtowanie się jednolitego, skonsolidowanego społeczeństwa. Spajały i wzmacniały organizm państwa, osłabiając jednocześnie wszelkie dążenia zmierzające do utrzymania wciąż jeszcze istniejących odrębności plemiennych.

Integracji społecznej i politycznej służyła też sieć regularnie rozmieszczonych grodów, będących nie tylko miejscami obronnymi, lecz także ośrodkami administracyjnymi państwa polskiego, powiększonego z czasem o Kujawy, Mazowsze, Śląsk i część Pomorza. Tak więc dawny związek plemienny dzięki otwarciu jego władcy na nowe wartości, jakie niosło ze sobą chrześcijaństwo, dał początek dzisiejszej chrześcijańskiej Polsce, której nazwa zrodziła się z ówczesnych rdzennych ziem Polan.
Można też rzec, iż zwieńczeniem łączności państwa Mieszka I z religią chrześcijańską był dokonany przez niego w 992 r. akt oddania księstwa pod opiekę ówczesnego papieża Jana XV, potwierdzony dokumentem „Dagome iudex”, co w zamiarze polskiego władcy miało stanowić osłabienie wpływów cesarstwa niemieckiego w Polsce i być gwarantem niezależności państwa.

http://religia.onet.pl/publicystyka,6/jak-polska-chrzest-przyjmowala,332,page1.html
..............................

                             Szkoły katolickie w Polsce

awo / ms | EKAI | 23 Sierpień 2011 | Komentarze (0)

Szkoły katolickie w Polsce

Fot. Rafał Michałowski / Agencja Gazeta

W Polsce działa 530 katolickich szkół: podstawowych, gimnazjów i liceów, a od nowego roku szkolnego rozpocznie pracę 10 nowych.
Bezpieczeństwo i wysoki poziom nauczania to atuty szkół katolickich, które sprawiają, że z roku na rok wzrasta zainteresowanie nimi.

Zdaniem ekspertów rodzice chętnie posyłają dzieci do szkół katolickich, ponieważ mają poczucie, że szkoły te są bezpieczne i cenią to, że obok edukacji typowo szkolnej, placówki te przywiązują ogromną wagę do wychowania opartego na zasadach moralnych i religijnych.

Dołącz do nas na Facebooku

W ubiegłym roku szkolnym w szkołach katolickich kształciło się w sumie ok. 57 tys. dzieci i młodzieży. Ile ich będzie w tym roku – dowiemy się dopiero po rozpoczęciu roku szkolnego 2011/2012. Z dotychczasowych, zebranych przez Radę Szkół Katolickich wynika, iż mimo niżu demograficznego liczba uczniów szkół katolickich utrzymuje się na tym samym poziomie co w poprzednich latach. Niewielki wzrost odnotowywany jest w szkołach podstawowych na terenie całego kraju. Minimalnie mniej niż w poprzednich latach było uczniów gimnazjów.

Kto pyta nie błądzi - odpowiedz na pytania naszych użytkowników

W roku szkolnym 2010/2011 w szkołach katolickich kształciło się: ponad 19 tys. uczniów w szkołach podstawowych, 21,5 tys. w gimnazjach, ponad 14,2 tys. w liceach ogólnokształcących oraz 1,2 tys. uczniów w szkołach kształcących w zawodzie. Ponadto ok. 900 uczniów kształciło się w szkołach specjalnych ze względu na swój rozwój umysłowy lub w placówkach dla dzieci i młodzieży z trudnościami wychowawczymi.

Większość (2/3) szkół katolickich w Polsce prowadzą tzw. kościelne osoby prawne czyli diecezje, parafie lub zgromadzenia zakonne, natomiast pozostałą 1/3 – inne podmioty np. stowarzyszenia, fundacje lub nawet osoby fizyczne.

http://religia.onet.pl/kraj,19/szkoly-katolickie-w-polsce,5082.html
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #98 : Sierpień 28, 2011, 09:35:51 »

Cytuj
Książę Mieszko, ten pierwszy, historycznie udokumentowany władca Polski, za główny cel swojego panowania obrał zjednoczenie podległych mu plemion i utworzenie jednego, mocnego, suwerennego i szanowanego przez sąsiadów państwa. Jako sprawny polityk i niewątpliwie człowiek o wielkim poczuciu swoich przywódczych możliwości dostrzegał wyraźnie niebezpieczeństwo grożące księstwu ze strony chrześcijańskich już wówczas Niemiec. Otton I szerząc ideę chrystianizacyjną, dążył do uzależnienia ziem polskich. Mieszko – chcąc uniknąć politycznej i kościelnej zależności od potężniejszego, a także lepiej zorganizowanego sąsiada zza Odry i Nysy Łużyckiej, i niejako ubiegając ewentualny bieg wydarzeń –
zwrócił się w stronę chrześcijańskich już wówczas Czech z inicjatywą zawarcia polsko-czeskiego sojuszu. Przypieczętowaniem układu miało być jego małżeństwo z córką Bolesława I Okrutnego Dobrawą Przemyślidką, zwaną też Dąbrówką.
Kolejnym krokiem Mieszka było przyjęcie chrztu, które dokonało się za pośrednictwem czeskim, choć nie z całkowitym pominięciem Niemiec

Czyli, że chrześcijaństwo w Polsce to była pragmatyczna decyzja władcy, a nie akt spontanicznej wiary. Warto o tym pamiętać. Szkoda, że nie wiemy w co tak na prawdę wierzył Mieszko I szy. Wprawdzie z historycznego punktu widzenia nie ma to znaczenia, bo to zwycięzcy piszą historię, tym niemniej byłoby to interesujące. Tak czy inaczej zwyciężył pragmatyzm.
Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #99 : Sierpień 28, 2011, 09:43:14 »

pragmatyzm w miłości- to też nic nowego Mrugnięcie

"W 1899 Piłsudski ożenił się z Marią z Koplewskich Juszkiewiczową, działaczką PPS, nazywaną przez członków partii Piękną Panią. Juszkiewiczowa należała do Kościoła ewangelicko-augsburskiego[11], toteż w celu zawarcia małżeństwa Piłsudski zmienił wyznanie. Przeszedł na luteranizm 24 maja w Łomży, a ślub odbył się 15 lipca 1899 w kościele we wsi Paproć Duża[12]."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Piłsudski
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
Strony: 1 2 3 [4] 5 6 7 8 9 |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.244 sekund z 20 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

mexicanas female-vs-male bornfost ania2018 hkcz