Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Kwiecień 27, 2024, 10:38:24


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: [1] |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Dlaczego nie umiemy się bawić  (Przeczytany 2297 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Rafaela
Gość
« : Październik 08, 2010, 23:06:25 »

 Dlaczego nie umiemy się bawić

Zabawa ma sens. Nawet wtedy, gdy już nie jesteśmy dziećmi. Dzięki niej nabieramy dystansu. Odpoczywamy. Świat nie wydaje się taki straszny. Śmiać się z siebie to pozbyć się swoich kompleksów. Przestańmy być największymi smutasami Europy!

Sierpniowe popołudnie. Deptak w Kołobrzegu. Przy deptaku scena. Przyjechały zespoły folklorystyczne z całego świata. Gęsto od ludzi, w końcu wakacje. A kiedy zagrały dudy razem ze skrzypcami, nie mogłam się powstrzymać! Jak nie skoczę, jak nie ruszę w tany, aż mi sukienka fruwa! Za chwilę wraz ze mną wywija moja córka. Ale… tylko my dwie tańczymy pod sceną. Reszta stoi, jakby kije połknęła. Patrzą tylko, nieśmiało przytupują nogami. Nie mają odwagi. W tłumie zgorszony głos: „Niech one już nie tańczą, robią konkurencję tym na scenie!”.
No bo jak to? Tak po prostu tańczyć? wygłupiać się?! Myślimy: jesteśmy dorośli, zachowajmy powagę. A przecież człowiek jest istotą skłonną do zabawy. Holenderski badacz kultury, Johan Huizinga, ukuł określenie homo ludens (człowiek bawiący się) i postawił tezę, że to właśnie zabawa jest źródłem kultury. Można się z tym zgadzać lub nie ale pewne jest, że to dzięki nieskrępowanej radości zabawy pozbywamy się stresów, oczyszczamy psychikę, ciało. A następnego dnia ze „świeżą głową” wracamy do codziennych obowiązków.
Dzieci bawią się instynktownie. I wcale nie potrzebują do tego drogich gadżetów. Taniec, ruch, przepychanki sprawiają, że czują się szczęśliwe. Nasze wewnętrzne dziecko też do tego tęskni. Zadbajmy o nie. I nie przejmujmy się, że inni uznają nas za niepoważnych dziwaków.
Pamiętacie film „Buena Vista Social Club”? I jedną z jego pierwszych scen, w której na chodniku ktoś ustawia magnetofon? Rytm salsy porywa każdego, kto akurat przechodzi. Tańczą młodzi, i starzy – jak kto umie. Nikt się nie wstydzi, nikt nie rozgląda na boki z zażenowaniem. Dlaczego my tak nie umiemy?

Jak tu tańczyć, gdy ojczyzna umiera?
W Kołobrzegu, pod sceną ustawioną przy plaży, śmieję się w duchu. Bo to nie koncert rocznicowy z okazji wyzwolenia, ale impreza wakacyjna. Wstyd przed ośmieszeniem, strach, przed oceną, a także brak tradycji zabaw ulicznych wiąże nam ręce i nogi. No i przede wszystkim głowę, bo to w niej rodzi się przyzwolenie na spontaniczną radość.
– Nie ma się temu co dziwić. Klimat i ciężka historia nie dały nam szansy na hulanki – ocenia dr antropologii Zuzanna Grębecka. – Bo jak można puszczać się w tany, kiedy ojczyzna pod zaborami, rozbiorami, okupacją… To przecież niestosowne i niemoralne. Ci którzy się wtedy bawili, byli osądzani jak zdrajcy... Jak sięgniemy pamięcią wstecz, do tradycji szlacheckiej, to przed oczami stanie dwóch szlachciców: ten poważny, co to myśli wyłącznie o ojczyźnie, i drugi, w typie Kmicica, hulaka i lekkoduch. W przełomowym momencie życia ten drugi też otrzeźwieje i biesiady zejdą na dalszy plan. Trzeba będzie ratować przede wszystkim ojczyznę. Szlachcianka? Tylko poważna, skupiona na rodzinie i ojczyźnie. Matka Polka zatańczy najwyżej na własnym ślubie. A kiedy już Polska odzyskała niepodległość i znów można się było bawić, okazało się, że nie mamy takiego obyczaju. I że nie jest wcale łatwo nauczyć się tego na powrót, że lęk przed tym, jak zostaniemy ocenieni, skutecznie paraliżuje takie zrywy, nawet kiedy nogi same rwą się do tańca.
– Polacy to naród dość nieufny – ocenia dr psychologii Tomasz Srebnicki. – Tę cechę można łatwo wytłumaczyć: często musieliśmy trzymać język za zębami, bo zdrada mogła kosztować nas życie. Historia nauczyła społeczeństwo nieufnej ostrożności, a to się przełożyło na dystans do zabawy. Zwłaszcza do takiej szalonej, typu brazylijskiego, na ulicy, z masą obcych ludzi.
– I choć w okresie międzywojennym umacniała się tradycja podmiejskich zabaw robotniczych, to nie miejmy złudzeń: tam się bawił półświatek – mówi Zuzanna Grębecka. – Setka i śledź na zagryzkę. Jednak zabawy były też rodzinne. W Warszawie, na bielańskich karuzelach kręciły się dzieciaki klasy robotniczej. Kawalerowie trenowali oko, strącając pannom, strzałem z kabekaesu, sztuczne kwiaty, a może nawet i misia. Polska, mimo że robotnicza, obfitowała w festyny, jarmarki. Ale inteligencja miała do tego stosunek pogardliwy: tak się bawi tylko plebs.

Dolce vita na Mariensztacie i bal na Gnojnej
Po wojnie huczne zabawy też nie były dobrze widziane. Kojarzyły się z próżniactwem arystokracji i zgniłym amerykańskim imperializmem. A nowy system cenił głównie przodownictwo pracy w stylu „300 procent normy”. A po wykonaniu takiej normy ktoś mógłby mieć siłę na zabawę? Co prawda, od czasu do czasu, ponadludzkim wysilkiem dzielna przodownica w postaci Lidii Korsakównej w ramionach Tadeusza Szmidta wirowała beztrosko po Mariensztacie. Zegar wybijał północ, bzy pachniały. „Przygodę na Mariensztacie” obejrzały z zapartym tchem miliony osób. Takie polskie „Dolce Vita”. Bo nawet fontanna w tle była, a gdyby nie obyczajowy, komunistyczny ostracyzm, Korsakówna pewnie by i buty zdjęła, stopy zamoczyła.
Może to właśnie wtedy zaczęto ustawiać drewniane podesty na rynkach, żeby sobie ludzie pracy, po robocie, mogli potańczyć walczyka? Byle nie jakiś imperialistyczny jazz – to było zabronione, a nawet karane więzieniem!!!
Zdarzały się i potańcówki na podwórkach, w bramach. A gdy impreza się ciężko rozkręcała, Gienek skakał za róg, do Ambroziakowej, która niby to usługi krawieckie miała, ale tak naprawdę to melinę tam prowadziła.
Po wódce trochę się rozluźniamy, ale nadal wolimy najprostsze rytmy. W zakopiańskiej restauracji „Europejska” do dziś grasuje legendarny pan Rysio. Publiczność wariuje, kiedy on śpiewa „Parostatek” albo „My Cyganie”.
– Zwykle jak puszczą gdzieś muzykę taneczną, Abbę, Boney M albo nawet disco polo, to zawsze znajdą się malkontenci, którzy powiedzą, że to takie plebejskie i obciachowe – zauważa Zuzanna Grębecka – bo my przecież mamy aspiracje do kultury wyższej. Prawdziwa rozrywka to opera. Ewentualnie jazz. Tańczyć? Nie wypada! A gdyby miejsce, gdzie teraz siedzimy (Ceprówka na warszawskim Krakowskim Przedmieściu), przenieść choćby do Kijowa i ktoś by zagrał parę taktów na harmonii, to zaraz by się znalazły ze dwie, trzy pary, które by sobie potańczyły. U nas? Niemożliwe.

Bawmy się jak dzieci, nie bójmy się bliskości!!!
W Rosji, na Białorusi, na Ukrainie, w Chorwacji wystarczy jeden grajek w przejściu podziemnym, żeby je zakorkować wirującymi parami. Może byłoby tak i u nas, gdybyśmy, jak oni, nie wstydzili się tradycji plebejskich, a „mieli pretensje” do szlacheckich? Mistrzami zabawy są wszelkiej maści południowcy, od Hiszpanów poczynając, przez Włochów i Francuzów, skończywszy na Brazylijczykach. Oni mają to we krwi, zawsze wiedzą, co robić, żeby życie było zabawą. Jednym wystarczy pretekst w postaci święta pomidorów, żeby się nie tylko nimi obrzucać, ale wręcz się w nich taplać. Francuzi święto wina przeciągają w regularne trzydniówki. Ale co ciekawe, nikt nie jest pijany. Oni mają słońce! – można by ich oskarżyć. Fakt, mają. Ciągle. Niech tylko otworzą oczy, a ono już grzeje. Nie muszą odwoływać imprez plenerowych. W czasie lunchu wygrzewają się w kawiarniach. Tak. Można by tę chęć i umiejętność bawienia się tłumaczyć obecnością energetyzującego słońca… Tylko dlaczego Skandynawowie, którzy opalać się mogą rzadko, choć na co dzień dość chłodni w kontaktach, bawić się potrafią? Jak dzieci: w szukanie skarbów, lepienie śnieżnych figur?
– Gdy trafiłam do miejscowości Kirkenes, tuż przy Kole Podbiegunowym, śnieg leżał aż do maja – opowiada Ewa Hogren, polska malarka ze szwedzkim paszportem. – Ale nikt się tym nie przejmował. Życie jak w bajce. Na sankach do sklepu, wieczorem czytanie opowieści o elfach.
Może właśnie ta bajkowość, nasycanie niesamowitymi historiami od dziecka pozwala Szwedom, Norwegom, Duńczykom do końca tego dziecka nie zgubić? Choć naukowcy nie chcą głośno mówić o temperamencie narodów, to badania przeprowadzone w tej dziedzinie są jasne: niektóre nacje mają większą tolerancję na… bliskość. To znaczy, że do swojej przestrzeni osobistej wpuszczają bez problemu nawet obce osoby. Ciasno stłoczeni mogą siedzieć i Rosjanie, i Włosi, i mieszkańcy Ameryki Południowej. A Anglicy, Niemcy, Polacy – już nie.
– Pilnujemy granic. Bardzo nie lubimy, gdy ktoś je przekracza – komentuje Tomasz Srebnicki. – Jeśli zabawa, to tylko taka, której scenariusz dobrze znamy. Gdy on się nagle zmienia, czujemy niepokój. Tolerancja na niestandardowość, czyli choćby takie hołubce pod sceną, będzie się rodzić powoli.
Na szczęście wymyślono grille. To właśnie wspólne grillowanie, hit letnich weekendów ostatnich kilku lat, integruje i rozbudza chęć zabawy. Skoro nie mamy święta wina, trudno. Zacznijmy od karkówki, potem się rozkręci. Przyjdą inne pomysły. Jak choćby skakanie „w gumę” czy gra w kapsle na chodniku. Taką imprezę zafundowała ostatnio swoim mieszkańcom warszawska spółdzielnia mieszkaniowa „Feniks”. Ci co tam byli, dyskretnie pokupowali sobie gumy i ćwiczą w domu, z dziećmi, bo sobie przypomnieli, jaka to fajna zabawa. Pewnie. Zamknijmy na chwilę oczy, zapomnijmy o powstaniach i rzućmy szkiełko do gry w klasy. Zobaczymy, co się wydarzy!

Jak się bawią...


...w Hiszpanii?
Jeśli lubimy pomidory i marzymy o tym, żeby się nimi obrzucać, jedźmy do Buñol w Hiszpanii. Tam na Plaza del Pueblo przez równe dwie godziny możemy okładać się 150 tysiącami pomidorów i nikt nie powie złego słowa. Przeciwnie! Wszyscy będą zachwyceni. Ten festiwal pomidorów robi się coraz popularniejszy. Obchodzony jest w ostatnią środę sierpnia. Jeszcze zdążymy zarezerwować tani lot.


...w Brazylii?
Wiadomo, na ulicy! Całe pięć dni i nocy. Początek w ostatni piątek przed środą popielcową, koniec wieńczy posypanie głowy popiołem. W Rio de Janeiro, które jest manifestem tańca, seksu i młodości, od rana do wieczora myśli się o strojach na uliczną paradę. Biedacy cały rok odkładają pieniądze na superkostium. Bo im bogatszy i bardziej wyuzdany, tym lepiej. Do Rio przyjeżdża wtedy ponad 100 tysięcy turystów, a zabawa trwa i trwa.


...w Anglii?
Londyńczycy pozazdrościli Brazylijczykom i zrobili sobie własny festiwal. W sercu Londynu, na Notting Hill. Inicjatorami byli Afrykańczycy, emigranci z Trynidadu. Chcieli zjednoczyć, dzięki zabawie i czarnych, i białych. Teraz festiwal ściąga 1,5 mln żądnych atrakcji turystów. Parada, sztuczne ognie i jarmark odbywają się zawsze w ostatni weekend sierpnia.

Sonia Ross    Wrozka
FOT. ONS, Forum, J. Baranowski/PAP, PAP


  
« Ostatnia zmiana: Październik 09, 2010, 11:29:07 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Strony: [1] |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.03 sekund z 17 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

szkolamagii norwegland stadniniakonna kuro-shiro-academy sanguisregum