Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Kwiecień 19, 2024, 12:51:11


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: [1] |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Polska przed i powojenna - ciekawostki ...  (Przeczytany 8127 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« : Marzec 15, 2012, 19:57:51 »

Dla wszystkich lubujących się w historii wojennej Polski/Europy zakładam ten wątek by zogniskować w nim wszelkie ciekawostki, których nie nauczyli nas i nie nauczą naszych dzieci w szkołach.
Dzięki temu unikniemy również tworzenia niezależnych wątków dotyczących tego okresu.

Polskie Termopile



W dniach od 7 do 10 września 1939 roku pod Wizną rozegrała się bitwa, która później uzyskała miano "Polskich Termopil".

Wrzesień 1939r. , największy konflikt w dziejach trwa już ok. tydzień. Generał Heinz Guderian otrzymał instrukcję przeprowadzenia natarcia na północne granice II Rzeczpospolitej z terenów Prus Wschodnich, w kierunku Wizna – Brześć. Na trenach tych ziem znajdowały się bardzo ważne polskie punkty strategiczne, które planowano zająć, by otworzyć sobie drogę  w kierunku Polski centralnej. Siódmego września Heinz zaczął wdrażać otrzymany plan w życie. Pewny siebie, wyruszył z potężną armią Wermachtu w kierunku Polski, nie spodziewając się tego co miało nadjeść.

W Dwudziestoleciu Międzywojennym w rejonach Łomży zaczęto budowę umocnień, lecz wybuch wojny uniemożliwił dokończenie ich. Polscy żołnierze walczyli w niedokończonych bunkrach, bez wentylacji. Kapitan Władysław Raginis kierował odcinkiem "Wizna", sytuacja polskich żołnierzy była beznadziejna, by dodać im otuchy kpt. Raginis złożył przysięgę, że żywy nie opuści tegoż odcinka obrony.

W pierwszym dniu walk odcięto odcinek "Wizna" od zaopatrzenia [bombardując punkty zaopatrzenia i wysadzając mosty], więc 720 polskich żołnierzy było zdanych tylko na siebie. Przez trzy dni tych 720 polskich żołnierzy odpierało atak Wermachtu.I tym razem żołnierz polski pokazał swoją wartość bojową. Dysproporcje między oddziałami były rażące, na jednego Polaka przypadało 40-stu SS-manów [pomijając wszelką artylerie i inne "pomoce wojenne"]. Generał Heinz opisał to w swoim pamiętniku:

"Twardzi obrońcy polscy nie chcieli w żadnym wypadku zaprzestać walk i nasz oddział został ponownie zasypany pociskami z broni maszynowej. Mimo to drugi saper podczołgał się do strzelnicy karabinu maszynowego – eksplodował ładunek wybuchowy i karabin zamilkł. Próba wtargnięcia do schronu spełzła na niczym, ponieważ kopuła nadal była nieuszkodzona, a z niej polski karabin maszynowy trzymał nas dalej pod ogniem. Szybko podjęto decyzję uporania się z kopułą. Jeden z saperów ukrył się za wieżyczką czołgu, który wjechał na ścianę schronu. Dwa karabiny maszynowe, które dotychczas prowadziły szalony ogień, zostały zniszczone. Ale i teraz Polacy nie poddali się, mimo, że broń ich uległa zniszczeniu."

Zaciętość, pogarda dla śmierci, honor i odwaga, nie pozwalały poddać się. Jedyną najskuteczniejszą metodą "uciszania" polskich karabinów, był ostrzał artylerii, podczas którego niemieccy saperzy doczołgiwali się do okienek bunkra, do których wrzucano granaty i ładunki wybuchowe, wiele razy i metoda ta nie powstrzymała zaciętości Polaków. [należy pamiętać, że w bunkrach tych nie było wentylacji !]. Dopiero 10 września, po dwóch dobach ciągłego ostrzału niemieckich czołgów, haubic, moździerzy i bombowców, ostatni karabin umilkł. Nieco wcześniej Władysław Raginis rozerwał się granatem w bunkrze, dotrzymując warunków swojej przysięgi. Przez te trzy dni armia Wermachtu chciała złamać obrońców odcinka "Wizna" w sile:

  *  42 000 żołnierzy
  *  350 czołgów
  *  108 haubic
  *  58 dział lekkich
  *  195 dział przeciwpancernych
  *  108 moździerzy,
  *  188 granatników
  *  288 ciężkich karabinów maszynowych

    niemal systematycznemu ostrzałowi bombowców

Polskie siły natomiast wynosiły:

  *  720 żołnierzy [ w tym 20 oficerów]
  *  6 dział lekkich
  *  24 ciężkie karabiny maszynowe
  *  18 ręcznych karabinów maszynowych
  *  2  karabiny przeciwpancerne

[informacje te mogą się nieco różnić w niektórych źródłach]

Dokładne straty po obu stronach nie są znane, przyjmuje się, że większość żołnierzy poległa, kilku dostało się do niewoli. Nie wiadomo też ilu ludzi stracił Wermacht, generał Heinz wspomina o straconych kilku wozach bojowych. Po przełamaniu obrony armia Wermachtu ruszyła dalej, lecz heroiczna obrona spod Wizny dała czas na sformowanie się wojsk w Warszawie i bezpiecznemu wycofaniu się innych oddziałów polskich.

Bitwa pod Wizną bez wątpienia jest jedną z najbardziej bohaterskich starć w historii II Wojny, w pełni zasługuje na określenie "Polskich Termopil", lecz niestety jest mało znana, zdecydowanie za mało. Co jednocześnie śmieszne i piękne, to szwedzki zespół power metalowy bardziej niż ktokolwiek w tym kraju, rozsławił to wydarzenie. Śmieszne? Czemu to Szwedzi piszą o tym piosenki a nie rodacy poległych żołnierzy? Piękne zaś.... wystarczy posłuchać.






http://www.eioba.pl/a/3o9u/polskie-termopile
« Ostatnia zmiana: Marzec 25, 2012, 13:11:45 wysłane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
janusz


Wielki gaduła ;)


Punkty Forum (pf): 29
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1370



Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : Marzec 15, 2012, 23:17:01 »

Polski szpieg. Jerzy Sosnowski.

O tym arcyciekawym człowieku planowałem napisać już dawno. Jest to na tyle jednak znana postać, iż artykułów o nim powstało już dość dużo. Przejrzałem ich wiele i w prawie każdym to samo. Mniej lub bardziej dokładne ale podstawowe dane biograficzne są. Wszystko więc co ja dałbym radę napisać byłoby tylko kolejnym ich powieleniem. Sam z postacią Jerzego Sosnowskiego spotkałem się bardzo dawno czytając książkę, o której później wspomnę. Pod innym nazwiskiem pojawił się również w serialu "Pogranicze w ogniu" a rola jego zagrana została przez Tomasza Stockingera.
 
Wybrałem więc dwa. Z "Newsweeka" Rafała Geremka i "Wprost " Adama Nogaja. Z autorem pierwszego nie zgodzę się w stwierdzeniu, że Sosnowski był pierwowzorem Jamesa Bonda. O takich niby pierwowzorach słyszałem już tyle, że poważnie zastanawiałem się nad taką publikacją-Pierwowzory Jamesa Bonda w służbach wywiadowczych całego świata. Z czym jeszcze oprócz tego nie zgadzam się oczywiście napiszę.
 
"Podobno to Polak, Jerzy Sosnowski, był pierwowzorem najsłynniejszego agenta świata Jamesa Bonda. Niemcy, których szpiegował, zrobili nawet o nim film.
 
"Byłem szpiegiem z zamiłowania. Szpiegostwo to pasja jak sport, takie swoiste zawody, w których walczy się mózgiem” – tak po latach mówił o swojej pracy Jerzy Sosnowski, jeden z najwybitniejszych agentów przedwojennej Dwójki, czyli Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
 
Wysoki brunet o ciemnych oczach i eleganckich manierach, który świetnie jeździł konno i dobrze znał języki, łatwo mógł udawać arystokratę. W Berlinie, gdzie brylował na salonach, nikt nie przeczuwał, że Georg von Nałęcz-Sosnowski, playboy ze Wschodu, jest agentem. Rotmistrz Jerzy Sosnowski przez osiem lat wodził za nos niemiecki kontrwywiad i to dzięki niemu w latach 1926-1934 wygrywaliśmy wojnę szpiegowską z Niemcami. Żył w Berlinie jak dandys, a kolejne kochanki wynosiły dla niego tomy akt z najważniejszych urzędów w państwie.
 
Raporty Sosnowskiego były dla międzywojennej Polski na wagę złota. To on jako pierwszy donosił do Warszawy o zacieśnieniu współpracy niemiecko-sowieckiej, które w 1939 roku doprowadziło do podpisania paktu Ribbentrop – Mołotow, przekazywał też informacje o niemieckich szpiegach w Polsce. Jednak największym sukcesem polskiego agenta było zdobycie planu sztabowego „Organisation-Kriegsspiel” (Organizacja Gra Wojenna), który zawierał wykaz działań na wypadek wojny z Polską.
 
Podobno to właśnie jego postacią zasugerował się pisarz Ian Fleming i stworzył swojego agenta nad agentami Jamesa Bonda. Aż dziwne, że u nas nie powstał film o rotmistrzu. Jedynie na przełomie lat 80. i 90. jego losami zainspirowali się twórcy serialu „Pogranicze w ogniu”. Rotmistrz Jerzy Osnowski był w nim jednym z agentów polskiego wywiadu w Niemczech. Film o Sosnowskim zrobili za to… Niemcy – poświęcili Polakowi jeden z odcinków serialu dokumentalnego o szpiegach. W Polsce Sosnowski do niedawna był kompletnie nieznany, ale na szczęście pojawiła się wreszcie pierwsza biografia „Rotmistrz Sosnowski. As wywiadu Drugiej Rzeczypospolitej” autorstwa prof. Henryka Ćwięka. Choć to praca historyczna, czyta się ją jak powieść sensacyjną.
 
Jerzy Sosnowski, lwowianin pochodzący ze średniozamożnej rodziny inteligenckiej, w 1914 roku w wieku 18 lat wstąpił do 1. Pułku Piechoty Legionów. Jeszcze w grudniu pierwszego roku I wojny światowej przeniesiono go do szkoły oficerów kawalerii austriackiej. Na koniu czuł się wyjątkowo pewnie, co od razu dostrzegli przełożeni i już w maju 1915 roku mianowano go dowódcą plutonu pułku ułanów. Rok później pięciokrotnie odznaczono go za odwagę na froncie. W 1916 roku przeszedł przeszkolenie lotnicze i latał m.in. w samolotach bojowych na froncie albańskim. Służbę w armii austriackiej zakończył w randze porucznika.
 
Po odzyskaniu niepodległości znowu został ułanem. Podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku aż czterokrotnie odznaczono go Krzyżem Walecznych i awansowano na rotmistrza (kapitana kawalerii). W czasie pokoju jego pasją stały się wyścigi konne. Startował na torach w Berlinie, Paryżu, regularnie ścigał się w Sopocie. Pewnie mógłby odcinać kupony od wojennych wyczynów, gdyby nie słabość do kobiet. Odbił narzeczoną jednemu z przełożonych i pojął ją za żonę. Skandal wprawdzie w końcu ucichł, ale jasne było, że Sosnowski wielkiej kariery w armii już nie zrobi. Tym bardziej że marszałek Piłsudski promował przede wszystkim legionistów, a byłych oficerów armii państw zaborczych awanse omijały. Podczas podróży z żoną po Europie Sosnowski obejrzał niemiecki film o bohaterskim szpiegu i już wiedział, kim chce zostać.
 
W 1926 roku pojawił się w Berlinie, wynajął luksusowy apartament w dobrej dzielnicy i w stajni przy wyścigach umieścił sześć swoich koni. Natychmiast wzbudził zaciekawienie. Mówił wszystkim, że żyje ze sporego majątku ziemskiego pozostawionego w Polsce. W rozmowach określał siebie jako przeciwnika sanacji i zapiekłego wroga bolszewików. Elita berlińska przyjęła go z otwartymi ramionami, a najzupełniej dosłownie uczyniła tak Benita von Falkenhayn, jego pierwsza kochanka. Krągłą brunetkę Sosnowski poznał kilka lat wcześniej podczas wyścigów konnych w Sopocie, gdzie ścigał się jako dżokej z niemieckimi jeźdźcami. Stali się modną parą. Falkenhaynowie byli niezwykle ustosunkowaną rodziną, Benita znała wiele sekretarek w ministerstwach. Ponadto miała ponadprzeciętny talent do odkrywania ludzkich słabości. Z miłości do polskiego ułana dała się zwerbować, a potem już wspólnie namówili do współpracy oficera Abwehry Günthera Rudloffa, który z powodu skłonności do kart i alkoholu ciągle popadał w długi. Rudloff nie przekazał polskiemu wywiadowi jakichś rewelacyjnych materiałów, ale udaremnił próbę rozpracowania przez niemiecki kontrwywiad rotmistrza przeprowadzoną latem 1927 roku.
 
Kilka miesięcy później Benita wytypowała na szpiega Irene von Jena, urzędniczkę z ministerstwa wojny, która przekazała Sosnowskiemu dokumenty dotyczące budżetu Niemiec (w tym wydatków wojskowych). Kolejną agentką była Renate von Natzmer, która dostarczyła polskiemu wywiadowi niezwykle ważne dokumenty dotyczące niemiecko-sowieckiej współpracy wojskowej. Za dostarczane do kraju informacje w 1929 roku Sosnowskiemu nadano Złoty Krzyż Zasługi, a dwa lata później awansowano do stopnia majora.
 
Do wpadki polskiego szpiega doprowadził skrajny brak roztropności. Na początku 1932 roku rodzice Sosnowskiego złożyli mu wizytę w Berlinie. Mama rotmistrza przypadkiem zwierzyła się hrabinie Bucholtz, że wraz z mężem żyją skromnie w Milanówku. Dodała też, że nie mogą pomagać synowi. A przecież Sosnowski otwierał przy niemieckich znajomych koperty z pieniędzmi, które rzekomo miał mu wysyłać ojciec! Hrabina wcześniej próbowała zdobyć względy Sosnowskiego, ale ten ją ignorował, pałała więc żądzą zemsty. Zainspirowała powstanie artykułu w „Berliner Tribune”, w którym autor prawie wprost nazywał Sosnowskiego agentem. Wydawało się, że to bomba, ale po publikacji nic się nie wydarzyło. Rotmistrza nawet nie przesłuchano, a hrabinę Bucholtz – gdy się okazało, że to jej intryga – ludzie z towarzystwa wykluczyli ze swego grona. Zaś Sosnowskiego witano na przyjęciach żartobliwym powitaniem: „Dzień dobry, panie szpiegu!”.
 
Jednak Abwehra po cichu zaczęła prześwietlać Sosnowskiego, o czym poinformowała polskiego agenta kolejna kochanka z wyższych sfer. Oficerowie niemieckiego kontrwywiadu nasłali na dandysa piękną i rozwiązłą Ksenię von Bockenheim, by zdobyła serce rotmistrza, a potem przeszukała jego kieszenie i szuflady. Scenariusz wydarzeń znów był taki sam: Ksenia szaleńczo zakochała się w przystojnym obiekcie rozpracowania i wszystko mu wyśpiewała.
 
Sosnowskiego i jego siatkę zdekonspirowała w końcu tancerka Maria Kruse, którą rotmistrz rutynowo uczynił swoją nałożnicą. Podobnie jak w przypadku hrabiny Bucholtz kierowała nią zazdrość. Maria odnalazła listy, z których miało wynikać, że obiecał małżeństwo innej, poczuła się więc zdradzona. Gdy w styczniu 1934 roku major Sosnowski otrzymał rozkaz powrotu do kraju, zignorował go, bo pewnie wierzył, że znowu mu się uda wyprowadzić Niemców w pole. Jednak miesiąc później gestapo zgarnęło Sosnowskiego i jego świtę podczas przyjęcia, jakie wyprawił w domu. Aresztowano kilkadziesiąt osób, w tym samego rotmistrza i trzy jego najważniejsze agentki. Choć Polak nie mógł zapobiec temu, że dwie kobiety przez niego skazano na śmierć za szpiegostwo, podczas procesu w berlińskim sądzie całą winę starał się przyjąć na siebie, czym po raz kolejny ujął Niemców.
 
Sam Sosnowski był zbyt cenną zdobyczą, by tak po prostu ściąć mu głowę – dwa lata później wymieniono go na siedmiu niemieckich agentów złapanych przez polskie służby. W kraju na berlińskiego playboya i bohatera nie czekał jednak awans, ale dalsze więzienie. Polski wywiad uwierzył w prowokację Niemców, że Sosnowski był podwójnym agentem i pracował dla Rzeszy. Po stronniczym procesie, w którym m.in. nie dopuszczano świadków powołanych przez rotmistrza, został on skazany na 15 lat więzienia. Oprócz zdrady zarzucono mu także defraudację i niegospodarność – placówka pochłonęła w sumie 2 mln zł.
 
Po wybuchu II wojny światowej i zdobyciu Warszawy Niemcy nie dostali Sosnowskiego. Przewieziono go z Warszawy do Lwowa, a w końcu dostał się do niewoli sowieckiej. Miał umrzeć w wyniku wyczerpania po głodówce w celi więziennej w maju 1942 roku, jak wynika z dokumentów NKWD. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Polak, by przeżyć, podjął grę z sowieckimi służbami.
 
Do współpracy z Sowietami zwerbować go miał m.in. Paweł Sudopłatow, generał-lejtnant NKWD, specjalista od dywersji i zabójca Jewhena Konowalca, przywódcy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów na emigracji. We „Wspomnieniach niewygodnego świadka” opublikowanych w 1996 roku generał napisał, że Sosnowski miał odstąpić stronie sowieckiej dwóch swoich szpiegów pracujących ciągle w Niemczech. Oprócz tego rotmistrz miał w Saratowie szkolić młodych enkawudzistów.
 
Rzekomy flirt Sosnowskiego z Sowietami potwierdza także śledcza NKWD Zoja Woskriesienska-Rybkina, na której rotmistrz, mimo zniszczenia więzieniem, zrobił niesamowite wrażenie. Reszta to domysły i strzępy niepewnych informacji. Podobno w 1943 roku Sosnowskiego przerzucono na terytorium Polski, by pomagał Armii Ludowej. We wrześniu 1944 roku miał przebić się do walczącej Warszawy i dopiero tam zginąć. Potwierdził to Iwan Sierow, późniejszy szef KGB i GRU, dodając, że rotmistrza zabito na rozkaz AK.
 
Czy tak było? Nie ma na to dowodów, podobnie jak na to, że Jerzy Sosnowski kiedykolwiek szkodził Polsce. A za jego misję berlińską jesteśmy mu winni wdzięczność i pamięć.
 
Rafał Geremek"
 
Tu skorygować należy jeszcze to, w jaki sposób rotmistrz dostał się w ręce NKWD( o ile faktycznie tak było). Otóż 16 czy 17 września 1939 roku, kiedy jak wiemy wszyscy, większość znaczniejszych ludzi w państwie przekraczała granice rumuńską i węgierską, Sosnowskiego jako osobę wiele wiedzącą a zatem być może dla niektórych niewygodną i niebezpieczną, rozkazano rozstrzelać. Żandarmi wyrok wykonywali(czy wykonali?), czy wtedy zginął czy ciężko ranny dostał się właśnie w ręce NKWD? Są różne hipotezy. Jeżeli ktoś z szanownych czytelników wiedzieć coś będzie na ten temat byłbym ogromnie zobowiązany.
 
 
WPROST nr7/2007
 
"II Rzeczpospolita stworzyła jeden z najlepszych wywiadów na świecie
 
Miesiąc po rozpoczęciu II wojny światowej akta polskiego wywiadu wpadły w ręce wroga. W ten sposób pogrzebano doskonałe siatki wywiadowcze, które wojskowe służby specjalne stworzyły w krótkim, dwudziestoletnim, okresie istnienia II Rzeczypospolitej.
Historia wywiadu i kontrwywiadu wojskowego II Rzeczypospolitej jest nierozerwalnie związana z Oddziałem II Wywiadowczym Sztabu Głównego Wojska Polskiego, popularnie zwanym "dwójką". Był on jedynym organem wywiadu i kontrwywiadu państwa polskiego.
Oko na Rzeszę
Do najgłośniejszych upublicznionych sukcesów polskiego wywiadu należała działalność placówki IN3. Kierował nią rotmistrz Jerzy Sosnowski, były oficer armii austriackiej, oficer 8. Pułku Ułanów, czterokrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 r. Wysłany przez Oddział II do Berlina grał tam rolę polskiego arystokraty negatywnie nastawionego do rządu.Wielki znawca i miłośnik koni, doskonały gawędziarz opisujący m.in. walki z bolszewikami, potrafił bardzo szybko nawiązać kontakty w środowiskach wojskowych. Zwerbował nawet oficera Abwehry Gintera Rudolpha z placówki Abwehry przy dowództwie okręgu w Berlinie. Od niego otrzymał nazwiska kilku agentów w Polsce oraz tajne instrukcje Abwehry. Podbił także serce wcześniej poznanej w Polsce Benity von Falkenhayn, kuzynki szefa Sztabu Generalnego Reichswehry. W jej domu, w reprezentacyjnej dzielnicy Berlina Charlottenburg, często odbywały się przyjęcia, na których zdobywano cenne informacje oraz zawierano nie mniej cenne znajomości.
Rotmistrz Sosnowski zwerbował do współpracy z wywiadem nie tylko swoją starą przyjaciółkę, ale podając się za brytyjskiego dziennikarza, także kilka innych dam. Jedna z jego sympatii pracowała w Reichswehrministerium. Na podstawie fotokopii dokumentów oraz uzyskanych informacji dowództwo Wojska Polskiego miało wgląd w sytuację polityczną w Niemczech oraz plany rozbudowy armii niemieckiej. W 1932 r. Sosnowski zdobył nawet plany mobilizacyjne Reichswehry, ale zostały one uznane za niewiarygodne przez Oddział II. Sosnowski stracił bowiem zaufanie swoich zwierzchników. Podejrzewano go, że stał się sługą dwóch panów. Zdradzony przez jedną z kochanek trafił w lutym 1934 r. do więzienia. W kwietniu 1936 r. został wymieniony na siedmiu niemieckich agentów i przekazany do Polski. Tu jednak po dwuletnim śledztwie prowadzonym przez Oddział II, 7 czerwca 1939 r. skazano go za zdradę na 15 lat więzienia. Sosnowski nigdy się do zdrady nie przyznał."
 
O działalności słynnej polskiej "dwójki", niesamowitych wyczynach jej agentów, do roku 1939 i w czasie wojny do 1945, polecam książkę Stanisława Strumpha Wojtkiewicza "TIERGARTEN". Ja posiadam egzemplarz wydany przez wydawnictwo Książka i Wiedza z 1978 roku.

Wiecej: http://www.eioba.pl/a/3oik/polski-szpieg-jerzy-sosnowski#ixzz1pE5YpEV6
Zapisane
greta
Gość
« Odpowiedz #2 : Marzec 22, 2012, 09:29:37 »

Wyciekł tajny raport! Wiadomo, ilu niemieckich zbrodniarzy uciekło po wojnie do Ameryki
niewiarygodne.pl 20.03.2012 14:44
Wyciekł tajny raport! Wiadomo, ilu niemieckich zbrodniarzy uciekło po wojnie do Ameryki

Klaus Barbie (K. Altmann) - jeden z niemieckich zbrodniarzy, który ukrywał się po wojnie, na zdjęciu z ochroniarzem (fot. AP)
  A A A
Już po zakończeniu II wojny światowej naziści, jak zające, uciekali do Ameryki Południowej. Z ujawnionych właśnie dokumentów wynika, że na kontynencie tym, zaraz po zakończeniu działań zbrojnych, osiedliło się ok. 9 tysięcy osób, które miały na swoich sumieniach haniebne czyny związane z krzewieniem ideologii nazistowskiej. Nie wiedzieć czemu, zachodnie media, opisując odtajnione akta, koncentrują się głównie na zbrodniarzach pochodzenia innego niż niemieckie.

Historycy, którzy otrzymali dostęp do archiwów w Brazylii i Chile, potwierdzili dane dotyczące m.in. liczby osiedleńców aktywnie wspierających III Rzeszę podczas II wojny światowej, którzy zamiast trafić przed trybunały, dożyli spokojnej starości na emigracji - poinformował dziennik "Daily Mail".






Wśród ludzi, którzy powinni trafić pod sąd, a którym udało się znaleźć azyl w krajach Ameryki Południowej, znajdowali się przedstawiciele różnych nacji. Wśród uciekinierów, oprócz skrzętnie pomijanych Niemców, znaleźli się też m.in. Chorwaci, Rosjanie czy Ukraińcy.

Naukowcy, na podstawie odtajnionych dokumentów, potwierdzili, że najbardziej łaskawa wobec przybyszów, mających często krew na rękach, była Argentyna, która przyjęła aż 5 tysięcy imigrantów będących piewcami doktryny nazistowskiej. Szacuje się, że nawet 2 tysiące kryminalistów sprzyjających Hitlerowi mogło trafić do Brazylii, a tysiąc z nich do Chile. Pozostali osiedlili się w Paragwaju i Urugwaju. Liczby te nie uwzględniają Niemców, których było znacznie więcej. Z archiwalnych materiałów przechowywanych w Archivo Nacional, w Rio de Janeiro, wynika, że w samej tylko Brazylii schronienie mogło znaleźć nawet 20 tysięcy Niemców, którzy często ukrywali się pod zmienionymi nazwiskami.
W odtajnionych archiwach, z których zawartością zapoznać się mogli historycy, znalazły się dokumenty potwierdzające zaangażowanie władz niektórych państw w pomoc nazistom. Prym wiódł tutaj prezydent Argentyny, Juan Peron, który organizacji ODESSA, zajmującej się niesieniem pomocy zbrodniarzom wojennym, sprzedawał argentyńskie paszporty. Wg ekspertów, Peron mógł przesłać nawet 10 tysięcy gotowych do wypełnienia dokumentów stwierdzających obywatelstwo.

"Wreszcie dostrzec możemy coś w rodzaju wzorca pokazującego sposób, w jaki ci przestępcy postępowali" - powiedział jeden z historyków, który miał okazję z bliska przyjrzeć się odtajnionym archiwom. "Prawie zawsze przybywali do danego kraju sami, a potem posyłali po swoją rodzinę".

www.niewiarygodne.pl









Wśród tych, którym po zakończeniu II wojny światowej udało się zbiec do Ameryki Południowej, znajdowali się najwięksi zbrodniarze, m.in.: Adolf Eichmann, Josef Mengele i Franz Stangl.
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #3 : Marzec 22, 2012, 18:09:06 »

Cytuj
Oficerowie niemieckiego kontrwywiadu nasłali na dandysa piękną i rozwiązłą Ksenię von Bockenheim, by zdobyła serce rotmistrza, a potem przeszukała jego kieszenie i szuflady. Scenariusz wydarzeń znów był taki sam: Ksenia szaleńczo zakochała się w przystojnym obiekcie rozpracowania i wszystko mu wyśpiewała.
Sosnowskiego i jego siatkę zdekonspirowała w końcu tancerka Maria Kruse, którą rotmistrz rutynowo uczynił swoją nałożnicą.
Zdekonspirowała bo potraktował ją rutynowo zbyt pewny siebie Mrugnięcie

Zastanawia mnie coś. Taki Agent nie ujmuje Pań samą aparycją, ani nawet kasą. Coś musiało w nim być innego. Jak sądzicie drogie Panie ?
Co takiego Sosnowski czynił , że rozkochiwał w sobie niewieście serca z wrogiego obozu ?

Cytuj
pięciokrotnie odznaczono go za odwagę na froncie. W 1916 roku przeszedł przeszkolenie lotnicze i latał m.in. w samolotach bojowych na froncie albańskim. Służbę w armii austriackiej zakończył w randze porucznika.
 
Po odzyskaniu niepodległości znowu został ułanem. Podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku aż czterokrotnie odznaczono go Krzyżem Walecznych i awansowano na rotmistrza (kapitana kawalerii)

Wydaje się ,że on się świetnie bawił wojną. Jego wyczyny na koniu i odznaczenia świadczą o tym, że kochał ryzyko . Może nie tyle podniecały go kobiety, co mocne wrażenia, że gra w śmiertelną grę.

Cytuj
Gdy w styczniu 1934 roku major Sosnowski otrzymał rozkaz powrotu do kraju, zignorował go, (..) Aresztowano kilkadziesiąt osób, w tym samego rotmistrza i trzy jego najważniejsze agentki. Choć Polak nie mógł zapobiec temu, że dwie kobiety przez niego skazano na śmierć za szpiegostwo, podczas procesu w berlińskim sądzie całą winę starał się przyjąć na siebie, czym po raz kolejny ujął Niemców.

Po zdekonspirowaniu zresztą wcale nie zwiał, lecz dalej uczestniczył w grze aż do końca szafując swoją osobą. No i nie zginął ani wtedy, ani nawet później pod butem NKWD ..

Cytuj
Rzekomy flirt Sosnowskiego z Sowietami potwierdza także śledcza NKWD Zoja Woskriesienska-Rybkina, na której rotmistrz, mimo zniszczenia więzieniem, zrobił niesamowite wrażenie

Wykończyło go podobno dopiero ....[cenzored]

edit : usuwam i przepraszam wszystkie tożsamości, które poczuły się obrażone.
Dziękuję. Chichot
« Ostatnia zmiana: Marzec 24, 2012, 23:46:25 wysłane przez east » Zapisane
chanell


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 72
Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 3453



Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : Marzec 23, 2012, 00:01:35 »

Z całym szacunkiem Janie ,ale  w poście Easta nie ma nic obraźliwego (ja nie widzę) Przeciez AK likwidowało  " zdrajców " (czasem niewinnych ludzi ) czy to nie prawda ? Czyje uczucia obraził East ? Moje nie   Niezdecydowany 
Zapisane

Na wszystkie sprawy pod niebem jest wyznaczona pora.

            Księga Koheleta 3,1
east
Gość
« Odpowiedz #5 : Marzec 23, 2012, 13:55:46 »

Obraziłem czyjeś "ja" , chanell. A to zbrodnia jest prawie że .
Tym większa, że chodzi o tożsamość historyczną pt "AK" .
Nie ważne jest, że podziwiam determinację Sosnowskiego i to co zrobił dla Polski, nie ważne, że wyłuskałem wątek damsko-męski i się do niego odniosłem. Trąciłem drażliwą nutę patriotyczno-narodową.

Oczywiście mam pewne podejrzenia co do źródła jego bohaterskiej postawy, jak również jego umiejętności wpływania na ludzi, generalnie ( Coby nie zawężać tylko do Pań ), ale nie o to chodziło generalnie w tonie mojej wypowiedzi.

To nie moje przypuszczenie, że Sosnowskiego zabiło AK, ale jeśli tak było, to jest gorzka ironia, bo jako szpieg, ten bohater właśnie pomagał Polakom o orientacji światopoglądowej bliskiej AK  (tak wynika przynajmniej z artykułu) .  Między innymi na tej fali gorzkiej ironii ( w kontekście damsko-męskim dalej ) nazwałem ich matołkami. Zgeneralizowałem choć wiadomo, że to nie  AK mordowało jako takie,a konkretni ludzie od kontrwywiadu. Możliwe ,że opierając się na fałszywych przesłankach. To była wojna, wtedy nie wiadomo było kto wróg, a kto swój. Oceny można wystawiać z perspektywy lat, ale oczywiście nie ad personam. W kontekście, o którym pisałem , chodziło bardziej o sprawy damsko-męskie, a w tych kwestiach faceci bywają "zazdrosnymi matołkami" (bez względu na flagę) i nie ma co tu owijać w bawełnę Mrugnięcie

Natomiast JAN dokonał oceny mojej osoby ad personam za tzw całokształt. JAN  uważnie obserwuje "moje" postępy . Może już mam założoną czarną teczkę u Ciebie JAN-ie ?  Duży uśmiech

Powodzenia w śledztwie Mrugnięcie
Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #6 : Marzec 23, 2012, 18:45:39 »

Myślę, że poniższy artykuł wyjaśni nico to całe nieporozumienie:

Chwała(?) wyklętym

Cała „góra” naszego kraju oddała cześć żołnierzom wyklętym. A mnie od razu otworzył się nóź w kieszeni.

Oto młodzieniaszek w podkieleckiej wsi, na przykład. Wieś się go bała, nieobliczalny był, nerwowy i nikt mu nie podskoczył. Lepiej było nie wchodzić mu w drogę, a szczególnie jak sobie popił w gospodzie. Wszyscy o tym wiedzieli. A potem przyszła wojna. I poszedł do partyzantki. Nie miał pojęcia o jakimś kapitalizmie, o socjalizmie wiedział tyle, że w Rosji mają wspólne żony, ale partyzantka to był jego żywioł. Jego Zycie to przecież „bić się”. Uwielbiał się bić, uwielbiał zadymy, awantury i… postawienie na swoim. Kiedy wojna się skończyła…

Byłby ostatnim idiotą, żeby iść gdzieś do pracy, osiąść, czy nie daj boże założyć rodzinę. Został w lesie i… „dymił”. Kapitalna adrenalina towarzyszyła, wjechaniu do chałupy i rozstawianiu domowników po kątach: „Dawać mi tu jeść, bo spalę!”. „Dawać mi tu żonę (córkę), bo pójdziecie z dymem”. „Piśniesz słówko – nie żyjesz!”.

Część z nich, sterroryzowani mieszkańcy wydali władzy ludowej. Część z nich, sama się zabiła ze strachu przed złapaniem. Część zabili sami, zdesperowani chłopi. Niektórzy, stanowiący jednak minimalny procent, naprawdę przejmowali się swoim krajem. Unikalni byli ci, którzy rozumieli zagrożenie komuny, którzy chcieli innej Polski, którzy walczyli „nie dla siebie”. To margines z dzisiejszych „wyklętych”.

Ciekawy jestem, czy prawdziwy wojownik o Polskę, jest dziś szczęśliwy widząc, jak prezydent tego kraju składa kwiaty na cześć jego, a jednocześnie zwykłego śmiecia, bandyty, gnoja i nieroba. Czy przypadkiem nie przewraca się w grobie.

Panie prezydencie! O co panu chodziło z tymi „wyklętymi” w jednym worku? Ze zwykłymi leserami, bandytami, gnojami?


http://www.eioba.pl/a/3not/chwala-wykletym


EDYCJA:


Mitoteka narodowa

Jak każdy naród na świecie także i my lubimy słuchać o sobie, mile głaszczące nasze ego interpretacje historyczne, z których wynika, że nasze zasługi dla nas i przy okazji dla reszty świata są nie do przecenienia. Jednym z troskliwie pielęgnowanych mitów narodowych jest ten, który mówi, że Polska w listopadzie 1918 roku odzyskała niepodległość w wyniku trwających cały wiek XIX (i kawałek XVIII) powstań narodowych, tudzież dzięki Legionom Józefa Piłsudskiego, które przegnały zaborców z naszej ziemi precz. Prawda jest niestety mniej patetyczna, a konstruktywny stosunek do niej wymaga więcej dystansu, niż namiętności. Ojczyzna nasza zmartwychwstała, ponieważ bandyci którzy ją zamordowali pobili się pomiędzy sobą. Ta oczywista, wręcz trywialna prawda nie może jednak przejść przez gardło wielu historykom (także z profesorskimi tytułami), ani tym bardziej spłynąć z ich piór na kartę papieru

Na początku, zanim niektórzy okrzykną mnie infamisem i parricydą, chciałbym złożyć jak najpoważniejsze oświadczenie: z całym szacunkiem chylę głowę przed wolą niepodległości, jaką nasz naród wykazywał przez cały okres niewoli, przed bohaterstwem powstańców i hartem ducha polskich kobiet, które ich wspierały, z należną czcią odnoszę się do zbrojnego czynu legionów polskich, tak Jana Henryka, jak i Józefa. Uznanie dla męstwa ludzi z bronią w ręku walczących o wolność nie może jednak moim zdaniem oznaczać akceptacji dla krętactw polityków, którzy za plecami walczących załatwiali swoje małe interesy i zaspokajali chore ambicje oraz dla przykrawania faktów pod zapotrzebowanie polityczne.

Do kategorii faktów wstydliwych najnowszej historii powszechnej, chętnie pomijanych przez piewców legendy o naszej samodzielnej drodze do niepodległości, należy fakt uzyskania w tym samym czasie niepodległości przez inne kraje, które nigdy zbrojnie o nią nie zabiegały, że wymienię tylko z naszego kręgu geograficznego Finlandię i Czechosłowację.  Finowie swoją lojalność w stosunku do okupanta posunęli tak daleko, iż do tej pory Helsinki ozdabia pomnik ich ciemiężyciela imperatora Wszechrosji Aleksandra dwa bądź trzy (dokładnie nie pamiętam jego numeru porządkowego, a nie jest to aż tak ważne, aby mi się chciało sprawdzać), o lojalności Czechów w stosunku do każdego okupanta nie ma co nawet wspominać, z obrzydzeniem od wielu dziesiątków lat mówią o niej nasi trubadurzy patetycznych hekatomb. Stanowczo nie ma sprawiedliwości na tym świecie, jeżeli Polska musiała witać niepodległość w takim towarzystwie. Proponuję: Finlandia i Czechosłowacja do lustracji, jakoś przecież trzeba zmazać tę niepedagogiczną plamę.

Gdyby nie wojna powszechna, o którą od czasów Mickiewicza modliły się całe pokolenia Polaków moglibyśmy jeszcze długo czekać na cud wolności. Zorganizowana grupa przestępcza występująca m.in. pod ksywką Trzy Czarne Orły, która z większej części Europy uczyniła więzienie narodów, mogła upaść tylko tak, jak upadła – kiedy złodzieje pobili się o łupy. Takie są fakty i nic nie pomoże zasłanianie ich nawet najbardziej „słusznymi” fantazjami historycznymi. Jednakże w naszym polskim przypadku sam fakt wybuchu wojny światowej był zaledwie warunkiem koniecznym, ale niestety nie wystarczającym. Nasi bowiem rozbiorcy tak sprytnie podzielili się rolami, że bez względu na to która ze stron konfliktu by nie  wygrała, zawsze  w obozie zwycięskim byłby co najmniej jeden z nich, który już by zadbał o to, aby polskie aspiracje do niepodległości przykroić do właściwych wymiarów.

Widzę oczami naszych wybitnych przedstawicieli gatunku historical fiction, tę budującą scenę, kiedy to na cesarze niemiecki i austro-węgierski po wygranej przez nich wojnie uroczyście i ze skruchą zrzekają się zagrabionych w czasie rozbiorów ziem polskich i po złączeniu ich z odebraną podstępnym Kacapom częścią naszego terytorium wskrzeszają niezawisłą Rzeczpospolitą od morza do morza (nota bene kolejny to mit – Rzeczpospolita nigdy granic swoich o wybrzeża Morza Czarnego nie oparła). Równie porywająca i co ważniejsze bliższa realizacji jest wizja, w której to zwycięski Mikołaj II w Wersalu zrzeka się wszystkich naszych ziem ukradzionych od czasów pokoju andruszowskiego, a wzruszeni przywódcy Ententy  rzucają mu się na szyję i wszyscy razem płaczą ujęci jego szlachetnością. Niestety wtrąciła się w sprawę zdradziecka bolszewia i do tej pięknej sceny nigdy nie doszło. Jaka szkoda, łza się do prawdy w oku kręci.

Jakby nie spojrzeć na sprawę, to właśnie w wyniku Rewolucji Październikowej (obecnie wydarzenie to jest nazywane przez historyków, którym dwadzieścia lat temu w sposób cudowny spadły klapy z oczu i szczęśliwe mogli na nie przejrzeć, puczem lub w najlepszym przypadku przewrotem) Rosja zawarła odrębny pokój z Niemcami, co w sposób automatyczny wyłączyło ją z grona zwycięzców. Co więcej, głoszone przez bolszewików hasła i ich praktyczna realizacja spowodowały przeświadczenie o konieczności odsunięcia jej granic jak najdalej od „cywilizowanej” Europy. I dopiero w takich warunkach nasza niepodległość stała się do zaakceptowania przez zwycięską koalicję.

Gdyby nie konieczność stworzenia „kordonu sanitarnego” na nic by się nie zdały nawet najbardziej strzeliste akty naszego patriotyzmu, interes Rosji dla Francji i Anglii zawsze był ważniejszy niż nasze aspiracje (oba wymienione kraje jeszcze przed wojną zobowiązały się traktatowo wobec swojego rosyjskiego sojusznika traktować kwestię polską, jako wewnętrzną sprawę Rosji). Przypomnijmy – nawet w czasie wojny krymskiej, w której państwa te wystąpiły przeciwko Rosji, pomimo zabiegów naszej emigracyjnej dyplomacji, na Zachodzie nie chciano z nami mówić na temat naszej niepodległości. Dążenia Polaków w sposób dyskomfortowy zakłócały tak pięknie ułożony na Kongresie Wiedeńskim porządek europejski. Jest także wątpliwe, aby powstał  „trzynasty punkt” Wilsona, gdyby Mikołaj II w dalszym ciągu „zasiadał na majestacie”. W najlepszym przypadku moglibyśmy się doczekać czegoś w rodzaju Królestwa Kongresowego, okrojonego kadłubka z okrojoną suwerennością.

Takie zresztą plany miały w stosunku do nas państwa zaborcze. Chcąc pozyskać w toczącej się wojnie przychylność polskiego społeczeństwa i świeże mięso armatnie kokietowały Polaków wizjami autonomicznego państwa.  W tym kierunku zmierzał tzw. Akt 5 listopada wydany w 1916 roku przez cesarzy niemieckiego i austro-węgierskiego oraz wcześniejsza (z 14 sierpnia 1914 roku) odezwa wodza naczelnego armii rosyjskiej wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Nawet rząd tymczasowy, który powstał w Rosji w wyniku rewolucji lutowej przewidywał dla Polski jedynie ograniczoną suwerenność. O żadnej natomiast suwerenności nie chcieli nawet mówić białogwardyjscy dyktatorzy usiłujący w ciągu kilku lat bezskutecznie obalić bolszewicką władzę.

Zdawał sobie z tego sprawę Józef Piłsudski,  który odmówił mimo nacisków ze strony Francji współdziałania z Białymi przeciwko Czerwonym. W październiku 1919 roku, mimo dobrze rozwijającej się dla Polaków sytuacji w działaniach przeciwko Armii Czerwonej, zatrzymał on nasz front na rubieży słynnej Berezyny. Gdyby przyłączył się wtedy do ofensywy gen. Denikina Rosja Radziecka najprawdopodobniej wyzionęłaby ducha.  Ale tego właśnie Marszałek nie chciał. Legitymizowani biali generałowie w razie przejęcia władzy zażądaliby od swoich zachodnich sojuszników respektowania zobowiązania, że kwestia polska jest wewnętrzną sprawą Rosji.

Ale to wszystko miało miejsce później; wojna o granice, ofensywa 1919 roku, Bitwa Warszawska i odwrót bolszewików były następstwem upadku państw zaborczych wykrwawionych w wyniszczającej wojnie oraz upadku trzech zaborczych dynastii. I naprawdę nawet najbardziej bohaterskie czyny legionistów (a przykładów bohaterstwa dali wiele) czy dodatkowe dziesięć powstań narodowych w XIX wieku sytuacji by nie zmieniły. Za duża była dysproporcja sił, a i państwa zaborcze były dla Zachodu znacznie ważniejsze niż rozdarty na trzy części naród. Przykłady Finlandii i Czechosłowacji prawdę tą w pełni potwierdzają. Naszym natomiast „autorskim” sukcesem jest niewątpliwie wspomniana wojna o granice, powstania śląskie (niewykorzystane w pełni) i wielkopolskie (jedyne w naszej historii w pełni wykorzystane) oraz wygrana wojna bolszewicka.

Legionistów  w czasie I wojny było tylu ilu było, ale na pewno zdecydowanie za mało, aby pokonać choćby najsłabszego z zaborców, nie mówiąc już o wszystkich trzech naraz. Zaczęli się oni cudownie rozmnażać dopiero po ustaniu działań wojennych. W 1933 roku w Krakowie z okazji 250-tej rocznicy bitwy po Wiedniem odbył się zlot legionistów. Kiedy Marszałek wszedł na trybunę ustawioną na Błoniach i zobaczył owo morze głów oraz sztandarów, to zwracając się do swojego otoczenia powiedział z przekąsem:

– Gdybym miał ich tylu w 1920 roku, to bym do Moskwy doszedł.

Od tego czasu nic się nie zmieniło. W ten sam cudowny sposób do monstrualnych rozmiarów rozrósł się po ostatniej wojnie ZBoWiD, a potem obecne związki kombatanckie, gdzie można zaleźć ludzi, którzy walczyli z okupantem jako niemowlęta sikając mu na przekór w pieluszki (i to przez ponad miesiąc).

Innym z mitów wiążących się z odzyskaniem niepodległości jest tzw. Cud nad Wisłą wylansowany przez endecję i Kościół. W zamyśle skierowany był przeciwko socjaliście Piłsudskiemu, który wprawdzie wysiadł był z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość, ale dla prawicy i tak był nie do zaakceptowania. Koncepcja tego mitu zasadzała się na tezie, że bitwę warszawską w 1920 roku wygraliśmy tylko dzięki interwencji sił nadprzyrodzonych, a więc wpływ na zwycięstwo Pana Marszałka był żaden. Nie przejmowano się tym, że przy okazji poniżało to Wojsko Polskie, generalicję która nim dowodziła i w końcu naród, który stał za swoją armią murem. Okazywało się bowiem, że wszyscy Polacy razem wzięci byli za małymi Bolkami, aby wygrać samodzielnie z niezwyciężoną Armią Czerwoną. Prawda jest banalna – wygraliśmy bitwę, ponieważ w tym czasie i w tym miejscu byliśmy po prostu lepsi od przeciwnika. Historia wojen zna wiele takich zaskakujących zwrotów, ale z reguły ich autorstwo przypisuje się konkretnym ludziom, nie mieszając do tego Pana Boga, choćby dlatego że nie akceptuje on zabijania ludzi i na pewno do żadnej z jego form nie chciałby przykładać ręki (co innego wprawdzie wynika z lektury Pisma Świętego, ale nie bądźmy drobiazgowi).

Najnowszym wyhodowanym u nas mitem jest ten, jak to Polacy dzięki uzdolnieniom pewnego elektryka do skakania, obalili światowy komunizm. Jak powiedział Akbah-Ułan do pułkownika Kmicica (cytuję z pamięci): „Wojna effendi, jest po to, aby mężowie zbrojni łup brać mogli”. Jest to definicja, której jak sądzę nie powstydziłby się sam generał major von Clausewitz. Łupem, o który przez wiele dziesięcioleci prowadzona była wojna pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem  były setki miliardów, a może nawet biliony dolarów i wszelkie polskie zabiegi na rozstrzygnięcie tej wojny miały naprawdę marginalny wpływ. Nie ta skala, a poza tym nie słyszałem jeszcze o wojnie po której zwycięscy musieliby płacić reperacje, a polskie społeczeństwo przecież je płaci – bezrobociem, dziećmi, które dostają tylko jeden posiłek dziennie, wyparciem nas ze światowych rynków, spauperyzowaniem większości społeczeństwa itd. itd..

Z mitami można próbować walczyć, ale rezultaty są mierne, ponieważ każdy woli widzieć się pięknym i bogatym, niż brzydkim i biednym. A poza tym zbyt wiele sił jest zainteresowanych ich eksploatacją dla własnych potrzeb. Mimo to jednak próbować trzeba.

I jeszcze na koniec korzystając z faktu, że jestem przy głosie chciałbym postawić pewne pytanie nie związane z tematem mojej wypowiedzi, ale dla mnie bardzo frapujące. Przy okazji ostatnich obchodów Wszystkich Świętych dowiedziałem się z mediów, że polskim Kościele istnieje funkcja kapelana dla rodzin, których bliscy polegli, bądź zostali pomordowani na Wschodzie. Otóż ciekaw jestem, czy jest także osobny kapelan dla rodzin, których bliscy polegli, bądź zostali pomordowani na Zachodzie. A jeżeli nie to dlaczego, czy śmierć z rąk niemieckich oprawców była mniejszą tragedią niż z rąk oprawców stalinowskich?


Centus

http://www.eioba.pl/a/3nxw/mitoteka-narodowa

« Ostatnia zmiana: Marzec 24, 2012, 21:02:50 wysłane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
janusz


Wielki gaduła ;)


Punkty Forum (pf): 29
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1370



Zobacz profil
« Odpowiedz #7 : Marzec 29, 2012, 23:04:17 »

Polski bastion GRU i STASI
Dolny Śląsk był i jest przesycony agenturą peerelowskiego kontrwywiadu, enerdowskiej STASI i radzieckiego GRU. Dlatego tam grzęzną kluczowe, polityczne śledztwa a emerytowani funkcjonariusze służb specjalnych lokują swoje interesy we Wrocławiu.
 
Obszar dzisiejszego województwa dolnośląskiego, przez propagandę nazywany Ziemiami Odzyskanymi, został włączony do Polski po II wojnie światowej kosztem terytorium III Rzeszy. Miasta „odniemczano” zmieniając ich architekturę oraz zasiedlając mieszkańcami Kresów Wschodnich i centralnej Polski, a najbardziej wysunięte na Zachód stały się strategicznym zapleczem dla polskich i innych komunistycznych służb wywiadowczych oraz wojskowych. Z uwagi na zachowaną w dobrym stanie infrastrukturę poniemieckich obiektów militarnych aż do 1993 roku w Legnicy stacjonowały jednostki Armii Czerwonej. Północna Grupa Wojsk zajęła 1/3 miasta, w nim też znajdował się przez większość czasu jej sztab główny, a od 1984 roku Naczelne Dowództwo Wojsk Kierunku Zachodniego Sił Zbrojnych ZSRR szczebla strategicznego dla Europy Środkowej i Zachodniej.
 W 1991 roku Dowództwo przeniesione zostało do Smoleńska. Do tego jednak czasu tutejszemu dowództwu powierzono najważniejszy odcinek frontu III wojny światowej i 40% potencjału sił zbrojnych ZSRR, w tym m.in. Grupy Wojsk Armii Radzieckiej w Polsce, Czechosłowacji oraz najsilniejszą niemiecką – pozostającą w stałej gotowości bojowej i w bezpośrednim pobliżu wojsk NATO, Białoruski Okręg Wojskowy, Zjednoczoną Flotę Bałtycką Układu Warszawskiego, Czechosłowacką Armię Ludową, Narodową Armię Ludową NRD i Wojsko Polskie. Na wypadek nowej wojny światowej siły zbrojne stacjonowały w odległości umożliwiającej szybkie uderzenie na RFN. Także w Legnicy zlokalizowano sztab nadzorujący inwazję na Czechosłowację w 1968 roku. Globalne znaczenie ośrodka dolnośląskiego wymusiło ścisłą ochronę kontrwywiadowczą regionu.
 Główny parasol ochronny rozpostarło GRU, jednak w Legnicy i Wrocławiu znajdowały się rezydentury wszystkich komunistycznych służb specjalnych regionu, w tym enerdowskiej Stasi. Wszelkie istotne urzędy i obiekty użyteczności publicznej zostały wręcz przesycone agenturą, co zapewniać miało nie tylko wszechstronną infiltrację społeczeństwa, ale i ochronę antysabotażową. Według akt przejętych po transformacji ustrojowej przez Pełnomocnika Rządu RFN ds. Służby Bezpieczeństwa Państwa byłego NRD w części grup zawodowych na terenie Dolnego Śląska nawet 70% kadry kierowniczej zostało zarejestrowane jako TW lub objęte statusem informatora służb. Szczególny reżim dotyczyć miał prokuratorów, milicjantów, funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia i administracji państwowej, mediów i instytucji kulturalnych, reprezentantów robotników, dyrektorów i kierowników zakładów przemysłowych, a także kierownictwa szkół – warunkiem zatrudnienia i kariery był pozytywny wynik procedury weryfikacyjnej Wewnętrznej Służby Wojskowej (późniejszej WSI) i Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza. Akta z tych czynności trafiały następnie do GRU i Stasi, co często przekładało się na asymilację danej osoby do ich agentury. Ścisłym rygorem współpracy z WSW, ZWOP, a także ze służbami bratnich narodów objęci mieli być prokuratorzy, sędziowie i milicjanci pełniący funkcje kierownicze. Stworzona w ten sposób atmosfera „wzajemnego zrozumienia” uczyniła z Dolnego Śląska późniejsze zagłębie postkomunistycznych interesów.
 Rozpad bloku wschodniego skutkował exodusem działaczy i funkcjonariuszy z posad w sferze budżetowej wprost do sektora prywatnego. Wrocław stał się krajową potęgą windykacyjną. Utworzono tam wszystkie najważniejsze kancelarie tej branży, a w niektórych z nich załatwić można było niemożliwe. Windykowano długi od lat przedawnione, stosując jedyne znane środowisku policji politycznej metody – bezczelnie ubliżano dłużnikom, nękano, straszono. Spolegliwe sądy potrafiły nawet wydać wyrok w sprawie już osądzonej na drugim krańcu kraju – pomimo braku właściwości terytorialnej i podstawy prawnej orzekania, a także wbrew dowodom takim jak pokwitowania uregulowania należności. Szczególne zaufanie do wrocławskich windykatorów przejawiały także duże przedsiębiorstwa państwowe i banki zlecając im, często wbrew rachunkowi ekonomicznemu, egzekucję pakietów wartościowych wierzytelności.
 Najgorszą opinię ze wszystkich wrocławskich organów ścigania mają policjanci z dzielnicy Krzyki. Tam dochodziło do ciężkich pobić podczas przesłuchań. Jednego chłopaka skatowano, ponieważ był podejrzewany o kradzież maszynki do golenia. Po kilkugodzinnych torturach wątłej postury ofiara została kaleką. Nadużywanie przemocy to nawyk z lat bezkarnej pacyfikacji opozycjonistów. Doniesień o pobiciach każdego roku jest mnóstwo, jednak prokuratura umarza większość postępowań. Słowu pobitego przeczą wszak słowa licznych zwykle policjantów. Zgłaszane są też inne przestępstwa. Koledzy oprawców z wydziału dochodzeniowego sprzedawali kobiety do austriackich domów publicznych. Naiwne, poszukujące lepszego życia zamieniano w prostytutki. Również na tym komisariacie ginęły z magazynów depozyty, w tym wartościowy sprzęt komputerowy. To czubek góry lodowej, której zwieńczeniem było tuszowanie samobójstwem zabójstwa agenta polskiego kontrwywiadu – werbowanego przez AWO Marka Stróżyka. Do tego celu na Krzyki oddelegowano z KWP doświadczonego oficera SB, który wcześniej pracował ze Stróżykiem i szczerze go nienawidził.
 Apatia i spolegliwość były powodami dla których w tym właśnie mieście Jeremiasz Barański zakupił, a może otrzymał, willę, gdzie dzielono strefy wpływów tzw. mafii paliwowej oraz goszczono, a właściwie blichtrem salonu korumpowano, działaczy politycznych wszelkich opcji, prokuratorów i oficerów. Zarówno poszkodowani działaniem naftowych gangsterów, jak i prokuratura krakowska zdołali owiany legendą dom zlokalizować, choć było to nieosiągalne dla lokalnych organów ścigania. Jak oświadczył, po konsultacji z Centralnym Biurem Śledczym, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu: „Policja pierwszy raz słyszy o jakiejś willi Barańskiego”. Sprawy nie wyjaśniano. Przeczekano i zapomniano.
 Wrocławska prokuratura prowadziła również postępowania karne przeciwko wicepremierowi ostatniego rządu PRL, szefowi Głównego Urzędu Ceł, kontrahentowi pruszkowskich gangsterów i zarazem agentowi AWO – Ireneuszowi Sekule (sygn. akt IV Ds. 17/94). Nadmienić należy, iż zarzucane czyny karalne w większości nie podlegały pod tamtejszą jurysdykcję i powinny być wyjaśniane przez inne prokuratury. Sam Sekuła odpowiadał w czasie transformacji ustrojowej za inwestowanie majątku PZPR, a w praktyce za utworzenie kilkudziesięciu tzw. nomenklaturowych spółek wyjętych spod nadzoru likwidatora partii. W latach masowego przemytu nadzorował służby celne, a w maju 1990 roku utworzył spółkę Polnippon, której jedynym realnym projektem były formalnie skrajnie nierentowne linie lotnicze. Sekuła zakupił w NRD dwa samoloty Iljuszyn 18D (polskie rejestracje SP-FNB i SP-FNC) o zasięgu powyżej 7000 km. Rejsy kierowano m.in. do Turcji, Kongo, Pakistanu i ogarniętych wojnami Afganistanu, Somalii i Jugosławii. Czy Sekuła wypełniając zobowiązania agenta AWO przewoził dla wojskowych służb specjalnych ładunki „wrażliwe” – broń, narkotyki, kamienie szlachetne? Z takich transakcji słynęły wówczas wskazane destynacje.
 Śledztwa dotyczące nierentownych interesów ciągnęły się przez wiele lat, akta zbierały kurz. Wkrótce po tym, jak sprawa trafiła do sądu, Sekuła został odnaleziony w swoim biurze z trzema ranami postrzałowymi brzucha i klatki piersiowej. W liście pożegnalnym przygotowanym na komputerze pisał, że „zabrakło mu kilku dni”. Sam wezwał pomoc. Zmarł w szpitalu. Sprawa została umorzona jako targnięcie samobójcze, zamknięto też postępowania karne dotyczące Polnipponu. Nagły zgon tego agenta AWO przerwał niewygodne spekulacje na temat gospodarczego przeznaczenia lotów oraz koneksji samobójcy z masową defraudacją, służbami specjalnymi i Pruszkowem.
 W połowie lat 80-tych we Wrocławiu narodził się projekt masowego handlu organami ludzkimi. Niechlubnym architektem „komercyjnego” sektora transplantologicznego był doktor medycyny – powiązany z wywiadem wojskowym i aparatem partyjnym brat wpływowego prokuratora Prokuratury Apelacyjnej, a zarazem zaprzyjaźniony z Markiem Stróżykiem. Zapewniona aprobata dla dyskretnego typowania zgodnych tkankowo dawców uczyniła z jednostkowego zazwyczaj w tej kategorii przestępstwa wysoce zorganizowany przemysł produkujący „części zamienne”. Cena tylko jednej nerki na czarnym rynku to kilkadziesiąt tysięcy dolarów amerykańskich, a niemal każdy element ciała człowieka – komórki, tkanki lub narządy – wykorzystany może zostać do transplantacji. Warunkiem pozostaje jedynie zgodność dawcy i biorcy, co można na koszt skarbu państwa potwierdzić badaniami w szpitalnym zaciszu, bez wzbudzania przy tym żadnych podejrzeń. Wybrane placówki medyczne wspierały proceder. Przestępcze pozyskanie narządów mogło opierać się na kradzieży, czyli zwyczajnym zatajeniu ich wycięcia z ciała zmarłego pacjenta, albo stanowić zbrodnię zabójstwa – celowe złe zdiagnozowanie dawcy i oczekiwanie na zgon lub pobranie organu od zdrowego pacjenta oraz przyspieszenie jego śmierci przy pomocy środków niemal niewykrywalnych, takich jak insulina lub chlorek potasu. Kto jednak miałby wykryć zabójstwo lub kradzież, jeśli sekcję zwłok, a także ewentualne śledztwo, prowadzić będą osoby niezainteresowane ujawnieniem procederu, tak jak miało to miejsce w przypadku śmierci Stróżyka, czy Sekuły?
 Handel organami do przeszczepów stanowi stosunkowo często spotykane i milcząco akceptowane przez władze źródło pozabudżetowego finansowania służb wojskowych. O tego typu praktyki oskarżane było wojsko Izraela. Tamtejsi lekarze mieli pobierać organy od zmarłych w aresztach młodych Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy. Podobne przypadki odnotowano na Bałkanach, gdzie donoszono o uprowadzeniu setek Serbów przez kosowskich Albańczyków w czasie wojny w latach 1998-99. Na terenie Albanii w obozach miano pobrać ich organy a następnie zgładzić. W Chinach masowo sprzedawano narządy straconych więźniów. Nie tylko przestępców lub dysydentów politycznych, ale jeśli wymagało tego zamówienie także niewinnych ludzi. W żadnym z przytoczonych przypadków nie zdołano nikomu udowodnić winy. W Polsce nigdy nawet nie próbowano podjąć tego tematu na drodze karnej. Podobnie jak wielu innych gałęzi „przemysłu”, zognioskowanych we Wrocławiu i Legnicy a nielegalnych lub realizowanych w oparciu o korupcyjne powiązania i protekcję ze strony czynnych urzędników państwowych. Tam jest bepiecznie, nikt nie przeszkadza.
 Na mapie Polski znajduje się obecnie kilka miast zupełnie zagarniętych przez dawny aktyw komunistyczny – zarówno cywilne i wojskowe służby specjalne, jak i działaczy partyjnych. Od samorządu, przez spółki komunalne, aż po instytucje wymiaru sprawiedliwości i półświatek przestępczy dostrzegalne są gorące zażyłości z lat minionego ustroju. Tzw. prywatne miasta kontrolują na zależnym terenie niemal każdą dziedzinę istotną z gospodarczego i politycznego punktu widzenia. Wrocław wyróżnia z nich wszystkich zdominowanie nie przez aparatczyków, a przeszkolonych w ZSRR specjalistów od zbrodni i konspiracji.
 
Kazimierz Turaliński /Nowy Ekran/

http://gazetaobywatelska.info/polski-bastion-gru-i-stasi
Zapisane
Strony: [1] |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.123 sekund z 20 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

wartune loki nazarinh kociarnia hohol