Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Kwiecień 18, 2024, 15:16:33


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: [1] 2 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: CEREMONIA NA JEZIORZE TITIKAKA i w PIRAMIDZIE „LA DANTA“  (Przeczytany 17014 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
1111LALA
Gość
« : Październik 22, 2012, 16:19:05 »

NOWOŚCI
18 października 2012 r.

CEREMONIA NA JEZIORZE TITIKAKA ORAZ NA PIRAMIDZIE „LA DANTA“ W KOMPLEKSIE EL-MIRADOR.
TRZYTYGONIOWA WYPRAWA DO BOLIWII, PERU I GWATEMALI
21 września – 12 października 2012 roku

Nie pisaliśmy wcześniej o tym szczególnym przedsięwzięciu ze względu na to, co zdarzyło się w Egipcie w zeszłym roku podczas Ceremonii 11.11.11., kiedy to ogromne nagłośnienie spowodowało negatywne działania pewnych grup i osób, którym zależało na zatrzymaniu Ceremonii w Wielkiej Piramidzie i wokół Wielkiej Piramidy.

W okresie od 21 września do 12 października 2012 roku do Ameryki Południowej i Środkowej pojechała grupa 10 osób z Polski oraz jedna osoba z Chicago, w celu przeprowadzenia czterech bardzo znaczących Ceremonii na terenie Boliwii, Peru i Gwatemali. Fundację „Dar Światowida“ reprezentowała Anna Dolińska (członek Rady Fundacji) oraz Danuta Nowaczyk (członek Zarządu). Wyjazd był finansowany z prywatnych środków uczestników tego projektu. Warto zaznaczyć, że na 11 osób biorących udział w tej wyprawie, aż 9 uczestniczyło w zeszłorocznym wyjeżdzie do Egiptu.

Pierwsze trzy Ceremonie (przeprowadzone z udziałem miejscowych szamanów) zostały wykonane na Jeziorze Titikaka na trzech wyspach: Wyspie Słońca, Wyspie Księżyca w Boliwii oraz Pływającej Wyspie Uros w Peru. Ich celem było uaktywnienie energii Kryształu Thota, który znajduje się na dnie tego jeziora, połączenie z ametystową, trzynastą krystałową czaszką oraz zabezpieczenie tą energią Ziemi i ludzi.

Czwarta Ceremonia odbyła się w kompleksie piramid El-Mirador, położonym w środku dżunglii w Gwatemali, który został odkryty dopiero 12 lat temu. Miała ona na celu „otwarcie“ tunelu energetycznego (podobnie jak Ceremonia 11.11.11 w Egipcie). W czasie Ceremonii w El-Mirador uczestnikom wyprawy towarzyszyła kryształowa piramidka (wykonana w Indiach), która brała udział w ubiegłorocznej Ceremonii w Gizie.

Szczegółowe relacje wraz z dokumentacją zdjęciową są przygotowywane przez Annę Dolińską oraz innych uczestników wyjazdu i będą sukcesywnie umieszczane na naszej stronie w dziale „Nowości“. 
                                                                                  Andrzej Wójcikiewicz

« Ostatnia zmiana: Październik 22, 2012, 21:05:44 wysłane przez Dariusz » Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #1 : Październik 22, 2012, 17:50:57 »

Bardziej mnie interesuje co z tego wynikło niż sesje zdjęciowe, chyba, że .... Duży uśmiech
to pa Duży uśmiech
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #2 : Październik 22, 2012, 18:01:02 »

yyyy... czy złote pręty z zeszłorocznej edycji brały może udział w wyżej opisanej?
Nieśmiało przypomnę że podczas zbierania środków nikt nawet słowem nie wspomniał że może przydarzyć się fiasko... wręcz przeciwnie - już wcześniej odtrąbiono sukces.

Należy jednak docenić pomysłowość ekipy i stosować ją w innych dziedzinach, np. klasówki pisać w domu i dopiero podać nauczycielowi - w klasie wszak będzie patrzył na ręce. I jakież możliwości otwiera to przed naszą reprezentacją - niech rozgrywają mecze po cichu i dopiero po czasie informują rywala gzie się odbył i ile to goli mu strzelili... wcześniej wszak mógłby im przeszkadzać na boisku...
Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #3 : Październik 22, 2012, 19:07:10 »

Ba może tam było coś tajemniczego Duży uśmiech
Np wiedza tajemna miejscowych szamanów...wróć wiedzących.
Dlatego się śmieje że jak ja bym się czegoś od prawdziwego szamana nauczył nie robił bym z tego tajemnic.
Chyba, że chodzi o foto z szamanem albo z kimś kto mówi turystom, że jest szamanem Duży uśmiech
Dodam, że jedynym skutkiem w takim wypadku będzie ubaw po pachy miejscowych Duży uśmiech
to pa Duży uśmiech
Zapisane
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #4 : Październik 22, 2012, 22:00:41 »

Jak na to zareagują miejscowi? Najlepiej ich zapytać o to. Proponuję zorganizować podobną wyprawę, a informacje będą z pierwszej ręki, miast czynić sarkazmy.  Mrugnięcie
Osobiście podziwiam tych ludzi za ich wytrwałość, choć też nieco współczuję niewiedzy, a tym samym pchania się w łapy manipulantów, za których uważam tych podających się za En-Ki'ego i jego drużynę w przekazach obu pań.
Dlaczego piszę o nich jako o manipulatorach?
Ano, np. ten fregment:

Cytat: 1111LALA
... Ich celem było uaktywnienie energii Kryształu Thota, ...

Nie jestem jakimś specjalistą w te klocki, ale Thot wg niektórych podań (nie chanelingów) był zdrajcą. Jego rola miała polegać na krzewieniu Prawa Jedności. W tym celu miał tłumaczyć Płyty CDT dla ludzkości, a sprzedał się i udostępnił te tłumaczenia odstępczym kapłanom, których to poczynania doprowadziły w efekcie finalnym do zniszczenia Atlantydy. Dążenie do wskrzeszania tej wiedzy nie służy nam, ludzkości, a (przynajmniej moim zdaniem) krzewieniu zapędów tych właśnie, pradawnych grup, które do dziś manipulują nami dla swoich celów.
Dlatego też pisząc o En-Ki'm (proszę nie też nie utożsamiać En-Ki'ego z Thotem) staram się zazwyczaj podkreślić różnicę pomiędzy tym En-Ki, który niby nadaje przez obie panie, a tym rzeczywistym, który w moim przekonaniu był w opozycji do ówczesnych Anunnaki, którzy nam namieszali.
jest kilka takich niuansów, które należy zdecydowanie wyjaśnić nim przystąpi się do działań pod ich dyktando.
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
east
Gość
« Odpowiedz #5 : Październik 23, 2012, 11:50:02 »

Ubaw po pachy może i był, ale wycieczka bogatych turystów z Polski mogła też przypomnieć autochtonom o ich dziedzictwie do wypełnienia.

Polacy sie bawili w zbawców ludzkości robiąc focie w otoczce tajemniczej aury towarzyszącej Fundacji , ale kto wie, czy miejscowych to nie wzruszyło do łez przy okazji przypomniawszy o obowiązkach.
Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : Październik 23, 2012, 12:05:50 »

..tak się zastanawiam poza "konkursem" i bez urazy dla nikogo,-
ale teraz coś mi się samo w głowie połączyło- tzn. złoto Amber Gold i zbiórka złota dla fundacji,-
może Marcin P. też coś przekazał i teraz brakuje w kraju..?? Duży uśmiech
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
east
Gość
« Odpowiedz #7 : Październik 23, 2012, 14:20:11 »

To już wiadomo gdzie brakujące złoto Duży uśmiech Oddane skąd zabrane Duży uśmiech
Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #8 : Październik 23, 2012, 19:44:21 »

Taaaaa k moim skromny zdaniem szacowny songo jest bardzo spostrzegawczy Duży uśmiech
Dodam też że odnośnie zdrady Thota mam zbliżone nfo do tego co napisał szacowny Dariusz.
Dodam też, ze mi akurat ich nie szkoda bo chyba bawią się doskonale.
Do przysłowiowej gęby chyba też maja co włożyć - znaczy chodzi mi o jedzenie Duży uśmiech
to pa Duży uśmiech
Zapisane
1111LALA
Gość
« Odpowiedz #9 : Październik 23, 2012, 20:12:06 »

A ja myślałem ,że można na forum madre informacje dostać ,ale jednak ludzie tutaj tutaj piszacy to bardzo puste osobniki ,szkoda czasu -ZEGNAM.
Moze znajde madrych ludzi na innych forach ,tutaj stacjonują tylko puste i zazdrosne mózgi
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #10 : Październik 23, 2012, 20:15:33 »

no albo puste albo mózgi...
Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #11 : Październik 23, 2012, 20:16:03 »

Na pewno znajdziesz dużo mądrzejszych i nie tak zazdrosnych prawy LALA  Duży uśmiech
Toć w piśmie stoi szukajcie a znajdziecie Duży uśmiech
to pa Duży uśmiech
Zapisane
Kiara
Gość
« Odpowiedz #12 : Październik 23, 2012, 21:21:30 »

Rytuały Inków w Peru i nie tylko tam przeważnie opierają się na śmierci ofiar, to jest tylko mały fragment informacji. Nie ma w niej nic o topieniu dziewic w jeziorze Titikaka, a był to główny rytuał postawiony Bogowi Słońca w imperium Inka.
Naprawdę nie ma się czym chwalić z uczestnictwa w takich ceremoniach, raczej trzeba wcześniej dowiedzieć się czemu one służą i jakie maja połączenia z przeszłością.
Dziewice z "klasztoru dziewic słońca" składano w ofierze słońcu przez utopienie w Jeziorze Titikaka, oczywiście wcześniej spędzały czas na wyspie słońca , a następnie były topione o wschodzie słońca jeziorze.

Kiara Uśmiech Uśmiech


   
Zabójcze rytuały ofiarne Inków


Przemierzały pieszo setki kilometrów, wspinały się na ośnieżone szczyty z dumą i przekonaniem, że dzięki nim zostanie przywrócona równowaga na Ziemi. Duszone, trute, zamroczone alkoholem lub ugodzone rozłupującym czaszkę ciosem nie umierały... Dzieci - ofiary inkaskie.

Gniew bogów
Rozległe Imperium Inków znajdowało się pod opieką wielu bóstw odpowiadających za powodzenie ekspansji na nowych terenach, zwycięstwo w walkach, dobrą pogodę, urodzaj i pokój. Zdarzało się jednak, że równowaga między Pachamamą - Matką Ziemią i bogami, a ludźmi zostawała zakłócona. Liczne trzęsienia ziemi nawiedzające państwo, susze i powodzie wyrażały gniew niebiańskich istot, śmiercionośne erupcje wulkanów były sprawką Apus - duchów gór. Zazwyczaj bóstwa zadowalały się ofiarami ze zwierząt, kiedy jednak to nie skutkowało, aby przebłagać bogów trzeba było posunąć się do najwyższego poświęcenia - ofiary pod postacią człowieka.

Capacocha - śmiertelna procesja
Odprawiany między XIII a XVI wiekiem rytuał capacocha miał oznaczać działanie władzy królewskiej w celu przywrócenia porządku na ziemi, pozbycia się chaosu. Gdy go ogłoszono, do Cuzco - stolicy imperium ze wszystkich prowincji nadciągały wybrane przez społeczności dzieci przeznaczone na ofiarę dla króla i bogów. Dziewczęta i chłopcy, nie starsze niż 13-14 lat musiały być bez skazy, charakteryzować się wybitną urodą i zdrowiem - w końcu bogom należało oddać to, co najlepsze. Po przybyciu do miasta pielgrzymi spotykali się na głównym, ceremonialnym placu z Inką - głową państwa, który wraz z curacas - najwyższymi kapłanami podczas uroczystego święta decydowali o losie dzieci. Część z nich, w zależności od okazji - czy ofiara odbywała się z okazji wyboru nowego Inki, czy katastrofy naturalnej uśmiercana miała być na miejscu, w Qoricanchy - Złotej Świątyni. Wybrane dziewczęta trafiały do Acllahuasi - Klasztoru Dziewic Słońca, gdzie zobowiązane były do pilnowania świętego ognia, uczyły się tkać zdobne materiały na szaty kapłanów i władców, wypiekały ceremonialny chleb i warzyły świętą chichę - kukurydziane piwo. Większa część dzieci wracała w rodzinne strony, gdzie witano je z czcią i uwielbieniem. Nie oznaczało to jednak ocalenia- curacas wybierali wyznaczone w okolicy rodzinnej wioski święte miejsce i tam odprawiano rytuał poświęcenia. Ojcowie wybranych mogli w zamian za oddanie dziecka liczyć na nadanie nowych ziem przez Inkę lub awans społeczny.

Droga do nieśmiertelności
Pozostałe, najbardziej urodziwe i dobrze urodzone dzieci, których nie poświęcono na miejscu lub nie odesłano do domów miały spełnić najważniejsze zadanie - uchronić kraj od nękających klęsk suszy, powodzi, wybuchów wulkanów, trzęsień ziemi i naturalnych katastrof. Co ciekawe, kroniki wskazują na fakt, że ofiary doskonale wiedziały, co je czeka, i co więcej - świadomie godziły się na taki los. Opisywano również ich dumę z bycia wybrańcem, który przywróci równowagę światu przez swoją rolę posłańca, który miał przekazać bogom prośby śmiertelników. Sama śmierć nie była końcem - wierzono w życie pozagrobowe, zabijane w ofierze dzieci dołączały do bogów i swych przodków, a ich kult i wznoszone do nich modlitwy mogły wyprosić łaskę u bóstw. Procesja składająca się z ofiary i towarzyszących jej kapłanów i tragarzy niosących ofiarne dary otoczona gromadą wiernych udawała się nierzadko w najodleglejsze części imperium, aby dotrzeć do źródeł problemów - plującego lawą wulkanu lub wysokiej góry, której wieczne śniegi przestały nawadniać okoliczne pola. Wykańczająca wędrówka trwała nawet kilka miesięcy, imperium rozciągało się z północy na południe na niemal 5000 kilometrów. Wybrańcy nie mogli korzystać z istniejącej sieci dróg - musieli poruszać się w linii prostej prowadzącej z Cuzco do miejsca ostatecznego spoczynku pokonując znajdujące się na trasie góry i doliny. Wysokie szczyty będące siedzibą wszechwładnych Apu i celem wędrówki, nawet dziś, przy użyciu sprzętu alpinistycznego niełatwo się poddają, można więc sobie tylko wyobrazić, z jakim wysiłkiem wiązało się dotarcie do wyznaczonego miejsca kilka wieków temu.

Śmiercionośny rytuał
Ofiary zazwyczaj składano przed świtem, przy rozpalonym ognisku inkantowano rytualne pieśni i tańczono, przygotowywano ceremonialne platformy. Dzieci ubrane w tradycyjny, zdobny strój częstowano liśćmi koki i kukurydzianym piwem chicha. W zależności od bóstwa, które chciano przebłagać zostawiano antropomorficzne metalowe figurki, srebrną i złotą biżuterię, morskie muszle lub pióra ptaków. Przedmioty te miały charakteryzować cały kraj podzielony na trzy strefy: wybrzeże, góry i dżunglę. Archeolodzy wskazują, że otępione alkoholem dzieci niekiedy zostawały zabijane przez kapłanów ciosem drewnianej pałki chasqa chuqui w tył głowy, a czasem wykończone trudnym marszem, zimnem i wysokością zasypiały i tak pozostawione umierały z wyziębienia. Zwłoki układano zazwyczaj w pozycji płodowej lub ze skrzyżowanymi nogami i opuszczano do przygotowanych wcześniej komór wykopanych w ziemi lub wykutych w lodzie. Po wykonanym zadaniu kapłani wracali do Cuzco na odpoczynek, aż do kolejnych katastrof, jakże częstych na sejsmicznym terenie imperium.

Lodowa księżniczka, Dziewica i Dziewczynka od Pioruna
Do dziś odkryto 29 naturalnie zakonserwowanych ciał dzieci pozostawionych na wysokich Andyjskich szczytach. Ofiary popularnie, choć błędnie nazywane mumiami, poprzez niskie temperatury panujące na szczytach gór i małą wilgotność powietrza mają zachowane w nienaruszony stanie organy wewnętrzne i zamrożoną w żyłach krew. Po raz pierwszy natrafiono na ślad inkaskich ofiar już w 1896, na zboczach Chachani górującego nad Arequipą wulkanu, wydobyte ciało jednak przepadło bez dokładnego opisu. Kolejne dwa odkrycia odnotowano w Argentynie, jednak pierwsze znalezisko z dokładną dokumentacją archeologiczną pochodzi z 1954 roku i dotyczy odkrycia pod szczytem Cerro del Plomo w Chile. Odnaleziono tam świetnie zachowane ciało nastoletniego chłopca uczesanego w drobne warkoczyki i ubranego w odświętną szatę. Odkrycie było bodźcem do dalszych poszukiwań, i tak odnaleziono następne przykłady śmiercionośnego rytuału na terenie Argentyny, Peru i Chile. Udział w poznaniu inkaskich ceremonii mieli również alpiniści - w 1985 roku na zboczu Aconcaguy odkryto kolejną komorę pogrzebową z ciałem dziewczynki. Przełomu dokonano w 1995 roku, kiedy to na skutek działalności wulkanu Sabancaya odsłoniły się spod warstwy lodu sąsiednie zbocza Ampato. Grupa archeologów pod przewodnictwem Johana Reinharda odkryła na sześciotysięcznym kolosie ciała 4 dzieci złożonych przed wiekami w ofierze. Najbardziej znana jest „mumia” Juanity nazywanej Lodową Księżniczką, poświęconej pod koniec XV wieku 13 letniej dziewczynki. Jej idealnie zachowane ciało przykryte biało - czerwoną tuniką wystawiane jest w muzeum Santury w Arequipie. Tam też zwiedzając ciekawą ekspozycję dowiemy się więcej o rytuałach składania ofiar i obejrzymy ciekawą rekonstrukcję filmową połączoną z krótkim dokumentem na temat odkrycia znaleziska. Reinhard idąc za ciosem zorganizował w kolejnych latach ekspedycje odnajdując 10 dziecięcych ofiar na zboczach wysokich gór Peru i Argentyny. Analiza ciał nienaruszonych przez czas ofiar takich jak Dziewica czy Dziewczynka od Pioruna znalezionych pod szczytem mierzącego 6715 m. Llullaillaco stawiają odkrycia w nowym świetle. Dzięki analizie DNA można ustalić skąd pochodziły wybrane przez Inkę dzieci i jaką odległość musiały pokonać do miejsca spoczynku, badanie treści żołądka pozwala ustalić co było ich ostatnim posiłkiem, możliwe jest także ustalenie w jaki sposób poniosły śmierć.

Czy dojdzie do kolejnych odkryć przykładów morderczych praktyk? Czy dowiemy się więcej na temat historii tajemniczego rodu Inków i poznamy szczegóły ich tradycji, wierzeń i rytuałów? Odpowiedź na te pytania, jeśli istnieje, ukryta jest głęboko pod wiecznymi śniegami andyjskich gigantów.


http://www.travelmaniacy.pl/artykul,zabojcze_rytualy_ofiarne_inkow,3066,4,0.html
« Ostatnia zmiana: Październik 23, 2012, 21:48:59 wysłane przez Kiara » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #13 : Październik 24, 2012, 11:34:08 »

Cytuj
Co ciekawe, kroniki wskazują na fakt, że ofiary doskonale wiedziały, co je czeka, i co więcej - świadomie godziły się na taki los. Opisywano również ich dumę z bycia wybrańcem, który przywróci równowagę światu przez swoją rolę posłańca, który miał przekazać bogom prośby śmiertelników

Kiara
Cytuj
Naprawdę nie ma się czym chwalić z uczestnictwa w takich ceremoniach, raczej trzeba wcześniej dowiedzieć się czemu one służą i jakie maja połączenia z przeszłością

Oni są dumni i świadomi swego losu.
Nic z tym nie można zrobić.
Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #14 : Październik 24, 2012, 11:40:38 »

ja myślę, że to mogło być tak... Duży uśmiech
<a href="http://www.youtube.com/v/xDU5AItm7t0?version=3&amp;amp;hl=pl_PL" target="_blank">http://www.youtube.com/v/xDU5AItm7t0?version=3&amp;amp;hl=pl_PL</a>
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
Kiara
Gość
« Odpowiedz #15 : Październik 31, 2012, 20:56:25 »

To demony z Titikaka tu się zjawiły , chcą krwi i ofiar, puki co żrą posty! Afro Zły Duży uśmiech


Kiara Uśmiech Uśmiech

ps. Astre napisz swój post o kryształach ja dopiszę swój.
Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #16 : Listopad 04, 2012, 12:26:02 »

Tak przydała by się szabla Fair Lady na te demony co żrą posty  Duży uśmiech
to pa Duży uśmiech
Zapisane
Kiara
Gość
« Odpowiedz #17 : Listopad 05, 2012, 10:39:02 »

Żeby kontynuować temat ze zrozumieniem trzeba poznać więcej informacji, zatem zaczynamy.....



Podróż do Świętej Przestrzeni Serca
11 Maj 2009 autor 1 komentarz


W zaciszu spokojnego Lodge of Sedona, postanawiam poświęcić niedzielne popołudnie na wniesienie kilku nowych informacji – faktów na temat Elder’s Gathering (w polskim tłumaczeniu Zgromadzenia Starszyzny). Póki co, dzieliłam się z wami raczej swoimi doświadczeniami, które odbywały się symultanicznie do wspomnianego wydarzenia. Niewiele było być może słów dotyczących faktów. Zapewne jest to też spowodowane moim osobistym podejściem do tego, co tu miało miejsce. Nie tyle bowiem fakty i liczby miały tu znaczenie, ile przekaz, który niósł za sobą ten specyficzny moment w historii. Z uwagi jednak na tych, którzy lubią opierać się na faktach, dziś poświęcę im nieco więcej czasu.

Jak wspominałam w jednej z pierwszych notatek na blogu, w Zgromadzeniu uczestniczyło około 50 duchowych/kulturowych przywódców – stanowiących reprezentację Starszyzny Plemiennej z całego świata. Pozostałych uczestników-obserwatorów można byłoby ująć w liczbę około 350 osób, przedstawicieli z różnych zakątków naszej planety i wszystkich kontynentów.
Eleders Gathering lub też The Return of the Ancestor’s Gathering – czyli Zgromadznie Starszyzny Plemiennej (to wydarzenie występowało pod tymi dwoma nazwami), odbywało się w różnych miejscach Arizony, w zależności od tego, gdzie znajdowały się główne miejsca ceremonialne. Pierwsze dwa dni Zgromadzenia miały miejsce na terenie sportowym wyższej szkoły, w Sedonie (opis Sedony i okolic umieściłam w blogu zatytułowanym Vesica Piscis). Następnych kilka dni spędziliśmy na terenie Narodowego Parku Dead Horse Ranch State Park, w pobliżu miasta Cottonwood, na terenach rezerwatu Navajo, w pobliżu miasta Tuba, także na terenie rezerwatu Apache, Camp Verde. Poranną ceremonię Wschodu Słońca doświadczaliśmy na terenie Grand Canyon. Jednym słowem niemalże co drugi dzień przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, co też stanowiło ciekawe doświadczenie, jako że mieliśmy okazję gościć wśród tubylczych domostw i obserwować ich codzienne życie i zwyczaje.

Jak już pisałam Zgromadzenie zostało dużo wcześniej zaplanowane na dni 18 – 28.04.2009, i też nie przez przypadek, daty te odgrywały znamienną rolę w przebiegu tego wydarzenia. Pierwszy dzień zgromadzenia 18 kwietnia, był jednocześnie wprowadzeniem w Weekend dla Ziemi (Earth Day Weekend), a wedle kalendarza Majów jest to 13 Nahual Noj – reprezentujący mądrość i wiedzę. W tym dniu uczymy się, a raczej przypominamy sobie, jak wykorzystać wiedzę i mądrość jaką obdarzyła nas Matka Ziemia. To dzień symbolizujący Kreatywność. Energia tego dnia sprzyja wzbogacaniu Umysłu. Możemy wówczas prosić o dobre pomysły, oraz o mądrą ich realizację w pracy grupowej i indywidualnej. Jest to właściwy dzień do pracy z poziomu szóstego i siódmego zmysłu.

W większości program Zgromadzenia nie był jednostajny, jako że zdarzenia, wypowiedzi i ceremonie były prowadzone z poziomu Serca, a więc miały swój własny tor działania, swój indywidualny czas. Głównymi aktorami byli rdzenni mieszkańcy różnych kultur i kontynentów, którzy po raz pierwszy na tym fizycznym planie mieli okazję się spotkać i wymieniać swoją wiedzą. Właściwie wszystko działo się bardzo płynnie, w pełnej harmonii i jednocześnie trudno było rozróżnić gdzie kończyła się jedna ceremonia, a gdzie zaczynała następna. Wszystko było ze sobą wzajemnie powiązane i w pewien sposób, niejako z góry zaplanowane, choć nie do końca zgodne ze wstępnie przygotowanym programem Organizatorów, którzy niejako od początku zdawali sobie sprawę z niemożliwości ograniczenia konkretnym planem tego wydarzenia. Stąd też jedną z pierwszych próśb wypowiedzianych w kierunku uczestników przez Adama Yellowbird – przedstawiciela Institute of Cultural Awarness i jednocześnie głównego organizatora Zgromadzenia, była prośba o „poddanie się biegowi wydarzeń i pełną akceptację tego, co się ma pojawić”. Tak więc w pierwszym dniu naszej wspólnej przygody poznaliśmy większość delegatów, choć na najważniejszych z nich musieliśmy jeszcze poczekać. Oczywiście powinnam powiedzieć, że wszyscy są równi, nie ma ważnych i ważniejszych, jednakże dla zaznaczenia rangi ich wiedzy i przekazów posłużę się tym słownictwem. Tak więc najważniejszymi delegatami, tymi na których słowa większość oczekiwała, byli Indianie Kogi z Kolumbi (Mama Jacinto, Mama Concha, Danilo), Don Alexandro Cirilo Perez Oxlaj z Gwatemali niosący z sobą antyczną wiedzę Majów, przedstawiciele Indian Hopi – Grandfather Martin, Eric, Ruben Saufkie; Tlakaelel z Meksyku. Większość przedstawicieli Starszyzny Plemiennej przybyło w pierwszym dniu, na otwarcie Zgromadzenia m.in.: Ugualla – przedstawiciel Indian Havasupai, zamieszkujących ziemie Grand Cannyon (Wielkiego Kanionu), Gil Aguilera – przedstawiciel Indian Dakota, David Swallow Wowitan Yuha Mani – duchowy przedstawiciel Indian Lakota, Ernesto Alvarado – Apacze Medicin Man/szaman, Ernesto Olmos – przedstawiciel Meksyku, Oaxacan Instytut of Culture, Grandmather Margarita Nuez Garcia – Meksyk, Mariano Pachaguaya – przedstawiciel Amautas, kapłanów Aymara z Boliwi, Vidal Atala Sinchez i Qenqo Harawi Qespeq – Peru, Juan Gabriel – szaman z wysokogórskich terenów Peru, Rendo – Japonia, Lama Lhanang Rinpoche – Tybet, Lama Norbu – Tybet i wielu innych, których imiona i nazwiska trudno spamiętać. Oczywiście nie omieszkam nadmienić, iż jednym z uczestników był również Drunvalo Melchizedek, który w dniu otwarcia poprowadził niezapomnianą medytację.
 
http://www.youtube.com/watch?v=un4XWNjXW1I – 1 część (a tu znajdziesz wywiad z Drunvalo, NIEZWYKLE INTERESUJĄCY – tylko dotrwaj do końca, tj. do jego 5 części; niestety jest tylko w języku angielskim)

http://www.youtube.com/watch?v=8szxaUK4B0U – 5 część, ostatnia.


Zanim rozpoczęliśmy medytację, Dru (skrót od imienia) wypowiedział kilka słów: „Wiem, że Zgromadzenie to było zaznaczone na kartach historii, i na jego manifestację czekaliśmy „całe życia” (a life time). To zgromadzenie, te ceremonie są początkiem Nowego Świata, Nowej Ery, Nowej Świadomości. I jestem tego pewien, że to się wydarzy wkrótce. I wiem, że trudno nam w chwili obecnej wyobrazić sobie zmiany, przez jakie przejdzie nasza planeta Ziemia. 25 lat temu nie miałem pojęcia dlaczego przydarzało mi się spotykać z duchowymi przywódcami różnych kultur i różnych kontynentów. Zjeździłem cały świat. Teraz mogę Wam jedynie powiedzieć: wszyscy, niezależnie od rasy, języka, kultury, miejsca zamieszkania, absolutnie wszyscy powtarzają to samo – bądź w swoim sercu, znajdź świętą przestrzeń w swoim sercu. To bardzo proste i jednakowoż bardzo logiczne. Nasze serca są tym wszystkim, czego potrzebujemy, nie tylko na tej planecie, lecz gdziekolwiek indziej się znajdziemy. Więc wszystko czego powinniśmy doświadczyć w tym życiu, to dotarcie do naszych serc. Mógłbym o tym rozprawiać wiecznie, ale nie chodzi tu o czcze gadanie. To o czym mówię, o przebywaniu w swoim sercu, zrozumieć można jedynie poprzez indywidualne doświadczenie. W sercu znajduje się poziom energii, wibracja, na której przejawia się prawdziwe odczuwanie szczęścia, uniwersalnej miłości, poczucie jedności z całym Istnieniem. Tak więc zapraszam was do wspólnej medytacji, podczas której możecie odkryć świętą przestrzeń swojego serca. 

Poniższe linki zaprowadzą cię do angielskiej wersji opisującej poniektórych delegatów Elder’s Gathering, jak też przepowiedni dotyczących przyszłości świata.

http://www.earthworksforhumanity.org/pages/elders.shtml#TOP

http://www.youtube.com/watch?v=MsvT-w0OYCQ (Ugualla – przedstawiciel Indian Havasupai, zaprasza na Zgromadzenie)

http://www.youtube.com/watch?v=eoP2ruhmtOc ; http://www.youtube.com/watch?v=Dw0HXgt6dcM  (Don Alexandro Cirilo Perez Oxlaj z Gwatemali)

http://www.youtube.com/watch?v=IHetUcMKvdo (elder Hopi, Martin, mówi o przepowiedni Hopi)

http://www.youtube.com/watch?v=R_6razkCRuQ (Tomas Banyacya, Hopi elder, utrzymujący starożytną wiedzę/przepowiednie na temat niedalekiej przyszłości świata)

W pierwszym dniu odbyły się dwie ważne ceremonie :
Uroczysty Taniec Kondora (Condor Dance), przedstawiony przez rodowitych tancerzy Ameryki Południowej. Taneczna grupa Sayaka Cultural Group, potomkowie antycznej inkaskiej wioski Sayaka, odtańczyli tradycyjny Taniec Kondora w intencji zjednoczenia się z Orłem Północy. Tancerze przybyli z rejonu najwyżej położonego na świecie jeziora Titicaca w Puno, Peru, (dla mieszkańców tej ziemi – świętego jeziora Titicaca) by odtańczyć ich święty taniec i dopełnić przepowiedni swoich przodków sprzed 500 lat – przepowiedni mówiącej o tym, że nadejdzie taki dzień, kiedy Kondor z Południa zjednoczy się z Orłem z Północy. Przeznaczenie skrzydeł Kondora, które stanowiły główny atrybut w tańcu i które są wykorzystywane w tym celu od pięciu pokoleń, może w końcu się dopełnić. Skrzydła Kondora odbyły swój ostatni taniec. Zostaną one zwrócone rzece Condor (River of The Condor) tuż po powrocie Sałaka do Peru.

Poniżej link przedstawiający Condor Dance podczas Zgromadzenia (Return of the Ancestors), niestety jakość bardzo słaba; w tym dniu okropnie wiało i ogólnie spotkanie odbywało się w burzy pustynnego piachu.

http://www.youtube.com/watch?v=j-6-KdiDv-M

Druga ceremonia tego dnia została poprowadzona przez Lamę Lhanang Rinpoche i Lama Norbu z Tybetu. Były to wzruszające ceremonie Świętego Ognia.


Drugi dzień 19 kwietnia, 1 Tijax wedle kalendarza Majów, sprzyja odcięciu wszelkich negatywnych energii, usunięciu psychicznych i fizycznych blokad. W tym dniu dobrze jest prosić o likwidację chorób i przywrócenie zdrowia. Urodzeni w tym dniu, mają potencjał bycia uzdrowicielami, zarówno na polu fizycznym jak też duchowym.

Ten dzień, jak też następne, opiszę przy najbliższej okazji. Tak wiele jest do opowiedzenia, tyle niesamowitych postaci i kultur do przedstawienia . . . niestety, to wymaga ogromu czasu, a tu naprawdę wciąż mi go brakuje. Dziś miałam dzień wolny od zajęć, ale od jutra znów zapowiada się „praca”. Zostaliśmy ponownie zaproszeni przez Rubena Saufkie, przedstawiciela Hopi, w odwiedziny jego rodzinnych terenów (w poprzednią niedzielę byliśmy gośćmi w jego domu, na terenie Second Mesa Hopi Land). Mamy więc zamiar dopytać się o kilka „drobnych szczegółów”, dotyczących przepowiedni Indian Hopi. . . choć prawdę mówiąc, mam już niemalże wszystkie puzzle układanki i każda dodatkowa wiedza na niewiele się zda . . . nic więcej niż to co wiem nie jest mi potrzebne . . . wiem przecież to, co najważniejsze . . . jedyne co ważne, to znaleźć miejsce w swoim sercu i utrzymywać to połączenie w każdym momencie . . . to jedyna wskazówka na Nową Drogę . . . pozostaje mi więc praktyczne doświadczanie . . . koniec z lewo półkulowym myśleniem i rozbieraniem świata na części . . . a zatem, do zobaczeniu w Sekretnych Przestrzeniach Naszych Serc . . .

I jeszcze jedno . . . czy ktoś z was wie jak umieścić zdjęcia i video na blogu ?  Niestety do tej pory zabrakło mi czsu na rozpracowanie tego. Będę więc wdzięczna za wszelkie porady, jak posługiwać się blogiem, by usatysfakcjonować wszystkie gusta i potrzeby. Dziękuję z głębi Serca.


http://timetravel.blog.pl/2009/05/11/podroz-do-swietej-przestrzeni-serca/


**********

13 Dusz kobiecych w dalekiej przeszłości rytualnie uwięziono w 13 czaszkach kryształowych, obecnie 13 osób udostępniło im swoje ciała fizyczne czyli demony przejęły ludzkie ciała materialne i mogą dzięki nim ingerować w życie obecnych ludzi. dokonywało tego 13 babek ze starszyzny plemiennej.
Jakie to ma połączenie z teraźniejszością?


"W Kręgu jest miejsce, które czeka właśnie na Ciebie! " - Nowa Zelandia w historii Susan Stanton
Tłumaczyły z angielskiego: Katarzyna Kostek i Tatiana Cichocka Aotearoa, Nowa Zelandia



Listopad 2010
Kto by pomyślał, że znajdę się tutaj? Miałam tylko 7 dolarów i tydzień na wyrobienie paszportu. Ale wszystko się udało i nagle znalazłam się na Wyspie Północnej, na spotkaniu Babć z Żółwiej Wyspy i Hawajów z Babciami z Aotearoa! Pierwszy dzień Huihuinga Hakui (Zgromadzenia) odbył się w Marae, Plemiennym Domu Spotkań Przodków ludu Maori w Auckland. Śpiewając Tradycyjną Ceremonię Powitania – Powhiri, weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca. Ściany były pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi Przodków, zarówno mężczyzn jak i kobiety. Grupa Starszych z Marae, mężczyzn i kobiet, siedziała naprzeciw zgromadzenia przybyłych, liczącego około stu osób, siedzących na krzesłach w rzędach wypełniających cały budynek. Ekipa filmowa pozostała z nami przez całe trzy dni. Dyskretnie nagrywała wydarzenia, tworząc dokumentację Zgromadzenia. Jak nakazuje tradycja, na rozpoczęcie każdy z męskich członków starszyzny wygłosił mowę w języku Maori. Potem inicjatywę przejęły kobiety i przeszły na angielski. Zaczęły się przepiękne tańce i śpiewy. W Marae powiedziano nam, że zgromadziliśmy się ponieważ tak głosiło Proroctwo. Maorysi, jak wszystkie tubylcze ludy świata, zdają sobie sprawę że zbliżamy się do końca obecnego rozdziału w naszej Księdze Ziemi. Wszyscy długo czekaliśmy na ten czas i jak mówią Indianie Hopi „to my jesteśmy Tymi, na których czekaliśmy.” Pierwszej nocy w Auckland przeczytałam akapit z książki leżącej na stole w Centrum Sufijskim Sharda, gdzie część z nas się zatrzymała. Fragment ten mówił o Świątyni Czterech Wiatrów. Starsi powiedzieli, że w tym czasie wiele osób z całego świata przybędzie do tego Wielkiego Domu, zbudowanego w doskonałym położeniu dokładnie pod układem gwiazd zwanym Krzyż Południa i że na ziemię zostanie zesłany ogromny niebiański promień światła, aby obudzić wielu z tych, którzy ciągle jeszcze śpią i przypomnieć o tym miejscu już przebudzonym. Zawsze czułam pokrewieństwo z Krzyżem Południa. Kiedy wiele lat wcześniej poleciałam z synem na wyspy Crook, kiedy tylko wysiadłam z samolotu od razu udałam się na plażę żeby odszukać te grupę gwiazd. Znalazłam go, jednak z jakiegoś powodu czułam się rozczarowana, poczułam, jakby coś było nie w porządku. Teraz wiem dlaczego i wiem też, dlaczego jest taki ważny. Krzyż Południa składa się z pięciu gwiazd. Ta piąta jest bardzo mała i jest nazywana klejnotem. To przez tą piątą gwiazdkę przechodzą wszystkie dusze, zanim dostaną się do świata ludzi. Krzyż Południa można zobaczyć tylko na półkuli południowej. Teraz, będąc w Nowej Zelandii, znowu poczułam silną potrzebę by go zobaczyć. Podczas pierwszego dnia Zgromadzenia w Marae, moja piękna maoryska siostra Ayla, Zwierzchniczka Sahrdy, zapoznała mnie z „Katiaki” czyli Strażniczką Świątyni Czterech Wiatrów. Strażniczka zaproponowała, bym wybrała się tam z nią następnego popołudnia (podróż miała trwać ok 4-5 godzin) i została na noc. Wróciłybyśmy następnego dnia by zdążyć na zakończenie Zgromadzenia. Ma'ata, Babcia z Tongan, zaproponowała że zastąpi mnie w Kręgu podczas mojego wyjazdu. Myślałyśmy, że pojadą z nami tylko trzy kobiety, jednak kilka nowozelandzkich kobiet ze Zgromadzenia usłyszało o naszej wyprawie i chciało dołączyć. Ostatecznie zebrała się święta liczba 13 kobiet! Wszystkie dotarłyśmy na miejsce mniej więcej w tym samym czasie. Roztaczał się przed nami daleki od cywilizacji teren, wysokie zielone wzgórza z pasącymi się krowami i owcami, po drodze do świątyni znajdowało się kilka farm. Słońce właśnie zaszło kiedy dotarłyśmy na miejsce, a piękny świeżo zbudowany Hogan (loża Nawajów pokryta ziemią) był wypełniony świeczkami. Uraczono nas wspaniałym obiadem i poczułam się, jakbym właśnie wróciła do domu. Świątynia Czterech Wiatrów to tajemnicze miejsce, skarbnica starożytnej wiedzy, w której wszystkie kultury otacza się szacunkiem. Ludzie ze każdej strony świata przybywają do Świątyni – z Azji, Afryki, Europy i obydwu Ameryk. W starożytnej wiedzy przekazanej przez Przodków jest mowa o wielu ludziach o różnych kolorach skóry, którzy osiedlili się dawno temu na tej ziemi. Przybyli tysiące lat przed Maorysami, nazywano ich Waitaha. Byli pokojowo nastawioną Matriarchalną Społecznością, nie używającą broni. Nawet kiedy proroctwa ostrzegały ich przed najazdami wrogów, nie stawali do walki. Język maoryski jest bardzo podobny do fińskiego. Jest też mocno spokrewniony z rdzennymi językami Peru i Chile. Ludy hinduskie z obszaru pięciu wielkich rzek Indii Północnych również przestrzegały pokojowych zasad i wysyłały tysiące podróżników z jednego pokolenia w różne części świata, by rozpowszechniać te nauki. Niektórzy z nich dotarli także na tą ziemię. W tym miejscu stała kiedyś Świątynia Gwiazd, a jej stare imię brzmiało Te Mriniga te Kakara, co oznacza „Zapach Nieba”. Ten Wielki Dom był zbudowany z bali i miał kształt krzyża Azteków, który dostałam na pierwszym Zgromadzeniu na terenach Apaczów od mojego brata Carlosa Provencio (Dałam go potem Puawai Katiaki, Strażniczce, bo miałam wrażenie że powinien do niej należeć. Potem powiedziała mi, że przed naszym pierwszym spotkaniem pierwszego dnia w Marae, kiedy to dałam jej ten piękny zielony naszyjnik, wiedziała, że ktoś przyniesie jej coś do powieszenia na wysokości serca, więc specjalnie nie założyła tego dnia żadnej biżuterii). Starą Świątynię Gwiazd, której wieku nie nikt nie zna, zbudowano z ogromnych bali zgodnie z zasadami Świętej Geometrii. Została celowo spalona w 1983 roku i pozostały po niej tylko kamienne słupy. Mówi się, że nawet bez Świątyni Gwiazd mamy w sobie wszystko, czego potrzebujemy by odkryć najważniejsze tajemnice. To miejsce jest duchowym domem Czterech Wiatrów, gdzie wszystko łączy się w jedności. To „tu ranga wae wae”, co oznacza „miejsce gdzie wszyscy stoimy dumnie” i gdzie pamiętamy kim jesteśmy, gdzie pamiętamy o naszym połączeniu z gwiazdami poprzez kamienie. Starsi mówią, że w miejscu gdzie stał kiedyś Wielki Dom pod ziemią zakopany jest kryształ. Zakopali go tam Gwiezdni Ludzie z gwiazdozbioru Plejad. To starożytne miejsce, święte miejsce Maori, kryje w sobie magię tej ziemi. W dniu kiedy spotkałam Katiaki i dałam jej krzyż Azteków, trzymałam w ręku także mój Kryształ, zawinięty w purpurową tkaninę. Miałam mocne poczucie, że kryształ powinien trafić do Marae, jako część naszego Ceremonialnego Powitania mieszkańców Aotearoa. Jednak kiedy zakładałam krzyż Azteków na szyję Puawai, ku jej i własnemu zaskoczeniu i sama nie wiedząc dlaczego, wzięłam Kryształ, włożyłam jego zaostrzony koniec w małą dziurkę pośrodku Krzyża i przekręciłam w prawo. Usłyszałam wyraźny dźwięk jakby coś zaskoczyło i w tym momencie nawiązała się między mną i Katiaki nić porozumienia, wtedy też zaprosiła mnie na wspólną wyprawę do świątyni. Tego wieczora, kiedy zgromadziliśmy się pod gwiazdami przy Centrum Krzyżą,gdzie dawniej stał Wielki Dom, trzymałam w ręku kryształ i mówiłam do wszystkich, którzy zgromadzili się tam razem z nami. Opowiedziałam im o Leonie i jego pracy i wtedy bardzo wyraźnie czułam jego obecność. (Inni później mówili to samo: on był wtedy z nami i teraz czują, że go znali. Jedna kobieta na Oahu z którą mieszkałam wracając do domu powiedziała mi, że „widziała” Leona i że był tam z nami. Opisała go dokładnie, chociaż go nie znała!) W Kręgu powiedziałam, że Ludzie Leona „byli tu na początku i będą na końcu”. Mówiłam też inne rzeczy, których teraz nie pamiętam. Przypominam sobie tylko moje własne zdziwienie, kiedy usłyszałam jak mówię, że „oni” byli tutaj wcześniej. Najwyraźniej od zawsze wiedziałam, że Leon był Gwiezdną Istotą. Następnego ranka wstałam razem ze słońcem i poszłam do Świątyni zachwycona i poruszona fizycznym pięknem tego, co poprzedniego wieczora skrywała ciemność. Jest tam wielki krzyż w celtyckim stylu wyznaczający cztery kierunki, o ramionach długich na 20 stóp, wryty w ziemię na głębokość 15 centymetrów z lekkim wzniesieniem w Centrum. Łagodne długie zbocze pobliskiego wzgórza, oddalonego zaledwie o kilkaset jardów na południe było niemal zalane ognistym złotem kwitnących krzewów. Za płotem pięć, czy sześć krów pasło się leniwie nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Głęboka szmaragdowa zieleń pastwiska nie dała się porównać z niczym, co do tej pory widziałam, a gęsta trawa pod stopami była miękka i puszysta jak najwspanialszy dywan. W ciągu kilku minut niemal wszyscy członkowie grupy, również mężczyźni, którzy poprzedniej nocy towarzyszyli kobietom, weszli do Kręgu i usiedli z nami w ciszy. Nabiliśmy kilka fajek, a ja cicho śpiewałam mojej fajce pieśń nabijania fajek z tradycji Lakota i pobłogosławiłam ją za to, że przywiodła mnie tutaj, do tego miejsca. Kiedy fajki krążyły i kończyły się, wszyscy członkowie i członkinie Kręgu po kolei cicho dzielili się tym, co czuli podczas tego świętego doświadczenia. Wszyscy odczuwaliśmy powagę tego miejsca i tej chwili. Rozumieliśmy, że naprawdę siedzimy w Centrum Czterech Wiatrów i że wszyscy jesteśmy Jednym. Kiedy już ostatnia osoba się wypowiedziała wszyscy wstaliśmy i w ciszy, bez dyskusji, nie umawiając się ze sobą, cztery kobiety poszły i stanęły na końcu każdego z ramion Krzyża, tyłem do Środka. Dove była pierwsza, zwrócona twarzą w stronę Zachodu zaczęła delikatnie nucić. Dźwięk robił się coraz głośniejszy, melodyjny, zdawał się wypływać z niej jak Rzeka. Stała tam w blasku porannego słońca a jej głos płynął z Centrum Kręgu przez pastwiska, aż na wzgórza. Nagle zza wzgórz wybiegły krowy i zaczęły zbiegać w dół na pastwisko. Podbiegły aż do płotu, nastawiając ciekawie uszu, jakby słyszały, że ktoś woła je po imieniu. Dove stała z zamknietymi oczami i ich nie widziała, ale z całą pewnością to ona je tam sprowadziła. A jeśli tak, to kto jeszcze był tam z nami i słuchał naszej pieśni? Ayla na Wschodzie była następna, a po niej Billie na Południu. Wtedy przyszła moja kolej. Czułam się niepewnie, nie wiedziałam, czy umiem zaśpiewać tak, jak zrobiły to pozostałe kobiety. Mimo to zaczęłam. Wzięłam głęboki wdech i zaśpiewałam. Pamiętam, że kiedy mój głos rósł w siłę, pomyślałam, że wcale nie jest tak źle, jak się obawiałam. I wtedy stało się coś cudownego. Poczułam, że zaraz zabraknie mi tchu i będę musiała przerwać, by wziąć oddech, ale wtedy jakiś głos zza mojego lewego ramienia dołączył się do mojego i nagle mogłam śpiewać dalej. Zapomniałam o strachu i mój głos robił się coraz mocniejszy, a ja poczułam, że płynę na fali dźwięku, zupełnie tak samo, jak kobiety przede mną! Kiedy mój głos słabł, kobieta stojąca za mną dodawała mi sił i odwagi. Śpiewała, kiedy musiałam zaczerpnąć tchu. Wreszcie kiedy moja pieśń się skończyła odwróciłam się, żeby jej podziękować, ale nikogo za mną nie było. Zadziwiona spojrzałam na moją przyjaciółkę Dee, która stała w Centrum Kręgu i zapytałam ją cicho, kto stał za mną, kiedy śpiewałam. Podniosła brwi zdziwiona i potrząsnęła głową. Nikt. A jednak wiedziałam, że ktoś tam stał. To była Babcia. Chodzi o to, że w niebie mieszka 13 Babek, które pomagają nam pracować, dzielić się tym, co robimy, ze światem. Dzień wcześniej podczas Zgromadzenia pewna szamanka powiedziała mi, że 13 Babek Mu siedzi w wodach Pacyfiku i pomaga nam, mówi do nas, śpiewa nam. Jedna z tych Babek teraz zna już moje imię i przyszła mi pomóc. I będzie przy mnie zawsze, kiedy będę potrzebowała większej siły, odwagi, czy wytrwałości, niż mam sama, by robić to, co robię. Ona wzmocni mój Głos. Ona jest moją Babką. Jest Babką wszystkich kobiet. Siedzi teraz ze mną. “Babciu, widzę, jak siedzisz na Północy. Jesteś święta, jesteś święta, a twoje oczy patrzą na mnie.” I tak to jest. Mam nadzieję, że udało mi się przekazać Ci choć odrobinę tej magii, której doświadczyliśmy wszyscy tamtej nocy. Jako Babcia utkałam swoje słowa w ten przekaz. Może pewnego dnia Ty też czegoś podobnego doświadczysz.
W Kręgu jest miejsce, które czeka właśnie na Ciebie!
 Z miłością, Susan

http://radastarszyznyokrazaswiat.blogspot.fr/2011/05/w-kregu-jest-miejsce-ktore-czeka-wasnie.html


kiara Uśmiech Uśmiech

ps.  Wywiad z Hunbatz Menem

HUNBATZ MEN apeluje do nas, ludzi Zachodu:
ZIEMIA POTRZEBUJE NOWEJ ŚWIADOMOŚCI!


http://www.maya.net.pl/opinie.php?LANG=pl&sub=artykuly&id=125



« Ostatnia zmiana: Listopad 05, 2012, 10:52:41 wysłane przez Kiara » Zapisane
1111LALA
Gość
« Odpowiedz #18 : Listopad 06, 2012, 08:25:57 »

Wracając do wątku tego postu ,to poczytajcie jaką mieli jazdę w Gwatemali na El Mirador

http://projekt-cheops.com/plain.aspx?languageId=1&menuId=150&sectionId=676&cmd=

Dżungla (Gwatemala 2012)
Piotr Nowaczyk

O dżungli można krótko, albo długo. Filmy w telewizji to chłam, który niczego nie oddaje. Gdy w dżungli dzieje się coś naprawdę, to nikt nie ma głowy do filmowania. Romantyczne ujęcia różnych operatorów kamer nijak nie mają się do rzeczywistości.

Piszę to, bo myślałem, że o dżungli coś wiem. Byłem (byliśmy z Danusią) w dżungli w: Wenezueli, Brazylii, Sri Lance, Tajlandii, Indonezji, a ostatnio na Zanzibarze i w Brunei.

Czym innym jest jednak zwiedzanie dżungli z przewodnikiem i możliwością powrotu do cywilizacji wieczorem, albo na drugi dzień, a czym innym jest przedzieranie się i mieszkanie w dżungli przez 6 dni, bez żadnej łączności i możliwości dotarcia do ludzkich siedlisk oddalonych o 50-60 km, nie wiadomo nawet często, w którą stronę.

Dobrze to widać ze szczytu piramidy El Mirador. Człowiek stoi na czubku najwyższej piramidy Majów i czuje się jak majtek na bocianim gnieździe, na szczycie masztu statku bujającego się na oceanie. Dookoła, po horyzont, z każdej strony, do samego końca nieboskłonu jest tylko zielone morze. Żadnego słupa, komina, drogi, domostwa, dymu z ogniska - nic. Tylko zielone morze liści. A do horyzontu jest średnio 60 km, czyli dwa dni zawziętego marszu.

Pierwsze wrażenia są dziwne. Do dżungli nie wchodzi się przecież jak do parku. Nie ma żadnej bramy, tablicy, regulaminu - nic. W dżunglę wchodzi się jakoś niepostrzeżenie. Po prostu zostawia się za plecami ostatnią biedną indiańską osadę. Droga robi się coraz węższa. Znikają z oczu poletka i pastwiska. Krzaki robią się coraz gęstsze i coraz wyższe.Dopiero po jakimś czasie wiadomo, że „to już jest to”.

Wchodząc do dżungli człowiek myśli (jak idiota), żeby się nie pobrudzić. Pierwsze kroki w czystych butach to omijanie kałuż. Nie jest to łatwe na ścieżce o półmetrowej szerokości. Ale uparty mieszczuch balansuje wokół pni drzew, omija błoto, pakuje się przy tym w pajęczyny, mrowiska, kolczaste liany przyczepiające się do nogawki i rękawów, do włosów i plecaka.

Po pół godzinie już wiadomo, że choćby człowiek „wyszedł z siebie“ i tak buty będzie miał zagnojone, a resztę ubrania z czasem też.

Trwają jeszcze dyskusje: czy lepsze są gumowce, czy też lepsze są buty trekkingowe. Pierwsze chronią suche skarpety, drugie przypuszczają wodę, ale w obie strony. Dyskusja jest ożywiona... Do pierwszej kałuży głębszej niż po kolana.

Dżungla szarpie człowieka za ubranie, oplata go, podkłada nogę. Potykamy się, średnio, przy co piętnastym, albo co dwudziestym kroku. Iść trzeba szybko i energicznie. Bez namysłu. Każde zatrzymanie się, nawet na chwilę, to okazja dla komarów, kleszczy i mrówek.

Nieba nie widać. Rzadko kiedy. Nad głową dach gałęzi, z którego słychać różne wrzaski. Jeżeli gałęzie są spokojne, to wrzeszczą ptaki. Raczej wrzeszczą niż śpiewają. Śpiewu w dżungli nie ma. Jeżeli gałęzie ruszają się, to wrzeszczą na nas małpy. Wrzeszczą wcale nie sympatycznie. Rzucają w nas suchymi gałęziami i różnym innym świństwem. Chcą żebyśmy poszli sobie jak najdalej od ich siedlisk. Czasami wręcz grożą pięściami i zębami. Pierwszy raz w życiu widziałem małpę wiszącą na gałęzi za ogon, głową w dół, szczerzącą zęby i wygrażającą mi z bliska czterema pięściami naraz.

Pada deszcz. Albo leje. Różnica niewielka. Człowiek jest już cały mokry od potu. Pot ma temperaturę ciała (36.6C). Temperatura powietrza to 32C. Temperatura deszczu 30C. Wilgotność powietrza 85 procent. Jaka więc różnica, czy jestem mokry od potu, od bryzgów kałuży, czy od deszczu? Byle zawartość plecaka donieść względnie suchą do obozu. Względnie, bo tu wszystko jest względne. Względną wartość mają wszystkie przedmioty. Książka nadaje się na rozpałkę. A jaką wartość ma namacana po ciemku pod materacem skórzana portmonetka, już zgniła od wilgoci, nawet pełna pieniędzy, jeśli człowiek akurat szuka po ciemku suchej skarpety, albo kawałka papieru toaletowego? Prawdziwej wartości nabierają najprostsze przyrządy: kawałek sznurka, plastikowa butelka, nóż.

Woda ma wartość życia. Maszerując szybko można jej nieść najwyżej dwa litry. Reszta może jechać na mułach, ale muły idą czasami trochę inną drogą. Najlepiej jest trzymać wodę przy sobie w plastikowych butelkach przywiązanych sznurkiem za szyjkę i przerzuconych przez ramię. Manierki, metalowe butle i baniaki to zbędny balast. W butelce trzeba rozpuścić jakąś tabletkę. Wapno, witaminy, magnez, odżywka - cokolwiek. Inaczej wszystko z nas wyparuje za jednym zamachem.

Pijemy po jednym łyku, chociaż pić się chce bez końca. Lepiej wypić jeden łyk raz na 15 minut, niż napić się "raz a dobrze". W gaszeniu pragnienia pomagają dzikie cytryny. Są tak cholernie kwaśne, że wręcz gryzą w język i wargi, jak chemikalia. Lepiej ich nie gryźć tylko trzymać w ustach nawet przez 15 - 30 minut. Później można je lekko zacząć żuć. Kwaśny, ożywczy smak uruchamia ślinianki na prawie godzinę. Ciekawe kto by chciał w Polsce tego spróbować...

Muły to kochane, grzeczne, skromne i bardzo mądre stworzenia. Idą spokojnie jeden za drugim, połączone sznurem, trochę jak pociąg złożony z różnych wagonów, zczepionych, żeby się nie pogubiły. Idą więc gęsiego, slalomem, omijając te same przeszkody, w ten sam sposób. Chyba widzą w nocy bo przechodzą przez powalone drzewa, omijają dziury i pnie. Żaden się nie potknął.

Mieliśmy dwa takie pociągi. Towarowy, złożony chyba z pięciu zwierzaków i osobowy, złożony z trzech. Towarowe muły niosły owinięte w brezent worki z namiotami i innym sprzętem oraz dziesięciolitrowe baniaki z wodą pitną. Osobowe były osiodłane, chociaż uprząż i siodła były mocno zniszczone, głównie przez wilgoć.

Na mule można trochę odpocząć. Kogo bolą nogi i nie może już iść, ten wsiada na muła, przynajmniej na godzinę. Dłużej trudno wytrzymać bo siedzenie uwiera, nogi cierpną, można dostać skurczy i lepiej wcześniej zsiąść.

Jechałem w nocy na mule, który miał białe uszy. To było wszystko co widziałem. Co on widział? Nie wiem. Chyba całą resztę.

Najsympatyczniejszy był mułek, który nazywał się Czaparo. Był tak mądry, że gdy ktoś chciał z niego zejść to on sam wybierał miejsce gdzie stanąć, na równym podłożu, obok jakiegoś cienkiego drzewa, którego można było złapać się przy zsiadaniu.

Muły osobowe reagowały na przeszkody. Zwalniały przed wiszącymi zbyt nisko gałęziami, żeby jeździec mógł się schylić. Przed tymi, które wisiały tak nisko, że schylić się nie dało rady, muły zatrzymywały się same i czekały na decyzje. Gdyby nie ich wszy, to chyba każdego muła uściskałbym mocno na pożegnanie.

Dżungla żyje, chociaż tego życia wiele nie widać. Za to słychać aż za dużo, zwłaszcza w nocy. Jadowite pająki rozwieszają pajęczyny w poprzek ścieżki, średnio co kilkadziesiąt metrów. Gdy pada deszcz, to idąc widzimy mokre pajęczyny lepiej niż suche. Gorzej wejść w taką pajęczynę twarzą. Bo na przykład akurat człowiek patrzył pod nogi, albo zamokły okulary, albo przegapiło się coś spod ronda kapelusza. Muły omijają pajęczyny, bo chyba wiedzą jak boli takie ukąszenie.

Jaguar jest chyba największym niebezpieczeństwem. Nie zaatakuje grupy, ale pojedynczy człowiek lepiej niech się nie oddala. Nasi "młodzi" - Paulina i Piotr poszli na spacer. Odeszli ok. 400 m od obozu, a wrócili w popłochu, nic nikomu nie mówiąc. Coś gnało za nimi w krzakach równolegle do ścieżki. Jaguara słyszał Mietek. Ślady jaguara widzieli na drodze do naszego obozu kierowcy wysłani po nas, ci sami, których zatrzymały powalone drzewa i nie dotarli do nas.

W nocy dżungla rozbrzmiewa takim bogactwem dźwięków, że można oka nie zmrużyć. Cykady i świerszcze to normalny podkład. Wszystko inne nie mieści się w głowie. Z jeziora wydobywają się odgłosy grzechotania, klekotania, a co jakiś czas jakiś ptasi wrzask. Być może to tukany, albo pelikany kłapią dziobami. Walą nimi tak przez 6 – 8 godzin. Dźwięki są tak dziwne i straszne, że przypominają jakieś potwory z filmów z Harry Potterem.

W krzaki, w nocy lepiej za głęboko nie wchodzić. Usłyszeć można wszystko. Gdy nie ma księżyca, albo niebo jest zachmurzone, latarka pomaga zaledwie na dwa metry i tyle. Raz jeden nie mogłem trafić z powrotem do obozu. Na szczęście Danusia jakimś cudem obudziła się i zaczęła pompować nieszczelny materac. Trafiłem do obozu po odgłosach pompki.

Grzechotnik to dość spokojne stworzenie dopóki się nie zdenerwuje albo nie przestraszy. Widziałem bydlaka z odległości dwu metrów. Gruby był jak moje ramię. Łeb wielki jak moja pięść. Przepełzł spokojnie w poprzek naszej ścieżki i schował się za drzewo. Aż dziw, że ci co szli z przodu nie zwrócili na niego uwagi. Chyba zmęczenie. Zresztą tu każda gałąź, każda liana i każdy korzeń wygląda jak wąż. Zatrzymałem się z Michałem bo gad zaczął grzechotać. Najpierw cicho i delikatnie, ale za chwilę z taką wściekłością, jakby ktoś potrząsał marakasami.

Za mną szły muły z Danusią na czele. Trzeba było ostrzec tę cześć grupy. Muły mogłyby zachować się dziwnie. Lepiej było rozpiąć cały konwój i przeprowadzić zwierzęta pojedynczo przez krzaki. Nasi przewodnicy chcieli grzechotnika zabić maczetami. Na szczęście zwiał w dżunglę, bo nie wiadomo jakby to się skończyło.

Indianie gwatemalscy są bardzo spokojni, niezwykle skromni, pracowici i oddani. Czuwali nad nami prawie dzień i noc. Kucharka Angelika dokonywała cudów co wieczór, mając do dyspozycji najprostsze produkty. Mężczyźni byli niezwykle sprawni w torowaniu drogi maczetami, dźwiganiu ciężarów, rozbijaniu obozu, rozpalaniu ognia w deszczu itp.

Wygód w dżungli nie ma. W obozie zdarza się czasem "łaźnia", czyli osłonięte czarną folią miejsce gdzie można się umyć w wiadrze zebranej deszczówki. Może zdarzyć się "prysznic", czyli coś podobnego, tylko wiadro wisi na gałęzi i można się pochlapać z góry. Nie wolno się wahać ani chwili. Drugiego takiego miejsca może już nie być. Myć najlepiej najpierw głowę. Wbrew pozorom jest najbardziej uodporniona na zimną wodę. Do tego najbardziej rozpalona jest właśnie głowa. Przy okazji oszczędzamy deszczówkę, bo ramiona i plecy myją się jakby same. Reszta jest już łatwiejsza. Z myciem trzeba się spieszyć, bo o 18.00 zapada kompletna ciemność. Myć trzeba wszystko i przy każdej okazji, bo nigdy nic nie wiadomo. Brudem można zarosnąć w 15 minut. Paznokcie trzeba czasami czyścić nożem, bo inaczej się nie da.

WC jest większym wyzwaniem. Skorpion w dziurze, albo pod "sedesem" to zjawisko częste. W naszej latrynie w El Mirador skorpion czaił się dość dyskretnie, nie dla wszystkich widoczny, przynajmniej do momentu, kiedy latryna zawaliła się, bo spróchniała podłoga nie wytrzymała ciężaru dorosłego mężczyzny.

Indianie w osadzie Carmelita czekali na nas cały czas...  z posiłkiem wegetariańskim. Nagotowali gorące kolby kukurydzy, buraki na ciepło pokrojone w wielkie plastry, ogórki moczone w soku z cytryn, ananasy, melony i jabłka. Bardzo się zasmucili, że nie chcemy nic jeść, że padnięci gramolimy się na pick-upy, żeby wiać z Gwatemali przed wieczornym zamknięciem granicy. Dali nam te smakołyki w plastikowych miskach na drogę. Jedliśmy w szoferce, niektórzy "na pace", pędząc prawie trzy godziny po wybojach.

Pojazdy zmienialiśmy cztery razy. Przekroczyliśmy nocą dwie granice. Przejechaliśmy Belize w ekspresowym tempie. Śniadanie w Merida. Pierwsze mycie, pierwszy porządny prysznic. Oglądanie odcisków, skaleczeń, obtarć, wyciąganie kleszczy, liczenie ukąszeń i zadrapań, hermetyczne pakowanie brudnych cuchnących rzeczy itp.

Zastanawialiśmy się, czy ktoś z nas by tam jeszcze raz poszedł. Odpowiedź była raczej pozbawiona entuzjazmu. Może gdyby trzeba zbawiać świat jeszcze raz...?  Mam raczej nadzieję, że czekają na nas lepsze zadania, łatwiejsze ćwiczenia i przyjemniejsze przygody.

Przed wylotem z Mexico City obaliliśmy butelkę szampana.


x    x    x


Lecimy wysoko. Wielki Jumbo Jet - Boeing 747 kołysze się miarowo. Niemiecki porządek i punktualność. Wielkie ceregiele i przepraszanie meksykańskich pasażerów za opóźnienie (5 minutowe) spowodowane późniejszym przylotem samolotu z Frankfurtu. Wykrochmalone stewardesy szczerzą zęby, podają gorące ręczniki, zimne piwo, ciepłe przekąski...

A ja zastanawiam się, czego jeszcze nie napisałem. Nie napisałem na przykład:

-     że błoto w dżungli ma konsystencję kleju. Ten klej nigdy nie schnie. Nie można go wysuszyć, wykruszyć, wytrzepać. Zamiast tego przyklejają się kolejne warstwy. Mokry but jest codziennie cięższy. Można go skrobać nożem. Pomaga na chwilę. Po powrocie do domu zauważyłem, że można umyć taki but pod kranem z gorącą wodą. Cóż za wartościowe odkrycie!

 -     że gdy człowiek idzie kilkanaście godzin przez dżunglę, zmęczony i spragniony, to ma ciągle jakieś niedostępne apetyty, albo marzenia, głównie konsumpcyjne. Przypominają mu się smaki wszystkich możliwych płynów, drinków, zup, kompotów, itp. Można sobie w głowie ustalać jadłospis, albo raczej "piciospis" w stylu: "Jak wejdę do hotelu, to zamówię sobie jednocześnie coca-colę, wodę mineralną z gazem, piwo i kawę. A pić będę najpierw wodę, później colę, na końcu piwo, a kawę w międzyczasie, żeby mi nie ostygła".

-     że można wypić dwa litry deszczówki za jednym zamachem i trwa to nie dłużej niż 10 minut.

-     że myśl o zanurzeniu się, chociażby na chwilę: w wannie, basenie, morzu, beczce, a nawet w kałuży (na Kamczatce kąpałem się w gorących kałużach w wulkanicznym terenie), może człowieka doprowadzić do poważnego niepokoju.

-     że można zatęsknić za białą koszulą, garniturem i spinkami do mankietów.

-     że w nocy śnią się jakieś odjazdowe sceny. Śniło mi się, że byłem w sądzie. Szedłem po schodach ubrany w togę, z aktami pod pachą. Nagle schody zaczęły mi rozjeżdżać się pod nogami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że całe schody są z miękkiego błota, z którego, jak w dżungli, wystają śliskie korzenie.

-     że można przezwyciężyć każdy lęk, jeśli człowiek boi się czegoś jeszcze gorszego. Czy przejść nad wzburzonym strumieniem po śliskim pniu złamanego drzewa, czy zostać na brzegu samemu? To dylemat, z którym musiała poradzić sobie jedna koleżanka. Dylemat pozwolił jej nabrać sił, być może na resztę życia.

-     że w czasie marszu w nocy nic nie widać, a jak każdy zapali latarkę, to widzi ledwie plecy poprzednika, a niekoniecznie kierunek, w którym ten idzie.

-     że w biedzie człowiek nie jest sam, ale im większa jest bieda tym szansa na dobre towarzystwo jest mniejsza. Ania w czasie ostatniej sesji, przed porzuceniem przez nas w nocy ostatniego obozowiska bardzo długo milczała. Zamiast tłumu świetlistych istot duchownych o egzotycznych czasami imionach, zobaczyła jedną tylko postać: Matkę Boską z Copacabana. Przyszła i powiedziała jej, że nas nie opuści i "zostanie z nami do końca". Nie zabrzmiało to wesoło. Dlatego chyba maszerowaliśmy tak, że stopy bolały jakby je ktoś pałką obił.

-     że, na końcu drogi zaczęły pojawiać nam się wielkie motyle. Takie wielkie jak dłoń. Latały między naszymi głowami slalomem. One nie umieją latać prosto, bo w tym gąszczu nie nauczyły się. Pojawienie się każdego następnego poprawiało nam nastrój.

-     że, pierwszym znakiem cywilizacji przy wyjściu z dżungli był drut kolczasty ogradzający jakieś pastwisko. Wyobraźcie sobie, jak można się ucieszyć na widok drutu kolczastego...!!!

Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #19 : Listopad 06, 2012, 11:50:20 »

No i właśnie  .. turyści z Polski w dżungli hahahaa
Takie przejście przez dżunglę świetnie weryfikuje.

Cytuj
Ania w czasie ostatniej sesji, przed porzuceniem przez nas w nocy ostatniego obozowiska bardzo długo milczała. Zamiast tłumu świetlistych istot duchownych o egzotycznych czasami imionach, zobaczyła jedną tylko postać: Matkę Boską z Copacabana. Przyszła i powiedziała jej, że nas nie opuści i "zostanie z nami do końca". Nie zabrzmiało to wesoło

A jak miało zabrzmieć, kiedy dżungla to zbyt przerażające miejsce dla jakiegokolwiek bytu ..Enki zwiał z podkulonym ogonem ? ... Może tylko ta Matka Boska nauczyła się jakoś, jak być częścią dżungli ... tak jak muły....

Każdy las nocą to weryfikacja wyobrażeń , bo one wypełzają wtedy z zakamarków umysłu. Może nawet lepiej, ze dźwięki dżungli są tak intensywne i szybko następujące po sobie, niczym żywa istota, że pewnie nie pozostawiało to zbyt wiele miejsca na wyobraźnie ... za to było samo doświadczenie .

I jeszcze coś ..

Cytuj
. . wiem przecież to, co najważniejsze . . . jedyne co ważne, to znaleźć miejsce w swoim sercu i utrzymywać to połączenie w każdym momencie . . . to jedyna wskazówka na Nową Drogę . . . pozostaje mi więc praktyczne doświadczanie  . .

No właśnie. Koniec z bleblaniem. Tylko doświadczenie . Ale czy w dżungli ktokolwiek utrzymywał się w SWOIM sercu ?

Połączenie w każdym momencie to zaufanie życiu, a ono przemawia do serca przez ukąszenia ,błoto, wrzask , depcząc zmysły okrutnie. Kiedy w końcu zmęczą się one , to albo rozpoznasz  melodię życia poprzez serce, albo ... dżungla przeżuje i wypluje Ciebie jak kompost. Zresztą i tak to zrobiła, czyż nie ?

Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #20 : Listopad 06, 2012, 12:12:13 »

"CZEGO NIE ZNAJDZIESZ W SERCU
 NIE ZNAJDZIESZ W DALEKIEJ PODRÓŻY."
ale podróże kształcą! Mrugnięcie
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
ptak
Gość
« Odpowiedz #21 : Listopad 06, 2012, 12:31:42 »

Z wielką przyjemnością przeczytałam barwny opis dżungli i wrażenia białego człowieka z pobytu w zielonym piekle.
Wyobraźnia, to jednak wspaniałe narzędzie i dar.  Chichot Zwykłe słowa potrafi przekształcić w żywe obrazy,
wręcz w namacalne odczucia. Jakby człowiek sam tego wszystkiego doświadczał.  Mrugnięcie

No i filozoficzne perełki typu:

„Śniło mi się, że byłem w sądzie. Szedłem po schodach ubrany w togę, z aktami pod pachą. Nagle schody zaczęły mi rozjeżdżać się
pod nogami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że całe schody są z miękkiego błota, z którego, jak w dżungli, wystają śliskie korzenie.”


albo,

„że można przezwyciężyć każdy lęk, jeśli człowiek boi się czegoś jeszcze gorszego.”

albo jeszcze to,

„że w biedzie człowiek nie jest sam, ale im większa jest bieda tym szansa na dobre towarzystwo jest mniejsza.”

Czyż nie niosą one (znaczy te perełki  Mrugnięcie) prawdy o naszej rzeczywistości? Czyż nie przedzieramy się
przez życie niczym przez dżunglę? Często ubrani w togę, z aktami pod pachą, w których skrzętnie gromadzimy
winy bliźniego i potykając się o śliskie korzenie, grzęźniemy coraz bardziej w błocie?

A wszelkie ciężary ładujemy na zbolałe grzbiety mułów, wszak są do dźwigania naszych „bagaży”,
czyż nie, wszechwładny człowieku? Którego zwykły kleszcz, komar czy skorpion potrafi wysłać w inne wymiary?
Gdzie motyle wielkie jak dłoń, ale w przeciwieństwie do tych z dżungli, umiejące latać prosto.  Chichot

To pa  Duży uśmiech
« Ostatnia zmiana: Listopad 06, 2012, 12:33:29 wysłane przez ptak » Zapisane
Przebiśnieg
Gość
« Odpowiedz #22 : Listopad 06, 2012, 20:09:32 »

Dodam do tego postu szacowna tylko i wyłącznie klaskanie i dobrożyczenie Ci szacowna Duży uśmiech
to pa  Duży uśmiech
Zapisane
songo1970


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 22
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 4934


KIN 213


Zobacz profil
« Odpowiedz #23 : Listopad 20, 2012, 08:56:26 »

“Kod Kukuszetra” = “Kod Atlantyda”

Opublikowano Listopad 20, 2012 by nnka
Prahlad Nrsimha Prabhu- Wedy o Majach
Kiedy Kryszna pojawiał się w Indiach w pewnym momencie życia jego zadaniem było pochwycenie demonicznej osoby ( pozbawionej samokontroli osoby pod kontrolą umysłu) . Ludzie mogą być albo duchowi albo demoniczni, w przeszłości potrafili dźwiękiem kontrolować moce. Maya Danawa był taka potężną istotą i powodował dużo problemów w Indiach. Kiedy go schwytano poprosił o schronienie. Ponad 5000 lat temu Kryszna z Ardżuną wygnali Maya Danawę z Indii na Antypody do Ameryki Środkowej razem ze swoim plemieniem… Maya Danawa to potężna demoniczna osoba, miał wiele mistycznych mocy niczym wielki czarnoksiężnik. Tam się osiedlili , już wtedy wiedzieli, że ich kultura zaniknie 21 12 2012 roku.
Jednym z problemów który powodował  Maya Danawa było to iż budował samoloty, które mogły się chować w wodzie i wypłynąć z wody i strzelać różnego rodzaju pociskami i strzelać do miast i ludzi . Maya Danawa nazywany jest architektem półbogów zajmujących się UFO wszystko to istniało dawno dawno temu. Miasto Kryszny zatonęło koło 5 tys lat temu. Zdjęcia satelitarne pokazują zatopione miasta i kształt “rzeki Saraswati” która wyschła koło 7 tys lat temu.

http://youtu.be/zJoTeVryCR0

““Sprawa” się wyjaśniła i to dokumentnie.Powinienem właściwie wyżej napisać nie “Kod Wed” ale “Kod Kukuszetra”. Nie ma innej daty poczatku Kali Yuga jak 17-18 luty p.n.e. Otóż pozycje planet obliczone na ten dzień tylko potwierdzają, to co pisał Richard Thompson w “Wedyjskiej  Kosmografii  i Astronomii”.  W tych dniach rzeczywiście 7 planet Starożytnych (Słońce, Księżyc, Merkury, Wenus , Mars, Jowisz, Saturn) znajdują się w niedalekiej odległości od Zeta Piscium. Dodatkowo w opozycji do tego układu jest Ceres. … Najciekawsze i zarazem intrygujące jest jednak to, że własnie wtym roku (2012) mija pełnych 14 cykli tzw progresywnego Słońca ( 360 lat to w przybliżeniu 360 stopni na Ekliptyce) od daty 18 luty 3102 p.n.e..”

  Intuicja mi podpowiada , że całe to zamieszanie sztuczne wywoływane wokól kalendarza Majów w sieci  ma przykryć coś istotnego związanego z datą 21 12 2012. i to dlaczego medytacje zaplanowane na 21 grudnia mogą być bardzo niebezpiecznym przedsięwzięciem .

Natomiast jeśli miałabym znaleźć jakieś powiązanie to niestety jedyna myśl jaka mi przychodzi to 21 12 2012 i Ceremonia Majów w skali światowej połączona z iluminacją światła. Kiedyś ogladając film dokumentalny o Hitlerze zwróciła moją uwagę taka ceremonia .. Próbowałm to odszukać /filmik/ .. ZNALAZŁAM

Kolejne misterium odbędzie się zgodnie z planem , tylko tym razem będzie nas o wiele więcej.

Reportaż prasowy z 1937 roku opisuje rytuał o niemal religijnym charakterze: ” Gdy Adolf Hitler pojawił się na lądowisku rozbłysło 150 refrektorów rozmieszczonych wokól całego kwadratu tworząc baldachim światła na nocnym niebie. Zaskoczonym widzom odjęło mowę , bo nikt dotąd nie widział czegoś takiego. Cały teren przypominał teraz gigantyczną gotycką światynię ze światła. 140 tys gości przybyłych na zjazd nie może oderwać wzroku od tego widoku. Jeśli przysięgi wznosi się ku niebu w świetlnym stożku,  śpiewają uczniowie… ten spektakl przypomina niezwykłą mszę na która przybyliśmy wszyscy by zyskać nowe siły Trwa magiczna chwila skupienia członków naszego ruchu ocean światła chroni ich przed mrokiem na zewnątrz obiektu. 


od 39 min
http://youtu.be/XKWpKf7HAaE
http://nnka.wordpress.com/2012/11/20/kod-kukuszetra-kod-atlantyda/
Zapisane

"Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja."
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #24 : Listopad 20, 2012, 15:00:48 »

Cytuj
Intuicja mi podpowiada , że całe to zamieszanie sztuczne wywoływane wokól kalendarza Majów w sieci  ma przykryć coś istotnego związanego z datą 21 12 2012. i to dlaczego medytacje zaplanowane na 21 grudnia mogą być bardzo niebezpiecznym przedsięwzięciem .

Jakoś rezonuje z moimi odczuciami.
Nie dajmy się wmanewrować w takie przedsięwzięcia, choćby reklamowane nawoływaniem do największej miłości. To nie nam służy. Afro
Zapisane

Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.
Strony: [1] 2 |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.21 sekund z 20 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

turback miastomorthal lolwfpolska twojareklama improwicze