Niezależne Forum Projektu Cheops Niezależne Forum Projektu Cheops
Aktualności:
 
*
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj. Kwiecień 30, 2024, 00:36:54


Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


Strony: 1 2 3 [4] 5 6 7 8 9 |   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Małżeństwo - związek zalegalizowany a miłość  (Przeczytany 86076 razy)
0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.
ptak
Gość
« Odpowiedz #75 : Wrzesień 04, 2009, 23:10:03 »

a zatem motywatorem "podstawowej komorki społecznej" jest strach.
A dokładniej nieuświadomiony, podskórny strach, któremu sie zaprzecza. tabu
A jeszcze większy strach przed uświadomieniem sobie tego leku.

Komu na tym zależy?
Kto za tym stoi?
I czemu to ma służyć?

No właśnie, komu zależy na naszym strachu? Na nie/kontrolowanym rozroście „podstawowych komórek społecznych”, 
oraz na nieuświadomieniu sobie tego lęku?
Zgadzam się, że małżeństwo zawierane jest głównie ze strachu.
Zatem, czy zawarcie małżeństwa jest kanalizacją strachu, czy jego zacementowaniem w podświadomości?
A co zacementowane, nie może być przecież wyrzucone, skazując "szczęśliwców" na dalszą wędrówkę przez życie ze strachem,
który ŁŻE i wypiera miłość.
Kto za tym stoi? Zapewne konsumenci - smakosze strachu i jego produktów pochodnych ...
I zapewne masz na myśli wszelkie egregory … i pewnie nie tylko …  Duży uśmiech

Kto programuje nam strach? Nie współdziałamy czasem?
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #76 : Wrzesień 04, 2009, 23:26:48 »

O przepraszam, ślubu nie brałem ze strachu, nawet stresu nie było, tylko radość...
Zapisane
Thotal
Gość
« Odpowiedz #77 : Wrzesień 05, 2009, 07:07:42 »

Ja też "zaklepałem" sobie swoją starą z wielką przyjemnością Duży uśmiech
A jaki byłem dumny, jaki szczęśliwy ze świstka pozwalającego mi korzystać z praw, do dzisiaj mnie to szczęście rozpiera i zastanawiam się co bym zrobił nie mając takiego zaświadczenia?


Pozdrawiam - Thotal Duży uśmiech
Zapisane
Val Dee
Gość
« Odpowiedz #78 : Wrzesień 05, 2009, 07:24:27 »

Małżeństwo natomiast może sie tylko rozpaść. Po uprzednim (najczesciej długotrwałym) rezonansie ze sztuczną strukturą czasOprzestrzenną, ku męczarniom podmiotów owego.

o matko... a skądżeś taki wniosek wysnuł?
bo chyba nie z tego że ponad połowa małżeństw wytrzymuje próby czasu i innych czynników...

a oto krótkie opowiadanie (nie mojego autorstwa)
"Czy Twój dziadek poślubił twoją babcię z miłości?" - zapytał mnie mój afrykański przyjaciel.
Nie, dobrze o tym wiedziałem.
Moja mama bardzo często opowiadała, jak jej tata pewnego dnia został wdowcem z pięciorgiem małych dzieci. To, że poślubił moją babcię, nie było wcale oznaką wielkiej miłości. Potrzebował on matki dla swoich dzieci, która opiekowałaby się całym domem.
"Widziałeś swojego dziadka nad grobem babci i twierdzisz, że on jej nie kochał?" - zapytał ponownie mój przyjaciel.
A wtedy przypomniałem sobie mokry i zimny dzień w listopadzie roku 1942 na małym cmentarzu w rodzinnej wiosce mojej mamy: zobaczyłem pochylonego starego mężczyznę w czarnym płaszczu; stał nad grobem i starał się opanować łzy. I kiedy sobie to przypomniałem, nie miałem żadnych wątpliwości, że w małżeństwie moich dziadków nie brakowało miłości, pomimo tego, że dziadek poślubił przed laty matkę dla swoich dzieci i gospodynię domu."
Zapisane
janneth

Skryba, jakich mało


Punkty Forum (pf): 23
Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 1642



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #79 : Wrzesień 05, 2009, 12:57:00 »

Kiedyś koleżanka oglądała mój pierścionek zaręczynowy. Pokazałam jej dumnie nie zdejmując go z palca. Jakże się zdziwiłam, gdy ta nagle powiedziała: "On nie ma diamentów! Naprawdę zgodziłaś się wyjść za niego? Jakby mój mi dał taki pierścionek, to bym go odrzuciła i czekała na następny".
Na początku zrobiło mi się przykro - nie dlatego, że w moim pierścionku nie było diamentów, ale dlatego, że nie spodziewałabym się takiej nieżyczliwości od niej usłyszeć. Mój narzeczony oświadczał mi się dwa razy. Za pierwszym razem zrobił własnoręcznie pierścionek z metalowego obicia szklanki do herbaty. Już wtedy się zgodziłam Uśmiech
Miłości niepotrzebne są skarby drogocenne, one nie zagwarantują stałości uczuć.
Myślę również, że małżeństwo tak jak diamenty - nie ma ani siły burzącej ani naprawczej.
Jest jedynie pięknym powtórzeniem przyrzeczenia, jakie zakochani powtarzają sobie na co dzień we dwoje.
Biorąc małżeństwo przyrzekamy sobie miłość po grób w obliczu świadków, a potem wspólnie z nimi cieszymy się swoim szczęściem.
Zapisane

The Elum do grieve
The oak he do hate
The willow do walk
if ye travels late.
kot
Gość
« Odpowiedz #80 : Wrzesień 05, 2009, 13:31:41 »

Kiedyś koleżanka oglądała mój pierścionek zaręczynowy. Pokazałam jej dumnie nie zdejmując go z palca. Jakże się zdziwiłam, gdy ta nagle powiedziała: "On nie ma diamentów! Naprawdę zgodziłaś się wyjść za niego? Jakby mój mi dał taki pierścionek, to bym go odrzuciła i czekała na następny".
Na początku zrobiło mi się przykro - nie dlatego, że w moim pierścionku nie było diamentów, ale dlatego, że nie spodziewałabym się takiej nieżyczliwości od niej usłyszeć. Mój narzeczony oświadczał mi się dwa razy. Za pierwszym razem zrobił własnoręcznie pierścionek z metalowego obicia szklanki do herbaty. Już wtedy się zgodziłam Uśmiech
Miłości niepotrzebne są skarby drogocenne, one nie zagwarantują stałości uczuć.
Myślę również, że małżeństwo tak jak diamenty - nie ma ani siły burzącej ani naprawczej.
Jest jedynie pięknym powtórzeniem przyrzeczenia, jakie zakochani powtarzają sobie na co dzień we dwoje.
Biorąc małżeństwo przyrzekamy sobie miłość po grób w obliczu świadków, a potem wspólnie z nimi cieszymy się swoim szczęściem.

...a czasem nieszczęsciem,bo zdarza się często,że uczucie źle odkodowane zostało i mylnie jako miłość jakiś czas funkcjonowało.

Co kraj,to obyczaj i wszędzie różnie z tą miłościa jest i myślę,że w każdym zakątku świata obyczaj tam panujący za najwłaściwszy jest uznawany.

O co mi chodzi?

Ano o to,że w niektórych kulturach miłość swą stadkiem kózek,świnką,czy też barankiem plus mały wielbłądzik-okazujemy i młoda panna rada hojności naszej pokochać na zawsze nas postanawia.

Myślę,że procedury wszędzie różne na tym świecie za te najwłaściwsze są uznawane mimo,że nam sie w głowie nie mieści,gdzie tu na miłość jest miejsce?

Nieprawdaz? Uśmiech Mrugnięcie

 
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #81 : Wrzesień 05, 2009, 14:06:48 »

Czyli wszystko tak na prawdę zależy od tego, czy małżeństwo jako instytucja i "zaklepanie sobie"  rezonuje z człowiekiem i jego wyobrażeniami o świecie, czy nie.  I tak żyjemy doświadczając, konfrontując swój rezonans z rzeczywistością i upływającym czasem  - każdego dnia. Nikt nie jest w stanie powiedzieć co się wydarzy i chyba nawet nie ma potrzeby o tym myśleć.
Po prostu płyniemy. Inni płyną obok nas. Jeśli przyjąć by terminologię żeglarską, to  małżeństwo przypomina mi katamaran. Dwa związane ze sobą kadłuby,dwa silniki, jeden okręt - pełna współpraca. No i to, co je wiąże, ten pomost. U ludzi nazywa się to miłość.
Jeśli jednak, z jakiejkolwiek przyczyny, kadłuby już nie mogłyby być jednym okrętem to dobrze by było, aby mogły się bez strat własnych podzielić znowu na dwa niezależne okręty.
Niestety często jest tak, że w wyniku walki o jak największą część okrętu jeden, albo nawet oba ulegają zatonięciu. Moim zdaniem przyczyną jest program strachu, ale nie wyciągałbym takich wniosków, że strach zostaje przywleczony wraz z instytucją małżeńską. On już był tam przedtem. Jego siła się wzmacnia z czasem, jest tak obezwładniająca, że po latach,  ze strachu przed rozpadem pozorów i konsekwencjami zerwania istniejących więzów, już nawet nie chce się ludziom myśleć o rozwodach i układ pozostaje. Ile z tej "ponad połowy małżeństw wytrzymującej próbę czasu i innych czynników " jest takich wysysających energię , chorych układów ? Tego nie wie nikt. Dane statystyczne o tym nie mówią. Wtedy łatwo założyć, że są to same szczęśliwe pary. Oby tak było.
Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #82 : Wrzesień 05, 2009, 14:27:23 »

Ja też "zaklepałem" sobie swoją starą z wielką przyjemnością Duży uśmiech
A jaki byłem dumny, jaki szczęśliwy ze świstka pozwalającego mi korzystać z praw, do dzisiaj mnie to szczęście rozpiera i zastanawiam się co bym zrobił nie mając takiego zaświadczenia?
Nikogo sobie nie zaklepywałem to raz, dwa - nigdy nie przyszło by mi do głowy aby o żonie powiedzieć: moja stara [cudzysłowu nie użyłeś] - jeżeli Ty traktujesz ślub jakoś świstek i zaklepywanie "swojej starej" to Twoja żałosna sprawa. W każdym razie sobie nie życzę aby tak chamskie i cyniczne zachowanie jakie prezentujesz [nawet w formie ironii] w jakikolwiek sposób [nawet w nawiązaniu do mojego postu] odnosić do mnie i mojej żony. Myślę, że wyraziłem się wystarczająco jasno. Tak uduchowiona i błyskotliwa osoba za jaką się uważasz z pewnością to załapie...
Zapisane
Thotal
Gość
« Odpowiedz #83 : Wrzesień 05, 2009, 14:46:32 »

Mój cynizm jest niczym w porównaniu z Twoim oszukiwaniem samego siebie. Pozory jakie próbujesz nam wszystkim wcisnąć są jednym wielkim kłamstwem. Ego każe Ci mówić MOJA żona, a ona nigdy nie będzie Twoja, ani nikogo innego, możesz przywiązać ją do kaloryfera, pozbawić butów by nie wychodziła z chałupy, ale i tak nie możesz jej mieć. To bardzo ładnie, że kochasz swoją żonę, moja stara i ja, też się kochamy, mamy oboje duże poczucie humoru, a świstki (choć mamy) nigdy się do niczego nie przydały.
Strach, który wyłazi Ci poprzez agresję, nie służy uczuciom, może służyć tylko do tworzenia niewoli swoim najbliższym.


Pozdrawiam - Thotal Uśmiech
Zapisane
janneth

Skryba, jakich mało


Punkty Forum (pf): 23
Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 1642



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #84 : Wrzesień 05, 2009, 15:09:03 »

Stokroć bardziej wolałabym, by mój mężczyzna mówił o mnie "moja żona" niż "moja stara".
Thotal, oprócz tego, że posługujesz się innym rzeczownikiem, również piszesz o niej jako o SWOJEJ starej.
Hipokryzja... Przykro patrzeć, gdy człowiek kiedyś spokojny i nie szukający zaczepek, dzisiaj chwyta w dłonie szablę, którą nigdy posługiwać się nie chciał i nie umiał, by pokazać gorszą stronę siebie. Jeśli chciałeś komukolwiek zaimponować, to wiedz, że to co robisz jest tak do Ciebie niepodobne, że wygląda niczym błazenada.
Jak nastolatek, który papierosa w usta bierze przy kolegach, a pierwsze dymem zaciągnięcie kaszlem przepłaca.
Zapisane

The Elum do grieve
The oak he do hate
The willow do walk
if ye travels late.
kot
Gość
« Odpowiedz #85 : Wrzesień 05, 2009, 16:51:09 »

Ja myślę,ze określenie "moja stara" w przypadku Thotala bardziej humorystyczne miało być niż

obraźliwe i nie sądzę,aby jego żona czytając ten post by się pogniewała.

Raczej uśmiechnęłaby się i żartobliwego kuksańca by mu sprzedała pod żeberko.

Myslę,że w tym przypadku tak właśnie jest,więc nie oceniałbym tego określenia tak negatywnie. Uśmiech Uśmiech
Zapisane
Thotal
Gość
« Odpowiedz #86 : Wrzesień 05, 2009, 17:22:58 »

Ludzie którzy całe swoje życie szukają w drugim człowieku zła nie potrafią się uśmiechać i na żartach też się nie znają. Arteq jest mistrzem w gnębieniu forumowiczów, wcale bym się nie zdziwił gdyby podobny terror psychiczny stosował wobec swojej rodziny, to smutne, ale to człowiek oszukujący samego siebie, wierzący, że tylko on ma rację. Przez cały czas funkcjonowania tego forum prześladuje innych, jest moim skromnym zdaniem "czarną owcą" tego środowiska. Są też inni dręczyciele, ale on jest najwytrwalszy.


Pozdrawiam - Thotal Uśmiech
Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #87 : Wrzesień 05, 2009, 18:02:07 »

East napisał:

Czyli wszystko tak na prawdę zależy od tego, czy małżeństwo jako instytucja i "zaklepanie sobie"  rezonuje z człowiekiem i jego wyobrażeniami o świecie, czy nie.  I tak żyjemy doświadczając, konfrontując swój rezonans z rzeczywistością i upływającym czasem  - każdego dnia. Nikt nie jest w stanie powiedzieć co się wydarzy i chyba nawet nie ma potrzeby o tym myśleć.
Po prostu płyniemy. Inni płyną obok nas.


Nie wiem dlaczego, ale w ustach człowieka, który pisał o mocy oddziaływania myśli, energii, (podpierając się naukowymi wywodami także), a tym samym o kreacji, powyższy tekst trąci hipokryzją. A jeśli nie, to może to dowodzić jak tragedia osobistego niepowodzenia może zakłócić widzenie tego, o czym się wcześniej z takim przekonaniem traktowało.
Miałem zmilczeć i nie być taki obcesowy, ale zbyt Cię lubię i szanuję East, bym tak postapił.

Napisałeś: nikt nie jest w stanie wiedzieć, co się wydarzy. A człowiek świadomy powinien wiedzieć, co chce, by się wydarzyło. I zmierzać w takim kierunku. Pięknie napisałeś o współpracy...Dotyczy to obojga, a więc i wcześniejszych wyborów. Bo "miłość" chyba sama w sobie to aż taka ślepa nie jest.

Myślę też, że nie strach jest zasadniczym czynnikiem, ale ochrona żywotności rodziny, a  więc i całych społeczeństw potem.

Kobieta, jako strażniczka ogniska domowego instyktownie wie, jak chronić potomstwo. Mężczyzna z natury jest bardziej egoistyczny, a więc i w jego mniemaniu wolny. Takie ma przynajmniej życzenie. Dlatego nierzadko boi się deklaracji małżeńskich. A jeśli się, nie do końca przekonany, w nim znajdzie, to i tak dominować będzie roszczeniowa postawa i wszelkie możliwe zachowania ucieczkowe, ( np. ucieczka w komputer, mecz, filozofię i inne atrakcyjne poglądy, ezoterykę, politykę, muzykę, kolegów, w najgorszym przypadku używki, mogą być też niewinne z pozoru pasje, hobby, karty, turystykę, nawet seks z własną partnerką, co też i ona niechybnie odczuje etc...)jakie tylko potrafi wymanipulować.

W "wolnym" zaś związku ma za to świadomość, że jak coś nie wyjdzie, to pójdzie do tej nastepnej, załóżmy, że  w jego mniemaniu, mniej wymagającej. I jeśli zostaną w związku dzieci, będą okaleczone, bo tatuś swoją energię, pieniądze dzielił będzie z inną, bądź innymi. A żadna  normalna matka, nie zechce pozwolić na takie małe "morderstwa" I zaczyna się niewygodna szarpanina, ból, i znowu ucieczkowa huśtawka etc... I jeśli Państwo myślą, że w tzw. wolnych związkach "samiczki" i ich partnerzy zachowują się zdecydowanie inaczej, to iluzja. Wystarczy dobrze poobserwować. Może partnerzy tylko lepiej "grają', o czym już pisałem.

Związek prawdziwie wolny byłby wtedy, gdyby oboje partnerzy byli nieustannie kreatywni, do końca odpowiedzialni, nawet z możliwością uprawiania seksu z innymi partnerami, ale musiało by to tworzyć zwartą energetycznie grupę, czyli bardzo świadomą, a więc istotnie opartą na współpracy, gdzie dzieci są wspólne i wychowują je wszyscy członkowie z nie mniejszą pieczołowitością. W przeciwnym razie, dochodzi do okaleczania najbliższych. I dotyczy to obydwu form budowanych związków. W takim odniesieniu jest niczym innym jak hipokryzją i rozpaczliwą próbą szukania jak najlepszych rozwiązań.

Wiem, daleko "pojechałem", ale próbuję unaocznić, tylko to, co obserwuję.

koliberek odważny
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 07, 2009, 11:01:56 wysłane przez koliberek33 » Zapisane
arteq
Gość
« Odpowiedz #88 : Wrzesień 05, 2009, 18:35:53 »

Thotal, zapewne doskonale wiesz o co chodzi, ale spokojnie wytłumaczę. Mówiąc "moja" nie ma na myśli aktu własności na żonę lecz określam z kim ja/ona wzięła ślub. Nigdy nie pomyślałbym o człowieku w kategoriach właśności. łapiesz różnicę pomiędzy włąsnosćią a przynależnościa? Mówiąc bez przymiotnika "żona" nie byłoby wiadomo o której/czyjej żonie mówię o ile nie wynikałoby to z kontekstu. Nie uwierzę również, że sam nigdy nie użyłeś przymiotnika "moja" w stosunku do wypowiedzi o Twojej żonie. Mi zarzucasz używanie "moja" a sam 2 zdania dalej to robisz. Sam już naprawdę nie wiesz czego się przyczepić.

Możesz sobie myśleć o mnie jak Ci się żywnie podoba, Twoja opinią będzie wyłącznie opinią która jest różna od rzeczywistości. Jeżeli uważasz, że gnębię forumowiczów to proszę bardzo - podaj przykłady adminowi i po sprawie. Obawiam się, że jako gnębienie postrzegasz moje dyskusje w któych wytykam istniejące moim zdaniem sprzeczności w wypowiedziach innych. Swoje "osądy" zawsze staram się popierać argumentami - jeżeli uważa ktoś że są chybione - to niech wskaże merytorycznie gdzie, zastanowimy się nad tym wspólnie. Same epitety nic nie wnoszą i świadczą owszem o sprzeciwie ale bezsilnym/nieuzasadnionym. Tak, używam często dobitnych słów, bo uważam, że należy nazywać rzeczy po imieniu, szczególnie te negatywne. Nie obrażam się o takie słowa w stosunku do mnie. A swoje zdanie potrafię/a przynajmniej zawsze starm się rzeczowo bronić. Dlatego tak Cię/Was złoszczę? Bo odzieram Was z pozorów które z takim mozołem budujecie dookoła siebie? A może niewygodne jest dla Was gdy mówię: Ok, teraz sprawdzam. Wtedy zaraz zaczybnaja sie uniki i zarzuty o naruszanie prywatności. Mój świat, nawet ten duchowy jest konkretny, dobre to dobre, złe to złe, oszustwa to oszustwa i tyle. Nie boję się bronić swoich pogladów i ideałów bo wielokrotnie przekonałem się o ich słuszności i pozytywnym wydźwięku. Brońcie i Wy swoich - ale uczciwie.

Tak samo w tym topicu - małżeństwo/ślub sprowadzacie do poziomu papierka i bezcelowych obietnic. Próbujesz je odrzeć z duchowości i sprowadzić do tranzakcji kupna, żałośnie czepiając się określenia "moja". Wyraziłem swoją opinię - gdybym mieszkał z osobą którą kocham, matką moich dzieci bez małżeństwa to po prostu bym był nieuczciwy, nieodpowiedzialny, wykorzystywał ją i okłamywał za każdym razem gdybym powiedział słowo "kocham". Zarzucasz mi pozory - jakie znowu pozory? To o czym mówię, do czego namawiam sam stosuję, zaczynam od siebie. Do tego zarzucasz, że są kałmliwe? Jakim prawem twierdzisz, że to co mówię jest kłamstwem, skoro postępuję tak od ponad 10 lat małżeństwa i nikt poza Tobą nie zarzucił mi, że żyję kłamliwie. Ani żona [a ona chyba wie najlepiej], ani dzieci, ani rodzice ani znajomi. Sugerujesz terror u mnie w domu? Na jakiej podstawie? Zapewniam, że nie ma terroru u mnie w domu i jesteśmy szczęśliwi - zapewniają mnie o tym uśmiechy na twarzach rodziny, radość z jaką witamy się nawet po kilku/kilkunastogodzinnych rozłąkach. Jesteśmy spokojni bo wiemy, że możemy na siebie liczyć, a co obiecam to dotrzymuję i jestem wiernym swoim poglądom. Myślę, że nieco wyjaśniłem.

Dziękuję.
Zapisane
Silver
Gość
« Odpowiedz #89 : Wrzesień 05, 2009, 18:39:42 »

 Trzymając się tytułu niniejszego wątku, nie mogę stwierdzić, że miłość ma wiele wspólnego z małżeństwem.
Myślę, że wiele ma wspólnego , ale z partnerstwem.
Ale to też może stanowić pewne wyobrażenia, pewną powierzchnię rzeczy.
Dlaczego ?
Ponieważ tym wszystkim co się dzieje steruje przecież wielki, przeogromny proces życia.
Ponieważ twią w Nas zdyskryminowane i odrzucone części nas samych, które nie mogą pozostać w zamknięciu na zawsze nasze pole energetyczne przyciąga do naszego życia określonych ludzi i sytuacje. Zadaniem tego wszystkiego, tego procesu jest pomóc nam odzyskać równowagę i ule­czyć się. Osoby takie jak ( mąż i żona ) ożywiają naszą prze­szłość, a My  uświadamiając ją sobie, rozpoczynamy na­turalny proces uzdrawiania. 
A więc ludzie (tym bardziej mąż, czy żona) zjawiają się w naszym życiu po to, aby nas uzdrowić i pchnąć ku wolności. Nieste­ty, ale nazbyt często nie zdajemy sobie z tego sprawy , że chodzi tu o proces uwalniania od  trudnych emocjonalnych przeżyć, które głęboko tkwią w pokładach naszej pamięci.
Dlatego małżeństwo, to nie tylko małżeństwo (jakiś tam zalegalizowany sobie związek).Czyli koniec końcem nie chodzi tu nawet o małżeństwo, lecz chodzi  tu o proces. Proces , którego  nazwał bym procesem uzdrawiania dusz.

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 05, 2009, 19:20:27 wysłane przez Silver » Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #90 : Wrzesień 05, 2009, 18:47:47 »

.... że też zabrakło mi tego jednego mądrego słowa: proces. Można też powiedzieć, że:
to nie forma nas ogranicza, tylko my formę.


koliberek

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 05, 2009, 20:59:37 wysłane przez koliberek33 » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #91 : Wrzesień 05, 2009, 23:07:55 »

East napisał:
Czyli wszystko tak na prawdę zależy od tego, czy małżeństwo jako instytucja i "zaklepanie sobie"  rezonuje z człowiekiem i jego wyobrażeniami o świecie, czy nie.  I tak żyjemy doświadczając, konfrontując swój rezonans z rzeczywistością i upływającym czasem  - każdego dnia. Nikt nie jest w stanie powiedzieć co się wydarzy i chyba nawet nie ma potrzeby o tym myśleć.
Po prostu płyniemy. Inni płyną obok nas.


Nie wiem dlaczego, ale w ustach człowieka, który pisał o mocy oddziaływania myśli, energii, (podpierając się naukowymi wywodami także), a tym samym o kreacji, powyższy tekst trąci hipokryzją.
Gdybym w cytowanym przez Ciebie tekście nie użył słowa "małżeństwo", lecz na przykład "zjawisko" w odniesieniu do jakiejś innej sfery życia to czy nazwałbyś mnie hipokrytą ?
Być może moje zdanie o małżeństwie dotknęło Cię , gdyż stoi w sprzeczności z Twoimi wyobrażeniami o nim i stąd taka uwaga. Dla mnie jest to instytucja. Z punktu widzenia Państwa to stworzenie efektywnie kontrolowanej , zarejestrowanej komórki społecznej, czyli tak na prawdę bateryjki zasilającej System. Małżeństwo sakralne jest konsekrowane jako rytuał przez Kościoły różnych wyznań, które uzurpują sobie prawo do nadawania ważności lub unieważniania tej umowy. Natomiast ludzie po prostu wyznają sobie miłość i podejmują wobec siebie wzajemnie zobowiązania. To jest świadome Partnerstwo. Jeśli potrzebują je ogłosić światu w tym, czy innym obrządku, lub gdy chcą mu nadać rangę prawną, to nie widzę w tym nic złego, ale powinno się również uważać na to, co usiłuje się podpiąć pod święty związek między ludźmi. Mają taką potrzebę, bo z tym rezonuje ich wnętrze. Tylko tyle i aż tyle. Takie mam na ten temat zdanie.
Ciekawi mnie gdzie tu dostrzegasz hipokryzję ? W bliskich relacjach  międzyludzkich nie można traktować drugiej osoby jak własnego folwarku, albo stronę kontraktu.
Cytuj
Napisałeś: nikt nie jest w stanie wiedzieć, co się wydarzy. A człowiek świadomy powinien wiedzieć, co chce, by się wydarzyło. I zmierzać w takim kierunku. Pięknie napisałeś o współpracy...Dotyczy to obojga, a więc i wcześniejszych wyborów.
Każdy świadomy ma swój obraz świata, który stara się dostrzegać wokół siebie, budować swoją rzeczywistość. Niemniej jednak w tym akcie kreacji znajdują się potrzeby innych ludzi, które również ewoluują, zmieniają się. Z szacunku i wielkiej miłości do drugiej osoby, uważam , nie powinno się wpływać na nią i kreować jej świata podług własnych wyobrażeń. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby. Na pograniczu tych wolności wszystko zdarzyć się może i dlatego niczego nie powinno się przewidywać. Jest to oczywiście mój wniosek z porażki w związku w którym byłem. Teraz nawet nie odczytuję tego jak porażkę. To jest ciągła ewolucja mojej i tej drugiej osoby.

Cytuj
A jeśli nie, to może to dowodzić jak tragedia osobistego niepowodzenia może zakłócić widzenie tego, o czym się wcześniej z takim przekonaniem traktowało.

Zakłócić ? Czy uzupełnić ?
Mógłbyś rozwinąć dla mnie tę myśl? Chyba czegoś nie rozumiem, możliwe, że czegoś tu nie dostrzegam, a bardzo bym chciał.

Cytuj
Myślę też, że nie strach jest zasadniczym czynnikiem, ale ochrona żywotności rodziny, a  więc i całych społeczeństw potem.
Jeśli ochrona to przed czym ? Czego się obawiać ,aby trzeba było to chronić ?

Jeśli ochrona ma dotyczyć społeczeństw opartych na rodzinie, to w takim razie - jak rozumiesz rodzinę ? Jakie granice ma rodzina i co jej z zewnątrz zagraża ? Czy brak instytucji małżeństwa w związku to brak rodziny ?

Zwróciłem się do Koliberka, ale tak na prawdę to zwracam się do wszystkich. Z góry dzięki za odpowiedzi.
Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #92 : Wrzesień 06, 2009, 22:23:27 »

Oj, Eaście, aż tak jednoznacznie to się nie wypowiadam na Twój temat.... Może coś mi trąci, a może to zupełnie inna przyczyna...Raczej skłaniam się ku tej drugiej. Koliberek zawsze lubił trochę prowokować. Toż pamiętasz jego stare dzieje. I także dla przemyślenia ogólnego, czepia się jakiegoś tam egzemplum!!!

I najważniejsze: Twoje zdanie o małżeństwie w ogóle mnie nie dotknęło. Czuję się w nim wystarczająco szczęśliwie. Najpierw to był wolny związek.  Pojawiło się potomstwo, to i zalegalizowaliśmy. I jednako cieszymy się sobą w obydwu formacjach  Żadnej zmiany nie ma. Takie same problemy były wtedy, jak i teraz.  Ale i takie same radości, wspólne odkrycia, przeżywania i mnożyć by można wiele, wiele innych doświadczeń. Żadna z formacji nie miała jakiegoś specyficznego wpływu na nasze uczucia i wzajemną potrzebę odpowiedzialnej współpracy i rozwoju.

Pewne sprawy prawne są  uregulowane i w tym lepiej czują się także i dzieci. Nie tracimy energii na zbędne uwarunkowania. Jest tyle przestrzeni razem i osobno do odkrycia. Najważniejsze, że oboje mamy świadomość, że problemy idą z ego, z folgowania sobie, jak pięknie określił to Don Juan ( u Castanedy): i że nie może to być decydentem, jak ma wyglądać nasza relacja. Zdajemy sobie sprawę, że jest to nieustający proces i nie on ma nami zawładnąć, ale to my mamy mieć coraz większy wpływ na jego oblicze. Jest to "mont everest", ale kto nie lubi pokonywać szczytów? A jakie są potem widoki i wciąż nieustające radości, że dało się znowu radę. A tyle urwisk i przepaści wokół. I nieraz noga była tuż, tuż... I nieraz umęczenie i niecierpliwość chciałoby zdominować ten marsz, ale gdy się ma cel, idzie wytrwać. I tak się to człowiek wciąż czuje zakochany i to coraz bardziej i głębiej, wraz z upływem lat. I ten starzejący partner jest coraz bardziej atrakcyjny, piękny także i fizycznie. I oboje tak to postrzegamy.

I nie czujemy też absolutnie, że zasilamy jakikolwiek system. Tak się czułeś w małżeństwie? Jeśli jesteś wolny sam w sobie, to nie dopadnie Cię nikt. Statystyki są potrzebne z innych względów także. Żeby dopomóc głodującym, chorym np. na gruźlicę i inne społeczne choroby, poszczególnym rodzinom, czy ich członkom etc.... Nie należy wszystkiego demonizować, bo wszystko ma dwie strony medalu. Łatwiej wtedy planować budżet i inne ustalenia, jeśli się ma świadomość jakie są potrzeby i uwarunkowania społeczeństwa. Natomiast bodaj we wszystkich kulturach podkreśla się moment połączenia  dwojga ludzi i  sankcjonuje w zależności od obyczaju i rytuału. Połączenie się dwojga w jedno, to kosmiczne sakrum radości spotkania, to ewangelia, której nie sposób nie ogłosić światu. A jeżeli wchodzą kalkulacje, to jakoś trudniej się tym dzielić A czasem po prostu ludzie po prostu są ze sobą i tyle, bo tak jakoś się zdarzyło. Jednak czas i ich decyzje pokażą, w jakim to ostatecznie pójdzie kierunku.

« Ostatnia zmiana: Wrzesień 07, 2009, 11:04:39 wysłane przez koliberek33 » Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #93 : Wrzesień 06, 2009, 22:43:36 »

Witaj koliberku .
Jak zwykle pięknie dziękuję za odpowiedź.
Piszesz o związku dwojga ludzi
Cytuj
" Jest to "mont everest", ale kto nie lubi pokonywać szczytów? A jakie są potem widoki i wciąż nieustające radości, że dało się znowu radę. A tyle urwisk i przepaści wokół. I nieraz noga była tuż tuż.."
A mnie się w związku z tym przypomina pewne przysłowie o zdobywaniu szczytów  " wejść , wlazłem, ale jak zejść ?"  Duży uśmiech
I co wtedy, gdy już wszystkie szczyty zdobędziesz ? Pozostać tam na górze niewzruszonym ? Po co złazić ? A może ważne jest samo włażenie i różne podejścia na tą samą górę ?
Jasne, ze można i tak, ale w mojej sytuacji to już nie jest moja góra. Nigdy nią nie była. Nie poznałbym jej nawet za tysięcznym wejściem. Chociaż z drugiej strony .... Veni, Vidi, Vici chociaż w jakimś aspekcie.
Dzisiaj czuję się raczej jak mnich tybetański żyjący w cieniu swojej świętej góry. Dobrze jest wiedzieć, że ona wciąż tam jest, gdy rano otworzę oczy, ale nie muszę już na nią włazić  Mrugnięcie

Pozdrawiam
"skojarzeniowy" East
Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #94 : Wrzesień 06, 2009, 23:19:44 »

A ja wierzę, że przy Twojej świadomości, jeszcze wszystko uda Ci się naprawić.
Nie mogę od razu Ci odpisać na wszystko, bo jeśli chcę wystukać dłuższy tekst, to klawiatura wariuje i nie pozwala pisać więcej. Kiedyś można było w tej ramce pisać do woli, a teraz totalny bunt i człowiek się, a raczej koliberek męczy. Czy TY też tak masz? Dlatego, powyżej w międzyczasie, coś dokleiłem.

Co zagraża rodzinie? Wspomniałem o tym, że jeżeli jedno z partnerów, a najczęściej ojciec, który zabezpiecza byt rodziny ( co głównie, bądź zupełnie, zależy od kultury), jest np.  niedojrzały do związku i pozwala sobie na różnego rodzaju "ucieczki" bądź zdradę nawet, to okrada partnerkę w tym przypadku i dzieci  z czasu,  zasobów energetycznych, co się przekłada też na materię i zabezpieczenie najbliższych.

Niedotykane dziecko umiera. Mniej dotykane, też usycha emocjonalnie. A gdzie wspólne bycie, rozmowy, dzielone razem troski i radości. A poza tym środowisko zewnętrzne, w jakim dzieci wzrastają nie jest obojętne. A niby czasu buszu minęły.... Dobrze wiesz, o czym mówię. Zakłócone emocjonalnie dziecko, to zakłócone potem społeczeństwo....Przeciążony i zrozpaczony partner też nie ma dobrego wpływu na harmonijny rozwój latorośli. Jest taka znakomita książka, a właściwie broszurka pt "Zdradzony przez ojca" Polecam każdemu do przeczytania. Ta książka musi niejednego "zatrzymać" I jeśli się ma już dzieci, to nie można żyć w "mnisiej iluzji". Jest też taki genialny film, zdaje się z Robinem Wiliamsem, który przebiera się za kobietę i najmuje się do byłej żony i dzieci jako "gosposia". Znakomita rola, film i przesłanie. Zapewne, ktoś mi tu podpowie ten słynny tytuł.

Piszesz także:
Każdy świadomy ma swój obraz świata, który stara się dostrzegać wokół siebie, budować swoją rzeczywistość. Niemniej jednak w tym akcie kreacji znajdują się potrzeby innych ludzi, które również ewoluują, zmieniają się. Z szacunku i wielkiej miłości do drugiej osoby, uważam, nie powinno się wpływać na nią i kreować jej świata podług własnych wyobrażeń. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby. Na pograniczu tych wolności wszystko zdarzyć isę może i dlatego się przewidywać. Jest to oczywiście mój wniosek z porażki w związku w którym byłem. Teraz nawet nie odczytuję tego jak porażkę. To jest ciągła ewolucja mojej i tej drugiej osoby.

Tu, jak się domyślam,  zabrakło determinacji, bo jeśli cały czas pracujesz ze sobą, to umiesz coraz lepiej nawiązywać dialog z drugą osobą. I Wasze potrzeby zaczynają coraz bardziej się "spotykać ze sobą". Zaczynacie po prostu realizować harmonię Wszechświata. A więc pomyłki są coraz rzadsze... To wszystko, o czym powyżej, wykracza oczywiście poza intelekt i perorowanie, tu niejednokrtonie należy z czułością się pochylić nad drugim, a przede wszystkim nauczyć się być  z nim(nią), no i umieć słuchać.. Co jest, oczywiście, najtrudniejsze.


a koliberek wciąż i wciąż się tego uczy. Duży uśmiech..

Ps. w poprzedniej wypowiedzi ten "mont everest" jet celowo z małej litery napisany, gdyż tym celem jest nieustający rozwój i droga. Ten z dużej litery kończyłby się zaliczeniem szczytu i co wtedy? Na szczęście w  przypadku świadomej relacji, takie pytania nam raczej nie grożą.



Pozdrawiam zwykle ciepło i słonecznie, a raczej kiężycowo. Uśmiech






« Ostatnia zmiana: Wrzesień 07, 2009, 11:14:19 wysłane przez koliberek33 » Zapisane
Thotal
Gość
« Odpowiedz #95 : Wrzesień 06, 2009, 23:49:30 »

Przepraszam wszystkich, których uraziłem dosadnością i nadmiernym zapałem obnażania prawdy. Mój wewnętrzny spokój zakłócają czasem ludzie szukający w innych mniej rozumu, logicznego myślenia, to taka moja czarna strona osobowości. Każdy ją ma, jedni zdają sobie sprawę, inni nie...

Wierzę Artkowi, że kocha swoją żonę, że ją szanuje, bo gdyby tak nie było, nie byliby razem, chyba że na siłę. Prowokacje które czasami potrafię stworzyć (ciemna strona Duży uśmiech) służą tylko do odkrycia się tych, którzy potrafią z całą premedytacją odkrywać błędy innych i nie zdają sobie sprawy z tego co czynią.


Pozdrawiam - Thotal Uśmiech
Zapisane
east
Gość
« Odpowiedz #96 : Wrzesień 07, 2009, 00:07:59 »

Drogi Koliberku . Postaram Ci się odpowiedzieć na to , o czym piszesz
Cytuj
Zakłócone emocjonalnie dziecko, to zakłócone potem społeczeństwo....Przeciązony i zrozpaczony partner tez nie ma dobrego wpływu na harmonijny rozwój dziecka
Nie wiem dlaczego, ale ludzie uważają, ze każde dziecko, którego rodzice nie mieszkają ze sobą razem , musi być zakłócone emocjonalnie, zaś partnerzy MUSZĄ być przeciążeni i zrozpaczeni. Oczywiście ten punkt widzenia będzie głoszony przez pary pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym.
Nie zwraca się przy  tym zupełnie uwagi na pary, które są małżeństwem, ale nie tworzą rodziny tak na prawdę. Tych się zwykle rozgrzesza bo .... są małżeństwem. Przykładowo - żona gospodyni domowa, a mąż marynarz - wiecznie nieobecny w domu. To nie jest patologia, gdyż istnieje małżeństwo. Tak się utarło, tak się domniemywa z punktu widzenia "małżeńskiego".
Jednakże dziecko tak nie myśli. Dla niego małżeństwo jest czymś abstrakcyjnym. Najważniejsza dla każdego dziecka jest poczucie miłości. Jeśli tylko dziecko czuje, że jest kochane i akceptowane przez obojga rodziców , jeśli ma z nimi codziennie więź, to czuje się bezpieczne, także emocjonalnie. Dla odmiany dziecko, które jest przedmiotem w codziennej walce rodziców razem zamieszkujących może nie czuć się kochane i wtedy można mówić o zakłóceniu emocjonalnym dziecka.
Piszę o tym ,aby wykazać, że małżeństwo nie jest żadną tarczą ochronną dla dziecka. To rodzice oraz ich stosunek do dziecka są jego tarczą.
 
Cytuj
Jest taka znakomita książka wląściwie broszurka pt "Zdradzony przez ojca" Polecam każdemu do przeczytania. Ta książka musi niejednego "zatrzymać" I jeśli się ma już dzieci, to nie można żyć w mnisiej iluzji
Prawda ( moja) jest taka, że każdy żyje w klasztorze własnego ciała, własnego umysłu i własnej duszy. Relacje z otoczeniem mogą być rożne, oczywiście ważne jest, aby z rodzicami były one jak najlepsze, ale bez równowagi z własną wewnętrzną trójcą ( ciało, umysł, dusza vel świadomość ) nigdy te relacje nie będą prawidłowe. Każdy człowiek zdobywa swoje doświadczenia , a dziecko to taki sam człowiek jak Ty czy ja. Nie można powiedzieć "mam dziecko". Naturalnie wyrażamy się w ten sposób dla uproszczenia, ale zawsze trzeba pamiętać że jest to ciągle zmieniająca się, interaktywna relacja w której obie strony powinny traktować się z należytym szacunkiem i miłością. To jak samemu się postrzega świat , na takim poziomie będzie relacja z dzieckiem, które również jest podróżnikiem przez życie zamkniętym we własnym klasztorze czy nam się to podoba czy nie - jest indywidualnością coraz bardziej oddzieloną od rodziców.  Kwestie formalne , czyli wzajemne relacje między rodzicami , o ile nie są patologiczne, to sprawa drugorzędna, uważam, w kontakcie z dzieckiem.
Utrzymywanie na siłę iluzji rodziny to budowanie u dziecka fałszywego obrazu tejże rodziny. Prawdziwy obraz przynajmniej oszczędza rozczarowań.
Niestety w społeczeństwie dominuje stereotyp "rozbitej rodziny", czyli koniecznie nieszczęśliwej rodziny i cierpiących z tego powodu dzieci. Ze swojego doświadczenia oświadczam tu i teraz, że jest to kolejny mit , kolejny program wgrany w ludzki umysł.
Konsekwencje tego programu są bardzo głębokie.
Przykładowo takie :
Rodzina to mama, tata, dzieci, dalej bracia, siostry , dziadkowie, wujkowie, ciocie, kuzynostwo  itd .. ale z każdym dalszym "okręgiem"  siła tych więzi stopniowo maleje, aż w końcu pojawia się ... obcy. Obca rodzina. Inny naród, inna rasa.
Nawet wewnątrz rodziny każdy jej członek pełni inną rolę . Chodzi mi o to, że rzadko myślimy o jedności jako podstawowej cesze ludzkiej . Rzadko myślimy kategoriami:  jedna rasa, jeden organizm , ja to inny TY. Raczej na każdym poziomie dominuje pielęgnacja istnienia barier niż dostrzeganie tej samej natury każdej komórki.
A jeśli tak , to zawsze "moja sytuacja" będzie "lepsza" niż twoja.
Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #97 : Wrzesień 07, 2009, 00:31:12 »

Twoje argumenty, począwszy już od pierwszych linijek, to są oczywiste oczywistości, że nawet ich nie umieściłem....Obawiałem się, że mi to wytkniesz, liczyłem jednak, że to chyba  jednoznaczne. Mam wrażenie, że to trochę takie wojownicze i nie na miejscu odwracanie "kota ogonem". Nikt nie pisze, że małżeństwo jest tarczą obronną. Ale twierdzę stanowczo, że nie jest też specjalnie większym zagrożeniem, jeśli nie mniejszym, dlatego, że jest właśnie małżeństwem.

Z tej strony na to wszystko patrzę. Po prostu nie demonizuję żadnej z form, ale wykraczam poza obie... Zatem w obydwu mogę się spokojnie znaleźć, a na dowód opowiedziałem o swoim doświadczeniu. I obecnie wiem, w którym zmierzam kierunku. I będę się starał wciąż...

East, tak pięknie piszesz i masz tu "na papierze" rację, a jednak  przebija z tego wszystkiego wielka iluzja i oszukiwanie się. Proszę, wybacz moje czepialstwo, ale tak to odbieram i czuję. Nie będę zatem rozdzielał włosa na czworo, bo temat stanie się jak włoski makaron, a mnie się  w tej chwili zachciało chleba naszego powszedniego. Mrugnięcie

Może też i późna pora nie usposabia mnie do kontynuacji tematu i powrócę jutro, nie wiem. A może porozmawiamy po lekturze, w której nie mówi się  o małżeństwie, tylko o dzieciach, którym z różnych przyczyn brakuje rodzica, w mniejszym, bądź większym stopniu, no i oczywiście po obejrzeniu filmu.

Wiesz, rzadko myślimy o jedności, bo jedność zaczyna się od tych dwojga właśnie. I fajnie jak dziecko, to najpierw zobaczy, ale jeśli rodzice tego nie wiedzą, to jak dziecko może kojarzyć jakiegoś "murzyna" z nim samym,.....Gdzieś trzeba tę jedność najpierw zacząć....

W każdym razie  TY i Twoja rodzina macie ode mnie zawsze jak najlepsze życzenia. Uśmiech

koliberek.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 07, 2009, 11:09:16 wysłane przez koliberek33 » Zapisane
Thotal
Gość
« Odpowiedz #98 : Wrzesień 07, 2009, 00:42:39 »

Książkę "Zdradzony przez ojca" powinien każdy przeczytać.
Zgadzam się z east'em, w wielu przekazanych myślach, małżeństwo może zaspokoić wszystkie prawno-formalne skutki funkcjonowania całej rodziny, ale gdybyśmy wyjęli jeden klocek, który dominuje w postawie funkcjonowania rodziny, zauważymy, że moglibyśmy budowę zacząć od nowa. Tym klockiem do budowy naszego domu jest system finansowy, zwykły ordynarny pieniądz, wciśnięty nam w ręce dla naszej zguby. Podobno nie śmierdzi (byłem w miejscu gdzie powstał ten pogląd - zwykły mieszczański kibel, za czasów rzymskich), ale to co dzieje się z całą cywilizacją w związku z jego siłą jest właśnie tym, co sprowadza całą ludzkość do roli sprzedajnej dziewki. Kobiety sprzedają się na rogach, ale także w małżeńskim łożu, mężczyźni zaprzedają swoje dusze za możliwość kupienia kobiety. Jedna wielka prostytucja, usankcjonowana przez dominujące religie i urzędy państwowe.
(wiem, że to mocne słowa, ale czuję że można żyć inaczej)


Pozdrawiam - Thotal Uśmiech
Zapisane
koliberek33
Gość
« Odpowiedz #99 : Wrzesień 07, 2009, 00:52:26 »

Nie ma sprzedajności, gdzie żyje się zgodnie z potrzebami, a nie z chciejstwem i ponad miarę. Język A za to oboje są jednako odpowiedzialni. I ma się to..., albo ma się to nijak... do obydwu form jednocześnie...
Zapisane
Strony: 1 2 3 [4] 5 6 7 8 9 |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.095 sekund z 19 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

world-anime st-fu grotasmierci rekogrupastettin brygadaszarika